czwartek, 9 sierpnia 2012

between_silence


Mam na imię Nadia, mieszkam w Polsce, jestem zwykłą osiemnastolatką i jak każda dziewczyna w moim wieku, mam problemy, moje życie nie jest tak kolorowe i beztroskie jak kiedyś. Cofnijmy się w czasie, do momentu w którym byłam szczęśliwą trzynastolatką, nie mającą żadnych zmartwień. Podstawówka – bezkonkurencyjnie najlepszy okres w moim życiu. W szkole byłam bardzo lubiana. Miałam mnóstwo znajomych i przyjaciół. Nikt nie zwracał uwagi na to w co kto się ubiera, czy jaki stan konta mają jego rodzice. Nie jestem bardzo zamożna, w tedy nikogo to nie obchodziło. Nigdy nie lubiłam dokuczać, ani poniżać innych. Byłam w tedy małą, wiecznie uśmiechniętą szatynką z przyjacielem u boku Zain’em. Byliśmy przyjaciółmi odkąd pamiętam. Mieszkaliśmy niedaleko siebie, na obrzeżach Krakowa. Rodzina Malików przeprowadziła się tutaj kilkanaście lat temu, więc dorastaliśmy razem. Pomiędzy naszymi domami była wydeptana dróżka, która prowadziła przez łąkę do naszych domów. Każdą wolną chwilę po szkole spędzaliśmy razem, grając w karty czy wymyślając nowe zabawy. Zain miał trzy siostry, które były także moim rodzeństwem. Nie  łączyły nas więzy krwi, mimo to oni należeli do mojej rodziny, a ja do ich. Od zawsze zastępowali mi rodzeństwo którego nie miałam.  Pewnego dnia, a był to jeden z ostatnich dni spędzonych w tej szkole, gdy wracałam do domu autobusem, razem z moim najlepszym przyjacielem, obserwując gimnazjalistów śmiejących się ze staruszki, obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie zmienimy i zawsze będziemy się przyjaźnić. Jednak w gimnazjum wszystko się zmieniło. Po części ja też. Cieszyłam się, że nie rozstanę się z moją dawną klasą, tak bardzo się z nimi zżyłam. Moja radość nie trwała długo. W niedługim czasie przekonałam się, że w nowej szkole rządzą inne prawa niż w poprzedniej. Od początku moja klasa, nie cała, ale większa połowa stała się moim przekleństwem i utrapieniem. Zaczęto mi dokuczać z powodu mojego wyglądu. Wcale nie uważam się za piękność, ale podobam się sobie, przynajmniej w tej chwili, w tamtym czasie nienawidziłam siebie, tak bardzo jak osób które mnie tępiły. Każde słowo wypowiadanie z ich ust w moim kierunku zostawiało w moim wnętrzu jedną ranę. Było ich tak dużo, że mogłam śmiało powiedzieć, iż w środku nie istniałam. Iskierki szczęścia widziane kiedyś w moich oczach już dawno wygasły bezpowrotnie. Byłam w kompletnej rozsypce, jednak nie dawałam tego po sobie poznać. Na zewnątrz starałam się sprawiać iluzję dawnej siebie. Czułam, że popadam w depresję, po powrocie do domu zalewałam się łzami. Jednak nigdy nie chciałam ze sobą skończyć, nie popadłam w nałogi, nie okaleczałam się. Moja wewnętrzna siła zadziwiała mnie. Wiele osób w mojej sytuacji próbowałoby ‘ze sobą skończyć’. Jednak ja wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Wiedziałam, że muszę wytrzymać i to się kiedyś skończy. Znalazły się też osoby, których wcześniej nie zauważałam, ale w tej trudnej dla mnie chwili znalazłam w nich oparcie. Wspierały mnie w każdym momencie i zawsze stały za mną murem. Laura i Karolina są moimi przyjaciółkami do dziś. Co do Zain’a w gimnazjum zaczęliśmy się od siebie oddalać. Już nigdy między nami nie było takiej więzi jak kiedyś. Dużo czasu spędzałam z dziewczynami, z Zain’em rozmawiałam tylko czasami na przerwach. Już nie odwiedzaliśmy się tak często jak kiedyś. Nasza ścieżka, kiedyś wydeptana, dziś zagrodzona ogrodzeniem nowych sąsiadów. Po zakończeniu ostatniej klasy gimnazjum poczułam się w końcu wyzwolona od przezwisk i obelg kierowanych w moim kierunku. Nie dostałam się do szkoły, którą sobie wymarzyłam, ale nie narzekam. Dziewczyny chodzą do tam gdzie ja, niestety do innej klasy, ale nasza przyjaźń trwa do dziś. Z Zain’em nie widujemy się prawie w ogóle. Poszedł do najlepszego liceum w Krakowie. Wcale mnie to nie dziwiło, bo zawsze dużo czasu poświęcał na naukę. W liceum wszystko się zmieniło. Poznałam wielu wspaniałych ludzi. Już nikt się nade mną nie znęca, nie poniża. Wszyscy z klasy wspierają się nawzajem, nie oceniają po pozorach. Moje włosy z brązowych za jednym zamachem zmieniły się na kruczo czarne, teraz sięgają mi do pasa, nie tak jak dawnej do ramion. Jestem bardziej pewna siebie. Można powiedzieć, że jestem szczęśliwa, jednak w moich oczach nigdy nie będzie tych iskierek szczęścia, które zniknęły kilka lat temu. Wcale nie zapomniałam o tych gorszych chwilach, jednak chcę zostawić je za sobą i nigdy do tego nie wracać.

niedziela, 29 lipca 2012

35


We wtorek, gdy tylko weszłam do domu po szkole, mama zawołała mnie do swojego gabinetu. Spodziewałam się komentarza do raportu ze szkoły dotyczącego poprawy moich ocen, lecz gdy spojrzałam na mamę, coś mi powiedziało, że chodzi o coś więcej niż kiepskie stopnie. - Siadaj, Ellie - przywitała mnie chłodnym tonem. Jej spokojny głos nijak się miał do wyrazu twarzy. Byłam przerażona. Usiadłam na krześle przed jej biurkiem przekonana, że zaraz umrę. - O co chodzi, mamo? - Nie zgadniesz, na kogo wpadłam w spożywczym. W moim umyśle pojawiały się kolejne imiona, ale starałam się udawać, że nie myślę zbyt intensywnie. Byłam sparaliżowana strachem. - Spotkałam mamę Kate - oznajmiła. - Jak mogłaś mi to zrobić, Ellie? Jak mogłaś mnie tak okłamać? -Ja... - Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo ratowałam świat? Bo ratowałam własną duszę? Musiałam to zrobić, ale nie mogłam jej tego wyjaśnić. Nie zrozumiałaby mnie.
Wpatrywała się we mnie z rękoma skrzyżowanymi na piersi. - Co za piekielne kłamstwo! I jeszcze wmieszałaś w to biedną Kate? Że nie wspomnę o sobie! Zrobiłam z siebie głupca, dziękując jej mamie, że zabrała cię nad jezioro. Poczułam się okropnie, kiedy okazało się, że ona nie ma pojęcia, o czym mówię. Z trudnością zmusiłam swoje usta do jakiegokolwiek ruchu. - Przepraszam. - Tak, ale to chyba nie załatwia całej sprawy - warknęła rozdrażniona. - Gdzie naprawdę byłaś? Z chłopakiem? Z Landonem? Zacisnęłam powieki. - Nie. Byłam z Willem. Milczała przez chwilę. - Z tym chłopakiem z college'u? Z twoim korepetytorem? Poczułam się tak ociężała, że miałam ochotę się położyć. -Tak. Mama wstała i oparła się o biurko. - Masz siedemnaście lat! Co ty sobie wyobrażałaś? Po prostu nie wiem, co powiedzieć. No nie wiem, co na to powiedzieć. - Przepraszam - powtórzyłam, choć wiedziałam, że ona nie to chce usłyszeć. - Po prostu dużo dzieje się w moim życiu i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Popełniłam wiele błędów... -Przyjdź z tym do m n i e - powiedziała. -Moją rolą jest pomóc ci, kiedy tego potrzebujesz. Doświadczyłam większości rzeczy, przez które przechodzisz. Szkoła, chło-
paki, przyjaciele, podłe dziewczyny. Jeśli mówisz mi, że wszystko w porządku, to ja ci ufam. Ale zupełnie inaczej to wygląda, kiedy mnie okłamujesz, Elisabeth! Nie mogę być twoją matką, jeśli nie dopuścisz mnie do swojego życia! Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że żadne słowa nie usprawiedliwią tego, jak bardzo zraniłam mamę. Być może ona nigdy nie będzie musiała walczyć z pożerającymi duszę potworami, za to ja musiałam zmagać się z wszystkimi innymi rzeczami. Wcisnęła się w swój fotel i przyłożyła dłoń do czoła. -Jesteście blisko ze sobą? Spałaś z nim? - Nie, mamo - odpowiedziałam. - Nie spaliśmy ze sobą, przysięgam. A gdybyśmy to zrobili, byłoby to coś strasznego? Nasze spojrzenia spotkały się, ale wytrzymałam i patrzyłam jej w oczy. -Wiem, że jesteś w wieku, kiedy młodzi ludzie zaczynają eksperymentować, i nic na to nie mogę poradzić. Proszę cię tylko, na miłość boską, jeśli już to robicie, to się zabezpieczcie. - Dobrze. - Masz szlaban - powiedziała wyczerpana. - Żadnych wyjść z Willem. Nie mogę zakazać ci go widywać, ponieważ uważam, że taka kontrola nie jest dobra, nie pozwala na znalezienie swojej drogi w życiu. Ale musisz zrozumieć, Ellie, że on jest dorosły. Jeśli zamierzasz się z nim spotykać, musi się to odbywać pod moim dachem i pod moją kontrolą. W pierwszej chwili chciałam zaprotestować, ale zaraz zorientowałam się, jaka jest pobłażliwa. Mogła zabronić mi się z nim spotykać i miała do tego prawo. Nie byłam złym dzieciakiem. Ani bardzo krnąbrnym. Nie ćpałam
i nie puszczałam się na lewo i prawo. Po prostu miałam straszny obowiązek i nie wiedziałam, jak pogodzić go z normalnym życiem. Nie miałam pojęcia, czy to w ogóle jest możliwe. Mama opuściła dłoń i spojrzała na mnie. - Nie powiem ojcu, że nas okłamałaś, bo jestem przekonana, że by cię zabił. A ciebie należy ukarać, a nie zamordować. Tak więc rozegramy to między sobą. Żadnych imprez, żadnych wyjść do kina, żadnych spotkań z przyjaciółmi. I szlaban na telefon. Przez miesiąc. Przynajmniej przez miesiąc. Zabieram kluczyki do samochodu. Będę wozić cię tam, gdzie musisz pojechać. Zaraz po szkole wracasz do domu i następnego dnia wychodzisz do szkoły. Boże, nie wiem, co się z tobą dzieje ostatnio. Alkohol, kłamstwa, słabe oceny... Jak zamierzasz dostać się z takimi stopniami na uniwersytet? Chcę też porozmawiać z Willem. Zamierzam spotkać się z nim, jeśli jest twoim pierwszym chłopakiem na poważnie. Musisz wprowadzić mnie w swoje życie, Ellie. Pomóc mi. Skinęłam głową z dłonią zaciśniętą na skrzydlatym medalionie, co miało dodać mi odwagi. Pragnęłam wyznać jej wszystko, ajednocześnie miałam ochotę rozpłakać się, ponieważ wiedziałam, że to niemożliwe. Wciąż czułam żar słów Bastiana. Czy rzeczywiście narażałam życie rodziny i przyjaciół, pozostając z nimi tak blisko? Czy mogli być celem ataku? Czy narażałam ich na niebezpieczeństwo? Czy potrafiłabym rozstać się z nimi w razie potrzeby? Zupełnie zapomniałam, że naprawdę potrafię porozumieć się z mamą. Zważywszy na to, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy niemal straciłam życie, pragnęłam znowu poczuć się blisko niej. Nie chciałam, żeby z mojego powodu coś jej się stało.
- Kocham cię, mamo. -Jak też cię kocham, dziecinko - odpowiedziała. - Naprawdę. Chcę, żeby wszystko było u ciebie w porządku. Sama dokonujesz wyborów. W Bogu pokładam nadzieję, że dokonasz słusznych. - To pewnie nie poprawi ci humoru - zaczęłam - ale ja go kocham. Tak, kocham go. - Poczułam się dobrze, gdyjej to wyznałam. Wiedziałam już, że czuję to od wieków, lecz byłam zbyt głupia, żeby to zobaczyć. Mama wpatrywała się we mnie, a mnie wydawało się, że trwa to całą wieczność. - A czy on odwzajemnia twoje uczucie? - Tak - odpowiedziałam bez wahania, patrząc mamie prosto w oczy. - Nie oczekuję, że zrozumiesz, jak bardzo mi to okazał, ale zapewniam cię, że zrobiłby dla mnie wszystko - udowadniał to już wielokrotnie. Wiem, że popełniłam straszne błędy i ukrywałam przed tobą pewne rzeczy, ale w tej kwestii musisz mi uwierzyć. W całym tym bałaganie, jaki zapanował w moim życiu, w tej jednej sprawie mam pewność. Jej spojrzenie powędrowało ku naszyjnikowi, który trzymałam w dłoni. - On ci go podarował? -Tak. Wpatrywała się w niego długo, zbyt długo, zanim znowu się odezwała: - Skoro twierdzisz, że go kochasz, to ci wierzę. Tylko zrozum, proszę, że w twoim wieku niewiele miłości może przetrwać. Pamiętaj o tym, dobrze? W głębi serca wiedziałam, że Will nie jest takim typem mężczyzny. Skoro wytrwał przy mnie przez pięćset lat, skoro ryzykował dla mnie swoje życie i duszę,
to nie mógł tak po prostu zniknąć z mojego życia. Był moim Stróżem, moim aniołem stróżem. Kiedy jakiś czas później tuż przed północą spadł pierwszy śnieg, oboje z Willem siedzieliśmy na dachu biurowca. Zgodziłam się nie spotykać wieczorami z przyjaciółmi - w ramach kary - ale nie mogłam zarzucić polowań. Podciągnęłam sweter pod brodę, by obronić się przed zimnym powietrzem. Nawet Mrocznia nie potrafiła powstrzymać nadejścia zimy. - Nienawidzę śniegu - mruknęłam. - Ładny jest, ale dlaczego musi być taki zimny? Will zaśmiał się cicho. - To konieczne zło. Skrzywiłam się. - W takim razie gdzie jest niekonieczne zło? - zapytałam, mając na myśli kosiarza, którego tropiliśmy. Will przeczesał wzrokiem prawie pusty parking na dole. Na szachownicy szarawopomarańczowych świateł latarni nie było widać żadnego potwora. - Tutaj grasował poprzedniej nocy. Powinien tu wrócić. Kosiarze mieli swoje zwyczaje. W tym względzie Will niczym się nie wyróżniał, chociaż jego przyzwyczajenia wyglądały mniej więcej tak: walka z kosiarzami, wkurzanie mnie, wysiadywanie na mojej sofie, jedzenie, kiedy na niego nie patrzę, walka z kosiarzami, wkurzanie mnie... Z budynku wyszedł mężczyzna w dwurzędowej kurtce i skierował się do swojego samochodu, pobrzękując kluczykami. Gwizdał jakąś melodię zadowolony, że wreszcie może wrócić do domu. Jakby na zawołanie z mroku wyłoniła się ciemna postać wielkości minivana. Mężczyzna był zupełnie nieświadomy obecności kosiarza.
Oboje z Willem zeskoczyliśmy sprawnie z dwupiętrowego budynku. Od razu ruszyłam do mężczyzny i stanęłam między nim a ogromnym ursidem. Potwór spojrzał na mnie i się oblizał. Kiedy zorientował się, że patrzę wprost na niego, przechylił głowę na bok zaintrygowany, jakby mnie nie rozpoznał. To mnie zaskoczyło. Biznesmen upuścił kluczyki przestraszony. - Co jest do... -Jedź do domu - powiedziałam spokojnym tonem, zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy. Kiedy jego spojrzenie padło na moją broń, otworzył szeroko usta. -Wsiadaj. Do. Samochodu. Podniósł z ziemi kluczyki i poszedł szybko do swojego auta, mrucząc coś pod nosem. Kiedy samochód wyjechał z parkingu, kosiarz warknął i skierował się ku mnie, rysując pazurami świeżą warstwę śniegu na chodniku. Na jego pysku i czarnej gęstej sierści na grzbiecie migotały płatki śniegu. Zaczął mnie okrążać, kierując się ku plamie ciemności, w której miał nadzieję ukryć się przede mną. Uznał, że będzie ze mnie doskonały cel zastępczy, skoro wypłoszyłam mu jego ofiarę. Idiota. Wystawił pazury i zaatakował długim skokiem. Zrobiłam unik i zapaliłam anielski ogień. Kiedy wylądował na chodniku, obróciłam się i wepchnęłam miecz w jego żebra. Płomienie zgasły, gdy puściłam broń i odskoczyłam. Kosiarz zaryczał, zachwiał się i opadł na ziemię, rzężąc głośno. Wydawał się zdumiony tym, że widziałam go, kiedy atakował. Zwinięty mocno chwycił miecz w pysk i wyrwał go ze swojego ciała, warcząc. Zniknął na moment, a ja cof-
nęłam się jeszcze dalej, oczekując jego powrotu. Kiedy pojawił się tuż przede mną, chwyciłam go za pysk. Odepchnęłam potwora i rzuciłam do góry drugim mieczem. Ursid skręcił tułów, tak że klinga ugodziła go w bark zamiast w szyję. Wyrwał pysk z mojego uścisku i zaryczał z wściekłością. Wyrwałam miecz z jego ciała i kopnęłam go w pierś, odrzucając do tyłu. Opadł na chodnik, ślizgając się na śniegu, lecz zaraz wstał i otrząsnął się, zrzucając z siebie fontannę śnieżnych płatków. Przywołałam swoją moc, która spowiła mnie białym światłem. Ziemia zatrzęsła się pod moimi stopami, a moc popłynęła przeze mnie, topiąc płatki śniegu, zanim opadły na chodnik. Uliczna lampa za moimi plecami wydała cichy metaliczny jęk i zgięła się, zrzucając z siebie roziskrzone płatki śniegu. Czułam, jak spływają ze mnie kolejne fale energii. Miałam je pod kontrolą. Kosiarz syknął i szczerząc ogromne kły, odwrócił głowę przed oślepiającym światłem. Po chwili spojrzał na mnie. - Nie jesteś virem. Skąd masz taką moc? Kim jesteś? Podeszłam bliżej spowita własną mocą i uniosłam miecz, kierując płomień klingi ku jego czaszce. Zmierzyłam go spojrzeniem zimniejszym niż lodowaty wiatr. -Jestem Preliatorem.

34


Lauren czekała na nas na lotnisku w Detroit. Sprawiała wrażenie szczególnie uradowanej faktem, że Nataniel wrócił do domu w jednym kawałku. Po drodze wysadziła mnie i Willa pod moim domem. Will pożyczył mi szczęścia, zanim zniknął na dachu, a ja ruszyłam na spotkanie z rodzicami. Mama przyjęła mnie pogodnie, gotowa na opowieści znad jeziora. Oczywiście poczę-stowałam ją słodkimi kłamstwami okraszonymi wisienką. Poszło mi łatwiej, niż się spodziewałam. Z drugiej strony gdybym powiedziała im prawdę, wylądowałabym w psychiatryku. Wszystko to było zbyt straszne i dziwne - okłamując ich, wyświadczałam im przysługę. Miałam nadzieję, że rodzice nigdy się nie dowiedzą, jak często ich ostatnio okłamywałam, lecz w głębi serca wiedziałam, że mam na głowie większe zmartwienia niż domowe regulaminy i szlabany. Zadzwoniłam do Kate, żeby jej podziękować za krycie mnie, a w konsekwencji musiałam wyjaśnić jej po raz setny, że do niczego nie doszło... A przynajmniej nie zdarzyło się nic z tego, co ona miała na myśli. Wiedzia-
łam, że będę musiała powtarzać wszystko, kiedy w poniedziałek spotkamy się w szkole. Byłam zbyt niespokojna, by od razu przebrać się w piżamę i położyć do łóżka. Tak więc zarzuciłam sweter i wyszłam za okno, przeczesując wzrokiem dach w poszukiwaniu Willa. Siedział zamyślony, wpatrzony w niebo, obejmując kolana. Zerknął na mnie, kiedy do niego podpełzłam. - A zatem tak spędzasz czas, kiedy siedzisz tu sam? - zapytałam i trąciłam go ramieniem. - Siedzisz i wpatrujesz się w pustkę? - Między innymi - odpowiedział. - Nie myślę zbyt dużo. Warta wymaga skupienia. Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej z jego spojrzenia; było łagodne, pozbawione trosk. - To o czym myślisz? - Dużo by mówić. Powiew chłodnego wiatru zwichrzył mi włosy. - A coś więcej? - Nie wiem, jak to ująć. - Ostatniej nocy wiele dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem. Chcesz powiedzieć, że po prostu jest remis? Niemal się uśmiechnął, ale w ostatniej chwili się zreflektował. - Chyba tak. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz skrzydła? - Nie chciałem cię przestraszyć. - Wiesz co, jak na kogoś, kto niby tak bardzo mi wierzy... - Nie chciałem, żebyś tak to odebrała - odrzekł. -Ja chyba jestem chodzącą sprzecznością. Nie jestem idealny.
- Powiedziałeś, że jesteś moim sługą, ale to ty decydujesz o tym, co powinnam wiedzieć. Nie możesz kontrolować mnie w ten sposób. - Nie chcę cię kontrolować, Ellie. Chcę tylko postępować słusznie i robić to, co jest najlepsze dla ciebie. - A skąd wiesz, co jest dla mnie najlepsze? - zapytałam ostrym tonem. - Nie jesteś mną. Nie masz prawa podejmować za mnie decyzji. -Ellie... - Dlaczego nie chciałeś od razu wyłuszczyć mi wszystkiego? Jestem dużą dziewczynką. Poradzę sobie z tym. -Jasne. - Zacisnął usta, żeby się nie roześmiać. -Miałem powiedzieć ci wszystko pierwszego dnia? „Posłuchaj, mam na imię Will. Nie pamiętasz mnie, ale znamy się od pięciuset lat. Polujesz na potwory, a ja jestem jednym z nich, ale przyjacielsko nastawionym. Och, i potrafię latać". - Will - rzekłam smutnym głosem. - Dobra, punkt dla ciebie. Ale mogłeś powiedzieć mi o tym wszystkim trochę wcześniej. Wtedy nie dowiadywałabym się o niektórych rzeczach tak, jak się dowiedziałam. Odebrałam to jak policzek. To było dla mnie większym szokiem, niż gdybyś był ze mną bardziej szczery. - Masz rację. Przepraszam. Koniec z tajemnicami. - Obiecujesz? - Obiecuję. Uśmiechnęłam się i wstałam. - Pokaż. Pokaż mi je. Posłał mi pytające spojrzenie, ale byłam pewna, że wie, co mam na myśli. - Dlaczego? - Chcę je zobaczyć. Wstał. -Jak chcesz.
Zdjął koszulkę i rozpostarł skrzydła, które zamigotały perłowym blaskiem w świetle księżyca. Wyciągnęłam rękę, by ich dotknąć, lecz on odsunął się, jakby zawstydzony. Wiatr porwał jedno pióro i uniósł je szybko. - O co chodzi? - zapytałam. - Daj spokój. Przecież nie będę ci ich wyrywać. Uśmiechnął się niemrawo i odwrócił wzrok. - Wiem. Ja po prostu... ich nienawidzę. Nie chcę być kimś takim jak Bastian czy inni. Tak bardzo staram się zdystansować od całej reszty mojego rodzaju, ale te skrzydła wciąż przypominają mi, że jestem potworem. Poczułam ogromny smutek. Nie mogłam znieść myśli, że Will tak bardzo nienawidzi samego siebie. - Nie jesteś potworem. To ty jesteś aniołem, a nie ja. Moim aniołem stróżem. Spojrzał na mnie i nic nie powiedział. Dotknęłam jego skrzydła. Zaskoczyła mnie miękkość piór. Wcześniej dotykałam już ptasich piór - kilka lat temu Kate miała papużkę, lecz jej pióra były sztywne i śliskie w dotyku, i pachniały jakoś tak dziwnie, oleiście. Pióra na skrzydłach Willa były miękkie i delikatne, a ich zapach przywodził na myśl ciepły złocisty świt. Kiedy przesunęłam po nich dłonią, skrzydło drgnęło. - Tęskniłam za nimi - powiedziałam cicho. - Są takie piękne. - Przypominasz je sobie? - Głos Willa zabrzmiał jak słaby oddech. - Tak. - Spojrzałam na niego, a on odpowiedział ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Zapragnęłam wtulić się
w jego ramiona. - Dlatego nie sądzę, że jestem aniołem. Czy nie powinnam mieć skrzydeł tak jak Michał? - Ty jesteś śmiertelnym aniołem - zasugerował. -Nie potrafisz zmieniać postaci tak jak kosiarz. Także twoje ciało nie jest ciałem anioła, ale masz jego moc. Pamiętasz, jaki upiorny wydał ci się Michał? Jakby nie był całym sobą, jakby nie mógł wejść całkiem do świata śmiertelników? Może dlatego odradzasz się w ludzkim ciele. W swojej prawdziwej postaci - w postaci archanioła - nie możesz tu istnieć. - Być może - odpowiedziałam. A zatem byłam śmiertelnym aniołem. A moja prawdziwa postać? Will powiedział mi kiedyś, że relikt o dużej mocy może pomóc aniołom i upadłym przybyć do świata śmiertelników. Ale co, jeśli coś takiego nie umarło naprawdę dla świata? Jeśli grigori istnieli gdzieś tam, strażnicy anielskiej mocy i bram między światami, to być może wiedzieli coś o relikcie, który może przywrócić mi prawdziwą postać. A gdyby tak istoty straszniejsze niż kosiarze, dobre czy złe, mogły chodzić wśród nas po ziemi, tak jak wymarli nefilimowie? - Will, dlaczego ukrywasz przede mną fakty? - Położyłam dłoń na jego ramieniu i wodziłam palcami po wzorach pięknego tatuażu. Teraz przypomniałam sobie, jak przed wiekami nakłuwałam jego skórę w ciepłym pokoju wypełnionym blaskiem świec, odmawiając szeptem modlitwę w dawno zapomnianym języku, i uśmiechnęłam się na to wspomnienie. - Ponieważ jestem idiotą - wyznał. - Źle postąpiłem, oceniając cię. Nie wierzyłem, że jesteś dość silna, by przyjąć wszystko od razu, co było głupotą. Masz w sobie więcej siły, niż widziałem u kogokolwiek innego. I nie chodzi tylko o siłę uderzenia. Miałem na myśli wytrwałość w tym, co robisz. Może czasem masz ochotę dać sobie ze wszystkim spokój, ale tego nie robisz.
- A ty? - zapytałam. - Jesteś przy mnie w dzień i w noc, przyjmujesz na siebie najcięższe uderzenia. Dlaczego, Will? Dlaczego jesteś ze mną przez wszystkie te wieki? Patrzysz, jak umieram, i za każdym razem jesteś przy mnie. Wciąż próbujesz mnie ratować, chociaż wiesz, że mój los jest przesądzony. Wszystko dlatego, że kazał ci tak jakiś anioł? Daj spokój. Dość tajemnic, sam tak powiedziałeś. Opowiedz mi wszystko. Milczał i tylko jego pierś zaczęła falować szybciej. - Dlaczego to robisz? - nie dawałam za wygraną. -Dlaczego ryzykujesz dla mnie nicość po śmierci? Nie możesz pójść do nieba, dlatego nigdy nie zaznasz spokoju. Możesz tylko wieść strasznie podłe życie pełne walki. A mógłbyś mieć o wiele więcej. - To nieprawda - odpowiedział wreszcie. - Nie trzeba tam iść, żeby znaleźć pokój. Ja znalazłem go przy tobie, Ellie, między walką a latami twojej nieobecności. Ty przyniosłaś mi pokój. Kiedy usłyszałam te słowa, moje serce zabiło gwałtownie. Zacisnęłam usta, żeby się nie rozpłakać. Przyjrzałam mu się uważnie, zanim się odezwałam. - Dlaczego mnie pocałowałeś? Jego twarz zastygła na moment, jakby bardzo starał się ukryć wszelkie emocje. - Myślałem, że to jest oczywiste. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Odwrócił na chwilę wzrok, a potem znowu spojrzał na mnie.
- Czy chodzi o coś, co powinnam pamiętać? Teraz on przyglądał mi się uważnie, patrząc mi prosto w oczy. -Nie. - W takim razie dlaczego... - Nienawidzę... - zaczął drżącym głosem i urwał. -Nienawidzę, kiedy umierasz. To mnie niszczy. Wiem, że nie mam prawa tak tego przeżywać, bo to nie ja tracę życie, a jednak twoja śmierć rozbija mnie. Nie umiem ładnie mówić, nie wiem, jak ci wyjaśnić, co wtedy czuję. Staję się samotny, kiedy nie ma cię przy mnie. Tęsknię za tobą. Za każdym razem kiedy umierasz, umiera jakaś cząstka mnie. Nie bardzo wiedziałam, co na to powiedzieć. Nie wyobrażałam sobie, że jestem dla niego źródłem pocieszenia takim samym jak on dla mnie. Widziałam, jak drżą mu dłonie, jak stoi napięty, jakby za chwilę miał się rozpaść. Przesunęłam dłonią po jego karku, próbując go uspokoić. - Chciałbym móc lepiej się spisać - wyznał. - Chciałbym móc cię uratować, ale nie potrafię. - Ratowałeś mnie mnóstwo razy - odrzekłam. - Uratowałeś mnie ostatniej nocy. - Ale i zawiodłem - oświadczył dobitnie. - Tyle razy patrzyłem, jak zostajesz pokonana, i nie potrafiłem ci pomóc. Nie wiem, jak długo jeszcze zniosę widok twojej śmierci, Ellie. - Odwrócił wzrok. - Wybacz. Nie powinienem ci tego mówić. - Nie - upierałam się. - Przykro, że nie potrafisz mi powiedzieć, co czujesz. Nie chcę, żeby tak było między nami. Proszę, bądź ze mną szczery! Nachylił się do mnie i dotknął mojego policzka swoim, a ja wjednej chwili zapomniałam, co mówiłam. Zamknęłam oczy i przysunęłam się do niego. Jedną rękę położył na
moim biodrze, a drugą ujął moją twarz i muskał kciukiem usta. Jego skrzydła, uniesione wysoko, osłaniały nas przed zimnym powietrzem. - Kiedy Ragnuk cię zabił, wszędzie cię szukałem -wyszeptał. - Ale nie wróciłaś. Szukałem cię całe dziesięciolecia, przerażony, że aniołowie karzą mnie za to, że pozwoliłem ci umrzeć w samotności. Myślałem, że nigdy nie wrócisz - że straciłem cię na zawsze. - Grzbietem palców musnął delikatnie moje ramię, jakbym była ze szkła. Jego usta dotknęły mnie tuż pod uchem, okrywając kark ciepłym oddechem. - A kiedy wróciłaś, kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz od tak dawna... Nie posiadałem się ze szczęścia. -Zawsze będę wracać do ciebie - obiecałam mu, ogarnięta ciepłą falą. - Kocham cię, Ellie - wyszeptał, muskając oddechem moją skórę, a gdzieś we mnie coś się gwałtownie załamało. - Boże, zawsze cię kochałem. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego, a gdy uchwyciłam jego spojrzenie, przez mój umysł przemknęły wielowieczne wspomnienia jego twarzy i wszystkiego, co poświęcił dla mnie, wspomnienia krwi, którą dla mnie przelał, cierpień, które znosił. Jego twarz wyrażała kamienny spokój, lecz oczy powiedziały mi wszystko. Zawsze go zdradzały. - Will - wykrztusiłam, bo moje usta były w stanie wymówić tylko to jedno słowo. Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech, a barki opadły mu trochę, jakby zdjęto z nich duży ciężar. Objął mnie jeszcze bardziej. Moje serce zabiło mocniej i szybciej. - Przez cały ten czas - wyszeptał - kochałem cię i nie powiedziałem ani słowa.
Pocałował mnie mocno, przyciskając do siebie. Oplotłam go ramionami, czując jego dłonie na biodrze i karku. Wbiłam paznokieć w jego biceps, a mięsień zadrżał pod moim dotykiem. Odsunął się, a jego usta musnęły moją brodę. Zadrżałam i przyciągnęłam go do siebie. - Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał - wyszeptał, trącając mój nos czubkiem swojego. - Pamiętaj. Skinęłam głową i przyciągnęłam go do siebie, spragniona jego ust bardziej niż powietrza. Znowu mnie pocałował: powoli, głęboko i cudownie. Jego dłonie powędrowały w górę moich pleców i zanurzyły się we włosach. Cofnął usta, złożył skrzydła i oparł czoło o moje. Milczałam, zalana powodzią emocji, bo wreszcie dotarło do mnie znaczenie jego słów. Zrozumiałam, że żegna się z miłością do mnie. Odsunął się, zsuwając dłoń po moim ramieniu, jakby chciał, żeby trwało to jeszcze trochę dłużej. Kiedy stanął przede mną, jego oczy płonęły szmaragdowym blaskiem, a ja modliłam się, żeby nigdy nie gasł. Powstrzymałam się, żeby go przytulić, poczuć każdą cząstkę jego ciała, zanurzyć się wjego spojrzeniu. Nie wiedziałam, co robić - nie miałam pojęcia, czy powinnam coś odpowiedzieć. - Moja miłość do ciebie jest czymś złym - wyszeptał. - Nie mogę cię mieć. Nie w ten sposób. Poczułam się, jakbym została ugodzona niewidzialnym sztyletem. - Naprawdę to zrobisz? -Jesteś świętą istotą. Nie mogę cię dotykać. Wolno mi przebywać z tobą każdego dnia jako twój Stróż, ponieważ to mój obowiązek, ale nie wolno mi dotykać cię tak, jakbym pragnął. Nie to miał na myśli Michał, kiedy polecił mi strzec ciebie. Nie możemy zbliżyć się do siebie zbytnio, to dla nas niebezpieczne.
Pokręciłam głową, powstrzymując łzy. - Inni Stróże umarli, spełniając swoje obowiązki wobec ciebie, zanim się pojawiłem - powiedział, muskając dłonią mój policzek i włosy. - Któregoś dnia umrę dla ciebie. - Nie mów tak - poprosiłam błagalnym tonem. Will, kocham cię. Tylko ty rozumiesz, przez co przechodzę każdego dnia, tylko z tobą mogę dzielić ten świat. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i nie potrafię znieść, że próbujesz tak się ode mnie odsunąć. Zacisnął mocno powieki. Jego dłonie zwinęły się w pięści, a skrzydła zadrżały. Czułam się, jakbym umierała. - Nie możesz mnie kochać - odezwał się zbolałym głosem. - Ani ja ciebie. Nie jesteś dla mnie. -Jestem twoja... -Ellie... -Nie!- krzyknęłam i poczułam pieczenie łez. - Nie wolno ci zbliżać się do mnie tak jak teraz, a potem mnie odepchnąć. - Muszę. - Rozłożył skrzydła migocące w blasku księżyca i wzbił się w powietrze. Patrzyłam, jak znika nad lasem za moim domem, pozostawiając mnie ze świadomością, jak bardzo się różnimy. Poczułam wzbierający gniew. Miałam ochotę podążyć za nim i uderzyć go mocniej, niż uderzyłam cokolwiek w swoim dotychczasowym życiu. Ale byłam na to zbyt zmęczona i zbyt rozstrojona. Nie chciałam też spaść z dachu. Popatrzyłam za nim i wypuściłam powoli powietrze, dlatego moje następne słowo pozbawione było wściekłości. - Tchórz.

33


Kiedy się obudziłam, jutrzenka rozjaśniała już horyzont, a my wpływaliśmy do niewielkiej laguny otoczonej kolorowymi domkami. Nataniel zacumował łódź na przystani i zarzuciwszy sobie worek na plecy, wyszedł na pomost. Will wziął mnie na ręce, wciąż zanurzoną w cuchnącym i zakurzonym kokonie, i wyniósł z łodzi. Usłyszałam męski głos mówiący po hiszpańsku, a zaraz potem płynną odpowiedź Nataniela w tym samym języku. Mężczyzna, z którym rozmawiał, przyglądał się nam podejrzliwie, zerkając na naszą łódź przywiązaną w jego doku. Po chwili powiedział coś jeszcze i odszedł. Nataniel nachylił się do Willa, mówiąc: - Pozwoliłem mu wziąć łódź, jeśli będzie trzymał buzię na kłódkę. Zdjęłam dłonie z szyi Willa, wciąż przytulona do niego. Moje powieki były ciężkie jak z ołowiu i wkrótce znowu zapadłam w sen. Kiedy ponownie otworzyłam oczy, leżałam w motelowym łóżku, a nade mną stał pochylony Will. Okryłam
się szczelniej kołdrą i podsunęłam do niego, by poczuć jego ciepło. - Chcesz wziąć prysznic? - zapytał i zsunął mi z twarzy kosmyk włosów. - Nie - odpowiedziałam żałośnie łamiącym się głosem. Nie chciałam wracać do tego, co wydarzyło się na trawlerze po odejściu Bastiana, ponieważ obawiałam się, że to nie był sen. A nawet gdyby tak było, to co mógł znaczyć? wydawał się zupełnie nierealny. Bo jakże mogłabym być aniołem? - Za godzinę musimy wyruszyć na lotnisko. Nataniel pojechał oddać samochód, zanim się wymeldujemy. Spojrzałam na swoje ubranie i ciało oblepione zaschniętą krwią. Uznałam, że prysznic to dobry pomysł. Usiadłam powoli, jak jakiś zombie, a potem poszłam niepewnym krokiem do łazienki. Rozebrawszy się, odkręciłam ciepłą wodę i weszłam za zasłonkę. Woda zmywała ze mnie krew, kurz i bliżej nieokreślony brud. Cuchnęłam rybą i krwią. Kiedy poczułam, że nogi uginają się pode mną, osunęłam się na podłogę; usiadłam, pozwalając, by strumień lał mi się na głowę. Rozpłakałam się. Usłyszałam pukanie do drzwi. Po kilku chwilach Will zawołał cicho: -Ellie? Milczałam. - Potrzebujesz czegoś? Ucieszyłam się, że nie zapytał, czy wszystko w porządku, bo gdyby to zrobił, mogłabym spróbować wyrwać mu język. Usłyszałam, jak opiera się plecami o drzwi łazienki i siada na podłodze.
-Wiem, jak się czujesz - powiedział. Smagana gorącym strumieniem patrzyłam na rudawą wodę wpływającą do odpływu. - Oboje czuliśmy się podobnie milion razy wcześniej - mówił dalej. - Bezradność, osamotnienie, uczucie, a raczej świadomość, że zbliża się koniec. Przetrwamy to. - Bastian wróci po mnie - odezwałam się wreszcie głosem suchym i beznamiętnym. - Nie odpuści. - Ellie - rzekł Will pewniejszym tonem. - Nie przegraliśmy. Owszem, porządnie oberwaliśmy, ale zwyciężyliśmy. Enshi jest na dnie oceanu. Trzeba by cudu, żeby żeby go stamtąd wyciągnąć. Oni nie wiedzieliby nawet, jak otworzyć sarkofag ani jak go obudzić. Został zniszczony i już nie powstanie. - Ale Michał powiedział, że Bastian go stamtąd wydobędzie. Will milczał przez chwilę. - Musiał się pomylić. A nawet jeśli nie, to powstrzyma Bastiana, zanim ten obudzi Enshiego. Słowa Willa wlały we mnie trochę nadziei. Bastian nie dostał Enshiego, a przed nami była jeszcze długa droga. Czy to, co tkwiło uwięzione w sarkofagu, rzeczywiście mogło zniszczyć moją duszę? Nie chciałam umrzeć, ale jeszcze bardziej bałam się tego, że nie przejdę do kolejnego życia. Jak Will i Nataniel radzili sobie ze świadomością, że po śmierci przestaną istnieć? Jakie byłoby to doświadczenie, gdyby Enshi dopadł mnie i pożarł moją duszę? -Ellie? Wstałam i dokończyłam myć włosy. Potem wyszłam z kabiny, wytarłam się i owinęłam w ręcznik. Kiedy
otworzyłam drzwi, zobaczyłam Willa. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Wstał i na chwilę zatrzymał wzrok na wilgotnym ręczniku, który ciasno opasywał moje ciało. - Nie skończyłam walki - powiedziałam drżącym głosem. - Nie chcę, żeby ten potwór zniszczył duszę moją czy czyjąkolwiek. Trzeba temu zapobiec za wszelką cenę. Nie mogę zawieść Michała. Will uśmiechnął się, a błysk nadziei w jego spojrzeniu sprawił, że i we mnie coś się poruszyło. - Będzie dobrze - dodałam. Przysunął się do mnie, a ja przywarłam plecami do zimnej ściany. Mimo że nie czułam się już skrępowana w jego obecności, zadrżałam, kiedy znalazł się tak blisko. Już mnie nie pociągał tak jak miesiąc wcześniej. Teraz byłam w nim zakochana i w chwili tak bliskiego kontaktu myśl, że dotyka mojej skóry, poruszała we mnie coś więcej niż tylko emocje. Kiedy jego palce dotknęły mojego ramienia, poczułam ogarniające mnie drżenie i przywarłam mocniej do ściany, by zachować równowagę. Wyparłam z umysłu ostrzeżenie Michała. Właśnie że należałam do Willa. Kochałam go i byłam jego. - Ochronię cię - powiedział z ustami tuż przy moim policzku. - Nie pozwolę, by coś ci się stało. Bardzo chciałam mu uwierzyć. Oczyma wyobraźni ujrzałam znowu Ivar z na wpół wyrwanym barkiem i odwróciłam wzrok. - O co chodzi? - Dzięki odwiecznej więzi, jaka nas łączyła, Will wyczuł moją obawę. Jego oblicze wyrażało ból. Mówiłam powoli, starannie dobierając słowa i obserwując jego twarz. -Widziałam, co się stało z Ivar. Ty to zrobiłeś?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment, boleśnie długi moment. Przygryzając górną wargę, oparł czoło o ścianę obok mnie, zanim odpowiedział: - Tak. - Niemal wyrwałeś jej ramię. Jak mamy być istotami walczącymi o dobro, skoro potrafimy być równie straszni jak potwory, z którymi walczymy? Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. - Moc kosiarza jest ogromna. Nie ma znaczenia, komu służymy, aniołom czy upadłym. Ważne jest, w jaki sposób decydujemy się ją wykorzystać. Ja służę tobie, mojemu aniołowi, mojemu Gabrielowi, mojej Ellie. Ty jesteś silniejsza niż ja. Widziałem, co potrafisz, i wykracza to poza moje wyobrażenie. Zmartwiałam na moment. - Lepiej mi nie mów. - Przypomnisz sobie. -Już cholernie boję się samej siebie - wyznałam. -Nie chcę przestraszyć i ciebie. Uśmiechnął się nieśmiało. - Przywykłem do tego. - A ja niezupełnie. - Poczułam na barkach niewidzialny ciężar. - Przynajmniej wiemy, kim jesteś. Teraz wszystko będzie inaczej. Jesteś Gabrielem, który występuje w ludzkiej postaci, aniołem objawienia, miłosierdzia, zmartwychwstania i śmierci. Nic na to nie poradzisz. Jego słowa wznieciły we mnie płomyk strachu. Nie byłam w pełni gotowa na zrozumienie tego, kim jestem i jak mam to przyjąć. Ani na to, co się stanie, gdy wreszcie to pojmę.
-Wezmę prysznic, zanim wyjdziemy - powiedział Will - A ty tymczasem wymyśl kilka wspaniałych opowieści, którymi uraczysz rodziców. Ze swojej podróży nad jezioro z Kate. Zmusiłam się do uśmiechu. _Ja,snc Włożyłam dżinsy i top, a ręcznik zostawiłam na podłodze. Potem położyłam się na łóżku: na boku, z kolanami podciągniętymi pod brodę, wpatrzona w ścianę. Bardzo starałam się nie myśleć o poprzedniej nocy, lecz czułam się okropnie, kiedy wracałam wspomnieniem do członków załogi Elsy. Zginęli przeze mnie, z powodu naszego zadania. Chwilę później ujrzałam inny obraz -moje ciało w łapach tego potwora Geira - i az zadrżałam Will zapewniał mnie, że moja pełna moc wróci wraz z pamięcią, lecz ja obawiałam się, ze tym samym przyprawi mnie o traumę, zniszczy. W ostatniej bitwie byłam w stanie zapanować nad swoim drugim ja stworzonym przez moją moc. Lecz jeśli to była tylko cząstka tego co potrafiłam, to możliwe, że nie będę w stanie zapanować nad całą mocą. Nie miałam pewności, ze potrafię uporać się z prawdą dotyczącą mojej przeszłości ! mojego przeznaczenia. Wszystko to wydawało się zbyt proste: zabijam kosiarzy, umieram, powracam do życia, znowu zabijam kosiarzy, umieram - namydlić, spłukać, powtórzyć... A jeśli nie o to chodziło? Jeśli było coś więcej? Jeśli naprawdę byłam aniołem - archaniołem Gabrielem, lewą ręką Boga? W moim umyśle zabrzmiały słowa pana Meyera, które wypowiedział podczas naszego ostatniego spotkania: Zycie podda cię testowi jak nigdy wcześniej. Niech
przyszłość nie wypaczy w tobie dobrej osoby, którą jesteś, i nie sprawi, że zapomnisz, kim jesteś". Will wyszedł z łazienki ubrany tylko w dżinsy. Kiedy otarł się o mnie, przechodząc, poczułam jego świeży zapach i mrowienie na skórze. Wyjął z torby czekoladową koszulkę, która podkreślała zieleń jego oczu, i wsunął ją zgrabnym ruchem na nagi tors. Myśl, że nie wolno mi dotykać go tak, jak chciałam, ani jemu mnie, wydała mi się czystym absurdem. Pragnęłam poznać go centymetr po centymetrze. Usiadł na brzegu łóżka, żeby włożyć skarpety i buty. Spojrzał na mnie, wsuwając krzyżyk pod koszulkę. Podniosłam się i uklękłam obok niego. Daleko mi było do niezawodnego idealnego anioła, o którym opowiadał. Czułam się jak zwykła dziewczyna siedząca obok chłopaka, który obchodził ją bardziej niż wszystko inne. Głupia dziewczyna, która lubi zakupy i lody. Cała ta historia przerastała mnie. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej nawet me miałam pewności, czy Bóg istnieje, a teraz ludzie mówili o Nim, jakbyśmy byli dobrymi kumplami. Jak się zachowują archanioły? Czy musiałabym przestać przeklinać? I już nie oglądać horrorów? Co jeszcze miałabym przestać robić, czego jeszcze musiałabym się wyrzec? Sporo kłamałam. Mało anielskie zachowanie. Czy mogłabym wieść życie tak jak dotąd, wiedząc, kim jestem? Nie chciałam czuć się kimś innym. Nie chciałam, żeby ktokolwiek traktował mnie, jakbym była inna. Pragnęłam, żeby Will patrzył na mnie tak samo jak zawsze. Żeby nie widział we mnie większego wybryku natury, niz w istocie byłam. Nie zniosłabym tego, cholera, i nie zamierzałam przestać używać słów „cholera" i „do diabła".
- Spakowana? - zapytał Will, owiewając mnie swoim miętowym oddechem. Pasta do zębów. Jego wilgotne, zwichrzone ręcznikiem włosy miały klonowy połysk. - Tak - odpowiedziałam. - Nie miałam zbyt dużo rzeczy. W końcu to nie wakacje... - Urwałam. Uśmiechnął się krzywo. - Przykro mi. Może kiedyś. - Obiecujesz, że kiedyś zabierzesz mnie na prawdziwe wakacje? - cedziłam wolno słowa, poczuwszy ukłucie nadziei. - Może - odpowiedział. -1 będą konie. - Możliwe. Przyłożył dłoń do mojego policzka, muskając kciukiem kącik moich ust, delikatnie, jakby przylgnęło tam piórko. Moje serce przyspieszyło i coś zatrzepotało mi w piersi. - Mówiłem już, że nie pozwolę im cię zabić - wyszeptał. I zaraz wyraz jego oczu się zmienił. Will cofnął rękę, odwracając się ode mnie. Wstałam i podeszłam do toaletki. Spojrzałam na Willa, bębniąc palcami po tanim drewnie. Zastanawiałam się nad tym, co do mnie czuje, i zapomniałam na chwilę 0 horrorze ostatniej nocy i obawach dotyczących przeszłości. Wciąż powracała myśl, że to właściwie Bastian uchronił mnie przed śmiercią - oczywiście tylko po to, żeby później zabić. Mógł wykończyć mnie tam, w ładowni trawlera, ale nawet nie próbował. Wiedziałam, że szuka sposobu na odzyskanie Enshiego, obudzenie go 1 zniszczenie mojej duszy, tak bym już nigdy się nie narodziła. Nie mogłam na to pozwolić. - Co się dzieje? - zapytał Will. Pytanie wydało mi się zabawne, ponieważ zupełnie nic się nie działo. Powinnam raczej zapytać, co z nim się dzieje.
- Myślisz, że Bastian znajdzie nowych bandziorów, skoro zlikwidowaliśmy większość z jego sługusów? - Tak sądzę. Zlecą się do niego, gdy tylko wśród demonicznych kosiarzy rozejdzie się wieść, jakie ma plany. Wyobrażam sobie, jakie potwory zatrudni. - Boję się Bastiana - wyznałam. - Ale jestem gotowa z nim walczyć. Will wstał z łóżka i podszedł do mnie. -Wiem. - Objął mnie delikatnie w pasie, ale nie przytulił. Po prostu jego dłoń spoczywała - jakże boleśnie - na moim biodrze. Miałam ochotę spleść dłonie na jego karku i pocałować go, lecz dostrzegłam zmaganie wjego spojrzeniu, wyczułam je wjego sztywnym ciele. Czyżby bał się mnie dotknąć? Drzwi otworzyły się nieoczekiwanie - oboje z Willem odskoczyliśmy od siebie - i do pokoju wszedł Na-taniel - tak zmęczony, jakim go jeszcze nie widziałam. Oczy miał mocno podkrążone i był blady jak duch. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jadł coś od czasu nocnej walki. -Wymeldowałem nas i taksówka już czeka. Czas na nas. Skinął głową i wyszedł. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że przestałam oddychać w chwili, gdy otworzył drzwi. - Powinniśmy się zbierać - rzekł Will. Kiedy zrobił krok, by mnie obejść, położyłam dłoń na jego piersi. - Will, czy tam na statku to naprawdę był Michał? Czy to, co powiedział, było prawdą?
Odwrócił wzrok na moment. - To był anioł, który przyszedł do mnie przed wiekami. To on nakazał mi strzec ciebie. - Rozpoznałeś go? Skinął głową. - Zapomniałaś, przebywając tak długo w ludzkim ciele. Oddalasz się coraz dalej od tego, kim naprawdę jesteś. - Wierzysz w to? Cofnął się i przeczesał dłonią włosy. - Czy to ma być twierdząca odpowiedź? - jęknęłam. - Taksówka czeka. - A zatem tak to ma wyglądać? Odtrącasz mnie i będziesz traktował jak trędowatą po tym, czego się o mnie dowiedziałeś? - Nie o to chodzi. - Nie? - warknęłam poirytowana. - Patrzysz na mnie, a ja wiem, że chcesz mnie dotknąć, ale się powstrzymujesz. Wjaki sposób wiedza o tym, kim jestem, może zmienić cokolwiek? - Michał udzielił mi ostrzeżenia. Nie wiem, jak ci to wyjaśnić. - Dlatego, że nie potrafisz. Ja zaakceptowałam to, kim jesteś, kiedy mi o tym powiedziałeś. Dlaczego nie możesz zrobić tego samego? Jego oczy rozjarzyły się, co - jak się domyślałam -świadczyło o gniewie, odniosłam jednak wrażenie, że raczej na samego siebie niż na mnie. - Ellie, nie ma znaczenia, czego chcę albo co myślę. Jesteś archaniołem. - Czy choć trochę jestem podobna do Michała? - zapytałam. - Spójrz na mnie. Żadnych skrzydeł, żadnego blasku, nic. - Ujęłam jego dłonie i położyłam je sobie
na biodrach. - To jest ludzkie ciało, Will, solidne i ciepłe. Wiem, że je czujesz. - Przycisnęłam jego ręce do moich bioder, kiedy spróbował je cofnąć. Przysunęłam się bliżej i odchyliłam głowę do tyłu, kiedy nasze ciała się dotknęły. - Jestem tylko dziewczyną, o której można powiedzieć kilka dziwnych słów, ale ty widzisz przede wszystkim dziewczynę - tę samą, którą znasz od wieków. Której broniłeś. Którą całowałeś. Ani trochę się nie zmieniłam. Może w innym świecie mogłabym być tym, 0 kim mówił Michał, ale teraz, tutaj, z tobą, jestem po prostu Ellie. Nie obchodzi mnie, co ci powiedział - obchodzi mnie to, co jest teraz. Spojrzał na mnie i rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. A potem zdjął dłonie z moich bioder i cofnął się, odwracając wzrok. - Zachowujesz się jak skończony kretyn - rzuciłam. Zastygł w bezruchu wpatrzony we mnie, po czym znów przeczesał dłonią włosy. Sprawiał wrażenie zszokowanego, a ja omal się nie roześmiałam. Uznałam, że czas wprawić go w konsternację. Dopadłam go jednym długim susem, wspięłam się na palce, ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go namiętnie. W pierwszej chwili zesztywniał, ale zaraz poddał się i objął mnie w talii, a wtedy ja puściłam go 1 poszłam dalej, nie oglądając się za siebie. Dałam mu do myślenia.

32


Wpatrywałam się bezradnie w niepokojącą twarz Ba-stiana. Jego mroczna moc przyciągała moją, niczym palce przeczesujące włosy i muskające delikatnie policzek. Jego oczy jarzyły się najjaśniejszym, najbardziej nienaturalnym błękitem, jaki kiedykolwiek widziałam; były toksycznie ciemnoniebieskie. Wydawał mi się bardzo znajomy, jakbym spotkała go już wcześniej, ale nie potrafiłam powiedzieć gdzie ani kiedy. Nawet jego energia, gdzieś tam głęboko pod tym, co czułam, wydawała mi się znajoma. - Dobrze ci w czerwonym - odezwał się wreszcie. Poczułam, że żółć podchodzi mi do gardła. Cała byłam przesiąknięta krwią Geira. Jej słonawy paskudny zapach przyprawiał mnie o mdłości. Na chwilę wstrzymałam oddech, żeby nie zwymiotować przed Bastianem. - Gdzie jest Ivar? Gdzie są moi przyjaciele? - Ivar rozprawia się z anielskim virem na górnym pokładzie. Już ich straciłaś. „Nie!" - chciałam krzyknąć, lecz z mych ust nie wyszły żadne słowa. Skoczyłam do przodu z mieczem gotowym
do ataku, jednak oślepiający mur ciemnej magii odepchnął mnie, wyrzucając do tyłu. Spadłam na ścianę i wstałam powoli, cała obolała. Moc Bastiana poobcierała mi skórę i podarła ubranie, lecz ból i rany szybko zniknęły. - Nie przyszedłem tutaj, żeby cię zabić - powiedział. - Nie? - warknęłam. - Nie szkodzi. I tak mam zamiar skopać ci tyłek. Przyglądał mi się uważnie, jakby byłam zwierzęciem w zoo. - Czarująca jesteś. Jakże się cieszę, że wreszcie cię spotkałem. - Wcześniej się nie znaliśmy? - zapytałam zdziwiona. W takim razie dlaczego żywiłam przekonanie, że go znam? Musiałam go spotkać w poprzednim życiu. Jego twarz... Wydawał mi się znajomy. - Nie, moja droga - odpowiedział łagodnym głosem. Usłyszałam go pomimo szumu wody wdzierającej się do ładowni i wirującej wokół moich nóg. - A zatem liczyłeś na to, że wpadniecie tu i zabijecie nas wszystkich? - Zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści. - Interesuje mnie sarkofag i nic więcej. Gdybym cię teraz zabił, wszystko poszłoby na marne. - Gdzie jest Cadan? - zapytałam. - Postanowił odpuścić sobie tym razem? Uśmiechniętą twarz Bastiana zmącił cień. - Nie we wszystkim się zgadzamy. Obserwowałam uważnie jego twarz, szukając oznak jakichkolwiek emocji. Nadaremnie. - Stawaj! Postać Bastiana rozmazała się na moment, a potem zaraz ujrzałam go wyraźnie tuż przed sobą. Z jego ust płynął złowrogi szept:
-Wiem, kim jesteś. - Co? - zapytałam odruchowo. Bastian odpłynął ode mnie, ledwo ruszając skrzydłami. Pokrywały je białe pióra. - Twoja obecność łamie wszelkie zasady. Spięłam się w sobie, czując, że w każdej chwili mogę się załamać. - O czym ty mówisz? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Chowasz się między ludźmi, których kochasz, i w ten sposób narażasz ich życie. Poczułam wzbierający we mnie gniew. - Nie narażam ich życia! Jego uśmiech jeszcze bardziej pociemniał. - Nie złość się. Egoizm to efekt uboczny życia w świecie śmiertelników. To takie ludzkie, nie sądzisz? - Ludzie nauczyli mnie współczucia - odpowiedziałam. - Istnieję w swojej najlepszej części dlatego, że nauczono mnie być miłą i dobrą. A ty co możesz powiedzieć o sobie? Ze zabijasz i dręczysz istoty słabsze od siebie? Bastian już się nie uśmiechał. -Jak na tak starożytną osobę jesteś bardzo naiwna. Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie? O mnie wiesz jeszcze mniej niż o sobie. Dziewczynko, niewiele się ode mnie różnisz. W następnej chwili jego postać zadrżała i zniknął. Wpatrywałam się w puste miejsce, w którym przed chwilą stał. Kłamał? Czy naprawdę wiedział, kim jestem? Strach łasił się wokół moich nóg w postaci wzbierającej lodowatej wody. Otrząsnęłam się z zamyślenia i brnąc w wodzie, poszłam na górny pokład. Kiedy wy-
szłam zza rogu kajuty, zobaczyłam Nataniela. Właśnie wyrzucał sarkofag za burtę. Moje serce zabiło radośnie - i zaraz zatrzymało się zatrwożone: zobaczyłam Ivar, która zanurkowała za skrzynią. Gdy nad moją głową przemknął cień, odwróciłam się błyskawicznie, gotowa na odparcie ataku. Will opadł na pokład. Z jego pleców wyrastały skrzydła w kolorze kości słoniowej - skrzydła! Aż się zatoczyłam na ten widok. Pióra migotały perliście w blasku księżyca. Skrzydła były piękne. Wyglądał jak anioł, gdy tak stał nade mną; na krótką straszną chwilę uchwyciłam spojrzenie jego migotliwie zielonych oczu. Złożył skrzydła nad plecami i rozłożył je ponownie, zanim pozwolił im przywrzeć do ciała. Stałam bez ruchu, bez oddechu. Oniemiała patrzyłam, jak osuwa się na pokład z ręką przyciśniętą do piersi. Kiedy zobaczyłam ciemną plamę na jego koszuli, wiedziałam, że jest poważnie ranny. - Will! - krzyknęłam i podbiegłam do niego przerażona. Zgiął się wpół, a jego skrzydła zawisły nad nami, pogrążając nas w cieniu. Kiedy wyciągnęłam rękę, odsunął się ode mnie, a jego twarz wyrażała więcej niż tylko fizyczny ból. W pierwszej chwili miałam ochotę przyłożyć mu za to, że nie powiedział mi o skrzydłach, lecz w chwili gdy je zobaczyłam, wydało mi się, jakbym dopiero co widziała je u niego. Odsunął twarz od moich dłoni i zadrżał. -Nie... - Pozwól mi obejrzeć. Jego skrzydła poruszyły się delikatnie. - Nie chcę... Przykryłam jego dłoń swoją i odsunęłam ją z rany.
- Pozwól. Mi. Obejrzeć. Zacisnął powieki i pozwolił mi zbadać ranę. wyglądała gorzej, niż przypuszczałam. Krwawiła. Spanikowana podwinęłam jego koszulę. Skrzywił się i zaklął przez zaciśnięte zęby. Zdrętwiałam, gdy przyjrzałam się wszystkim jego ranom. Na środku piersi widniała dziura wielkości pięści. Odwróciłam wzrok, czując mdłości. Wciągnął gwałtownie powietrze, jakby z trudem oddychał. - Moje płuca... - wyjąkał. Patrzyłam na niego przerażona, dotykając nerwowo jego twarzy. - Nie wiem, co robić. Nie wiem, jak ci pomóc! Chwycił mnie mocno za rękę. - Nie mogę oddychać... poczekaj... Blask w jego oczach przygasł, a z zakamarków mojego umysłu wypełzły podszepty najgorszych obaw. Czy to jedna z tych ran, które są zbyt rozległe, by dało się jej uleczyć? - Nie możesz umrzeć - powiedziałam. - Bez ciebie nie dam rady! - Zaczekaj... - powtórzył i zacisnął powieki skrzywiony. Głęboka rana na jego piersi zaczęła się wypełniać i zarastać skórą. Jego oddech wyrównał się, a uścisk na mojej ręce zelżał. - Mówiłem, żebyś... poczekała... Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą. Zupełnie zapomniałam o sarkofagu. Obciągnęłam koszulę Willa i wzięłam głęboki oddech. -Już jest dobrze - westchnęłam uradowana. - Pewnie, że tak - odpowiedział słabym głosem. -Nie chciałem, żebyś oglądała mnie w tej postaci. Nie
chciałem, żebyś je zobaczyła... dopóki sobie nie przypomnisz. Nie było czasu na pytania. Nad naszymi głowami prze, mknął cień, a gdy się obejrzałam, zobaczyłam Bastiana - przysiadł na kajucie i przyglądał się nam z kamienną twarzą, w milczeniu. Kiedy pomagałam Willowi wstać, I usłyszałam głośny plusk. Will schował skrzydła i oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Ivar wynurzyła [ się na powierzchnię. Bez sarkofagu. Jej mokre potargane włosy przylgnęły do twarzy, a jedno ramię wisiało pod dziwnym kątem. Przyjrzałam się uważniej, a gdy odchyliła głowę i wydala okrzyk wściekłości, zobaczyłam, co jest nie tak. Kości łopatki miała odsłonięte, a ramię wyrwane ze stawu; także obojczyk wystawał spod rozerwanego ciała. Sięgnąwszy zdrową ręką, przycisnęła do tułowia wyrwany bark. Mięśnie i żyły powracały na swoje miejsce, wypierając obumarłe tkanki, i niebawem ramię znowu stanowiło integralną część ciała. Gardło Ivar było ciemnoczerwone, jakby ktoś mocno je ściskał, usiłując wyrwać ramię, ale i to miejsce szybko się goiło. Patrzyłam przerażona. Moje spojrzenie powędrowało ku Willowi, którego ręce lśniły od krwi. Przez moje ciało przepłynął zimny dreszcz. Czy o n tego dokonał? - Poddaj się, Preliatorze! - zawołał Bastian z dachu kabiny. Spojrzałam do góry i zobaczyłam, jak zsuwa się z krawędzi i ląduje na pokładzie leciutko jak piórko, składając skrzydła. - Przegrałeś, Bastianie! - zawołałam. - Geir nie żyje, .1 Enshi spoczął na dnie oceanu! Bastian spojrzał na Willa, ignorując moje słowa. Na lego ustach pojawił się okrutny uśmieszek.
-Jakże miło znowu cię spotkać, Williamie. Widzę, że znów jesteś razem ze swoją podopieczną, chociaż wygląda na to, że coś się między wami zmieniło. Mroczne, wojownicze spojrzenie Willa pozostało niewzruszone. Ivar wysunęła się do przodu z twarzą wykrzywioną grymasem wściekłości, lecz moc Bastiana uderzyła ją przez pierś. Zatoczyła się do tyłu, a jej skrzydła zadrżały - wcale nie z powodu przemoczonego, zimnego ubrania. - Zostaw ich - ostrzegł ją Bastian. Ivar zawarczała, szczerząc zęby. - Dlaczego? -Jeśli zabijesz ją teraz, to po prostu wróci. Musimy zaczekać. Wykazać cierpliwość. - Spojrzenie Bastiana skrzyżowało się z moim. - Ale nie miej złudzeń, Pre-liatorze, to jeszcze nie koniec. Enshi obudzi się i pożre twoją duszę. Ivar przekrzywiła głowę na bok jak ptak, a jej blade mokre włosy opadły na ramię. - Widziałaś kiedyś, jak umiera dusza? - zapytała. -Poczekaj, a sama to poczujesz. Wytrzymałam jej spojrzenie, lecz moja determinacja osłabła, kiedy pomyślałam, co może zrobić Enshi. Kątem oka dostrzegłam błysk srebrzystoszarych skrzydeł. Zachwiałam się i cofnęłam, wpadając na Willa, gdy ujrzałam innego vira, który opuścił się na pokład. Cadan. Jego oczy pałały opalizującym ogniem, kiedy spojrzał na Bastiana, a potem na mnie. Skórzaste skrzydła kosiarza zadrżały i złożyły się za jego plecami, lecz nie zniknęły. - Trochę późno, nie sądzisz? - przywitał go spokojnym głosem Bastian.
Cadan wyprostował się i obciągnął koszulę z przodu. - Lepiej późno niż wcale. Bastian zniknął i zaraz pojawił się przed Cadanem. Ujął w dłoń jego podbródek. - Konsekwencje twojego... buntu będą dotkliwe -syknął mu w twarz. - Nic bym nie poczuł, gdybym cię zabił. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem Bastian odepchnął vira i podszedł do Ivar, która wpatrywała się w Cadana z dziwnym wyrazem zaciętości na twarzy. Bastian rozłożył oślepiająco białe skrzydła i wzbił się w powietrze, by po chwili zniknąć. Cadan odwrócił wzrok, jakby spojrzenie Ivar raniło go; zacisnął dłonie w pięści, a wiatr szarpał jego płowozłociste włosy. Ivar rozłożyła skrzydła i podążyła za Bastianem. - Sarkofag - odezwał się Cadan, ruszając do mnie. -Gdzie on jest? Rozległ się świst miecza, którego czubek zatrzymał się tuż przed oczami Cadana. Will, pomimo wyczerpania, nigdy nie ustawał w walce. -Jeszcze krok, a zrobię ci z twarzy miazgę. Cadan otworzył szerzej oczy wpatrzony w klingę. - Raczej złożoną kanapkę, mówiąc bardziej precyzyjnie. - Możemy się przekonać. - Will! - zawołałam i chwyciłam go za wolne ramię. - Nie ma czasu na takie rozmowy. Cadanie, nie mamy sarkofagu. W żaden sposób nie możesz... - To dobrze - przerwał mi kosiarz. - Bastian nie może wypuścić tej istoty. - Czemu cię to obchodzi? - zapytałam. - Przecież pracujesz dla niego i wygląda na to, że możesz stracić pracę.
Jego śmiech zaskoczył mnie. - Żeby tylko. Sprawy skomplikowały się trochę bardziej. - Dość tych rozmów - rzuciłam zimnym tonem. -Statek tonie i musimy się stąd wynieść. - Uwielbiam, kiedy jesteś taka asertywna - rzekł równie ostrym tonem. Will przysunął miecz bliżej czoła Cadana. - Skończyłeś? -Jak najbardziej - odpowiedział i skinął głową. Will cofnął broń, ale pozostał na swoim miejscu. - Musimy się zbierać - zwrócił się do mnie. -Tak. - A zatem sarkofag... - odezwał się jeszcze Cadan. -Przepadł bezpowrotnie? - Nataniel wyrzucił go za burtę - wyjaśnił Will lodowatych tonem. - A teraz idziemy. Cadan wpatrywał się w niego długą chwilę, a potem rozłożył skrzydła. - W takim razie moja podróż nie była nadaremna. -Wzbił się w górę i poszybował ku nocnemu niebu. Poczułam nagle, jak spływa na mnie fala zmęczenia, i oszołomiona rozejrzałam się po pokładzie - wszędzie leżały ludzkie trupy, to, co pozostało po załodze Elsy. Sarkofag spoczął na dnie oceanu, ja byłam emocjonalnie i fizycznie wyczerpana, do tego jeszcze utknęliśmy na tonącej łodzi. - Musimy spuścić łódź ratunkową - powiedział Nataniel, podchodząc do mnie. - Trawler tonie. - Czy dopłynęliśmy do głębi? - zapytał Will. - Prawie! - odpowiedział Nataniel głosem pełnym determinacji. - Nie ma możliwości, żeby sarkofag prze-
trwał, ale musimy się stąd wynieść, bo inaczej pójdziemy za nim na dno! Will zebrał nasze miecze i zniknął w kajucie. - Gabrielu... Głos odezwał się szeptem w moim umyśle i popłynął aż do moich trzewi. Poczułam, że mój skrzydlaty naszyjnik rozgrzewa się coraz bardziej. Odsunęłam go od ciała zdumiona. - Will? - zapytałam. - Czy to ty? - Gabrielu! - przemówił ponownie głos w mojej głowie. - Zamknij oczy! Teraz już nie miałam wątpliwości, że to nie Will. Świat wokół mnie pojaśniał tak bardzo, że mogłam jedynie posłuchać polecenia albo zaryzykować - czułam to - utratę wzroku. Zasłoniłam twarz dłońmi, gdyż noc zamieniła się nagle w dzień. Z zaciśniętymi mocno powiekami drżałam, czując nagły spadek temperatury i energię, która popłynęła przez pokład - czystą moc, jakiej nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Opadłam na kolana, nie mogąc znieść dłużej napięcia. - Ellie! - usłyszałam głos Willa. Jasność przygasła na tyle, bym mogła otworzyć oczy. Ujrzałam zarys postaci emanującej eterycznym złocisto-białym światłem - jakbym zobaczyła słońce wyzierające zza chmur. Czyżby powrócił Bastian? Moje serce zabiło mocniej, kiedy tak wpatrywałam się w stojącą nade mną istotę. Wreszcie zobaczyłam ją wyraźniej: postać człowieka otoczonego kremowobiałymi skrzydłami powleczonymi warstwą ognistego złota, jakby pióra miały barwę świtu wstającego nad polem pokrytym świeżą warstwą śnieżnego puchu. Jego głowę spowijała korona krótko przyciętych złotych loków, a na powiewającej oślepiająco białej szacie
nosił połyskującą złociście zbroję. Moc postaci opadła na mnie niczym letni upał. Jego chwała zdawała się zbyt czysta, by mogła być prawdziwa. Poruszałam odrętwiałymi ustami, nie potrafiąc powstrzymać łez. - Gabrielu - odezwała się ponownie istota głosem słodkim jak wyborne wino. - Nie możesz pozwolić, żeby niegodziwi pochwycili Bestię. Lucyfer nie może przejąć kontroli. Trzeba temu zapobiec za wszelką cenę. Upłynęły całe wieki, zanim zdołałam wydobyć z siebie głos. - Do kogo mówisz? Istota o pięknej twarzy pełnej determinacji przyglądała mi się przez chwilę. - Do ciebie. Potrząsnęłam głową zdezorientowana. - To nie jest moje imię. Ja jestem Ellie. - Tyjesteś Gabriel - odparła istota. - Lewa ręka Boga. Preliator. Słuchałam oniemiała. Skrzydła istoty pozostały nieruchome, rozłożone w całej swojej migocącej chwale, kiedy zawisła nade mną. Słowa objawienia, które usłyszałam, spadły na mnie z mocą wodospadu. Nie mogłam oddychać. Poruszyć się. Nie chciałam uwierzyć w to, co usłyszałam, ale wiedziałam... Coś drgnęło w głębi mojej istoty, coś jasnego, coś przerażającego. To nie był kosiarz. To był archanioł. Takjakja. - Kim jesteś? - zdołałam wreszcie wydusić. -Jestem Michał i przybyłem tu, moja siostro, by cię poprowadzić. Poczułam, że moje ciało nie jest w stanie znieść spadającego na mnie ciężaru - moje kruche ludzkie ciało, które nie należało do mnie. Poczułam, że nie chcę go, że
pragnę czegoś innego, czegoś prawdziwie mojego, po-zbawionego ograniczeń. Michał podszedł do mnie, składając skrzydła, i wyciągnął eteryczną dłoń. Wpatrzona w jego twarz widziałam prawie przez nią. Jego ciało było niczym delikatny welon zarzucony na letni świt, skóra promieniała blaskiem niewidocznego światła. Położyłam dłoń na jego ręce i od razu poczułam magnetyczne przyciąganie. I mrowienie elektryczności; zdawał się zbudowany z czystej energii. Pomógł mi wstać, nie dotykając mnie. Po prostu poczułam, że moje ciało się podnosi. - Masz pracę do wykonania, Gabrielu. Niegodziwi wydobędą Bestię z brzucha oceanu, a ty musisz tam być, żeby zapobiec jej przebudzeniu. Wszystko przepadnie, jeśli ci się to nie uda. Zbliża się Druga Wojna. - Bestia to Enshi, czy tak? Michał odpowiedział skinieniem głowy. - Stróżu! - rzekł grzmiącym głosem i spojrzał na prawo ode mnie. Podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam Willa, która wpatrywał się w nas z niedowierzaniem. - Stróżu - powtórzył Michał. Wreszcie Will oderwał wzrok ode mnie i spojrzał na archanioła. - Dałem ci miecz, byś chronił moją siostrę - rzekł Michał z twarzą zakrytą kamienną maską. - I nic więcej. Ona nie należy do ciebie. To ty należysz do niej. Will otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Jego oczy zapłonęły blaskiem jaśniejszym niż ten, którym emanowała postać Michała. - Michale! - zawołałam i wtedy archanioł odwrócił się znowu do mnie. - Skoro masz mnie poprowadzić, to
dlaczego przestałeś mówić do mnie? Dawno temu wydawałeś mi rozkazy, mówiłeś, dokąd mam się udać. Dlaczego przestałeś mi pomagać? Czy zrobiłam coś złego? - Zapomniałaś, jak słuchać. wyprostowałam się niepewna, czy zrozumiałam jego słowa. - Czy to ty wysyłasz mnie tutaj? Za każdym razem kiedy umieram? Czy to ty sprowadzasz mnie tu z powrotem? - Odradzasz się dzięki własnej mocy - odrzekł. - Nasi prorocy przepowiedzieli nadejście Bestii, a ty pozostałaś w niebie, by zdobyć umiejętności i siłę na przyszłe próby. - Dlaczego tak się czuję? - zapytałam. - Dlaczego ogarnia mnie tak wielki gniew podczas walki? Jak mogę być Gabrielem, skoro czuję się taka zła? Jego twarz wyrażała niewypowiedziane współczucie. - Boskie istoty nie miały być śmiertelne, siostro. Nigdy nie miałaś poczuć emocji, które cię rozpierają. Nie wypadłaś z łask, ponieważ one zawsze są z tobą. Musisz pozostać silna, czujna i nie zapominać się, bo inaczej nigdy nie zrozumiesz swojej mocy. Ludzie to zdumiewające istoty, pamiętaj jednak, że nienawiść, jaką potrafią w sobie wzbudzić, dorównuje ich miłości. Niech twoje człowieczeństwo stanie się twoją siłą, a nie słabością. - Skoro przebywałam w niebie, by się przygotowywać, to dlaczego nie czuję się silniejsza niż przedtem? Dlaczego nie sieję spustoszenia wśród wrogów? Poniosę porażkę, jeśli nie będę dość silna? Chwała Michała spowiła mnie welonem światła i ciepła. - Bóg wierzy w ciebie. Nie trać wiary w Niego.
Po tych słowach zniknął, a ja zostałam, na chwilę oślepiona nagłym brakiem światła. Kiedy otworzyłam oczy, napotkałam spojrzenie Willa, który wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął moich włosów, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. A potem opadł na kolana. - Co ja zrobiłem? - Zamknął oczy i opuścił głowę. - Will - powiedziałam proszącym tonem. - Nie... - Dotykałem cię w sposób niedozwolony i pragnąłem cię... - Will. - Klęknęłam przed nim i ujęłam jego twarz w dłonie. - Hej, to ja, Ellie. To wciąż jestem ja! -Ale... - Hej! Potrzebuję cię. Nie strasz mnie. - Co ja takiego... -Will! Ja jestem Ellie, a nie jakiś archanioł. Nie jestem lewą ręką Boga, jak wyraził się Michał. Ja to wciąż ja, a ty to ty. -Jak mógłbym to zignorować? - mówił łamiącym się głosem z twarzą przepełnioną bólem. - To, co zrobiłem i co poczułem do ciebie, jest zabronione. Jesteś... - Proszę, Will - przerwałam mu. - Muszę się z tym oswoić. Proszę. Jeszcze nie jestem gotowa, by o tym mówić. Zacisnął mocno powieki i wziął głęboki drżący oddech. Widziałam, że próbuje zebrać się w sobie, ale nic nie powiedział. Odwróciłam się do Nataniela, który przyglądał się nam równie zszokowany jak my. - Czas na nas. Poczułam, jak kręci mi się w głowie i jak osuwam się na pokład. Will chwycił mnie w ramiona, a ja wtuliłam
się w niego, pragnąc jedynie zanurzyć się w sen. Nasz worek marynarski leżał u jego stóp, o wiele pełniejszy niż przedtem. Przygotowana przez Nataniela łódź ratunkowa już czekała na wodzie, rozjarzona żółcią w blasku księżyca. Nataniel wrzucił do niej worek. Will zniósł mnie i ułożył łagodnie na dnie. Spojrzałam do tyłu na Elsę, która zanurzała się w wodach oceanu. Widząc, jak drżę z zimna, Will wyjął z worka gruby cuchnący koc i przykrył nim siebie i mnie. Wyczerpana, poddałam się jego ciepłu i już prawie nie czułam wiatru targającego moje włosy i morskiej mgiełki oblepiającej twarz. Wyobraziłam sobie, jak ocean zgniata Enshiego na miazgę - pomimo ostrzeżenia Michała - a potem zasnęłam.