niedziela, 29 lipca 2012
34
Lauren czekała na nas na lotnisku w Detroit. Sprawiała wrażenie szczególnie uradowanej faktem, że Nataniel wrócił do domu w jednym kawałku. Po drodze wysadziła mnie i Willa pod moim domem. Will pożyczył mi szczęścia, zanim zniknął na dachu, a ja ruszyłam na spotkanie z rodzicami. Mama przyjęła mnie pogodnie, gotowa na opowieści znad jeziora. Oczywiście poczę-stowałam ją słodkimi kłamstwami okraszonymi wisienką. Poszło mi łatwiej, niż się spodziewałam. Z drugiej strony gdybym powiedziała im prawdę, wylądowałabym w psychiatryku. Wszystko to było zbyt straszne i dziwne - okłamując ich, wyświadczałam im przysługę. Miałam nadzieję, że rodzice nigdy się nie dowiedzą, jak często ich ostatnio okłamywałam, lecz w głębi serca wiedziałam, że mam na głowie większe zmartwienia niż domowe regulaminy i szlabany. Zadzwoniłam do Kate, żeby jej podziękować za krycie mnie, a w konsekwencji musiałam wyjaśnić jej po raz setny, że do niczego nie doszło... A przynajmniej nie zdarzyło się nic z tego, co ona miała na myśli. Wiedzia-
łam, że będę musiała powtarzać wszystko, kiedy w poniedziałek spotkamy się w szkole. Byłam zbyt niespokojna, by od razu przebrać się w piżamę i położyć do łóżka. Tak więc zarzuciłam sweter i wyszłam za okno, przeczesując wzrokiem dach w poszukiwaniu Willa. Siedział zamyślony, wpatrzony w niebo, obejmując kolana. Zerknął na mnie, kiedy do niego podpełzłam. - A zatem tak spędzasz czas, kiedy siedzisz tu sam? - zapytałam i trąciłam go ramieniem. - Siedzisz i wpatrujesz się w pustkę? - Między innymi - odpowiedział. - Nie myślę zbyt dużo. Warta wymaga skupienia. Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej z jego spojrzenia; było łagodne, pozbawione trosk. - To o czym myślisz? - Dużo by mówić. Powiew chłodnego wiatru zwichrzył mi włosy. - A coś więcej? - Nie wiem, jak to ująć. - Ostatniej nocy wiele dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem. Chcesz powiedzieć, że po prostu jest remis? Niemal się uśmiechnął, ale w ostatniej chwili się zreflektował. - Chyba tak. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz skrzydła? - Nie chciałem cię przestraszyć. - Wiesz co, jak na kogoś, kto niby tak bardzo mi wierzy... - Nie chciałem, żebyś tak to odebrała - odrzekł. -Ja chyba jestem chodzącą sprzecznością. Nie jestem idealny.
- Powiedziałeś, że jesteś moim sługą, ale to ty decydujesz o tym, co powinnam wiedzieć. Nie możesz kontrolować mnie w ten sposób. - Nie chcę cię kontrolować, Ellie. Chcę tylko postępować słusznie i robić to, co jest najlepsze dla ciebie. - A skąd wiesz, co jest dla mnie najlepsze? - zapytałam ostrym tonem. - Nie jesteś mną. Nie masz prawa podejmować za mnie decyzji. -Ellie... - Dlaczego nie chciałeś od razu wyłuszczyć mi wszystkiego? Jestem dużą dziewczynką. Poradzę sobie z tym. -Jasne. - Zacisnął usta, żeby się nie roześmiać. -Miałem powiedzieć ci wszystko pierwszego dnia? „Posłuchaj, mam na imię Will. Nie pamiętasz mnie, ale znamy się od pięciuset lat. Polujesz na potwory, a ja jestem jednym z nich, ale przyjacielsko nastawionym. Och, i potrafię latać". - Will - rzekłam smutnym głosem. - Dobra, punkt dla ciebie. Ale mogłeś powiedzieć mi o tym wszystkim trochę wcześniej. Wtedy nie dowiadywałabym się o niektórych rzeczach tak, jak się dowiedziałam. Odebrałam to jak policzek. To było dla mnie większym szokiem, niż gdybyś był ze mną bardziej szczery. - Masz rację. Przepraszam. Koniec z tajemnicami. - Obiecujesz? - Obiecuję. Uśmiechnęłam się i wstałam. - Pokaż. Pokaż mi je. Posłał mi pytające spojrzenie, ale byłam pewna, że wie, co mam na myśli. - Dlaczego? - Chcę je zobaczyć. Wstał. -Jak chcesz.
Zdjął koszulkę i rozpostarł skrzydła, które zamigotały perłowym blaskiem w świetle księżyca. Wyciągnęłam rękę, by ich dotknąć, lecz on odsunął się, jakby zawstydzony. Wiatr porwał jedno pióro i uniósł je szybko. - O co chodzi? - zapytałam. - Daj spokój. Przecież nie będę ci ich wyrywać. Uśmiechnął się niemrawo i odwrócił wzrok. - Wiem. Ja po prostu... ich nienawidzę. Nie chcę być kimś takim jak Bastian czy inni. Tak bardzo staram się zdystansować od całej reszty mojego rodzaju, ale te skrzydła wciąż przypominają mi, że jestem potworem. Poczułam ogromny smutek. Nie mogłam znieść myśli, że Will tak bardzo nienawidzi samego siebie. - Nie jesteś potworem. To ty jesteś aniołem, a nie ja. Moim aniołem stróżem. Spojrzał na mnie i nic nie powiedział. Dotknęłam jego skrzydła. Zaskoczyła mnie miękkość piór. Wcześniej dotykałam już ptasich piór - kilka lat temu Kate miała papużkę, lecz jej pióra były sztywne i śliskie w dotyku, i pachniały jakoś tak dziwnie, oleiście. Pióra na skrzydłach Willa były miękkie i delikatne, a ich zapach przywodził na myśl ciepły złocisty świt. Kiedy przesunęłam po nich dłonią, skrzydło drgnęło. - Tęskniłam za nimi - powiedziałam cicho. - Są takie piękne. - Przypominasz je sobie? - Głos Willa zabrzmiał jak słaby oddech. - Tak. - Spojrzałam na niego, a on odpowiedział ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Zapragnęłam wtulić się
w jego ramiona. - Dlatego nie sądzę, że jestem aniołem. Czy nie powinnam mieć skrzydeł tak jak Michał? - Ty jesteś śmiertelnym aniołem - zasugerował. -Nie potrafisz zmieniać postaci tak jak kosiarz. Także twoje ciało nie jest ciałem anioła, ale masz jego moc. Pamiętasz, jaki upiorny wydał ci się Michał? Jakby nie był całym sobą, jakby nie mógł wejść całkiem do świata śmiertelników? Może dlatego odradzasz się w ludzkim ciele. W swojej prawdziwej postaci - w postaci archanioła - nie możesz tu istnieć. - Być może - odpowiedziałam. A zatem byłam śmiertelnym aniołem. A moja prawdziwa postać? Will powiedział mi kiedyś, że relikt o dużej mocy może pomóc aniołom i upadłym przybyć do świata śmiertelników. Ale co, jeśli coś takiego nie umarło naprawdę dla świata? Jeśli grigori istnieli gdzieś tam, strażnicy anielskiej mocy i bram między światami, to być może wiedzieli coś o relikcie, który może przywrócić mi prawdziwą postać. A gdyby tak istoty straszniejsze niż kosiarze, dobre czy złe, mogły chodzić wśród nas po ziemi, tak jak wymarli nefilimowie? - Will, dlaczego ukrywasz przede mną fakty? - Położyłam dłoń na jego ramieniu i wodziłam palcami po wzorach pięknego tatuażu. Teraz przypomniałam sobie, jak przed wiekami nakłuwałam jego skórę w ciepłym pokoju wypełnionym blaskiem świec, odmawiając szeptem modlitwę w dawno zapomnianym języku, i uśmiechnęłam się na to wspomnienie. - Ponieważ jestem idiotą - wyznał. - Źle postąpiłem, oceniając cię. Nie wierzyłem, że jesteś dość silna, by przyjąć wszystko od razu, co było głupotą. Masz w sobie więcej siły, niż widziałem u kogokolwiek innego. I nie chodzi tylko o siłę uderzenia. Miałem na myśli wytrwałość w tym, co robisz. Może czasem masz ochotę dać sobie ze wszystkim spokój, ale tego nie robisz.
- A ty? - zapytałam. - Jesteś przy mnie w dzień i w noc, przyjmujesz na siebie najcięższe uderzenia. Dlaczego, Will? Dlaczego jesteś ze mną przez wszystkie te wieki? Patrzysz, jak umieram, i za każdym razem jesteś przy mnie. Wciąż próbujesz mnie ratować, chociaż wiesz, że mój los jest przesądzony. Wszystko dlatego, że kazał ci tak jakiś anioł? Daj spokój. Dość tajemnic, sam tak powiedziałeś. Opowiedz mi wszystko. Milczał i tylko jego pierś zaczęła falować szybciej. - Dlaczego to robisz? - nie dawałam za wygraną. -Dlaczego ryzykujesz dla mnie nicość po śmierci? Nie możesz pójść do nieba, dlatego nigdy nie zaznasz spokoju. Możesz tylko wieść strasznie podłe życie pełne walki. A mógłbyś mieć o wiele więcej. - To nieprawda - odpowiedział wreszcie. - Nie trzeba tam iść, żeby znaleźć pokój. Ja znalazłem go przy tobie, Ellie, między walką a latami twojej nieobecności. Ty przyniosłaś mi pokój. Kiedy usłyszałam te słowa, moje serce zabiło gwałtownie. Zacisnęłam usta, żeby się nie rozpłakać. Przyjrzałam mu się uważnie, zanim się odezwałam. - Dlaczego mnie pocałowałeś? Jego twarz zastygła na moment, jakby bardzo starał się ukryć wszelkie emocje. - Myślałem, że to jest oczywiste. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Odwrócił na chwilę wzrok, a potem znowu spojrzał na mnie.
- Czy chodzi o coś, co powinnam pamiętać? Teraz on przyglądał mi się uważnie, patrząc mi prosto w oczy. -Nie. - W takim razie dlaczego... - Nienawidzę... - zaczął drżącym głosem i urwał. -Nienawidzę, kiedy umierasz. To mnie niszczy. Wiem, że nie mam prawa tak tego przeżywać, bo to nie ja tracę życie, a jednak twoja śmierć rozbija mnie. Nie umiem ładnie mówić, nie wiem, jak ci wyjaśnić, co wtedy czuję. Staję się samotny, kiedy nie ma cię przy mnie. Tęsknię za tobą. Za każdym razem kiedy umierasz, umiera jakaś cząstka mnie. Nie bardzo wiedziałam, co na to powiedzieć. Nie wyobrażałam sobie, że jestem dla niego źródłem pocieszenia takim samym jak on dla mnie. Widziałam, jak drżą mu dłonie, jak stoi napięty, jakby za chwilę miał się rozpaść. Przesunęłam dłonią po jego karku, próbując go uspokoić. - Chciałbym móc lepiej się spisać - wyznał. - Chciałbym móc cię uratować, ale nie potrafię. - Ratowałeś mnie mnóstwo razy - odrzekłam. - Uratowałeś mnie ostatniej nocy. - Ale i zawiodłem - oświadczył dobitnie. - Tyle razy patrzyłem, jak zostajesz pokonana, i nie potrafiłem ci pomóc. Nie wiem, jak długo jeszcze zniosę widok twojej śmierci, Ellie. - Odwrócił wzrok. - Wybacz. Nie powinienem ci tego mówić. - Nie - upierałam się. - Przykro, że nie potrafisz mi powiedzieć, co czujesz. Nie chcę, żeby tak było między nami. Proszę, bądź ze mną szczery! Nachylił się do mnie i dotknął mojego policzka swoim, a ja wjednej chwili zapomniałam, co mówiłam. Zamknęłam oczy i przysunęłam się do niego. Jedną rękę położył na
moim biodrze, a drugą ujął moją twarz i muskał kciukiem usta. Jego skrzydła, uniesione wysoko, osłaniały nas przed zimnym powietrzem. - Kiedy Ragnuk cię zabił, wszędzie cię szukałem -wyszeptał. - Ale nie wróciłaś. Szukałem cię całe dziesięciolecia, przerażony, że aniołowie karzą mnie za to, że pozwoliłem ci umrzeć w samotności. Myślałem, że nigdy nie wrócisz - że straciłem cię na zawsze. - Grzbietem palców musnął delikatnie moje ramię, jakbym była ze szkła. Jego usta dotknęły mnie tuż pod uchem, okrywając kark ciepłym oddechem. - A kiedy wróciłaś, kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz od tak dawna... Nie posiadałem się ze szczęścia. -Zawsze będę wracać do ciebie - obiecałam mu, ogarnięta ciepłą falą. - Kocham cię, Ellie - wyszeptał, muskając oddechem moją skórę, a gdzieś we mnie coś się gwałtownie załamało. - Boże, zawsze cię kochałem. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego, a gdy uchwyciłam jego spojrzenie, przez mój umysł przemknęły wielowieczne wspomnienia jego twarzy i wszystkiego, co poświęcił dla mnie, wspomnienia krwi, którą dla mnie przelał, cierpień, które znosił. Jego twarz wyrażała kamienny spokój, lecz oczy powiedziały mi wszystko. Zawsze go zdradzały. - Will - wykrztusiłam, bo moje usta były w stanie wymówić tylko to jedno słowo. Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech, a barki opadły mu trochę, jakby zdjęto z nich duży ciężar. Objął mnie jeszcze bardziej. Moje serce zabiło mocniej i szybciej. - Przez cały ten czas - wyszeptał - kochałem cię i nie powiedziałem ani słowa.
Pocałował mnie mocno, przyciskając do siebie. Oplotłam go ramionami, czując jego dłonie na biodrze i karku. Wbiłam paznokieć w jego biceps, a mięsień zadrżał pod moim dotykiem. Odsunął się, a jego usta musnęły moją brodę. Zadrżałam i przyciągnęłam go do siebie. - Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał - wyszeptał, trącając mój nos czubkiem swojego. - Pamiętaj. Skinęłam głową i przyciągnęłam go do siebie, spragniona jego ust bardziej niż powietrza. Znowu mnie pocałował: powoli, głęboko i cudownie. Jego dłonie powędrowały w górę moich pleców i zanurzyły się we włosach. Cofnął usta, złożył skrzydła i oparł czoło o moje. Milczałam, zalana powodzią emocji, bo wreszcie dotarło do mnie znaczenie jego słów. Zrozumiałam, że żegna się z miłością do mnie. Odsunął się, zsuwając dłoń po moim ramieniu, jakby chciał, żeby trwało to jeszcze trochę dłużej. Kiedy stanął przede mną, jego oczy płonęły szmaragdowym blaskiem, a ja modliłam się, żeby nigdy nie gasł. Powstrzymałam się, żeby go przytulić, poczuć każdą cząstkę jego ciała, zanurzyć się wjego spojrzeniu. Nie wiedziałam, co robić - nie miałam pojęcia, czy powinnam coś odpowiedzieć. - Moja miłość do ciebie jest czymś złym - wyszeptał. - Nie mogę cię mieć. Nie w ten sposób. Poczułam się, jakbym została ugodzona niewidzialnym sztyletem. - Naprawdę to zrobisz? -Jesteś świętą istotą. Nie mogę cię dotykać. Wolno mi przebywać z tobą każdego dnia jako twój Stróż, ponieważ to mój obowiązek, ale nie wolno mi dotykać cię tak, jakbym pragnął. Nie to miał na myśli Michał, kiedy polecił mi strzec ciebie. Nie możemy zbliżyć się do siebie zbytnio, to dla nas niebezpieczne.
Pokręciłam głową, powstrzymując łzy. - Inni Stróże umarli, spełniając swoje obowiązki wobec ciebie, zanim się pojawiłem - powiedział, muskając dłonią mój policzek i włosy. - Któregoś dnia umrę dla ciebie. - Nie mów tak - poprosiłam błagalnym tonem. Will, kocham cię. Tylko ty rozumiesz, przez co przechodzę każdego dnia, tylko z tobą mogę dzielić ten świat. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i nie potrafię znieść, że próbujesz tak się ode mnie odsunąć. Zacisnął mocno powieki. Jego dłonie zwinęły się w pięści, a skrzydła zadrżały. Czułam się, jakbym umierała. - Nie możesz mnie kochać - odezwał się zbolałym głosem. - Ani ja ciebie. Nie jesteś dla mnie. -Jestem twoja... -Ellie... -Nie!- krzyknęłam i poczułam pieczenie łez. - Nie wolno ci zbliżać się do mnie tak jak teraz, a potem mnie odepchnąć. - Muszę. - Rozłożył skrzydła migocące w blasku księżyca i wzbił się w powietrze. Patrzyłam, jak znika nad lasem za moim domem, pozostawiając mnie ze świadomością, jak bardzo się różnimy. Poczułam wzbierający gniew. Miałam ochotę podążyć za nim i uderzyć go mocniej, niż uderzyłam cokolwiek w swoim dotychczasowym życiu. Ale byłam na to zbyt zmęczona i zbyt rozstrojona. Nie chciałam też spaść z dachu. Popatrzyłam za nim i wypuściłam powoli powietrze, dlatego moje następne słowo pozbawione było wściekłości. - Tchórz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz