niedziela, 29 lipca 2012

35


We wtorek, gdy tylko weszłam do domu po szkole, mama zawołała mnie do swojego gabinetu. Spodziewałam się komentarza do raportu ze szkoły dotyczącego poprawy moich ocen, lecz gdy spojrzałam na mamę, coś mi powiedziało, że chodzi o coś więcej niż kiepskie stopnie. - Siadaj, Ellie - przywitała mnie chłodnym tonem. Jej spokojny głos nijak się miał do wyrazu twarzy. Byłam przerażona. Usiadłam na krześle przed jej biurkiem przekonana, że zaraz umrę. - O co chodzi, mamo? - Nie zgadniesz, na kogo wpadłam w spożywczym. W moim umyśle pojawiały się kolejne imiona, ale starałam się udawać, że nie myślę zbyt intensywnie. Byłam sparaliżowana strachem. - Spotkałam mamę Kate - oznajmiła. - Jak mogłaś mi to zrobić, Ellie? Jak mogłaś mnie tak okłamać? -Ja... - Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo ratowałam świat? Bo ratowałam własną duszę? Musiałam to zrobić, ale nie mogłam jej tego wyjaśnić. Nie zrozumiałaby mnie.
Wpatrywała się we mnie z rękoma skrzyżowanymi na piersi. - Co za piekielne kłamstwo! I jeszcze wmieszałaś w to biedną Kate? Że nie wspomnę o sobie! Zrobiłam z siebie głupca, dziękując jej mamie, że zabrała cię nad jezioro. Poczułam się okropnie, kiedy okazało się, że ona nie ma pojęcia, o czym mówię. Z trudnością zmusiłam swoje usta do jakiegokolwiek ruchu. - Przepraszam. - Tak, ale to chyba nie załatwia całej sprawy - warknęła rozdrażniona. - Gdzie naprawdę byłaś? Z chłopakiem? Z Landonem? Zacisnęłam powieki. - Nie. Byłam z Willem. Milczała przez chwilę. - Z tym chłopakiem z college'u? Z twoim korepetytorem? Poczułam się tak ociężała, że miałam ochotę się położyć. -Tak. Mama wstała i oparła się o biurko. - Masz siedemnaście lat! Co ty sobie wyobrażałaś? Po prostu nie wiem, co powiedzieć. No nie wiem, co na to powiedzieć. - Przepraszam - powtórzyłam, choć wiedziałam, że ona nie to chce usłyszeć. - Po prostu dużo dzieje się w moim życiu i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Popełniłam wiele błędów... -Przyjdź z tym do m n i e - powiedziała. -Moją rolą jest pomóc ci, kiedy tego potrzebujesz. Doświadczyłam większości rzeczy, przez które przechodzisz. Szkoła, chło-
paki, przyjaciele, podłe dziewczyny. Jeśli mówisz mi, że wszystko w porządku, to ja ci ufam. Ale zupełnie inaczej to wygląda, kiedy mnie okłamujesz, Elisabeth! Nie mogę być twoją matką, jeśli nie dopuścisz mnie do swojego życia! Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że żadne słowa nie usprawiedliwią tego, jak bardzo zraniłam mamę. Być może ona nigdy nie będzie musiała walczyć z pożerającymi duszę potworami, za to ja musiałam zmagać się z wszystkimi innymi rzeczami. Wcisnęła się w swój fotel i przyłożyła dłoń do czoła. -Jesteście blisko ze sobą? Spałaś z nim? - Nie, mamo - odpowiedziałam. - Nie spaliśmy ze sobą, przysięgam. A gdybyśmy to zrobili, byłoby to coś strasznego? Nasze spojrzenia spotkały się, ale wytrzymałam i patrzyłam jej w oczy. -Wiem, że jesteś w wieku, kiedy młodzi ludzie zaczynają eksperymentować, i nic na to nie mogę poradzić. Proszę cię tylko, na miłość boską, jeśli już to robicie, to się zabezpieczcie. - Dobrze. - Masz szlaban - powiedziała wyczerpana. - Żadnych wyjść z Willem. Nie mogę zakazać ci go widywać, ponieważ uważam, że taka kontrola nie jest dobra, nie pozwala na znalezienie swojej drogi w życiu. Ale musisz zrozumieć, Ellie, że on jest dorosły. Jeśli zamierzasz się z nim spotykać, musi się to odbywać pod moim dachem i pod moją kontrolą. W pierwszej chwili chciałam zaprotestować, ale zaraz zorientowałam się, jaka jest pobłażliwa. Mogła zabronić mi się z nim spotykać i miała do tego prawo. Nie byłam złym dzieciakiem. Ani bardzo krnąbrnym. Nie ćpałam
i nie puszczałam się na lewo i prawo. Po prostu miałam straszny obowiązek i nie wiedziałam, jak pogodzić go z normalnym życiem. Nie miałam pojęcia, czy to w ogóle jest możliwe. Mama opuściła dłoń i spojrzała na mnie. - Nie powiem ojcu, że nas okłamałaś, bo jestem przekonana, że by cię zabił. A ciebie należy ukarać, a nie zamordować. Tak więc rozegramy to między sobą. Żadnych imprez, żadnych wyjść do kina, żadnych spotkań z przyjaciółmi. I szlaban na telefon. Przez miesiąc. Przynajmniej przez miesiąc. Zabieram kluczyki do samochodu. Będę wozić cię tam, gdzie musisz pojechać. Zaraz po szkole wracasz do domu i następnego dnia wychodzisz do szkoły. Boże, nie wiem, co się z tobą dzieje ostatnio. Alkohol, kłamstwa, słabe oceny... Jak zamierzasz dostać się z takimi stopniami na uniwersytet? Chcę też porozmawiać z Willem. Zamierzam spotkać się z nim, jeśli jest twoim pierwszym chłopakiem na poważnie. Musisz wprowadzić mnie w swoje życie, Ellie. Pomóc mi. Skinęłam głową z dłonią zaciśniętą na skrzydlatym medalionie, co miało dodać mi odwagi. Pragnęłam wyznać jej wszystko, ajednocześnie miałam ochotę rozpłakać się, ponieważ wiedziałam, że to niemożliwe. Wciąż czułam żar słów Bastiana. Czy rzeczywiście narażałam życie rodziny i przyjaciół, pozostając z nimi tak blisko? Czy mogli być celem ataku? Czy narażałam ich na niebezpieczeństwo? Czy potrafiłabym rozstać się z nimi w razie potrzeby? Zupełnie zapomniałam, że naprawdę potrafię porozumieć się z mamą. Zważywszy na to, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy niemal straciłam życie, pragnęłam znowu poczuć się blisko niej. Nie chciałam, żeby z mojego powodu coś jej się stało.
- Kocham cię, mamo. -Jak też cię kocham, dziecinko - odpowiedziała. - Naprawdę. Chcę, żeby wszystko było u ciebie w porządku. Sama dokonujesz wyborów. W Bogu pokładam nadzieję, że dokonasz słusznych. - To pewnie nie poprawi ci humoru - zaczęłam - ale ja go kocham. Tak, kocham go. - Poczułam się dobrze, gdyjej to wyznałam. Wiedziałam już, że czuję to od wieków, lecz byłam zbyt głupia, żeby to zobaczyć. Mama wpatrywała się we mnie, a mnie wydawało się, że trwa to całą wieczność. - A czy on odwzajemnia twoje uczucie? - Tak - odpowiedziałam bez wahania, patrząc mamie prosto w oczy. - Nie oczekuję, że zrozumiesz, jak bardzo mi to okazał, ale zapewniam cię, że zrobiłby dla mnie wszystko - udowadniał to już wielokrotnie. Wiem, że popełniłam straszne błędy i ukrywałam przed tobą pewne rzeczy, ale w tej kwestii musisz mi uwierzyć. W całym tym bałaganie, jaki zapanował w moim życiu, w tej jednej sprawie mam pewność. Jej spojrzenie powędrowało ku naszyjnikowi, który trzymałam w dłoni. - On ci go podarował? -Tak. Wpatrywała się w niego długo, zbyt długo, zanim znowu się odezwała: - Skoro twierdzisz, że go kochasz, to ci wierzę. Tylko zrozum, proszę, że w twoim wieku niewiele miłości może przetrwać. Pamiętaj o tym, dobrze? W głębi serca wiedziałam, że Will nie jest takim typem mężczyzny. Skoro wytrwał przy mnie przez pięćset lat, skoro ryzykował dla mnie swoje życie i duszę,
to nie mógł tak po prostu zniknąć z mojego życia. Był moim Stróżem, moim aniołem stróżem. Kiedy jakiś czas później tuż przed północą spadł pierwszy śnieg, oboje z Willem siedzieliśmy na dachu biurowca. Zgodziłam się nie spotykać wieczorami z przyjaciółmi - w ramach kary - ale nie mogłam zarzucić polowań. Podciągnęłam sweter pod brodę, by obronić się przed zimnym powietrzem. Nawet Mrocznia nie potrafiła powstrzymać nadejścia zimy. - Nienawidzę śniegu - mruknęłam. - Ładny jest, ale dlaczego musi być taki zimny? Will zaśmiał się cicho. - To konieczne zło. Skrzywiłam się. - W takim razie gdzie jest niekonieczne zło? - zapytałam, mając na myśli kosiarza, którego tropiliśmy. Will przeczesał wzrokiem prawie pusty parking na dole. Na szachownicy szarawopomarańczowych świateł latarni nie było widać żadnego potwora. - Tutaj grasował poprzedniej nocy. Powinien tu wrócić. Kosiarze mieli swoje zwyczaje. W tym względzie Will niczym się nie wyróżniał, chociaż jego przyzwyczajenia wyglądały mniej więcej tak: walka z kosiarzami, wkurzanie mnie, wysiadywanie na mojej sofie, jedzenie, kiedy na niego nie patrzę, walka z kosiarzami, wkurzanie mnie... Z budynku wyszedł mężczyzna w dwurzędowej kurtce i skierował się do swojego samochodu, pobrzękując kluczykami. Gwizdał jakąś melodię zadowolony, że wreszcie może wrócić do domu. Jakby na zawołanie z mroku wyłoniła się ciemna postać wielkości minivana. Mężczyzna był zupełnie nieświadomy obecności kosiarza.
Oboje z Willem zeskoczyliśmy sprawnie z dwupiętrowego budynku. Od razu ruszyłam do mężczyzny i stanęłam między nim a ogromnym ursidem. Potwór spojrzał na mnie i się oblizał. Kiedy zorientował się, że patrzę wprost na niego, przechylił głowę na bok zaintrygowany, jakby mnie nie rozpoznał. To mnie zaskoczyło. Biznesmen upuścił kluczyki przestraszony. - Co jest do... -Jedź do domu - powiedziałam spokojnym tonem, zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy. Kiedy jego spojrzenie padło na moją broń, otworzył szeroko usta. -Wsiadaj. Do. Samochodu. Podniósł z ziemi kluczyki i poszedł szybko do swojego auta, mrucząc coś pod nosem. Kiedy samochód wyjechał z parkingu, kosiarz warknął i skierował się ku mnie, rysując pazurami świeżą warstwę śniegu na chodniku. Na jego pysku i czarnej gęstej sierści na grzbiecie migotały płatki śniegu. Zaczął mnie okrążać, kierując się ku plamie ciemności, w której miał nadzieję ukryć się przede mną. Uznał, że będzie ze mnie doskonały cel zastępczy, skoro wypłoszyłam mu jego ofiarę. Idiota. Wystawił pazury i zaatakował długim skokiem. Zrobiłam unik i zapaliłam anielski ogień. Kiedy wylądował na chodniku, obróciłam się i wepchnęłam miecz w jego żebra. Płomienie zgasły, gdy puściłam broń i odskoczyłam. Kosiarz zaryczał, zachwiał się i opadł na ziemię, rzężąc głośno. Wydawał się zdumiony tym, że widziałam go, kiedy atakował. Zwinięty mocno chwycił miecz w pysk i wyrwał go ze swojego ciała, warcząc. Zniknął na moment, a ja cof-
nęłam się jeszcze dalej, oczekując jego powrotu. Kiedy pojawił się tuż przede mną, chwyciłam go za pysk. Odepchnęłam potwora i rzuciłam do góry drugim mieczem. Ursid skręcił tułów, tak że klinga ugodziła go w bark zamiast w szyję. Wyrwał pysk z mojego uścisku i zaryczał z wściekłością. Wyrwałam miecz z jego ciała i kopnęłam go w pierś, odrzucając do tyłu. Opadł na chodnik, ślizgając się na śniegu, lecz zaraz wstał i otrząsnął się, zrzucając z siebie fontannę śnieżnych płatków. Przywołałam swoją moc, która spowiła mnie białym światłem. Ziemia zatrzęsła się pod moimi stopami, a moc popłynęła przeze mnie, topiąc płatki śniegu, zanim opadły na chodnik. Uliczna lampa za moimi plecami wydała cichy metaliczny jęk i zgięła się, zrzucając z siebie roziskrzone płatki śniegu. Czułam, jak spływają ze mnie kolejne fale energii. Miałam je pod kontrolą. Kosiarz syknął i szczerząc ogromne kły, odwrócił głowę przed oślepiającym światłem. Po chwili spojrzał na mnie. - Nie jesteś virem. Skąd masz taką moc? Kim jesteś? Podeszłam bliżej spowita własną mocą i uniosłam miecz, kierując płomień klingi ku jego czaszce. Zmierzyłam go spojrzeniem zimniejszym niż lodowaty wiatr. -Jestem Preliatorem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz