niedziela, 29 lipca 2012

32


Wpatrywałam się bezradnie w niepokojącą twarz Ba-stiana. Jego mroczna moc przyciągała moją, niczym palce przeczesujące włosy i muskające delikatnie policzek. Jego oczy jarzyły się najjaśniejszym, najbardziej nienaturalnym błękitem, jaki kiedykolwiek widziałam; były toksycznie ciemnoniebieskie. Wydawał mi się bardzo znajomy, jakbym spotkała go już wcześniej, ale nie potrafiłam powiedzieć gdzie ani kiedy. Nawet jego energia, gdzieś tam głęboko pod tym, co czułam, wydawała mi się znajoma. - Dobrze ci w czerwonym - odezwał się wreszcie. Poczułam, że żółć podchodzi mi do gardła. Cała byłam przesiąknięta krwią Geira. Jej słonawy paskudny zapach przyprawiał mnie o mdłości. Na chwilę wstrzymałam oddech, żeby nie zwymiotować przed Bastianem. - Gdzie jest Ivar? Gdzie są moi przyjaciele? - Ivar rozprawia się z anielskim virem na górnym pokładzie. Już ich straciłaś. „Nie!" - chciałam krzyknąć, lecz z mych ust nie wyszły żadne słowa. Skoczyłam do przodu z mieczem gotowym
do ataku, jednak oślepiający mur ciemnej magii odepchnął mnie, wyrzucając do tyłu. Spadłam na ścianę i wstałam powoli, cała obolała. Moc Bastiana poobcierała mi skórę i podarła ubranie, lecz ból i rany szybko zniknęły. - Nie przyszedłem tutaj, żeby cię zabić - powiedział. - Nie? - warknęłam. - Nie szkodzi. I tak mam zamiar skopać ci tyłek. Przyglądał mi się uważnie, jakby byłam zwierzęciem w zoo. - Czarująca jesteś. Jakże się cieszę, że wreszcie cię spotkałem. - Wcześniej się nie znaliśmy? - zapytałam zdziwiona. W takim razie dlaczego żywiłam przekonanie, że go znam? Musiałam go spotkać w poprzednim życiu. Jego twarz... Wydawał mi się znajomy. - Nie, moja droga - odpowiedział łagodnym głosem. Usłyszałam go pomimo szumu wody wdzierającej się do ładowni i wirującej wokół moich nóg. - A zatem liczyłeś na to, że wpadniecie tu i zabijecie nas wszystkich? - Zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści. - Interesuje mnie sarkofag i nic więcej. Gdybym cię teraz zabił, wszystko poszłoby na marne. - Gdzie jest Cadan? - zapytałam. - Postanowił odpuścić sobie tym razem? Uśmiechniętą twarz Bastiana zmącił cień. - Nie we wszystkim się zgadzamy. Obserwowałam uważnie jego twarz, szukając oznak jakichkolwiek emocji. Nadaremnie. - Stawaj! Postać Bastiana rozmazała się na moment, a potem zaraz ujrzałam go wyraźnie tuż przed sobą. Z jego ust płynął złowrogi szept:
-Wiem, kim jesteś. - Co? - zapytałam odruchowo. Bastian odpłynął ode mnie, ledwo ruszając skrzydłami. Pokrywały je białe pióra. - Twoja obecność łamie wszelkie zasady. Spięłam się w sobie, czując, że w każdej chwili mogę się załamać. - O czym ty mówisz? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Chowasz się między ludźmi, których kochasz, i w ten sposób narażasz ich życie. Poczułam wzbierający we mnie gniew. - Nie narażam ich życia! Jego uśmiech jeszcze bardziej pociemniał. - Nie złość się. Egoizm to efekt uboczny życia w świecie śmiertelników. To takie ludzkie, nie sądzisz? - Ludzie nauczyli mnie współczucia - odpowiedziałam. - Istnieję w swojej najlepszej części dlatego, że nauczono mnie być miłą i dobrą. A ty co możesz powiedzieć o sobie? Ze zabijasz i dręczysz istoty słabsze od siebie? Bastian już się nie uśmiechał. -Jak na tak starożytną osobę jesteś bardzo naiwna. Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie? O mnie wiesz jeszcze mniej niż o sobie. Dziewczynko, niewiele się ode mnie różnisz. W następnej chwili jego postać zadrżała i zniknął. Wpatrywałam się w puste miejsce, w którym przed chwilą stał. Kłamał? Czy naprawdę wiedział, kim jestem? Strach łasił się wokół moich nóg w postaci wzbierającej lodowatej wody. Otrząsnęłam się z zamyślenia i brnąc w wodzie, poszłam na górny pokład. Kiedy wy-
szłam zza rogu kajuty, zobaczyłam Nataniela. Właśnie wyrzucał sarkofag za burtę. Moje serce zabiło radośnie - i zaraz zatrzymało się zatrwożone: zobaczyłam Ivar, która zanurkowała za skrzynią. Gdy nad moją głową przemknął cień, odwróciłam się błyskawicznie, gotowa na odparcie ataku. Will opadł na pokład. Z jego pleców wyrastały skrzydła w kolorze kości słoniowej - skrzydła! Aż się zatoczyłam na ten widok. Pióra migotały perliście w blasku księżyca. Skrzydła były piękne. Wyglądał jak anioł, gdy tak stał nade mną; na krótką straszną chwilę uchwyciłam spojrzenie jego migotliwie zielonych oczu. Złożył skrzydła nad plecami i rozłożył je ponownie, zanim pozwolił im przywrzeć do ciała. Stałam bez ruchu, bez oddechu. Oniemiała patrzyłam, jak osuwa się na pokład z ręką przyciśniętą do piersi. Kiedy zobaczyłam ciemną plamę na jego koszuli, wiedziałam, że jest poważnie ranny. - Will! - krzyknęłam i podbiegłam do niego przerażona. Zgiął się wpół, a jego skrzydła zawisły nad nami, pogrążając nas w cieniu. Kiedy wyciągnęłam rękę, odsunął się ode mnie, a jego twarz wyrażała więcej niż tylko fizyczny ból. W pierwszej chwili miałam ochotę przyłożyć mu za to, że nie powiedział mi o skrzydłach, lecz w chwili gdy je zobaczyłam, wydało mi się, jakbym dopiero co widziała je u niego. Odsunął twarz od moich dłoni i zadrżał. -Nie... - Pozwól mi obejrzeć. Jego skrzydła poruszyły się delikatnie. - Nie chcę... Przykryłam jego dłoń swoją i odsunęłam ją z rany.
- Pozwól. Mi. Obejrzeć. Zacisnął powieki i pozwolił mi zbadać ranę. wyglądała gorzej, niż przypuszczałam. Krwawiła. Spanikowana podwinęłam jego koszulę. Skrzywił się i zaklął przez zaciśnięte zęby. Zdrętwiałam, gdy przyjrzałam się wszystkim jego ranom. Na środku piersi widniała dziura wielkości pięści. Odwróciłam wzrok, czując mdłości. Wciągnął gwałtownie powietrze, jakby z trudem oddychał. - Moje płuca... - wyjąkał. Patrzyłam na niego przerażona, dotykając nerwowo jego twarzy. - Nie wiem, co robić. Nie wiem, jak ci pomóc! Chwycił mnie mocno za rękę. - Nie mogę oddychać... poczekaj... Blask w jego oczach przygasł, a z zakamarków mojego umysłu wypełzły podszepty najgorszych obaw. Czy to jedna z tych ran, które są zbyt rozległe, by dało się jej uleczyć? - Nie możesz umrzeć - powiedziałam. - Bez ciebie nie dam rady! - Zaczekaj... - powtórzył i zacisnął powieki skrzywiony. Głęboka rana na jego piersi zaczęła się wypełniać i zarastać skórą. Jego oddech wyrównał się, a uścisk na mojej ręce zelżał. - Mówiłem, żebyś... poczekała... Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą. Zupełnie zapomniałam o sarkofagu. Obciągnęłam koszulę Willa i wzięłam głęboki oddech. -Już jest dobrze - westchnęłam uradowana. - Pewnie, że tak - odpowiedział słabym głosem. -Nie chciałem, żebyś oglądała mnie w tej postaci. Nie
chciałem, żebyś je zobaczyła... dopóki sobie nie przypomnisz. Nie było czasu na pytania. Nad naszymi głowami prze, mknął cień, a gdy się obejrzałam, zobaczyłam Bastiana - przysiadł na kajucie i przyglądał się nam z kamienną twarzą, w milczeniu. Kiedy pomagałam Willowi wstać, I usłyszałam głośny plusk. Will schował skrzydła i oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Ivar wynurzyła [ się na powierzchnię. Bez sarkofagu. Jej mokre potargane włosy przylgnęły do twarzy, a jedno ramię wisiało pod dziwnym kątem. Przyjrzałam się uważniej, a gdy odchyliła głowę i wydala okrzyk wściekłości, zobaczyłam, co jest nie tak. Kości łopatki miała odsłonięte, a ramię wyrwane ze stawu; także obojczyk wystawał spod rozerwanego ciała. Sięgnąwszy zdrową ręką, przycisnęła do tułowia wyrwany bark. Mięśnie i żyły powracały na swoje miejsce, wypierając obumarłe tkanki, i niebawem ramię znowu stanowiło integralną część ciała. Gardło Ivar było ciemnoczerwone, jakby ktoś mocno je ściskał, usiłując wyrwać ramię, ale i to miejsce szybko się goiło. Patrzyłam przerażona. Moje spojrzenie powędrowało ku Willowi, którego ręce lśniły od krwi. Przez moje ciało przepłynął zimny dreszcz. Czy o n tego dokonał? - Poddaj się, Preliatorze! - zawołał Bastian z dachu kabiny. Spojrzałam do góry i zobaczyłam, jak zsuwa się z krawędzi i ląduje na pokładzie leciutko jak piórko, składając skrzydła. - Przegrałeś, Bastianie! - zawołałam. - Geir nie żyje, .1 Enshi spoczął na dnie oceanu! Bastian spojrzał na Willa, ignorując moje słowa. Na lego ustach pojawił się okrutny uśmieszek.
-Jakże miło znowu cię spotkać, Williamie. Widzę, że znów jesteś razem ze swoją podopieczną, chociaż wygląda na to, że coś się między wami zmieniło. Mroczne, wojownicze spojrzenie Willa pozostało niewzruszone. Ivar wysunęła się do przodu z twarzą wykrzywioną grymasem wściekłości, lecz moc Bastiana uderzyła ją przez pierś. Zatoczyła się do tyłu, a jej skrzydła zadrżały - wcale nie z powodu przemoczonego, zimnego ubrania. - Zostaw ich - ostrzegł ją Bastian. Ivar zawarczała, szczerząc zęby. - Dlaczego? -Jeśli zabijesz ją teraz, to po prostu wróci. Musimy zaczekać. Wykazać cierpliwość. - Spojrzenie Bastiana skrzyżowało się z moim. - Ale nie miej złudzeń, Pre-liatorze, to jeszcze nie koniec. Enshi obudzi się i pożre twoją duszę. Ivar przekrzywiła głowę na bok jak ptak, a jej blade mokre włosy opadły na ramię. - Widziałaś kiedyś, jak umiera dusza? - zapytała. -Poczekaj, a sama to poczujesz. Wytrzymałam jej spojrzenie, lecz moja determinacja osłabła, kiedy pomyślałam, co może zrobić Enshi. Kątem oka dostrzegłam błysk srebrzystoszarych skrzydeł. Zachwiałam się i cofnęłam, wpadając na Willa, gdy ujrzałam innego vira, który opuścił się na pokład. Cadan. Jego oczy pałały opalizującym ogniem, kiedy spojrzał na Bastiana, a potem na mnie. Skórzaste skrzydła kosiarza zadrżały i złożyły się za jego plecami, lecz nie zniknęły. - Trochę późno, nie sądzisz? - przywitał go spokojnym głosem Bastian.
Cadan wyprostował się i obciągnął koszulę z przodu. - Lepiej późno niż wcale. Bastian zniknął i zaraz pojawił się przed Cadanem. Ujął w dłoń jego podbródek. - Konsekwencje twojego... buntu będą dotkliwe -syknął mu w twarz. - Nic bym nie poczuł, gdybym cię zabił. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem Bastian odepchnął vira i podszedł do Ivar, która wpatrywała się w Cadana z dziwnym wyrazem zaciętości na twarzy. Bastian rozłożył oślepiająco białe skrzydła i wzbił się w powietrze, by po chwili zniknąć. Cadan odwrócił wzrok, jakby spojrzenie Ivar raniło go; zacisnął dłonie w pięści, a wiatr szarpał jego płowozłociste włosy. Ivar rozłożyła skrzydła i podążyła za Bastianem. - Sarkofag - odezwał się Cadan, ruszając do mnie. -Gdzie on jest? Rozległ się świst miecza, którego czubek zatrzymał się tuż przed oczami Cadana. Will, pomimo wyczerpania, nigdy nie ustawał w walce. -Jeszcze krok, a zrobię ci z twarzy miazgę. Cadan otworzył szerzej oczy wpatrzony w klingę. - Raczej złożoną kanapkę, mówiąc bardziej precyzyjnie. - Możemy się przekonać. - Will! - zawołałam i chwyciłam go za wolne ramię. - Nie ma czasu na takie rozmowy. Cadanie, nie mamy sarkofagu. W żaden sposób nie możesz... - To dobrze - przerwał mi kosiarz. - Bastian nie może wypuścić tej istoty. - Czemu cię to obchodzi? - zapytałam. - Przecież pracujesz dla niego i wygląda na to, że możesz stracić pracę.
Jego śmiech zaskoczył mnie. - Żeby tylko. Sprawy skomplikowały się trochę bardziej. - Dość tych rozmów - rzuciłam zimnym tonem. -Statek tonie i musimy się stąd wynieść. - Uwielbiam, kiedy jesteś taka asertywna - rzekł równie ostrym tonem. Will przysunął miecz bliżej czoła Cadana. - Skończyłeś? -Jak najbardziej - odpowiedział i skinął głową. Will cofnął broń, ale pozostał na swoim miejscu. - Musimy się zbierać - zwrócił się do mnie. -Tak. - A zatem sarkofag... - odezwał się jeszcze Cadan. -Przepadł bezpowrotnie? - Nataniel wyrzucił go za burtę - wyjaśnił Will lodowatych tonem. - A teraz idziemy. Cadan wpatrywał się w niego długą chwilę, a potem rozłożył skrzydła. - W takim razie moja podróż nie była nadaremna. -Wzbił się w górę i poszybował ku nocnemu niebu. Poczułam nagle, jak spływa na mnie fala zmęczenia, i oszołomiona rozejrzałam się po pokładzie - wszędzie leżały ludzkie trupy, to, co pozostało po załodze Elsy. Sarkofag spoczął na dnie oceanu, ja byłam emocjonalnie i fizycznie wyczerpana, do tego jeszcze utknęliśmy na tonącej łodzi. - Musimy spuścić łódź ratunkową - powiedział Nataniel, podchodząc do mnie. - Trawler tonie. - Czy dopłynęliśmy do głębi? - zapytał Will. - Prawie! - odpowiedział Nataniel głosem pełnym determinacji. - Nie ma możliwości, żeby sarkofag prze-
trwał, ale musimy się stąd wynieść, bo inaczej pójdziemy za nim na dno! Will zebrał nasze miecze i zniknął w kajucie. - Gabrielu... Głos odezwał się szeptem w moim umyśle i popłynął aż do moich trzewi. Poczułam, że mój skrzydlaty naszyjnik rozgrzewa się coraz bardziej. Odsunęłam go od ciała zdumiona. - Will? - zapytałam. - Czy to ty? - Gabrielu! - przemówił ponownie głos w mojej głowie. - Zamknij oczy! Teraz już nie miałam wątpliwości, że to nie Will. Świat wokół mnie pojaśniał tak bardzo, że mogłam jedynie posłuchać polecenia albo zaryzykować - czułam to - utratę wzroku. Zasłoniłam twarz dłońmi, gdyż noc zamieniła się nagle w dzień. Z zaciśniętymi mocno powiekami drżałam, czując nagły spadek temperatury i energię, która popłynęła przez pokład - czystą moc, jakiej nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Opadłam na kolana, nie mogąc znieść dłużej napięcia. - Ellie! - usłyszałam głos Willa. Jasność przygasła na tyle, bym mogła otworzyć oczy. Ujrzałam zarys postaci emanującej eterycznym złocisto-białym światłem - jakbym zobaczyła słońce wyzierające zza chmur. Czyżby powrócił Bastian? Moje serce zabiło mocniej, kiedy tak wpatrywałam się w stojącą nade mną istotę. Wreszcie zobaczyłam ją wyraźniej: postać człowieka otoczonego kremowobiałymi skrzydłami powleczonymi warstwą ognistego złota, jakby pióra miały barwę świtu wstającego nad polem pokrytym świeżą warstwą śnieżnego puchu. Jego głowę spowijała korona krótko przyciętych złotych loków, a na powiewającej oślepiająco białej szacie
nosił połyskującą złociście zbroję. Moc postaci opadła na mnie niczym letni upał. Jego chwała zdawała się zbyt czysta, by mogła być prawdziwa. Poruszałam odrętwiałymi ustami, nie potrafiąc powstrzymać łez. - Gabrielu - odezwała się ponownie istota głosem słodkim jak wyborne wino. - Nie możesz pozwolić, żeby niegodziwi pochwycili Bestię. Lucyfer nie może przejąć kontroli. Trzeba temu zapobiec za wszelką cenę. Upłynęły całe wieki, zanim zdołałam wydobyć z siebie głos. - Do kogo mówisz? Istota o pięknej twarzy pełnej determinacji przyglądała mi się przez chwilę. - Do ciebie. Potrząsnęłam głową zdezorientowana. - To nie jest moje imię. Ja jestem Ellie. - Tyjesteś Gabriel - odparła istota. - Lewa ręka Boga. Preliator. Słuchałam oniemiała. Skrzydła istoty pozostały nieruchome, rozłożone w całej swojej migocącej chwale, kiedy zawisła nade mną. Słowa objawienia, które usłyszałam, spadły na mnie z mocą wodospadu. Nie mogłam oddychać. Poruszyć się. Nie chciałam uwierzyć w to, co usłyszałam, ale wiedziałam... Coś drgnęło w głębi mojej istoty, coś jasnego, coś przerażającego. To nie był kosiarz. To był archanioł. Takjakja. - Kim jesteś? - zdołałam wreszcie wydusić. -Jestem Michał i przybyłem tu, moja siostro, by cię poprowadzić. Poczułam, że moje ciało nie jest w stanie znieść spadającego na mnie ciężaru - moje kruche ludzkie ciało, które nie należało do mnie. Poczułam, że nie chcę go, że
pragnę czegoś innego, czegoś prawdziwie mojego, po-zbawionego ograniczeń. Michał podszedł do mnie, składając skrzydła, i wyciągnął eteryczną dłoń. Wpatrzona w jego twarz widziałam prawie przez nią. Jego ciało było niczym delikatny welon zarzucony na letni świt, skóra promieniała blaskiem niewidocznego światła. Położyłam dłoń na jego ręce i od razu poczułam magnetyczne przyciąganie. I mrowienie elektryczności; zdawał się zbudowany z czystej energii. Pomógł mi wstać, nie dotykając mnie. Po prostu poczułam, że moje ciało się podnosi. - Masz pracę do wykonania, Gabrielu. Niegodziwi wydobędą Bestię z brzucha oceanu, a ty musisz tam być, żeby zapobiec jej przebudzeniu. Wszystko przepadnie, jeśli ci się to nie uda. Zbliża się Druga Wojna. - Bestia to Enshi, czy tak? Michał odpowiedział skinieniem głowy. - Stróżu! - rzekł grzmiącym głosem i spojrzał na prawo ode mnie. Podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam Willa, która wpatrywał się w nas z niedowierzaniem. - Stróżu - powtórzył Michał. Wreszcie Will oderwał wzrok ode mnie i spojrzał na archanioła. - Dałem ci miecz, byś chronił moją siostrę - rzekł Michał z twarzą zakrytą kamienną maską. - I nic więcej. Ona nie należy do ciebie. To ty należysz do niej. Will otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Jego oczy zapłonęły blaskiem jaśniejszym niż ten, którym emanowała postać Michała. - Michale! - zawołałam i wtedy archanioł odwrócił się znowu do mnie. - Skoro masz mnie poprowadzić, to
dlaczego przestałeś mówić do mnie? Dawno temu wydawałeś mi rozkazy, mówiłeś, dokąd mam się udać. Dlaczego przestałeś mi pomagać? Czy zrobiłam coś złego? - Zapomniałaś, jak słuchać. wyprostowałam się niepewna, czy zrozumiałam jego słowa. - Czy to ty wysyłasz mnie tutaj? Za każdym razem kiedy umieram? Czy to ty sprowadzasz mnie tu z powrotem? - Odradzasz się dzięki własnej mocy - odrzekł. - Nasi prorocy przepowiedzieli nadejście Bestii, a ty pozostałaś w niebie, by zdobyć umiejętności i siłę na przyszłe próby. - Dlaczego tak się czuję? - zapytałam. - Dlaczego ogarnia mnie tak wielki gniew podczas walki? Jak mogę być Gabrielem, skoro czuję się taka zła? Jego twarz wyrażała niewypowiedziane współczucie. - Boskie istoty nie miały być śmiertelne, siostro. Nigdy nie miałaś poczuć emocji, które cię rozpierają. Nie wypadłaś z łask, ponieważ one zawsze są z tobą. Musisz pozostać silna, czujna i nie zapominać się, bo inaczej nigdy nie zrozumiesz swojej mocy. Ludzie to zdumiewające istoty, pamiętaj jednak, że nienawiść, jaką potrafią w sobie wzbudzić, dorównuje ich miłości. Niech twoje człowieczeństwo stanie się twoją siłą, a nie słabością. - Skoro przebywałam w niebie, by się przygotowywać, to dlaczego nie czuję się silniejsza niż przedtem? Dlaczego nie sieję spustoszenia wśród wrogów? Poniosę porażkę, jeśli nie będę dość silna? Chwała Michała spowiła mnie welonem światła i ciepła. - Bóg wierzy w ciebie. Nie trać wiary w Niego.
Po tych słowach zniknął, a ja zostałam, na chwilę oślepiona nagłym brakiem światła. Kiedy otworzyłam oczy, napotkałam spojrzenie Willa, który wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął moich włosów, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. A potem opadł na kolana. - Co ja zrobiłem? - Zamknął oczy i opuścił głowę. - Will - powiedziałam proszącym tonem. - Nie... - Dotykałem cię w sposób niedozwolony i pragnąłem cię... - Will. - Klęknęłam przed nim i ujęłam jego twarz w dłonie. - Hej, to ja, Ellie. To wciąż jestem ja! -Ale... - Hej! Potrzebuję cię. Nie strasz mnie. - Co ja takiego... -Will! Ja jestem Ellie, a nie jakiś archanioł. Nie jestem lewą ręką Boga, jak wyraził się Michał. Ja to wciąż ja, a ty to ty. -Jak mógłbym to zignorować? - mówił łamiącym się głosem z twarzą przepełnioną bólem. - To, co zrobiłem i co poczułem do ciebie, jest zabronione. Jesteś... - Proszę, Will - przerwałam mu. - Muszę się z tym oswoić. Proszę. Jeszcze nie jestem gotowa, by o tym mówić. Zacisnął mocno powieki i wziął głęboki drżący oddech. Widziałam, że próbuje zebrać się w sobie, ale nic nie powiedział. Odwróciłam się do Nataniela, który przyglądał się nam równie zszokowany jak my. - Czas na nas. Poczułam, jak kręci mi się w głowie i jak osuwam się na pokład. Will chwycił mnie w ramiona, a ja wtuliłam
się w niego, pragnąc jedynie zanurzyć się w sen. Nasz worek marynarski leżał u jego stóp, o wiele pełniejszy niż przedtem. Przygotowana przez Nataniela łódź ratunkowa już czekała na wodzie, rozjarzona żółcią w blasku księżyca. Nataniel wrzucił do niej worek. Will zniósł mnie i ułożył łagodnie na dnie. Spojrzałam do tyłu na Elsę, która zanurzała się w wodach oceanu. Widząc, jak drżę z zimna, Will wyjął z worka gruby cuchnący koc i przykrył nim siebie i mnie. Wyczerpana, poddałam się jego ciepłu i już prawie nie czułam wiatru targającego moje włosy i morskiej mgiełki oblepiającej twarz. Wyobraziłam sobie, jak ocean zgniata Enshiego na miazgę - pomimo ostrzeżenia Michała - a potem zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz