niedziela, 29 lipca 2012
35
We wtorek, gdy tylko weszłam do domu po szkole, mama zawołała mnie do swojego gabinetu. Spodziewałam się komentarza do raportu ze szkoły dotyczącego poprawy moich ocen, lecz gdy spojrzałam na mamę, coś mi powiedziało, że chodzi o coś więcej niż kiepskie stopnie. - Siadaj, Ellie - przywitała mnie chłodnym tonem. Jej spokojny głos nijak się miał do wyrazu twarzy. Byłam przerażona. Usiadłam na krześle przed jej biurkiem przekonana, że zaraz umrę. - O co chodzi, mamo? - Nie zgadniesz, na kogo wpadłam w spożywczym. W moim umyśle pojawiały się kolejne imiona, ale starałam się udawać, że nie myślę zbyt intensywnie. Byłam sparaliżowana strachem. - Spotkałam mamę Kate - oznajmiła. - Jak mogłaś mi to zrobić, Ellie? Jak mogłaś mnie tak okłamać? -Ja... - Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo ratowałam świat? Bo ratowałam własną duszę? Musiałam to zrobić, ale nie mogłam jej tego wyjaśnić. Nie zrozumiałaby mnie.
Wpatrywała się we mnie z rękoma skrzyżowanymi na piersi. - Co za piekielne kłamstwo! I jeszcze wmieszałaś w to biedną Kate? Że nie wspomnę o sobie! Zrobiłam z siebie głupca, dziękując jej mamie, że zabrała cię nad jezioro. Poczułam się okropnie, kiedy okazało się, że ona nie ma pojęcia, o czym mówię. Z trudnością zmusiłam swoje usta do jakiegokolwiek ruchu. - Przepraszam. - Tak, ale to chyba nie załatwia całej sprawy - warknęła rozdrażniona. - Gdzie naprawdę byłaś? Z chłopakiem? Z Landonem? Zacisnęłam powieki. - Nie. Byłam z Willem. Milczała przez chwilę. - Z tym chłopakiem z college'u? Z twoim korepetytorem? Poczułam się tak ociężała, że miałam ochotę się położyć. -Tak. Mama wstała i oparła się o biurko. - Masz siedemnaście lat! Co ty sobie wyobrażałaś? Po prostu nie wiem, co powiedzieć. No nie wiem, co na to powiedzieć. - Przepraszam - powtórzyłam, choć wiedziałam, że ona nie to chce usłyszeć. - Po prostu dużo dzieje się w moim życiu i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Popełniłam wiele błędów... -Przyjdź z tym do m n i e - powiedziała. -Moją rolą jest pomóc ci, kiedy tego potrzebujesz. Doświadczyłam większości rzeczy, przez które przechodzisz. Szkoła, chło-
paki, przyjaciele, podłe dziewczyny. Jeśli mówisz mi, że wszystko w porządku, to ja ci ufam. Ale zupełnie inaczej to wygląda, kiedy mnie okłamujesz, Elisabeth! Nie mogę być twoją matką, jeśli nie dopuścisz mnie do swojego życia! Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że żadne słowa nie usprawiedliwią tego, jak bardzo zraniłam mamę. Być może ona nigdy nie będzie musiała walczyć z pożerającymi duszę potworami, za to ja musiałam zmagać się z wszystkimi innymi rzeczami. Wcisnęła się w swój fotel i przyłożyła dłoń do czoła. -Jesteście blisko ze sobą? Spałaś z nim? - Nie, mamo - odpowiedziałam. - Nie spaliśmy ze sobą, przysięgam. A gdybyśmy to zrobili, byłoby to coś strasznego? Nasze spojrzenia spotkały się, ale wytrzymałam i patrzyłam jej w oczy. -Wiem, że jesteś w wieku, kiedy młodzi ludzie zaczynają eksperymentować, i nic na to nie mogę poradzić. Proszę cię tylko, na miłość boską, jeśli już to robicie, to się zabezpieczcie. - Dobrze. - Masz szlaban - powiedziała wyczerpana. - Żadnych wyjść z Willem. Nie mogę zakazać ci go widywać, ponieważ uważam, że taka kontrola nie jest dobra, nie pozwala na znalezienie swojej drogi w życiu. Ale musisz zrozumieć, Ellie, że on jest dorosły. Jeśli zamierzasz się z nim spotykać, musi się to odbywać pod moim dachem i pod moją kontrolą. W pierwszej chwili chciałam zaprotestować, ale zaraz zorientowałam się, jaka jest pobłażliwa. Mogła zabronić mi się z nim spotykać i miała do tego prawo. Nie byłam złym dzieciakiem. Ani bardzo krnąbrnym. Nie ćpałam
i nie puszczałam się na lewo i prawo. Po prostu miałam straszny obowiązek i nie wiedziałam, jak pogodzić go z normalnym życiem. Nie miałam pojęcia, czy to w ogóle jest możliwe. Mama opuściła dłoń i spojrzała na mnie. - Nie powiem ojcu, że nas okłamałaś, bo jestem przekonana, że by cię zabił. A ciebie należy ukarać, a nie zamordować. Tak więc rozegramy to między sobą. Żadnych imprez, żadnych wyjść do kina, żadnych spotkań z przyjaciółmi. I szlaban na telefon. Przez miesiąc. Przynajmniej przez miesiąc. Zabieram kluczyki do samochodu. Będę wozić cię tam, gdzie musisz pojechać. Zaraz po szkole wracasz do domu i następnego dnia wychodzisz do szkoły. Boże, nie wiem, co się z tobą dzieje ostatnio. Alkohol, kłamstwa, słabe oceny... Jak zamierzasz dostać się z takimi stopniami na uniwersytet? Chcę też porozmawiać z Willem. Zamierzam spotkać się z nim, jeśli jest twoim pierwszym chłopakiem na poważnie. Musisz wprowadzić mnie w swoje życie, Ellie. Pomóc mi. Skinęłam głową z dłonią zaciśniętą na skrzydlatym medalionie, co miało dodać mi odwagi. Pragnęłam wyznać jej wszystko, ajednocześnie miałam ochotę rozpłakać się, ponieważ wiedziałam, że to niemożliwe. Wciąż czułam żar słów Bastiana. Czy rzeczywiście narażałam życie rodziny i przyjaciół, pozostając z nimi tak blisko? Czy mogli być celem ataku? Czy narażałam ich na niebezpieczeństwo? Czy potrafiłabym rozstać się z nimi w razie potrzeby? Zupełnie zapomniałam, że naprawdę potrafię porozumieć się z mamą. Zważywszy na to, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy niemal straciłam życie, pragnęłam znowu poczuć się blisko niej. Nie chciałam, żeby z mojego powodu coś jej się stało.
- Kocham cię, mamo. -Jak też cię kocham, dziecinko - odpowiedziała. - Naprawdę. Chcę, żeby wszystko było u ciebie w porządku. Sama dokonujesz wyborów. W Bogu pokładam nadzieję, że dokonasz słusznych. - To pewnie nie poprawi ci humoru - zaczęłam - ale ja go kocham. Tak, kocham go. - Poczułam się dobrze, gdyjej to wyznałam. Wiedziałam już, że czuję to od wieków, lecz byłam zbyt głupia, żeby to zobaczyć. Mama wpatrywała się we mnie, a mnie wydawało się, że trwa to całą wieczność. - A czy on odwzajemnia twoje uczucie? - Tak - odpowiedziałam bez wahania, patrząc mamie prosto w oczy. - Nie oczekuję, że zrozumiesz, jak bardzo mi to okazał, ale zapewniam cię, że zrobiłby dla mnie wszystko - udowadniał to już wielokrotnie. Wiem, że popełniłam straszne błędy i ukrywałam przed tobą pewne rzeczy, ale w tej kwestii musisz mi uwierzyć. W całym tym bałaganie, jaki zapanował w moim życiu, w tej jednej sprawie mam pewność. Jej spojrzenie powędrowało ku naszyjnikowi, który trzymałam w dłoni. - On ci go podarował? -Tak. Wpatrywała się w niego długo, zbyt długo, zanim znowu się odezwała: - Skoro twierdzisz, że go kochasz, to ci wierzę. Tylko zrozum, proszę, że w twoim wieku niewiele miłości może przetrwać. Pamiętaj o tym, dobrze? W głębi serca wiedziałam, że Will nie jest takim typem mężczyzny. Skoro wytrwał przy mnie przez pięćset lat, skoro ryzykował dla mnie swoje życie i duszę,
to nie mógł tak po prostu zniknąć z mojego życia. Był moim Stróżem, moim aniołem stróżem. Kiedy jakiś czas później tuż przed północą spadł pierwszy śnieg, oboje z Willem siedzieliśmy na dachu biurowca. Zgodziłam się nie spotykać wieczorami z przyjaciółmi - w ramach kary - ale nie mogłam zarzucić polowań. Podciągnęłam sweter pod brodę, by obronić się przed zimnym powietrzem. Nawet Mrocznia nie potrafiła powstrzymać nadejścia zimy. - Nienawidzę śniegu - mruknęłam. - Ładny jest, ale dlaczego musi być taki zimny? Will zaśmiał się cicho. - To konieczne zło. Skrzywiłam się. - W takim razie gdzie jest niekonieczne zło? - zapytałam, mając na myśli kosiarza, którego tropiliśmy. Will przeczesał wzrokiem prawie pusty parking na dole. Na szachownicy szarawopomarańczowych świateł latarni nie było widać żadnego potwora. - Tutaj grasował poprzedniej nocy. Powinien tu wrócić. Kosiarze mieli swoje zwyczaje. W tym względzie Will niczym się nie wyróżniał, chociaż jego przyzwyczajenia wyglądały mniej więcej tak: walka z kosiarzami, wkurzanie mnie, wysiadywanie na mojej sofie, jedzenie, kiedy na niego nie patrzę, walka z kosiarzami, wkurzanie mnie... Z budynku wyszedł mężczyzna w dwurzędowej kurtce i skierował się do swojego samochodu, pobrzękując kluczykami. Gwizdał jakąś melodię zadowolony, że wreszcie może wrócić do domu. Jakby na zawołanie z mroku wyłoniła się ciemna postać wielkości minivana. Mężczyzna był zupełnie nieświadomy obecności kosiarza.
Oboje z Willem zeskoczyliśmy sprawnie z dwupiętrowego budynku. Od razu ruszyłam do mężczyzny i stanęłam między nim a ogromnym ursidem. Potwór spojrzał na mnie i się oblizał. Kiedy zorientował się, że patrzę wprost na niego, przechylił głowę na bok zaintrygowany, jakby mnie nie rozpoznał. To mnie zaskoczyło. Biznesmen upuścił kluczyki przestraszony. - Co jest do... -Jedź do domu - powiedziałam spokojnym tonem, zaciskając dłonie na rękojeściach mieczy. Kiedy jego spojrzenie padło na moją broń, otworzył szeroko usta. -Wsiadaj. Do. Samochodu. Podniósł z ziemi kluczyki i poszedł szybko do swojego auta, mrucząc coś pod nosem. Kiedy samochód wyjechał z parkingu, kosiarz warknął i skierował się ku mnie, rysując pazurami świeżą warstwę śniegu na chodniku. Na jego pysku i czarnej gęstej sierści na grzbiecie migotały płatki śniegu. Zaczął mnie okrążać, kierując się ku plamie ciemności, w której miał nadzieję ukryć się przede mną. Uznał, że będzie ze mnie doskonały cel zastępczy, skoro wypłoszyłam mu jego ofiarę. Idiota. Wystawił pazury i zaatakował długim skokiem. Zrobiłam unik i zapaliłam anielski ogień. Kiedy wylądował na chodniku, obróciłam się i wepchnęłam miecz w jego żebra. Płomienie zgasły, gdy puściłam broń i odskoczyłam. Kosiarz zaryczał, zachwiał się i opadł na ziemię, rzężąc głośno. Wydawał się zdumiony tym, że widziałam go, kiedy atakował. Zwinięty mocno chwycił miecz w pysk i wyrwał go ze swojego ciała, warcząc. Zniknął na moment, a ja cof-
nęłam się jeszcze dalej, oczekując jego powrotu. Kiedy pojawił się tuż przede mną, chwyciłam go za pysk. Odepchnęłam potwora i rzuciłam do góry drugim mieczem. Ursid skręcił tułów, tak że klinga ugodziła go w bark zamiast w szyję. Wyrwał pysk z mojego uścisku i zaryczał z wściekłością. Wyrwałam miecz z jego ciała i kopnęłam go w pierś, odrzucając do tyłu. Opadł na chodnik, ślizgając się na śniegu, lecz zaraz wstał i otrząsnął się, zrzucając z siebie fontannę śnieżnych płatków. Przywołałam swoją moc, która spowiła mnie białym światłem. Ziemia zatrzęsła się pod moimi stopami, a moc popłynęła przeze mnie, topiąc płatki śniegu, zanim opadły na chodnik. Uliczna lampa za moimi plecami wydała cichy metaliczny jęk i zgięła się, zrzucając z siebie roziskrzone płatki śniegu. Czułam, jak spływają ze mnie kolejne fale energii. Miałam je pod kontrolą. Kosiarz syknął i szczerząc ogromne kły, odwrócił głowę przed oślepiającym światłem. Po chwili spojrzał na mnie. - Nie jesteś virem. Skąd masz taką moc? Kim jesteś? Podeszłam bliżej spowita własną mocą i uniosłam miecz, kierując płomień klingi ku jego czaszce. Zmierzyłam go spojrzeniem zimniejszym niż lodowaty wiatr. -Jestem Preliatorem.
34
Lauren czekała na nas na lotnisku w Detroit. Sprawiała wrażenie szczególnie uradowanej faktem, że Nataniel wrócił do domu w jednym kawałku. Po drodze wysadziła mnie i Willa pod moim domem. Will pożyczył mi szczęścia, zanim zniknął na dachu, a ja ruszyłam na spotkanie z rodzicami. Mama przyjęła mnie pogodnie, gotowa na opowieści znad jeziora. Oczywiście poczę-stowałam ją słodkimi kłamstwami okraszonymi wisienką. Poszło mi łatwiej, niż się spodziewałam. Z drugiej strony gdybym powiedziała im prawdę, wylądowałabym w psychiatryku. Wszystko to było zbyt straszne i dziwne - okłamując ich, wyświadczałam im przysługę. Miałam nadzieję, że rodzice nigdy się nie dowiedzą, jak często ich ostatnio okłamywałam, lecz w głębi serca wiedziałam, że mam na głowie większe zmartwienia niż domowe regulaminy i szlabany. Zadzwoniłam do Kate, żeby jej podziękować za krycie mnie, a w konsekwencji musiałam wyjaśnić jej po raz setny, że do niczego nie doszło... A przynajmniej nie zdarzyło się nic z tego, co ona miała na myśli. Wiedzia-
łam, że będę musiała powtarzać wszystko, kiedy w poniedziałek spotkamy się w szkole. Byłam zbyt niespokojna, by od razu przebrać się w piżamę i położyć do łóżka. Tak więc zarzuciłam sweter i wyszłam za okno, przeczesując wzrokiem dach w poszukiwaniu Willa. Siedział zamyślony, wpatrzony w niebo, obejmując kolana. Zerknął na mnie, kiedy do niego podpełzłam. - A zatem tak spędzasz czas, kiedy siedzisz tu sam? - zapytałam i trąciłam go ramieniem. - Siedzisz i wpatrujesz się w pustkę? - Między innymi - odpowiedział. - Nie myślę zbyt dużo. Warta wymaga skupienia. Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej z jego spojrzenia; było łagodne, pozbawione trosk. - To o czym myślisz? - Dużo by mówić. Powiew chłodnego wiatru zwichrzył mi włosy. - A coś więcej? - Nie wiem, jak to ująć. - Ostatniej nocy wiele dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem. Chcesz powiedzieć, że po prostu jest remis? Niemal się uśmiechnął, ale w ostatniej chwili się zreflektował. - Chyba tak. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz skrzydła? - Nie chciałem cię przestraszyć. - Wiesz co, jak na kogoś, kto niby tak bardzo mi wierzy... - Nie chciałem, żebyś tak to odebrała - odrzekł. -Ja chyba jestem chodzącą sprzecznością. Nie jestem idealny.
- Powiedziałeś, że jesteś moim sługą, ale to ty decydujesz o tym, co powinnam wiedzieć. Nie możesz kontrolować mnie w ten sposób. - Nie chcę cię kontrolować, Ellie. Chcę tylko postępować słusznie i robić to, co jest najlepsze dla ciebie. - A skąd wiesz, co jest dla mnie najlepsze? - zapytałam ostrym tonem. - Nie jesteś mną. Nie masz prawa podejmować za mnie decyzji. -Ellie... - Dlaczego nie chciałeś od razu wyłuszczyć mi wszystkiego? Jestem dużą dziewczynką. Poradzę sobie z tym. -Jasne. - Zacisnął usta, żeby się nie roześmiać. -Miałem powiedzieć ci wszystko pierwszego dnia? „Posłuchaj, mam na imię Will. Nie pamiętasz mnie, ale znamy się od pięciuset lat. Polujesz na potwory, a ja jestem jednym z nich, ale przyjacielsko nastawionym. Och, i potrafię latać". - Will - rzekłam smutnym głosem. - Dobra, punkt dla ciebie. Ale mogłeś powiedzieć mi o tym wszystkim trochę wcześniej. Wtedy nie dowiadywałabym się o niektórych rzeczach tak, jak się dowiedziałam. Odebrałam to jak policzek. To było dla mnie większym szokiem, niż gdybyś był ze mną bardziej szczery. - Masz rację. Przepraszam. Koniec z tajemnicami. - Obiecujesz? - Obiecuję. Uśmiechnęłam się i wstałam. - Pokaż. Pokaż mi je. Posłał mi pytające spojrzenie, ale byłam pewna, że wie, co mam na myśli. - Dlaczego? - Chcę je zobaczyć. Wstał. -Jak chcesz.
Zdjął koszulkę i rozpostarł skrzydła, które zamigotały perłowym blaskiem w świetle księżyca. Wyciągnęłam rękę, by ich dotknąć, lecz on odsunął się, jakby zawstydzony. Wiatr porwał jedno pióro i uniósł je szybko. - O co chodzi? - zapytałam. - Daj spokój. Przecież nie będę ci ich wyrywać. Uśmiechnął się niemrawo i odwrócił wzrok. - Wiem. Ja po prostu... ich nienawidzę. Nie chcę być kimś takim jak Bastian czy inni. Tak bardzo staram się zdystansować od całej reszty mojego rodzaju, ale te skrzydła wciąż przypominają mi, że jestem potworem. Poczułam ogromny smutek. Nie mogłam znieść myśli, że Will tak bardzo nienawidzi samego siebie. - Nie jesteś potworem. To ty jesteś aniołem, a nie ja. Moim aniołem stróżem. Spojrzał na mnie i nic nie powiedział. Dotknęłam jego skrzydła. Zaskoczyła mnie miękkość piór. Wcześniej dotykałam już ptasich piór - kilka lat temu Kate miała papużkę, lecz jej pióra były sztywne i śliskie w dotyku, i pachniały jakoś tak dziwnie, oleiście. Pióra na skrzydłach Willa były miękkie i delikatne, a ich zapach przywodził na myśl ciepły złocisty świt. Kiedy przesunęłam po nich dłonią, skrzydło drgnęło. - Tęskniłam za nimi - powiedziałam cicho. - Są takie piękne. - Przypominasz je sobie? - Głos Willa zabrzmiał jak słaby oddech. - Tak. - Spojrzałam na niego, a on odpowiedział ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Zapragnęłam wtulić się
w jego ramiona. - Dlatego nie sądzę, że jestem aniołem. Czy nie powinnam mieć skrzydeł tak jak Michał? - Ty jesteś śmiertelnym aniołem - zasugerował. -Nie potrafisz zmieniać postaci tak jak kosiarz. Także twoje ciało nie jest ciałem anioła, ale masz jego moc. Pamiętasz, jaki upiorny wydał ci się Michał? Jakby nie był całym sobą, jakby nie mógł wejść całkiem do świata śmiertelników? Może dlatego odradzasz się w ludzkim ciele. W swojej prawdziwej postaci - w postaci archanioła - nie możesz tu istnieć. - Być może - odpowiedziałam. A zatem byłam śmiertelnym aniołem. A moja prawdziwa postać? Will powiedział mi kiedyś, że relikt o dużej mocy może pomóc aniołom i upadłym przybyć do świata śmiertelników. Ale co, jeśli coś takiego nie umarło naprawdę dla świata? Jeśli grigori istnieli gdzieś tam, strażnicy anielskiej mocy i bram między światami, to być może wiedzieli coś o relikcie, który może przywrócić mi prawdziwą postać. A gdyby tak istoty straszniejsze niż kosiarze, dobre czy złe, mogły chodzić wśród nas po ziemi, tak jak wymarli nefilimowie? - Will, dlaczego ukrywasz przede mną fakty? - Położyłam dłoń na jego ramieniu i wodziłam palcami po wzorach pięknego tatuażu. Teraz przypomniałam sobie, jak przed wiekami nakłuwałam jego skórę w ciepłym pokoju wypełnionym blaskiem świec, odmawiając szeptem modlitwę w dawno zapomnianym języku, i uśmiechnęłam się na to wspomnienie. - Ponieważ jestem idiotą - wyznał. - Źle postąpiłem, oceniając cię. Nie wierzyłem, że jesteś dość silna, by przyjąć wszystko od razu, co było głupotą. Masz w sobie więcej siły, niż widziałem u kogokolwiek innego. I nie chodzi tylko o siłę uderzenia. Miałem na myśli wytrwałość w tym, co robisz. Może czasem masz ochotę dać sobie ze wszystkim spokój, ale tego nie robisz.
- A ty? - zapytałam. - Jesteś przy mnie w dzień i w noc, przyjmujesz na siebie najcięższe uderzenia. Dlaczego, Will? Dlaczego jesteś ze mną przez wszystkie te wieki? Patrzysz, jak umieram, i za każdym razem jesteś przy mnie. Wciąż próbujesz mnie ratować, chociaż wiesz, że mój los jest przesądzony. Wszystko dlatego, że kazał ci tak jakiś anioł? Daj spokój. Dość tajemnic, sam tak powiedziałeś. Opowiedz mi wszystko. Milczał i tylko jego pierś zaczęła falować szybciej. - Dlaczego to robisz? - nie dawałam za wygraną. -Dlaczego ryzykujesz dla mnie nicość po śmierci? Nie możesz pójść do nieba, dlatego nigdy nie zaznasz spokoju. Możesz tylko wieść strasznie podłe życie pełne walki. A mógłbyś mieć o wiele więcej. - To nieprawda - odpowiedział wreszcie. - Nie trzeba tam iść, żeby znaleźć pokój. Ja znalazłem go przy tobie, Ellie, między walką a latami twojej nieobecności. Ty przyniosłaś mi pokój. Kiedy usłyszałam te słowa, moje serce zabiło gwałtownie. Zacisnęłam usta, żeby się nie rozpłakać. Przyjrzałam mu się uważnie, zanim się odezwałam. - Dlaczego mnie pocałowałeś? Jego twarz zastygła na moment, jakby bardzo starał się ukryć wszelkie emocje. - Myślałem, że to jest oczywiste. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Odwrócił na chwilę wzrok, a potem znowu spojrzał na mnie.
- Czy chodzi o coś, co powinnam pamiętać? Teraz on przyglądał mi się uważnie, patrząc mi prosto w oczy. -Nie. - W takim razie dlaczego... - Nienawidzę... - zaczął drżącym głosem i urwał. -Nienawidzę, kiedy umierasz. To mnie niszczy. Wiem, że nie mam prawa tak tego przeżywać, bo to nie ja tracę życie, a jednak twoja śmierć rozbija mnie. Nie umiem ładnie mówić, nie wiem, jak ci wyjaśnić, co wtedy czuję. Staję się samotny, kiedy nie ma cię przy mnie. Tęsknię za tobą. Za każdym razem kiedy umierasz, umiera jakaś cząstka mnie. Nie bardzo wiedziałam, co na to powiedzieć. Nie wyobrażałam sobie, że jestem dla niego źródłem pocieszenia takim samym jak on dla mnie. Widziałam, jak drżą mu dłonie, jak stoi napięty, jakby za chwilę miał się rozpaść. Przesunęłam dłonią po jego karku, próbując go uspokoić. - Chciałbym móc lepiej się spisać - wyznał. - Chciałbym móc cię uratować, ale nie potrafię. - Ratowałeś mnie mnóstwo razy - odrzekłam. - Uratowałeś mnie ostatniej nocy. - Ale i zawiodłem - oświadczył dobitnie. - Tyle razy patrzyłem, jak zostajesz pokonana, i nie potrafiłem ci pomóc. Nie wiem, jak długo jeszcze zniosę widok twojej śmierci, Ellie. - Odwrócił wzrok. - Wybacz. Nie powinienem ci tego mówić. - Nie - upierałam się. - Przykro, że nie potrafisz mi powiedzieć, co czujesz. Nie chcę, żeby tak było między nami. Proszę, bądź ze mną szczery! Nachylił się do mnie i dotknął mojego policzka swoim, a ja wjednej chwili zapomniałam, co mówiłam. Zamknęłam oczy i przysunęłam się do niego. Jedną rękę położył na
moim biodrze, a drugą ujął moją twarz i muskał kciukiem usta. Jego skrzydła, uniesione wysoko, osłaniały nas przed zimnym powietrzem. - Kiedy Ragnuk cię zabił, wszędzie cię szukałem -wyszeptał. - Ale nie wróciłaś. Szukałem cię całe dziesięciolecia, przerażony, że aniołowie karzą mnie za to, że pozwoliłem ci umrzeć w samotności. Myślałem, że nigdy nie wrócisz - że straciłem cię na zawsze. - Grzbietem palców musnął delikatnie moje ramię, jakbym była ze szkła. Jego usta dotknęły mnie tuż pod uchem, okrywając kark ciepłym oddechem. - A kiedy wróciłaś, kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz od tak dawna... Nie posiadałem się ze szczęścia. -Zawsze będę wracać do ciebie - obiecałam mu, ogarnięta ciepłą falą. - Kocham cię, Ellie - wyszeptał, muskając oddechem moją skórę, a gdzieś we mnie coś się gwałtownie załamało. - Boże, zawsze cię kochałem. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego, a gdy uchwyciłam jego spojrzenie, przez mój umysł przemknęły wielowieczne wspomnienia jego twarzy i wszystkiego, co poświęcił dla mnie, wspomnienia krwi, którą dla mnie przelał, cierpień, które znosił. Jego twarz wyrażała kamienny spokój, lecz oczy powiedziały mi wszystko. Zawsze go zdradzały. - Will - wykrztusiłam, bo moje usta były w stanie wymówić tylko to jedno słowo. Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech, a barki opadły mu trochę, jakby zdjęto z nich duży ciężar. Objął mnie jeszcze bardziej. Moje serce zabiło mocniej i szybciej. - Przez cały ten czas - wyszeptał - kochałem cię i nie powiedziałem ani słowa.
Pocałował mnie mocno, przyciskając do siebie. Oplotłam go ramionami, czując jego dłonie na biodrze i karku. Wbiłam paznokieć w jego biceps, a mięsień zadrżał pod moim dotykiem. Odsunął się, a jego usta musnęły moją brodę. Zadrżałam i przyciągnęłam go do siebie. - Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał - wyszeptał, trącając mój nos czubkiem swojego. - Pamiętaj. Skinęłam głową i przyciągnęłam go do siebie, spragniona jego ust bardziej niż powietrza. Znowu mnie pocałował: powoli, głęboko i cudownie. Jego dłonie powędrowały w górę moich pleców i zanurzyły się we włosach. Cofnął usta, złożył skrzydła i oparł czoło o moje. Milczałam, zalana powodzią emocji, bo wreszcie dotarło do mnie znaczenie jego słów. Zrozumiałam, że żegna się z miłością do mnie. Odsunął się, zsuwając dłoń po moim ramieniu, jakby chciał, żeby trwało to jeszcze trochę dłużej. Kiedy stanął przede mną, jego oczy płonęły szmaragdowym blaskiem, a ja modliłam się, żeby nigdy nie gasł. Powstrzymałam się, żeby go przytulić, poczuć każdą cząstkę jego ciała, zanurzyć się wjego spojrzeniu. Nie wiedziałam, co robić - nie miałam pojęcia, czy powinnam coś odpowiedzieć. - Moja miłość do ciebie jest czymś złym - wyszeptał. - Nie mogę cię mieć. Nie w ten sposób. Poczułam się, jakbym została ugodzona niewidzialnym sztyletem. - Naprawdę to zrobisz? -Jesteś świętą istotą. Nie mogę cię dotykać. Wolno mi przebywać z tobą każdego dnia jako twój Stróż, ponieważ to mój obowiązek, ale nie wolno mi dotykać cię tak, jakbym pragnął. Nie to miał na myśli Michał, kiedy polecił mi strzec ciebie. Nie możemy zbliżyć się do siebie zbytnio, to dla nas niebezpieczne.
Pokręciłam głową, powstrzymując łzy. - Inni Stróże umarli, spełniając swoje obowiązki wobec ciebie, zanim się pojawiłem - powiedział, muskając dłonią mój policzek i włosy. - Któregoś dnia umrę dla ciebie. - Nie mów tak - poprosiłam błagalnym tonem. Will, kocham cię. Tylko ty rozumiesz, przez co przechodzę każdego dnia, tylko z tobą mogę dzielić ten świat. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i nie potrafię znieść, że próbujesz tak się ode mnie odsunąć. Zacisnął mocno powieki. Jego dłonie zwinęły się w pięści, a skrzydła zadrżały. Czułam się, jakbym umierała. - Nie możesz mnie kochać - odezwał się zbolałym głosem. - Ani ja ciebie. Nie jesteś dla mnie. -Jestem twoja... -Ellie... -Nie!- krzyknęłam i poczułam pieczenie łez. - Nie wolno ci zbliżać się do mnie tak jak teraz, a potem mnie odepchnąć. - Muszę. - Rozłożył skrzydła migocące w blasku księżyca i wzbił się w powietrze. Patrzyłam, jak znika nad lasem za moim domem, pozostawiając mnie ze świadomością, jak bardzo się różnimy. Poczułam wzbierający gniew. Miałam ochotę podążyć za nim i uderzyć go mocniej, niż uderzyłam cokolwiek w swoim dotychczasowym życiu. Ale byłam na to zbyt zmęczona i zbyt rozstrojona. Nie chciałam też spaść z dachu. Popatrzyłam za nim i wypuściłam powoli powietrze, dlatego moje następne słowo pozbawione było wściekłości. - Tchórz.
33
Kiedy się obudziłam, jutrzenka rozjaśniała już horyzont, a my wpływaliśmy do niewielkiej laguny otoczonej kolorowymi domkami. Nataniel zacumował łódź na przystani i zarzuciwszy sobie worek na plecy, wyszedł na pomost. Will wziął mnie na ręce, wciąż zanurzoną w cuchnącym i zakurzonym kokonie, i wyniósł z łodzi. Usłyszałam męski głos mówiący po hiszpańsku, a zaraz potem płynną odpowiedź Nataniela w tym samym języku. Mężczyzna, z którym rozmawiał, przyglądał się nam podejrzliwie, zerkając na naszą łódź przywiązaną w jego doku. Po chwili powiedział coś jeszcze i odszedł. Nataniel nachylił się do Willa, mówiąc: - Pozwoliłem mu wziąć łódź, jeśli będzie trzymał buzię na kłódkę. Zdjęłam dłonie z szyi Willa, wciąż przytulona do niego. Moje powieki były ciężkie jak z ołowiu i wkrótce znowu zapadłam w sen. Kiedy ponownie otworzyłam oczy, leżałam w motelowym łóżku, a nade mną stał pochylony Will. Okryłam
się szczelniej kołdrą i podsunęłam do niego, by poczuć jego ciepło. - Chcesz wziąć prysznic? - zapytał i zsunął mi z twarzy kosmyk włosów. - Nie - odpowiedziałam żałośnie łamiącym się głosem. Nie chciałam wracać do tego, co wydarzyło się na trawlerze po odejściu Bastiana, ponieważ obawiałam się, że to nie był sen. A nawet gdyby tak było, to co mógł znaczyć? wydawał się zupełnie nierealny. Bo jakże mogłabym być aniołem? - Za godzinę musimy wyruszyć na lotnisko. Nataniel pojechał oddać samochód, zanim się wymeldujemy. Spojrzałam na swoje ubranie i ciało oblepione zaschniętą krwią. Uznałam, że prysznic to dobry pomysł. Usiadłam powoli, jak jakiś zombie, a potem poszłam niepewnym krokiem do łazienki. Rozebrawszy się, odkręciłam ciepłą wodę i weszłam za zasłonkę. Woda zmywała ze mnie krew, kurz i bliżej nieokreślony brud. Cuchnęłam rybą i krwią. Kiedy poczułam, że nogi uginają się pode mną, osunęłam się na podłogę; usiadłam, pozwalając, by strumień lał mi się na głowę. Rozpłakałam się. Usłyszałam pukanie do drzwi. Po kilku chwilach Will zawołał cicho: -Ellie? Milczałam. - Potrzebujesz czegoś? Ucieszyłam się, że nie zapytał, czy wszystko w porządku, bo gdyby to zrobił, mogłabym spróbować wyrwać mu język. Usłyszałam, jak opiera się plecami o drzwi łazienki i siada na podłodze.
-Wiem, jak się czujesz - powiedział. Smagana gorącym strumieniem patrzyłam na rudawą wodę wpływającą do odpływu. - Oboje czuliśmy się podobnie milion razy wcześniej - mówił dalej. - Bezradność, osamotnienie, uczucie, a raczej świadomość, że zbliża się koniec. Przetrwamy to. - Bastian wróci po mnie - odezwałam się wreszcie głosem suchym i beznamiętnym. - Nie odpuści. - Ellie - rzekł Will pewniejszym tonem. - Nie przegraliśmy. Owszem, porządnie oberwaliśmy, ale zwyciężyliśmy. Enshi jest na dnie oceanu. Trzeba by cudu, żeby żeby go stamtąd wyciągnąć. Oni nie wiedzieliby nawet, jak otworzyć sarkofag ani jak go obudzić. Został zniszczony i już nie powstanie. - Ale Michał powiedział, że Bastian go stamtąd wydobędzie. Will milczał przez chwilę. - Musiał się pomylić. A nawet jeśli nie, to powstrzyma Bastiana, zanim ten obudzi Enshiego. Słowa Willa wlały we mnie trochę nadziei. Bastian nie dostał Enshiego, a przed nami była jeszcze długa droga. Czy to, co tkwiło uwięzione w sarkofagu, rzeczywiście mogło zniszczyć moją duszę? Nie chciałam umrzeć, ale jeszcze bardziej bałam się tego, że nie przejdę do kolejnego życia. Jak Will i Nataniel radzili sobie ze świadomością, że po śmierci przestaną istnieć? Jakie byłoby to doświadczenie, gdyby Enshi dopadł mnie i pożarł moją duszę? -Ellie? Wstałam i dokończyłam myć włosy. Potem wyszłam z kabiny, wytarłam się i owinęłam w ręcznik. Kiedy
otworzyłam drzwi, zobaczyłam Willa. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Wstał i na chwilę zatrzymał wzrok na wilgotnym ręczniku, który ciasno opasywał moje ciało. - Nie skończyłam walki - powiedziałam drżącym głosem. - Nie chcę, żeby ten potwór zniszczył duszę moją czy czyjąkolwiek. Trzeba temu zapobiec za wszelką cenę. Nie mogę zawieść Michała. Will uśmiechnął się, a błysk nadziei w jego spojrzeniu sprawił, że i we mnie coś się poruszyło. - Będzie dobrze - dodałam. Przysunął się do mnie, a ja przywarłam plecami do zimnej ściany. Mimo że nie czułam się już skrępowana w jego obecności, zadrżałam, kiedy znalazł się tak blisko. Już mnie nie pociągał tak jak miesiąc wcześniej. Teraz byłam w nim zakochana i w chwili tak bliskiego kontaktu myśl, że dotyka mojej skóry, poruszała we mnie coś więcej niż tylko emocje. Kiedy jego palce dotknęły mojego ramienia, poczułam ogarniające mnie drżenie i przywarłam mocniej do ściany, by zachować równowagę. Wyparłam z umysłu ostrzeżenie Michała. Właśnie że należałam do Willa. Kochałam go i byłam jego. - Ochronię cię - powiedział z ustami tuż przy moim policzku. - Nie pozwolę, by coś ci się stało. Bardzo chciałam mu uwierzyć. Oczyma wyobraźni ujrzałam znowu Ivar z na wpół wyrwanym barkiem i odwróciłam wzrok. - O co chodzi? - Dzięki odwiecznej więzi, jaka nas łączyła, Will wyczuł moją obawę. Jego oblicze wyrażało ból. Mówiłam powoli, starannie dobierając słowa i obserwując jego twarz. -Widziałam, co się stało z Ivar. Ty to zrobiłeś?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment, boleśnie długi moment. Przygryzając górną wargę, oparł czoło o ścianę obok mnie, zanim odpowiedział: - Tak. - Niemal wyrwałeś jej ramię. Jak mamy być istotami walczącymi o dobro, skoro potrafimy być równie straszni jak potwory, z którymi walczymy? Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. - Moc kosiarza jest ogromna. Nie ma znaczenia, komu służymy, aniołom czy upadłym. Ważne jest, w jaki sposób decydujemy się ją wykorzystać. Ja służę tobie, mojemu aniołowi, mojemu Gabrielowi, mojej Ellie. Ty jesteś silniejsza niż ja. Widziałem, co potrafisz, i wykracza to poza moje wyobrażenie. Zmartwiałam na moment. - Lepiej mi nie mów. - Przypomnisz sobie. -Już cholernie boję się samej siebie - wyznałam. -Nie chcę przestraszyć i ciebie. Uśmiechnął się nieśmiało. - Przywykłem do tego. - A ja niezupełnie. - Poczułam na barkach niewidzialny ciężar. - Przynajmniej wiemy, kim jesteś. Teraz wszystko będzie inaczej. Jesteś Gabrielem, który występuje w ludzkiej postaci, aniołem objawienia, miłosierdzia, zmartwychwstania i śmierci. Nic na to nie poradzisz. Jego słowa wznieciły we mnie płomyk strachu. Nie byłam w pełni gotowa na zrozumienie tego, kim jestem i jak mam to przyjąć. Ani na to, co się stanie, gdy wreszcie to pojmę.
-Wezmę prysznic, zanim wyjdziemy - powiedział Will - A ty tymczasem wymyśl kilka wspaniałych opowieści, którymi uraczysz rodziców. Ze swojej podróży nad jezioro z Kate. Zmusiłam się do uśmiechu. _Ja,snc Włożyłam dżinsy i top, a ręcznik zostawiłam na podłodze. Potem położyłam się na łóżku: na boku, z kolanami podciągniętymi pod brodę, wpatrzona w ścianę. Bardzo starałam się nie myśleć o poprzedniej nocy, lecz czułam się okropnie, kiedy wracałam wspomnieniem do członków załogi Elsy. Zginęli przeze mnie, z powodu naszego zadania. Chwilę później ujrzałam inny obraz -moje ciało w łapach tego potwora Geira - i az zadrżałam Will zapewniał mnie, że moja pełna moc wróci wraz z pamięcią, lecz ja obawiałam się, ze tym samym przyprawi mnie o traumę, zniszczy. W ostatniej bitwie byłam w stanie zapanować nad swoim drugim ja stworzonym przez moją moc. Lecz jeśli to była tylko cząstka tego co potrafiłam, to możliwe, że nie będę w stanie zapanować nad całą mocą. Nie miałam pewności, ze potrafię uporać się z prawdą dotyczącą mojej przeszłości ! mojego przeznaczenia. Wszystko to wydawało się zbyt proste: zabijam kosiarzy, umieram, powracam do życia, znowu zabijam kosiarzy, umieram - namydlić, spłukać, powtórzyć... A jeśli nie o to chodziło? Jeśli było coś więcej? Jeśli naprawdę byłam aniołem - archaniołem Gabrielem, lewą ręką Boga? W moim umyśle zabrzmiały słowa pana Meyera, które wypowiedział podczas naszego ostatniego spotkania: Zycie podda cię testowi jak nigdy wcześniej. Niech
przyszłość nie wypaczy w tobie dobrej osoby, którą jesteś, i nie sprawi, że zapomnisz, kim jesteś". Will wyszedł z łazienki ubrany tylko w dżinsy. Kiedy otarł się o mnie, przechodząc, poczułam jego świeży zapach i mrowienie na skórze. Wyjął z torby czekoladową koszulkę, która podkreślała zieleń jego oczu, i wsunął ją zgrabnym ruchem na nagi tors. Myśl, że nie wolno mi dotykać go tak, jak chciałam, ani jemu mnie, wydała mi się czystym absurdem. Pragnęłam poznać go centymetr po centymetrze. Usiadł na brzegu łóżka, żeby włożyć skarpety i buty. Spojrzał na mnie, wsuwając krzyżyk pod koszulkę. Podniosłam się i uklękłam obok niego. Daleko mi było do niezawodnego idealnego anioła, o którym opowiadał. Czułam się jak zwykła dziewczyna siedząca obok chłopaka, który obchodził ją bardziej niż wszystko inne. Głupia dziewczyna, która lubi zakupy i lody. Cała ta historia przerastała mnie. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej nawet me miałam pewności, czy Bóg istnieje, a teraz ludzie mówili o Nim, jakbyśmy byli dobrymi kumplami. Jak się zachowują archanioły? Czy musiałabym przestać przeklinać? I już nie oglądać horrorów? Co jeszcze miałabym przestać robić, czego jeszcze musiałabym się wyrzec? Sporo kłamałam. Mało anielskie zachowanie. Czy mogłabym wieść życie tak jak dotąd, wiedząc, kim jestem? Nie chciałam czuć się kimś innym. Nie chciałam, żeby ktokolwiek traktował mnie, jakbym była inna. Pragnęłam, żeby Will patrzył na mnie tak samo jak zawsze. Żeby nie widział we mnie większego wybryku natury, niz w istocie byłam. Nie zniosłabym tego, cholera, i nie zamierzałam przestać używać słów „cholera" i „do diabła".
- Spakowana? - zapytał Will, owiewając mnie swoim miętowym oddechem. Pasta do zębów. Jego wilgotne, zwichrzone ręcznikiem włosy miały klonowy połysk. - Tak - odpowiedziałam. - Nie miałam zbyt dużo rzeczy. W końcu to nie wakacje... - Urwałam. Uśmiechnął się krzywo. - Przykro mi. Może kiedyś. - Obiecujesz, że kiedyś zabierzesz mnie na prawdziwe wakacje? - cedziłam wolno słowa, poczuwszy ukłucie nadziei. - Może - odpowiedział. -1 będą konie. - Możliwe. Przyłożył dłoń do mojego policzka, muskając kciukiem kącik moich ust, delikatnie, jakby przylgnęło tam piórko. Moje serce przyspieszyło i coś zatrzepotało mi w piersi. - Mówiłem już, że nie pozwolę im cię zabić - wyszeptał. I zaraz wyraz jego oczu się zmienił. Will cofnął rękę, odwracając się ode mnie. Wstałam i podeszłam do toaletki. Spojrzałam na Willa, bębniąc palcami po tanim drewnie. Zastanawiałam się nad tym, co do mnie czuje, i zapomniałam na chwilę 0 horrorze ostatniej nocy i obawach dotyczących przeszłości. Wciąż powracała myśl, że to właściwie Bastian uchronił mnie przed śmiercią - oczywiście tylko po to, żeby później zabić. Mógł wykończyć mnie tam, w ładowni trawlera, ale nawet nie próbował. Wiedziałam, że szuka sposobu na odzyskanie Enshiego, obudzenie go 1 zniszczenie mojej duszy, tak bym już nigdy się nie narodziła. Nie mogłam na to pozwolić. - Co się dzieje? - zapytał Will. Pytanie wydało mi się zabawne, ponieważ zupełnie nic się nie działo. Powinnam raczej zapytać, co z nim się dzieje.
- Myślisz, że Bastian znajdzie nowych bandziorów, skoro zlikwidowaliśmy większość z jego sługusów? - Tak sądzę. Zlecą się do niego, gdy tylko wśród demonicznych kosiarzy rozejdzie się wieść, jakie ma plany. Wyobrażam sobie, jakie potwory zatrudni. - Boję się Bastiana - wyznałam. - Ale jestem gotowa z nim walczyć. Will wstał z łóżka i podszedł do mnie. -Wiem. - Objął mnie delikatnie w pasie, ale nie przytulił. Po prostu jego dłoń spoczywała - jakże boleśnie - na moim biodrze. Miałam ochotę spleść dłonie na jego karku i pocałować go, lecz dostrzegłam zmaganie wjego spojrzeniu, wyczułam je wjego sztywnym ciele. Czyżby bał się mnie dotknąć? Drzwi otworzyły się nieoczekiwanie - oboje z Willem odskoczyliśmy od siebie - i do pokoju wszedł Na-taniel - tak zmęczony, jakim go jeszcze nie widziałam. Oczy miał mocno podkrążone i był blady jak duch. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jadł coś od czasu nocnej walki. -Wymeldowałem nas i taksówka już czeka. Czas na nas. Skinął głową i wyszedł. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że przestałam oddychać w chwili, gdy otworzył drzwi. - Powinniśmy się zbierać - rzekł Will. Kiedy zrobił krok, by mnie obejść, położyłam dłoń na jego piersi. - Will, czy tam na statku to naprawdę był Michał? Czy to, co powiedział, było prawdą?
Odwrócił wzrok na moment. - To był anioł, który przyszedł do mnie przed wiekami. To on nakazał mi strzec ciebie. - Rozpoznałeś go? Skinął głową. - Zapomniałaś, przebywając tak długo w ludzkim ciele. Oddalasz się coraz dalej od tego, kim naprawdę jesteś. - Wierzysz w to? Cofnął się i przeczesał dłonią włosy. - Czy to ma być twierdząca odpowiedź? - jęknęłam. - Taksówka czeka. - A zatem tak to ma wyglądać? Odtrącasz mnie i będziesz traktował jak trędowatą po tym, czego się o mnie dowiedziałeś? - Nie o to chodzi. - Nie? - warknęłam poirytowana. - Patrzysz na mnie, a ja wiem, że chcesz mnie dotknąć, ale się powstrzymujesz. Wjaki sposób wiedza o tym, kim jestem, może zmienić cokolwiek? - Michał udzielił mi ostrzeżenia. Nie wiem, jak ci to wyjaśnić. - Dlatego, że nie potrafisz. Ja zaakceptowałam to, kim jesteś, kiedy mi o tym powiedziałeś. Dlaczego nie możesz zrobić tego samego? Jego oczy rozjarzyły się, co - jak się domyślałam -świadczyło o gniewie, odniosłam jednak wrażenie, że raczej na samego siebie niż na mnie. - Ellie, nie ma znaczenia, czego chcę albo co myślę. Jesteś archaniołem. - Czy choć trochę jestem podobna do Michała? - zapytałam. - Spójrz na mnie. Żadnych skrzydeł, żadnego blasku, nic. - Ujęłam jego dłonie i położyłam je sobie
na biodrach. - To jest ludzkie ciało, Will, solidne i ciepłe. Wiem, że je czujesz. - Przycisnęłam jego ręce do moich bioder, kiedy spróbował je cofnąć. Przysunęłam się bliżej i odchyliłam głowę do tyłu, kiedy nasze ciała się dotknęły. - Jestem tylko dziewczyną, o której można powiedzieć kilka dziwnych słów, ale ty widzisz przede wszystkim dziewczynę - tę samą, którą znasz od wieków. Której broniłeś. Którą całowałeś. Ani trochę się nie zmieniłam. Może w innym świecie mogłabym być tym, 0 kim mówił Michał, ale teraz, tutaj, z tobą, jestem po prostu Ellie. Nie obchodzi mnie, co ci powiedział - obchodzi mnie to, co jest teraz. Spojrzał na mnie i rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. A potem zdjął dłonie z moich bioder i cofnął się, odwracając wzrok. - Zachowujesz się jak skończony kretyn - rzuciłam. Zastygł w bezruchu wpatrzony we mnie, po czym znów przeczesał dłonią włosy. Sprawiał wrażenie zszokowanego, a ja omal się nie roześmiałam. Uznałam, że czas wprawić go w konsternację. Dopadłam go jednym długim susem, wspięłam się na palce, ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go namiętnie. W pierwszej chwili zesztywniał, ale zaraz poddał się i objął mnie w talii, a wtedy ja puściłam go 1 poszłam dalej, nie oglądając się za siebie. Dałam mu do myślenia.
32
Wpatrywałam się bezradnie w niepokojącą twarz Ba-stiana. Jego mroczna moc przyciągała moją, niczym palce przeczesujące włosy i muskające delikatnie policzek. Jego oczy jarzyły się najjaśniejszym, najbardziej nienaturalnym błękitem, jaki kiedykolwiek widziałam; były toksycznie ciemnoniebieskie. Wydawał mi się bardzo znajomy, jakbym spotkała go już wcześniej, ale nie potrafiłam powiedzieć gdzie ani kiedy. Nawet jego energia, gdzieś tam głęboko pod tym, co czułam, wydawała mi się znajoma. - Dobrze ci w czerwonym - odezwał się wreszcie. Poczułam, że żółć podchodzi mi do gardła. Cała byłam przesiąknięta krwią Geira. Jej słonawy paskudny zapach przyprawiał mnie o mdłości. Na chwilę wstrzymałam oddech, żeby nie zwymiotować przed Bastianem. - Gdzie jest Ivar? Gdzie są moi przyjaciele? - Ivar rozprawia się z anielskim virem na górnym pokładzie. Już ich straciłaś. „Nie!" - chciałam krzyknąć, lecz z mych ust nie wyszły żadne słowa. Skoczyłam do przodu z mieczem gotowym
do ataku, jednak oślepiający mur ciemnej magii odepchnął mnie, wyrzucając do tyłu. Spadłam na ścianę i wstałam powoli, cała obolała. Moc Bastiana poobcierała mi skórę i podarła ubranie, lecz ból i rany szybko zniknęły. - Nie przyszedłem tutaj, żeby cię zabić - powiedział. - Nie? - warknęłam. - Nie szkodzi. I tak mam zamiar skopać ci tyłek. Przyglądał mi się uważnie, jakby byłam zwierzęciem w zoo. - Czarująca jesteś. Jakże się cieszę, że wreszcie cię spotkałem. - Wcześniej się nie znaliśmy? - zapytałam zdziwiona. W takim razie dlaczego żywiłam przekonanie, że go znam? Musiałam go spotkać w poprzednim życiu. Jego twarz... Wydawał mi się znajomy. - Nie, moja droga - odpowiedział łagodnym głosem. Usłyszałam go pomimo szumu wody wdzierającej się do ładowni i wirującej wokół moich nóg. - A zatem liczyłeś na to, że wpadniecie tu i zabijecie nas wszystkich? - Zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści. - Interesuje mnie sarkofag i nic więcej. Gdybym cię teraz zabił, wszystko poszłoby na marne. - Gdzie jest Cadan? - zapytałam. - Postanowił odpuścić sobie tym razem? Uśmiechniętą twarz Bastiana zmącił cień. - Nie we wszystkim się zgadzamy. Obserwowałam uważnie jego twarz, szukając oznak jakichkolwiek emocji. Nadaremnie. - Stawaj! Postać Bastiana rozmazała się na moment, a potem zaraz ujrzałam go wyraźnie tuż przed sobą. Z jego ust płynął złowrogi szept:
-Wiem, kim jesteś. - Co? - zapytałam odruchowo. Bastian odpłynął ode mnie, ledwo ruszając skrzydłami. Pokrywały je białe pióra. - Twoja obecność łamie wszelkie zasady. Spięłam się w sobie, czując, że w każdej chwili mogę się załamać. - O czym ty mówisz? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Chowasz się między ludźmi, których kochasz, i w ten sposób narażasz ich życie. Poczułam wzbierający we mnie gniew. - Nie narażam ich życia! Jego uśmiech jeszcze bardziej pociemniał. - Nie złość się. Egoizm to efekt uboczny życia w świecie śmiertelników. To takie ludzkie, nie sądzisz? - Ludzie nauczyli mnie współczucia - odpowiedziałam. - Istnieję w swojej najlepszej części dlatego, że nauczono mnie być miłą i dobrą. A ty co możesz powiedzieć o sobie? Ze zabijasz i dręczysz istoty słabsze od siebie? Bastian już się nie uśmiechał. -Jak na tak starożytną osobę jesteś bardzo naiwna. Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie? O mnie wiesz jeszcze mniej niż o sobie. Dziewczynko, niewiele się ode mnie różnisz. W następnej chwili jego postać zadrżała i zniknął. Wpatrywałam się w puste miejsce, w którym przed chwilą stał. Kłamał? Czy naprawdę wiedział, kim jestem? Strach łasił się wokół moich nóg w postaci wzbierającej lodowatej wody. Otrząsnęłam się z zamyślenia i brnąc w wodzie, poszłam na górny pokład. Kiedy wy-
szłam zza rogu kajuty, zobaczyłam Nataniela. Właśnie wyrzucał sarkofag za burtę. Moje serce zabiło radośnie - i zaraz zatrzymało się zatrwożone: zobaczyłam Ivar, która zanurkowała za skrzynią. Gdy nad moją głową przemknął cień, odwróciłam się błyskawicznie, gotowa na odparcie ataku. Will opadł na pokład. Z jego pleców wyrastały skrzydła w kolorze kości słoniowej - skrzydła! Aż się zatoczyłam na ten widok. Pióra migotały perliście w blasku księżyca. Skrzydła były piękne. Wyglądał jak anioł, gdy tak stał nade mną; na krótką straszną chwilę uchwyciłam spojrzenie jego migotliwie zielonych oczu. Złożył skrzydła nad plecami i rozłożył je ponownie, zanim pozwolił im przywrzeć do ciała. Stałam bez ruchu, bez oddechu. Oniemiała patrzyłam, jak osuwa się na pokład z ręką przyciśniętą do piersi. Kiedy zobaczyłam ciemną plamę na jego koszuli, wiedziałam, że jest poważnie ranny. - Will! - krzyknęłam i podbiegłam do niego przerażona. Zgiął się wpół, a jego skrzydła zawisły nad nami, pogrążając nas w cieniu. Kiedy wyciągnęłam rękę, odsunął się ode mnie, a jego twarz wyrażała więcej niż tylko fizyczny ból. W pierwszej chwili miałam ochotę przyłożyć mu za to, że nie powiedział mi o skrzydłach, lecz w chwili gdy je zobaczyłam, wydało mi się, jakbym dopiero co widziała je u niego. Odsunął twarz od moich dłoni i zadrżał. -Nie... - Pozwól mi obejrzeć. Jego skrzydła poruszyły się delikatnie. - Nie chcę... Przykryłam jego dłoń swoją i odsunęłam ją z rany.
- Pozwól. Mi. Obejrzeć. Zacisnął powieki i pozwolił mi zbadać ranę. wyglądała gorzej, niż przypuszczałam. Krwawiła. Spanikowana podwinęłam jego koszulę. Skrzywił się i zaklął przez zaciśnięte zęby. Zdrętwiałam, gdy przyjrzałam się wszystkim jego ranom. Na środku piersi widniała dziura wielkości pięści. Odwróciłam wzrok, czując mdłości. Wciągnął gwałtownie powietrze, jakby z trudem oddychał. - Moje płuca... - wyjąkał. Patrzyłam na niego przerażona, dotykając nerwowo jego twarzy. - Nie wiem, co robić. Nie wiem, jak ci pomóc! Chwycił mnie mocno za rękę. - Nie mogę oddychać... poczekaj... Blask w jego oczach przygasł, a z zakamarków mojego umysłu wypełzły podszepty najgorszych obaw. Czy to jedna z tych ran, które są zbyt rozległe, by dało się jej uleczyć? - Nie możesz umrzeć - powiedziałam. - Bez ciebie nie dam rady! - Zaczekaj... - powtórzył i zacisnął powieki skrzywiony. Głęboka rana na jego piersi zaczęła się wypełniać i zarastać skórą. Jego oddech wyrównał się, a uścisk na mojej ręce zelżał. - Mówiłem, żebyś... poczekała... Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą. Zupełnie zapomniałam o sarkofagu. Obciągnęłam koszulę Willa i wzięłam głęboki oddech. -Już jest dobrze - westchnęłam uradowana. - Pewnie, że tak - odpowiedział słabym głosem. -Nie chciałem, żebyś oglądała mnie w tej postaci. Nie
chciałem, żebyś je zobaczyła... dopóki sobie nie przypomnisz. Nie było czasu na pytania. Nad naszymi głowami prze, mknął cień, a gdy się obejrzałam, zobaczyłam Bastiana - przysiadł na kajucie i przyglądał się nam z kamienną twarzą, w milczeniu. Kiedy pomagałam Willowi wstać, I usłyszałam głośny plusk. Will schował skrzydła i oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Ivar wynurzyła [ się na powierzchnię. Bez sarkofagu. Jej mokre potargane włosy przylgnęły do twarzy, a jedno ramię wisiało pod dziwnym kątem. Przyjrzałam się uważniej, a gdy odchyliła głowę i wydala okrzyk wściekłości, zobaczyłam, co jest nie tak. Kości łopatki miała odsłonięte, a ramię wyrwane ze stawu; także obojczyk wystawał spod rozerwanego ciała. Sięgnąwszy zdrową ręką, przycisnęła do tułowia wyrwany bark. Mięśnie i żyły powracały na swoje miejsce, wypierając obumarłe tkanki, i niebawem ramię znowu stanowiło integralną część ciała. Gardło Ivar było ciemnoczerwone, jakby ktoś mocno je ściskał, usiłując wyrwać ramię, ale i to miejsce szybko się goiło. Patrzyłam przerażona. Moje spojrzenie powędrowało ku Willowi, którego ręce lśniły od krwi. Przez moje ciało przepłynął zimny dreszcz. Czy o n tego dokonał? - Poddaj się, Preliatorze! - zawołał Bastian z dachu kabiny. Spojrzałam do góry i zobaczyłam, jak zsuwa się z krawędzi i ląduje na pokładzie leciutko jak piórko, składając skrzydła. - Przegrałeś, Bastianie! - zawołałam. - Geir nie żyje, .1 Enshi spoczął na dnie oceanu! Bastian spojrzał na Willa, ignorując moje słowa. Na lego ustach pojawił się okrutny uśmieszek.
-Jakże miło znowu cię spotkać, Williamie. Widzę, że znów jesteś razem ze swoją podopieczną, chociaż wygląda na to, że coś się między wami zmieniło. Mroczne, wojownicze spojrzenie Willa pozostało niewzruszone. Ivar wysunęła się do przodu z twarzą wykrzywioną grymasem wściekłości, lecz moc Bastiana uderzyła ją przez pierś. Zatoczyła się do tyłu, a jej skrzydła zadrżały - wcale nie z powodu przemoczonego, zimnego ubrania. - Zostaw ich - ostrzegł ją Bastian. Ivar zawarczała, szczerząc zęby. - Dlaczego? -Jeśli zabijesz ją teraz, to po prostu wróci. Musimy zaczekać. Wykazać cierpliwość. - Spojrzenie Bastiana skrzyżowało się z moim. - Ale nie miej złudzeń, Pre-liatorze, to jeszcze nie koniec. Enshi obudzi się i pożre twoją duszę. Ivar przekrzywiła głowę na bok jak ptak, a jej blade mokre włosy opadły na ramię. - Widziałaś kiedyś, jak umiera dusza? - zapytała. -Poczekaj, a sama to poczujesz. Wytrzymałam jej spojrzenie, lecz moja determinacja osłabła, kiedy pomyślałam, co może zrobić Enshi. Kątem oka dostrzegłam błysk srebrzystoszarych skrzydeł. Zachwiałam się i cofnęłam, wpadając na Willa, gdy ujrzałam innego vira, który opuścił się na pokład. Cadan. Jego oczy pałały opalizującym ogniem, kiedy spojrzał na Bastiana, a potem na mnie. Skórzaste skrzydła kosiarza zadrżały i złożyły się za jego plecami, lecz nie zniknęły. - Trochę późno, nie sądzisz? - przywitał go spokojnym głosem Bastian.
Cadan wyprostował się i obciągnął koszulę z przodu. - Lepiej późno niż wcale. Bastian zniknął i zaraz pojawił się przed Cadanem. Ujął w dłoń jego podbródek. - Konsekwencje twojego... buntu będą dotkliwe -syknął mu w twarz. - Nic bym nie poczuł, gdybym cię zabił. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem Bastian odepchnął vira i podszedł do Ivar, która wpatrywała się w Cadana z dziwnym wyrazem zaciętości na twarzy. Bastian rozłożył oślepiająco białe skrzydła i wzbił się w powietrze, by po chwili zniknąć. Cadan odwrócił wzrok, jakby spojrzenie Ivar raniło go; zacisnął dłonie w pięści, a wiatr szarpał jego płowozłociste włosy. Ivar rozłożyła skrzydła i podążyła za Bastianem. - Sarkofag - odezwał się Cadan, ruszając do mnie. -Gdzie on jest? Rozległ się świst miecza, którego czubek zatrzymał się tuż przed oczami Cadana. Will, pomimo wyczerpania, nigdy nie ustawał w walce. -Jeszcze krok, a zrobię ci z twarzy miazgę. Cadan otworzył szerzej oczy wpatrzony w klingę. - Raczej złożoną kanapkę, mówiąc bardziej precyzyjnie. - Możemy się przekonać. - Will! - zawołałam i chwyciłam go za wolne ramię. - Nie ma czasu na takie rozmowy. Cadanie, nie mamy sarkofagu. W żaden sposób nie możesz... - To dobrze - przerwał mi kosiarz. - Bastian nie może wypuścić tej istoty. - Czemu cię to obchodzi? - zapytałam. - Przecież pracujesz dla niego i wygląda na to, że możesz stracić pracę.
Jego śmiech zaskoczył mnie. - Żeby tylko. Sprawy skomplikowały się trochę bardziej. - Dość tych rozmów - rzuciłam zimnym tonem. -Statek tonie i musimy się stąd wynieść. - Uwielbiam, kiedy jesteś taka asertywna - rzekł równie ostrym tonem. Will przysunął miecz bliżej czoła Cadana. - Skończyłeś? -Jak najbardziej - odpowiedział i skinął głową. Will cofnął broń, ale pozostał na swoim miejscu. - Musimy się zbierać - zwrócił się do mnie. -Tak. - A zatem sarkofag... - odezwał się jeszcze Cadan. -Przepadł bezpowrotnie? - Nataniel wyrzucił go za burtę - wyjaśnił Will lodowatych tonem. - A teraz idziemy. Cadan wpatrywał się w niego długą chwilę, a potem rozłożył skrzydła. - W takim razie moja podróż nie była nadaremna. -Wzbił się w górę i poszybował ku nocnemu niebu. Poczułam nagle, jak spływa na mnie fala zmęczenia, i oszołomiona rozejrzałam się po pokładzie - wszędzie leżały ludzkie trupy, to, co pozostało po załodze Elsy. Sarkofag spoczął na dnie oceanu, ja byłam emocjonalnie i fizycznie wyczerpana, do tego jeszcze utknęliśmy na tonącej łodzi. - Musimy spuścić łódź ratunkową - powiedział Nataniel, podchodząc do mnie. - Trawler tonie. - Czy dopłynęliśmy do głębi? - zapytał Will. - Prawie! - odpowiedział Nataniel głosem pełnym determinacji. - Nie ma możliwości, żeby sarkofag prze-
trwał, ale musimy się stąd wynieść, bo inaczej pójdziemy za nim na dno! Will zebrał nasze miecze i zniknął w kajucie. - Gabrielu... Głos odezwał się szeptem w moim umyśle i popłynął aż do moich trzewi. Poczułam, że mój skrzydlaty naszyjnik rozgrzewa się coraz bardziej. Odsunęłam go od ciała zdumiona. - Will? - zapytałam. - Czy to ty? - Gabrielu! - przemówił ponownie głos w mojej głowie. - Zamknij oczy! Teraz już nie miałam wątpliwości, że to nie Will. Świat wokół mnie pojaśniał tak bardzo, że mogłam jedynie posłuchać polecenia albo zaryzykować - czułam to - utratę wzroku. Zasłoniłam twarz dłońmi, gdyż noc zamieniła się nagle w dzień. Z zaciśniętymi mocno powiekami drżałam, czując nagły spadek temperatury i energię, która popłynęła przez pokład - czystą moc, jakiej nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Opadłam na kolana, nie mogąc znieść dłużej napięcia. - Ellie! - usłyszałam głos Willa. Jasność przygasła na tyle, bym mogła otworzyć oczy. Ujrzałam zarys postaci emanującej eterycznym złocisto-białym światłem - jakbym zobaczyła słońce wyzierające zza chmur. Czyżby powrócił Bastian? Moje serce zabiło mocniej, kiedy tak wpatrywałam się w stojącą nade mną istotę. Wreszcie zobaczyłam ją wyraźniej: postać człowieka otoczonego kremowobiałymi skrzydłami powleczonymi warstwą ognistego złota, jakby pióra miały barwę świtu wstającego nad polem pokrytym świeżą warstwą śnieżnego puchu. Jego głowę spowijała korona krótko przyciętych złotych loków, a na powiewającej oślepiająco białej szacie
nosił połyskującą złociście zbroję. Moc postaci opadła na mnie niczym letni upał. Jego chwała zdawała się zbyt czysta, by mogła być prawdziwa. Poruszałam odrętwiałymi ustami, nie potrafiąc powstrzymać łez. - Gabrielu - odezwała się ponownie istota głosem słodkim jak wyborne wino. - Nie możesz pozwolić, żeby niegodziwi pochwycili Bestię. Lucyfer nie może przejąć kontroli. Trzeba temu zapobiec za wszelką cenę. Upłynęły całe wieki, zanim zdołałam wydobyć z siebie głos. - Do kogo mówisz? Istota o pięknej twarzy pełnej determinacji przyglądała mi się przez chwilę. - Do ciebie. Potrząsnęłam głową zdezorientowana. - To nie jest moje imię. Ja jestem Ellie. - Tyjesteś Gabriel - odparła istota. - Lewa ręka Boga. Preliator. Słuchałam oniemiała. Skrzydła istoty pozostały nieruchome, rozłożone w całej swojej migocącej chwale, kiedy zawisła nade mną. Słowa objawienia, które usłyszałam, spadły na mnie z mocą wodospadu. Nie mogłam oddychać. Poruszyć się. Nie chciałam uwierzyć w to, co usłyszałam, ale wiedziałam... Coś drgnęło w głębi mojej istoty, coś jasnego, coś przerażającego. To nie był kosiarz. To był archanioł. Takjakja. - Kim jesteś? - zdołałam wreszcie wydusić. -Jestem Michał i przybyłem tu, moja siostro, by cię poprowadzić. Poczułam, że moje ciało nie jest w stanie znieść spadającego na mnie ciężaru - moje kruche ludzkie ciało, które nie należało do mnie. Poczułam, że nie chcę go, że
pragnę czegoś innego, czegoś prawdziwie mojego, po-zbawionego ograniczeń. Michał podszedł do mnie, składając skrzydła, i wyciągnął eteryczną dłoń. Wpatrzona w jego twarz widziałam prawie przez nią. Jego ciało było niczym delikatny welon zarzucony na letni świt, skóra promieniała blaskiem niewidocznego światła. Położyłam dłoń na jego ręce i od razu poczułam magnetyczne przyciąganie. I mrowienie elektryczności; zdawał się zbudowany z czystej energii. Pomógł mi wstać, nie dotykając mnie. Po prostu poczułam, że moje ciało się podnosi. - Masz pracę do wykonania, Gabrielu. Niegodziwi wydobędą Bestię z brzucha oceanu, a ty musisz tam być, żeby zapobiec jej przebudzeniu. Wszystko przepadnie, jeśli ci się to nie uda. Zbliża się Druga Wojna. - Bestia to Enshi, czy tak? Michał odpowiedział skinieniem głowy. - Stróżu! - rzekł grzmiącym głosem i spojrzał na prawo ode mnie. Podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam Willa, która wpatrywał się w nas z niedowierzaniem. - Stróżu - powtórzył Michał. Wreszcie Will oderwał wzrok ode mnie i spojrzał na archanioła. - Dałem ci miecz, byś chronił moją siostrę - rzekł Michał z twarzą zakrytą kamienną maską. - I nic więcej. Ona nie należy do ciebie. To ty należysz do niej. Will otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Jego oczy zapłonęły blaskiem jaśniejszym niż ten, którym emanowała postać Michała. - Michale! - zawołałam i wtedy archanioł odwrócił się znowu do mnie. - Skoro masz mnie poprowadzić, to
dlaczego przestałeś mówić do mnie? Dawno temu wydawałeś mi rozkazy, mówiłeś, dokąd mam się udać. Dlaczego przestałeś mi pomagać? Czy zrobiłam coś złego? - Zapomniałaś, jak słuchać. wyprostowałam się niepewna, czy zrozumiałam jego słowa. - Czy to ty wysyłasz mnie tutaj? Za każdym razem kiedy umieram? Czy to ty sprowadzasz mnie tu z powrotem? - Odradzasz się dzięki własnej mocy - odrzekł. - Nasi prorocy przepowiedzieli nadejście Bestii, a ty pozostałaś w niebie, by zdobyć umiejętności i siłę na przyszłe próby. - Dlaczego tak się czuję? - zapytałam. - Dlaczego ogarnia mnie tak wielki gniew podczas walki? Jak mogę być Gabrielem, skoro czuję się taka zła? Jego twarz wyrażała niewypowiedziane współczucie. - Boskie istoty nie miały być śmiertelne, siostro. Nigdy nie miałaś poczuć emocji, które cię rozpierają. Nie wypadłaś z łask, ponieważ one zawsze są z tobą. Musisz pozostać silna, czujna i nie zapominać się, bo inaczej nigdy nie zrozumiesz swojej mocy. Ludzie to zdumiewające istoty, pamiętaj jednak, że nienawiść, jaką potrafią w sobie wzbudzić, dorównuje ich miłości. Niech twoje człowieczeństwo stanie się twoją siłą, a nie słabością. - Skoro przebywałam w niebie, by się przygotowywać, to dlaczego nie czuję się silniejsza niż przedtem? Dlaczego nie sieję spustoszenia wśród wrogów? Poniosę porażkę, jeśli nie będę dość silna? Chwała Michała spowiła mnie welonem światła i ciepła. - Bóg wierzy w ciebie. Nie trać wiary w Niego.
Po tych słowach zniknął, a ja zostałam, na chwilę oślepiona nagłym brakiem światła. Kiedy otworzyłam oczy, napotkałam spojrzenie Willa, który wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął moich włosów, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy. A potem opadł na kolana. - Co ja zrobiłem? - Zamknął oczy i opuścił głowę. - Will - powiedziałam proszącym tonem. - Nie... - Dotykałem cię w sposób niedozwolony i pragnąłem cię... - Will. - Klęknęłam przed nim i ujęłam jego twarz w dłonie. - Hej, to ja, Ellie. To wciąż jestem ja! -Ale... - Hej! Potrzebuję cię. Nie strasz mnie. - Co ja takiego... -Will! Ja jestem Ellie, a nie jakiś archanioł. Nie jestem lewą ręką Boga, jak wyraził się Michał. Ja to wciąż ja, a ty to ty. -Jak mógłbym to zignorować? - mówił łamiącym się głosem z twarzą przepełnioną bólem. - To, co zrobiłem i co poczułem do ciebie, jest zabronione. Jesteś... - Proszę, Will - przerwałam mu. - Muszę się z tym oswoić. Proszę. Jeszcze nie jestem gotowa, by o tym mówić. Zacisnął mocno powieki i wziął głęboki drżący oddech. Widziałam, że próbuje zebrać się w sobie, ale nic nie powiedział. Odwróciłam się do Nataniela, który przyglądał się nam równie zszokowany jak my. - Czas na nas. Poczułam, jak kręci mi się w głowie i jak osuwam się na pokład. Will chwycił mnie w ramiona, a ja wtuliłam
się w niego, pragnąc jedynie zanurzyć się w sen. Nasz worek marynarski leżał u jego stóp, o wiele pełniejszy niż przedtem. Przygotowana przez Nataniela łódź ratunkowa już czekała na wodzie, rozjarzona żółcią w blasku księżyca. Nataniel wrzucił do niej worek. Will zniósł mnie i ułożył łagodnie na dnie. Spojrzałam do tyłu na Elsę, która zanurzała się w wodach oceanu. Widząc, jak drżę z zimna, Will wyjął z worka gruby cuchnący koc i przykrył nim siebie i mnie. Wyczerpana, poddałam się jego ciepłu i już prawie nie czułam wiatru targającego moje włosy i morskiej mgiełki oblepiającej twarz. Wyobraziłam sobie, jak ocean zgniata Enshiego na miazgę - pomimo ostrzeżenia Michała - a potem zasnęłam.
31
Mój oddech stał się płytki i krótki. Przeraźliwe krzyki nasilały się i pomnażały, wypełniając mi głowę. Usłyszałam śmiech, wysoki i melodyjny, jakbym słuchała klauna. Stałam oszołomiona. Przywarłam do pleców Willa, czując, że nogi uginają się pode mną. - Ellie - powiedział dobitnie, odwracając się do mnie. - Słyszysz mnie? Musimy przywołać broń i walczyć. Nie dopłynęliśmy jeszcze do rowu! Wpatrywałam się w milczeniu w oślepiający blask świateł statku, w którym odbijała się mgiełka podnosząca się z wody wraz z nastaniem nocy. Dalej była ciemność i kolejne krzyki. Usłyszałam trzaski wystrzałów i zobaczyłam po drugiej stronie kajuty białe błyski podobne do wybuchów petard. Will skoczył przede mnie i chwycił mnie za ramiona; jego zielone oczy znów się rozjarzyły. - Otrząśnij się z tego, Ellie! Jeśli zostaniesz tutaj, to umrzesz, podobnie jak inni. Nie możesz pozwolić, by wszyscy zginęli!
- Potrzebuję moich mieczy - powiedziałam słabym głosem. - No, zuch dziewczyna! - ucieszył się Will i dotknął mojego policzka. Przywołałam kopesze. Ich klingi błysnęły w słabym świetle. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Wierzyłam w siebie. Wierzyłam w swoją moc. Pochyleni nisko przemknęliśmy się do kajuty. Will wyjął z worka marynarskiego futerał z bronią i otworzył go. Miał w nim dwa pistolety, śrutówkę i mnóstwo amunicji. -Jeszcze nigdy nie strzelałam - powiedziałam niepewnie. - Nie martw się - uspokoił mnie. - To nie dla ciebie. - Naładował pistolety i wsadził je sobie za spodnie, a strzelbę wziął do ręki. - Bronią nie zabijesz kosiarza - zauważyłam. - Trzeba wpakować mu w głowę dużo kulek. Zamieni się w kamień, gdy go zabijesz. Kiwnęłam głową, dając znak, że zrozumiałam. - Gdzie jest Nataniel? - zapytałam już bardziej opanowanym głosem. Will tylko pokręcił głową. - Nie mam pojęcia. Pewnie walczy. Potrzebuje broni. Jesteś ze mną? Odpowiedziałam skinieniem głowy. - Potrzebuję cię, Ellie. -Jestem z tobą. Jeszcze przez kilka bolesnych chwil przyglądał mi się z zaciętym wyrazem twarzy. - Chodźmy. Giną ludzie. Podążyłam za nim na głównym pokład. Wszędzie rozbrzmiewały przenikliwe chaotyczne krzyki. Pierw-
szym, co zobaczyłam, był Nataniel odwrócony do mnie plecami, a nad nim Ivar. Rozłożyła szeroko ogromne skrzydła, a jej blade oczy świeciły głęboko w czaszce niczym dwa księżyce w pełni. Jej moc kłębiła się wokół, szarpiąc jej popielate włosy. Grzbietem dłoni uderzyła Nataniela w twarz, aż padł na deski pokładu. - Natanielu! - krzyknęłam i rzuciłam mu strzelbę. Chwycił broń, obrócił się, załadował i wystrzelił prosto w pierś Ivar, która cofnęła się o kilka kroków. Po chwili wyprostowała się i spojrzała na dziurę w swojej klatce piersiowej. Potem znowu skierowała spojrzenie na niego, szczerząc kły. Rana szybko się zasklepiła. - Zniszczyłeś mi sukienkę - syknęła i ruszyła ku Na-tanielowi. Przeładował broń i strzelił w jej głowę, lecz zdążyła się uchylić i pocisk wybił dziurę w jej barku. Zatoczyła się, lecz wciąż szła do niego. Usłyszałam nad sobą jakiś głuchy stukot, a gdy podniosłam wzrok, ujrzałam twarz Geira, wyszczerzoną w uśmiechu pełnym rekinich zębów. Spoglądał znad dachu kajuty. Jego rozłożone skrzydła tworzyły nade mną baldachim. Po chwili zeskoczył na pokład i wylądował między mną a Willem. - Myślałaś, że możesz uciec, co, Preliatorze? - zapytał, oblizując wargi niczym wygłodniały diabeł. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu szerzej, niż wydawało się to możliwe. Poczuwszy wzbierającą we mnie falę wściekłości, z mieczami przed sobą ruszyłam na niego, lecz on zniknął. Coś uderzyło mnie w plecy i upadłam na pokład. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak dłonie Geira znowu zmieniają się w szpony. Chwycił mnie za gardło, a dru-
gą ręką wytrącił mi miecze, po czym błyskawicznym ruchem uniósł mnie nad głowę i przycisnął do ściany kajuty. Trzymał mnie trochę nad pokładem, a jego szpo-niasty uścisk zaciskał się na mojej szyi. Po chwili przycisnął mnie do ściany jeszcze mocniej, tak że z trudem oddychałam. - Gdzie jest Enshi? - warknął. Nie doczekawszy się odpowiedzi, pchnął mnie na ścianę, aż jęknął metal. Krzyknęłam z bólu, który przeszył całe moje ciało. - Gdzie jest sarkofag? - krzyknął mi w twarz, a jego oczy rozgorzały żółtym ogniem. Rozwścieczony rzucił mną. Opadłam ciężko na podłogę i osunęłam się po burcie. Zakończona szponami dłoń Geira zacisnęła się na kostce mojej nogi. Przyciągnął mnie do siebie i obrócił na plecy. Przykucnął nade mną i jedną ręką przytrzymawszy moje dłonie nad głową, wpił mi w gardło i w policzek szpony drugiej ręki. Jeden z marynarzy zamachnął się na Geira stalowym prętem, lecz kosiarz szponem rozorał biedakowi pierś. - Tak jak mówiłem - rzekł potwór, muskając bladym jęzorem czubki ostrych zębów. - Nawet jeśli będziemy musieli rozebrać tę puszkę śrubka po śrubce, to i tak zabijemy wszystkich. W tym momencie wyrwałam jedną rękę i wymierzyłam mu cios w twarz. Geir puścił mnie i zgiął się wpół, złorzecząc pod nosem. Udało mi się spod niego wywinąć, lecz czyjaś dłoń chwyciła mnie za włosy i odciągnęła moją głowę do tyłu. Ujrzałam nad sobą upiornie piękną twarz Ivar. - Mam cię już dość - warknęła. Morska bryza szarpała mocno jej włosy.
Poczułam, jak wzbiera we mnie strach, który przeradza się we wściekłość, i wyprowadziłam cios pięścią. Ona jednak chwyciła mnie za gardło i przerzuciwszy sobie przez głowę, cisnęła mną o komin jak szmacianą lalkę. Wygięty metal jęknął pode mną, a ja osunęłam się bezwładnie głową w dół. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Ivar rozłożyła skrzydła i wyciągnęła przed siebie ręce, gotowa do kolejnego ataku. Jednocześnie kątem oka dostrzegłam jeden z moich mieczy leżący między nami. Skoczyłam po niego i zacisnąwszy obie dłonie na rękojeści, wyprowadziłam wysokie cięcie. Ivar syknęła i zrobiła unik w lewo, lecz moja klinga przecięła jej skrzydło. Krzyknęła i runęła w dół prosto na reling. Zdążyłam wstać, kiedy się pozbierała, i zadałam cios znad głowy, lecz ona zablokowała oba moje nadgarstki. Stałyśmy tak obie, targane brutalną siłą. Ivar warczała niczym zwierzę, obnażając trupio sine usta i błyskając wężowymi zębami. Skrzydła miała rozłożone, a ja, patrząc na nie, zaklęłam, gdyż widziałam, jak rozcięcie na jednym z nich szybko się zabliźnia. Jej moc buchnęła mi w twarz i gwałtownie odrzuciła. Upadłam boleśnie na metalowy pokład. - Ellie! - zawołał Will. Walczył z Geirem, a ja w całej tej zawierusze zupełnie o nich zapomniałam. - Gdzie jest Nataniel? - krzyknęłam, wstając. Strach o jego życie kazał mi zapomnieć o bólu, jaki przenikał moje plecy. Zbyt duże blade oczy Ivar wypełniły się białym żarem, aż jej źrenice niemal zniknęły, a na jej usta wypełzł okrutny uśmiech. - O niego już nie musisz się martwić - powiedziała, podchodząc do nas z rozpostartymi szeroko skrzydłami,
które zasłaniały światło. Podmuch wiatru i powietrza poruszonego skrzydłami szarpnął rąbkiem jej sukni, co pozwoliło mi zobaczyć, że ma gołe stopy. - Zabiłaś Ragnuka, a ja mogę ci tylko podziękować, że uwolniłaś mnie od tego gamonia. Choć muszę przyznać, że nie sądziłam, iż stać cię na to. - Nie doceniasz mnie i to jest twój błąd - odpowiedziałam, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści. Przeszukałam wzrokiem pokład i zauważyłam drugi z moich mieczy przy drzwiach kajuty. Ivar prychnęła. - Nie wyobrażaj sobie zbyt dużo, dziecko. Choć Bastian ma o tobie dość wysokie mniemanie. W rzeczywistości chce spotkać się z tobą. - Wybacz mój brak entuzjazmu - warknęłam. - Nie jest to obopólne pragnienie. - Będzie bardzo rozczarowany - odrzekła Ivar, wydymając usta. - Ugryź mnie gdzieś - rzuciłam. Jej usta ułożyły się w zmysłowy uśmiech. - To się da zrobić. Przyskoczyła do mnie, lecz ja obróciłam się i pomknęłam po miecz przy drzwiach kajuty. Dopadłam go w dwóch długich krokach, chwyciłam w wolną rękę i odwróciłam znowu do niej, zapalając klingę anielskim ogniem. Ivar natarła na mnie i obie wpadłyśmy do środka kajuty przez drzwi, z których posypały się drzazgi. Uderzyłam w drewniany stół, a Ivar wylądowała na mnie. Wsadziłam rękojeść miecza w jej gardło, kiedy spróbowała dosięgnąć zębami mojej twarzy, warcząc jak wilk. Szarpała moje włosy i koszulkę, drapała pazurami skórę. Skierowałam na nią swoją moc: wyrzuciła ją
pod sufit i wypełniła kajutę białym światłem. Rozległ się trzask zgniecionego włókna szklanego sufitu, które opadało teraz drobinami wraz z płatkami wewnętrznej warstwy. Machnęła skrzydłami i z gracją spłynęła na podłogę. Kajuta była zbyt mała, by Ivar mogła swobodnie rozpostrzeć skrzydła. Chwyciła mnie za ramiona i popchnęła na rozwieszoną sieć, a potem wcisnęła w półki. Posypały się na mnie najróżniejsze naczynia, a ja zaczęłam machać rękami, żeby się spod nich wydostać. Ivar uniosła mnie na tyle, by nasze spojrzenia się spotkały. - Będę się delektować zabijaniem ciebie - rzuciła pogardliwym tonem. - A kiedy wrócisz, z przyjemnością zabiję cię jeszcze raz. Jeśli Enshi nie pożre twojej duszy, ja chętnie zjem twoje serce. Odpowiedziałam jej moim kopeszem: wbiłam go w jej brzuch. Otworzyła szeroko oczy i puściła mnie. Wyciągnęłam miecz z jej ciała i zadałam cięcie, lecz zanim moja klinga rozpruła jej skórę, Ivar chwyciła mnie w nadgarstku. - Zły ruch - syknęła, szczerząc paskudnie zęby. Rana na jej ciele szybko się goiła i pozostała po niej tylko brzydka szrama. Wypuściła na mnie swoją ciemną moc, co poczułam na piersi jak uderzenie bata. Zachwiałam się. Gdy tylko otrząsnęłam się z tego, zobaczyłam przez resztki dymu, że znowu atakuje. Teraz moja moc wybuchła ogłuszającą białą eksplozją, obejmując ją całą. Niesiona podmuchem mojego ataku wyleciała przez ścianę kabiny i opadła na pokład w deszczu stali i włókna szklanego. Szłam przez kajutę, patrząc, jak staje na chwiejących się nogach. Zamiast ponownie zaatakować, spojrzała w bok.
Moje spojrzenie powędrowało w tę samą stronę. Zobaczyłam Willa, który stał z rękoma opartymi na biodrach. -William! - zawołała, a jej głos niósł się dźwięcznie mimo huku fal. - Miło, że do nas dołączyłeś! Will nie odpowiedział, tylko podniósł ręce i wypalił w nią z pistoletów Nataniela. Pociski przeszyły jej pierś, rozchlapując krew niczym konfetti, a siła uderzenia odrzuciła ją do tyłu. Szarpnęła się i krzyknęła głośno, gdy wpakował w nią oba magazynki. Kiedy rozległ się suchy trzask pustych magazynków, Will wyrzucił je na podłogę, spokojnie naładował broń i znowu zaczął strzelać. Poczuwszy na ramieniu czyjąś dłoń, zamierzyłam się mieczem. Nataniel chwycił mnie za rękę. -Hej, to ja. Odetchnęłam z ulgą i objęłam go. - Myślałam, że nie żyjesz. - Nic mi nie jest. A ty? - W porządku. - Spojrzałam nad jego ramieniem i zobaczyłam, że teraz Will walczy z Ivar wręcz. Na jej sukience widniało mnóstwo krwawych otworów, lecz ona nie sprawiała wrażenia rannej. Tknięta nagłą myślą, chwyciłam Nataniela za ramię. - A gdzie Geir? - Pewnie pod pokładem. Pobiegliśmy, mijając Ivar i Willa, a ja pomodliłam się w duchu, żebym zobaczyła go żywego, kiedy znowu się spotkamy. Nataniel otworzył kopnięciem drzwi do ładowni. Rozwarły się szeroko i zeszliśmy do wnętrza wypełnionego zielonkawoniebieskim światłem. Wdychając smrodliwe powietrze, usłyszałam gdzieś w mrokach ciche rzężące skamlenie. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam sarkofag, który stał nienaruszony tam, gdzie go zostawiliśmy. Ale kto jeszcze tu był?
Nataniel wysunął rękę przede mnie, a ja zastygłam w bezruchu. Zobaczyłam ciemną postać, która podnosi się i zwraca głowę w naszą stronę; ujrzałam rekinią twarz Geira z obnażonymi zębami lśniącymi od krwi i oczami rozpalonymi żółtym ogniem jak u rozwścieczonego zwierzęcia. W świetle wpadającym do wnętrza ładowni jego blada skóra i skrzydła koloru błota połyskiwały upiornie. Kosiarz trzymał przy piersi Jose, który z twarzą szarą niczym popiół, z otwartymi ustami, patrzył niewidzącym spojrzeniem w sufit. Gardło miał rozszarpane, lecz z obszernej rany sączyło się dużo mniej krwi niż powinno. Geir zdążył ją wypić. - Twój Stróż poważnie mnie zranił - wychrypiał Geir; krew ściekała z jego ust i podbródka. - Musiałem się posilić, by skończyć z tobą, Preliatorze. Po tej przekąsce nabrałem mocy. Aż się zachwiałam porażona falą obrzydzenia. Geir odrzucił ciało kapitana z taką siłą, że biedak przeleciał kilka metrów i zatrzymał się na ścianie. Kiedy kosiarz odwrócił się do nas, zobaczyłam, że ubranie ma podarte i przesiąknięte własną ciemną krwią. Poczułam ukłucie zadowolenia, że stało się to za sprawą Willa. Nataniel uniósł strzelbę, lecz Geir dopadł go w jednej chwili. Wyrwał mu broń i cisnął nią o ścianę z taką mocą, że złamała się na pół. Chwyciwszy Nataniela za gardło, nim też rzucił o ścianę. A potem, szybciej niż zdołałam to zobaczyć, znalazł się na Natanielu i zaczął wymierzać mu kolejne ciosy. Kiedy Nataniel zrobił unik, pięść Geira przebiła stalową ścianę ładowni. Potwór cofnął dłoń i wtedy woda chlusnęła do wnętrza. Metalowe krawędzie dziury pocięły mu ręce na strzępy, a krew
tryskała z nich kaskadą, mieszając się z wodą morską, jednak skóra kosiarza błyskawicznie się goiła. Woda wdzierała się do ładowni z głośnym szumem. Trawler tonął. Poczułam spływającą po mnie falę wściekłości. Miałam już tego dość! Stojący przede mną potwór uśmiercił niewinnych ludzi tylko dlatego, że mógł to zrobić. Zranił mnie, przeraził, zranił Willa, który próbował mnie bronić, i jeszcze zabił ludzi, którzy stanęli w mojej obronie, choć tak naprawdę nie mogli obronić nawet samych siebie. Czas z tym skończyć. Dzisiaj. - Ellie! Głos Willa dobiegł gdzieś z tyłu. Zerknęłam przez ramię niezadowolona z jego interwencji. Wyczuwał kipiącą we mnie wściekłość, lecz tym razem nie zamierzałam pozwolić mu się powstrzymać. Potrafiłam zapanować nad swoją mocą. Zapanować nad sobą. Tym razem nie ogarniał mnie szał, lecz wściekłość w swojej najczystszej, najciemniejszej postaci. Moja moc popłynęła spiralą wokół mnie, wypychając wodę spod moich stóp. -Nie. Skierowałam moc na Willa. Natarła na niego niczym mur, powstrzymując przed zbliżeniem się do mnie. Naparł barkiem na dzielącą nas barierę, lecz ja nie ustąpiłam nawet na centymetr. Kiedy spojrzałam mu w oczy, rozjarzone w mroku, zobaczyłam, że jego spojrzenie jest spokojne, jakby czytał w moich myślach i wiedział, że nie ma sensu próbować sprowadzić mnie znad krawędzi, uspokoić czy powstrzymać. Czułam, jak moja moc coraz bardziej napiera od środka na moje ciało, domagając się uwolnienia, świadoma, jak bardzo mogę zranić jego i zniszczyć wszystko inne.
- Zabierz sarkofag! - krzyknął Nataniel, zmagając się z demonicznym virem. - Wrzuć go do morza, zanim zabierze go Ivar! Will uwolnił się wreszcie od mojego spojrzenia i skinął głową. Podbiegł do skrzyni i dźwignąwszy ją bez trudu, pobiegł z sarkofagiem na górę. -Nie!- wrzasnął Geir. Nie zważając już na Nataniela, odwrócił się, by pobiec za Willem, lecz nim dotarł do drzwi, mój miecz wbił się wjego brzuch. Potwór wyszczerzył zęby rozwścieczony i chwycił mnie za gardło, zaciskając mocno dłoń. Drugą ręką złapał mnie za przegub. Odsunął od siebie mój miecz, którego anielski płomień pełzał teraz po jego piersi. Czas zwolnił i wszystko wokół mnie, poza Geirem, się zamazało. Zamachnął się szponami, ale zdołałam odskoczyć i wyprowadziłam cięcie oboma mieczami. Płomienie kling przecięły mrok, rzucając na nasze twarze wykrzywione smugi światła i cienia. Obie klingi przecięłyjego brzuch, lecz nie dość głęboko, by zabić. Kopnięciem w pierś rzuciłam go na ścianę. - Natanielu! - zawołałam. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. - Biegnij pomóc Willowi! Ja zatrzymam Geira. Otworzył usta. -Ale... -Biegnij! W jednej chwili opuścił posłusznie ładownię. Odwróciłam się z powrotem do kosiarza, który błysnął zębami w uśmiechu, zerkając na swoje rany: zostały po nich już tylko blizny. - A więc tylko ty i ja, dziecinko - wycedził z zadowoleniem, a jego oczy błysnęły zimnym, lecz wciąż oślepiającym blaskiem.
Odchyliłam się na pięcie, przywołując moc. Trawler zadrżał i jęknął. Geir skoczył ku mnie, lecz gdy uniosłam miecz, zniknął. Wykonałam obrót, tnąc powietrze, on zaś ukazał się ponownie po mojej prawej stronie. Zadałam cios drugim mieczem, ale moja klinga napotkała tylko pozbawiony ciała śmiech, który popłynął echem przez mrok ładowni. - Umrzesz tutaj, dziewczynko - usłyszałam jego głos. Wodziłam wzrokiem dookoła z sercem galopującym ze strachu. Skoro go nie widziałam, to jak mogłam z nim walczyć? Poddałam się całkowicie wściekłości, by nie zwracać uwagi na jęki trawlera, na szum wody, by skupić się tylko na odgłosie bicia serca wroga, który czai się gdzieś tam w ciemności. Teraz już nie czułam niekontrolowanej żądzy krwi, która trawiła mnie podczas ostatniego pojedynku z Ragnukiem; mój umysł był wręcz niepokojąco jasny i domagał się uwolnienia mocy. Teraz on słuchał m n i e, a nie odwrotnie. Wyczułam za sobą ruch energii i obróciłam się błyskawicznie, kierując skośnie w górę rozpłomieniony ko-pesz. Klinga miecza przecięła gardło Geira. Zatoczył się do tyłu, charcząc i plując krwią, z dłonią przyciśniętą do rany. Jego ciało nie stanęło w płomieniach, więc domyśliłam się, że mój atak był niewystarczający. Z okrzykiem na ustach wycelowałam drugim mieczem pod jego żebra i pchnęłam prosto w serce. Osunął się na mnie, oblewając mnie swoją krwią. Zepchnęłam go z siebie przepełniona obrzydzeniem i wyszarpnęłam klingę z jego ciała. Kiedy wyciągałam miecz, poczułam, jak zadzior, umieszczony z tyłu na klindze, zaczepia o jego klatkę piersiową i rozrywa, łamie wszystko.
Geir zatoczył się na mnie z twarzą wykrzywioną upiornie agonalnym grymasem. Dłoń, którą trzymał przy gardle, zsunęła się na rozerwaną pierś. Z jego ran płynęła ciemna gęsta krew, a całe ciało zajęło się płomieniami, których blask spowił go całkowicie. Jego szpony wyprostowały się jeszcze w moją stronę, oblane anielskim ogniem, lecz zaraz zamieniły się w popiół. Kilka chwil później całe ciało spłonęło - na końcu trzepoczące bezradnie skrzydła; został z niego tylko popiół unoszący się na powierzchni wody, która sięgała mi już do kostek. Znieruchomiałam. Poczułam, że spływa na mnie coś ciężkiego, coś na podobieństwo ogromnej mocy, ale nie mojej. Opadło na mnie niczym gruba warstwa śniegu, równie zimne, nabrzmiałe ogromną siłą, która zdawała się spowalniać wszystkie moje zmysły, a nawet sam czas. Odwróciłam głowę, by spojrzeć za siebie, przerażona tym, co mogę zobaczyć, a reszta mojego ciała podążyła za moim spojrzeniem. W wejściu do ładowni zobaczyłam sylwetkę podobną do sylwetki człowieka. Postać stała nieruchomo, czarna na tle płynącego z pokładu światła, z rozłożonymi skrzydłami, jakby dopiero co opadła na podłogę. Po chwili weszła dalej i światło zawirowało wokół niej, tak bym mogła wreszcie zobaczyć twarz. Nie wydawał się dużo starszy niż ja czy Will. Białe skrzydła złożyły się za jego plecami i znikły. Płynęła z niego moc podobna do sztormowych fal, lecz on sam zdawał się czarną dziurą, która wsysa każdą cząstką tlenu, przez co poczułam się oszołomiona. -Witaj, Ellie - odezwał się łagodnym i chłodnym głosem. - Jestem Bastian.
30
Nataniel zarezerwował dla nas bilety lotnicze do Por-toryko przez Miami. Sarkofag oczywiście też miał lecieć. Rodzice kupili moją bajkę o wyjeździe z rodzicami Kate nad jezioro, ponieważ jeździłam tam z nimi wcześniej wielokrotnie, tak więc wszystko się układało. Mimo że zwykle Nataniel wolał działać na drugiej linii, tym razem zdecydował się polecieć z nami w charakterze wsparcia. Nie widziałam go wcześniej w akcji, ale byłam bardzo ciekawa. Nie walczył tradycyjnymi mieczami tak jak ja i Will. Wolał pistolety. Udało mu się zakwalifikować sarkofag zapakowany w skrzynię jako archeologiczny artefakt, dzięki czemu można było wysłać go samolotem dostawczym. Nie chcąc zostawiać Enshiego samego, Nataniel ukrył się przed personelem lotniska w Mroczni i zdołał wkraść na pokład samolotu niezauważony przez nikogo - niewidzialność okazała się przydatną sztuczką kosiarza. Miał zostać przy sarkofagu aż do przylotu na Karaiby. Na szczęście nie musieliśmy oddawać do kontroli naszych mieczy ani pistoletów Nataniela. Trudno byłoby wyjaśnić ich posiadanie.
Przybyliśmy do Miami w środę po dziesiątej wieczorem. Po postoju przesiedliśmy się na samolot do San Juan. Kiedy około czwartej nad ranem wreszcie znaleźliśmy się w niedużym motelu, byłam wykończona. Ja wybrałabym jeden z ekskluzywnych hoteli, lecz Will uznał, że dla naszego bezpieczeństwa lepszy będzie mały motel, z którego łatwo moglibyśmy się wydostać, gdyby Bastian nas namierzył. Motel znajdował się w wąskiej uliczce, kilka przecznic od lotniska. Był trochę podniszczony, a spomiędzy płyt chodnika przed wejściem wystawały kępy chwastów. Kiedy przyleciał samolot z sarkofagiem, Nataniel wynajął samochód dostawczy i zaparkował go - razem ze skrzynią - na tyłach motelu. Nie spuszczał go z oka aż do świtu, na wypadek gdyby ktoś nas zaatakował. Will pozwolił mi pospać do jedenastej, co było ogromnym luksusem po ciężkim tygodniu i trudach ostatniej nocy. Potem wzięłam prysznic w wyjątkowo małej łazience. Byłam ogromnie ciekawa, jak wygląda miasto. Susząc włosy, wystawiłam głowę za drzwi i zobaczyłam Willa, który nad swoją walizką zdejmował koszulę. Poczułam, jak na widok jego odsłoniętego torsu wzbiera we mnie ciepło, i prawie odwróciłam wzrok. Prawi e. Jego mięśnie brzucha zafalowały, kiedy wciągał i wygładzał na sobie świeży podkoszulek. - Czy Nataniel wciąż jest przy samochodzie? - zapytałam. Odwrócił się i podszedł do mnie wolnym krokiem. - Nie - odpowiedział. - Pojechał taksówką na przystań wynająć łódź. Pomyślałem, że zjemy lancz, kiedy wróci. Pasuje ci? Uśmiechnęłam się szeroko. -Jasne. Nataniel idzie z nami?
- Nie, zostanie przy samochodzie. Nie możemy zostawić sarkofagu bez opieki - podsumował, wyraźnie rozczarowany. - Przyniosłem mu coś do jedzenia, zanim wyjechał. Musimy porządnie się najeść przed wieczorem, tak na wszelki wypadek. - Chcesz powiedzieć, że już jadłeś? - Małe co nieco - rzucił nonszalancko, jakby każdy podjadał małe co nieco przed wyjściem do restauracji. -1 będziesz jeszcze jadł? -Jak najbardziej. Mówiłem ci, że nie chcę, żebyś widziała, ile w rzeczywistości muszę jeść. Wierz mi, nie zniosłabyś tego widoku. Przewróciłam oczami. - Och, dzięki, że oszczędzasz mi bolesnej prawdy o tym, ile faceci naprawdę jedzą, kiedy dziewczyny nie patrzą. Uśmiechnął się. - Powinnaś traktować mnie poważniej. - To ty powinieneś traktować siebie mniej poważnie - odcięłam się. Zaśmiał się i zapytał: - Łazienka wolna? -Jeszcze makijaż. - Pospiesz się. Ani mi się śniło. Całkowicie zrelaksowana prowadziłam powoli kredkę i nakładałam tusz na oko w różanym odcieniu. Dzień był słoneczny, a ja byłam w podejrzanie dobrym nastroju. Starałam się nie myśleć o tym, co będzie później, kiedy wypłyniemy, by gdzieś tam na skraju świata wyrzucić w morze Enshiego. - Mówisz poważnie? - Usłyszałam Willa krzyczącego w pokoju. Wsadziłam tam głowę. - Nie ma nic inne-
go? - Zamilkł na moment. - Dobra, trudno. - Odłożył mój telefon i energicznie przeczesał dłonią włosy. - Co jest? - zapytałam, kładąc balsam na usta. - Nataniel znalazł łódź rybacką - odpowiedział poirytowanym tonem. - Problem w tym, że będzie dostępna dopiero po piątej. Nikt inny nie chciał popłynąć tak daleko. A ty co jeszcze robisz? Czekam tu całe wieki. - Makijaż! - odparłam nachmurzona. Nałożyłam na usta kolejną, zupełnie niepotrzebną, warstwę balsamu, żeby wkurzyć Willa. - Nie martwisz się, że tak późno wypłyniemy? - Piąta to nie tak źle - orzekłam. - Słońce zachodzi o której? O siódmej? Zmarszczył brwi, spoglądając na mnie z niezadowoleniem. - Musimy pokonać prawie sto trzydzieści kilometrów, żeby dopłynąć do głębi Milwaukee. Wzruszyłam ramionami. - Tak? To ile nam to zajmie? Godzinę? - Ellie, nie jedziemy tam samochodem. Mamy do dyspozycji duży stary trawler dalekomorski. Będzie dobrze, jak rozpędzi się do piętnastu węzłów. - Nie mam pojęcia, co to znaczy! - To znaczy, że będziemy płynąć trzydzieści kilometrów na godzinę. Nawet nie próbowałam przeliczać, ponieważ zwykle gubię się, licząc palce u stóp. - To damy radę dopłynąć tam do szóstej? - Nie. Prawdopodobnie podróż zajmie nad ponad cztery i pół godziny. Czułam, że tracę oddech. - Będziemy płynąć tam po ciemku?
Powoli wypuścił powietrze. - Na to wygląda. - A nie możemy zaczekać do jutra? - zapytałam z nadzieją w głosie. Pokręcił głową. - Nasz samolot odlatuje o dziewiątej rano i nie możemy ryzykować kolejnego dnia tutaj. - Świetnie. -Wiem. Głośno wypuściłam powietrze. „Będzie dobrze" -powtarzałam w myślach. Demoniczne viry nie mogły dowiedzieć się tak szybko, że jesteśmy w Portoryko. Byliśmy bezpieczni. - Nie martw się tym. Wszystko będzie dobrze. Will posłał mi podejrzliwe spojrzenie. -A odkąd to jesteś Panną Optymistką? - Odkąd zgłodniałam, chodźmy więc. Will przywołał taksówkę, która zawiozła nas do starej części San Juan. Byłam oczarowana. Uliczki mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, a każdy budynek był niepowtarzalny. Łukowe okna wychodziły na balkony z kutego żelaza pełne pachnących zwieszających się kwiatów. Wejście do każdego domu było inne, pięknie zdobione i osłonięte wymyślnym żelaznym okratowaniem. Uznałam, że chętnie tu powrócę, by obejrzeć wszystko jeszcze raz, kiedy nie będę musiała myśleć o tym, co się stanie po zachodzie słońca. Zaszliśmy do niedużej kafejki i usiedliśmy na kamiennym patio. Mimo że nie potrafiłam wymówić nazwy, zamówiłam kolorową sałatkę z mnóstwem niespodzianek zawiniętych w zieleninę. Will wziął coś w ro-
dzaju potrawki z kurczaka z ryżem i fasolą. Pachniała cudownie, dlatego podjadłam mu trochę pomimo jego głośnych protestów. Przez chwilę, o dziwo, znowu poczułam się normalnie. I dobrze mi z tym było. Podobało mi się udawanie, że jestem zwykłą dziewczyną na wakacjach w pięknym mieście w towarzystwie normalnego - choć boskiego - faceta. Skończyliśmy jeść, ale nie od razu wróciliśmy do motelu. Will chciał, żebym się dobrze bawiła. Wyrażał nadmierną troskę w tym względzie, co mnie trochę niepokoiło. A jeśli ma podejrzenia, że to mój ostatni dzień? Spacerowaliśmy starówką San Juan wśród tłumów, które otaczały ulicznych muzyków i artystów, podziwiając niesamowite widoki. Potem poszliśmy zatłoczoną plażą i zwiedziliśmy fort San Cristóbal. Po powrocie do motelu zastaliśmy Nataniela siedzącego na krześle na zewnątrz. Wstał, kiedy wysiedliśmy z taksówki. - Mieliście miły dzień? - zapytał z uśmiechem na ustach. - Tak - odpowiedziałam niepewnie. - Było fajnie. -Starałam się zachować w pamięci tę przyjemną chwilę, ponieważ wiedziałam, że taki nastrój nie będzie trwał wiecznie. Wsiedliśmy do samochodu, w którym znajdowały się sarkofag i brezentowa torba z arsenałem Nataniela. Pojechaliśmy do portu po drugiej stronie miasteczka. Usadowiona między Willem i Natanielem patrzyłam przed siebie w milczeniu, starając się nie myśleć o tym najgorszym, co mogłoby wydarzyć się tej nocy. Mijaliśmy kolejne statki wycieczkowe i promy, aż dotarliśmy do doków. Łodzie rybackie były o wiele mniejsze niż
statki wycieczkowe, a mimo to wciąż wydawały mi się ogromne. Poczułam wyraźny zapach wody morskiej, ryb, metalu i nylonowych sieci. Wszędzie wisiały liny i druty, a między nimi uwijali się zwinnie rybacy zajęci swoją pracą. Zatrzymaliśmy się przy ogromnym dalekomorskim trawlerze o imieniu Elsa - spłowiałe litery widniały na dziobie łodzi. Krępy, łysiejący mężczyzna zbliżył się do nas ciężkim krokiem. Szedł wzdłuż doku załadunkowego. - Hola - przywitał się i kiwnął głową, zatrzymując spojrzenie na mojej osobie. - Hola, José - odpowiedział Nataniel. - Przepraszamy za spóźnienie. - Wszystko w porządku - ryknął José. - Zapłaciłeś mi już, więc nie obchodzi mnie, co zrobicie. - Zaśmiał się, potrząsając wydatnym brzuchem, i otarł wierzchem dłoni brudne, spocone czoło. Nataniel zmusił się do uśmiechu. Widać było, że nie pała sympatią do nowego znajomego. - Teraz już przejmiemy od ciebie twoją Elsę. José zagrzmiał jeszcze głośniejszym śmiechem. - Nie dałbyś rady z moją łajbą, mając do dyspozycji jeszcze jednego faceta i nastolatkę. Nie wrócilibyście w jednym kawałku. Moja załoga nie opuści pokładu i nieważne, ile mi zapłaciłeś. Oblicze Nataniela wykrzywił grymas frustracji. - To nie jest konieczne. Poradzimy sobie. - Nie ma mowy - rzucił José już poważniejszym tonem. - Natanielu - wtrącił ostrożnie Will - nie mamy wyjścia. Nataniel zamknął oczy wyraźnie poirytowany.
- Dobra, ale pamiętaj, za co ci płacę. Między innymi za to, że nie będziesz zadawał pytań. José skwitował jego słowa salwą śmiechu. - Wiem, wiem. Płyniemy tam, dokąd zechcesz. Żadnych pytań. - Dziękuję. Załadujmy skrzynię, żebyśmy mogli wypłynąć jak najszybciej. José wzruszył ramionami. - To jest trawler, a nie rakieta. Musielibyśmy liczyć na cud, żeby dopłynąć do głębi przed nocą. Niczego nie obiecuję. - Nie będziemy grymasić - wtrącił Will. Obaj z Natanielem wrócili do samochodu i wyjęli z niego duże worki marynarskie z bronią. - Możecie je złożyć w kajucie, jeśli chcecie! - zawołał José. Zanieśli worki i wrócili po sarkofag. Załoga Elsy przyglądała im się podejrzliwie, kiedy taszczyli ogromną skrzynię. Modliłam się, żeby nie okazali się zbytnio ciekawscy. José także wykazywał pewne zainteresowanie ładunkiem. - Co tam macie? I dlaczego chcecie popłynąć z tym aż na głębię? Zamierzacie to tam wywalić? Nataniel rzucił mu ponure spojrzenie. - Żadnych pytań, pamiętasz? Kapitan skinął głową rozczarowany. - Nie może być zbyt ciężkie, skoro poradziliście sobie we dwóch. A jeśli nie jest ciężkie, nie jest też ważne. Miałam ochotę się roześmiać. - To damy pod pokład - powiedział Will, kiedy nas mijali.
José pokazał, którędy mają iść. Zeszłam za Willem i Natanielem pod pokład, do dużej dusznej ładowni przesiąkniętej zapachem ryb. Woda uderzała o stalowe burty łodzi, tworząc echo, które rozchodziło się po ogromnym pomieszczeniu. Postawili skrzynię na podłodze i podsunęli ją pod ścianę. Była zamknięta na ciężką kłódkę. - Myślicie, że tak będzie dobrze? - zapytałam. - Tak - odpowiedział Will. - Tutaj jest o wiele bardziej bezpieczny niż na pokładzie. -1 tak nie będzie miało to znaczenia, jeśli zostaniemy zaatakowani. Opuścił głowę i wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu. - Ale nie zostaniemy zaatakowani. Z góry dobiegł głos José: -Amigos, zaraz odpływamy. Wróciliśmy na główny pokład, starając się nie przeszkadzać załodze. Marynarze wciągnęli trap i ruszyliśmy. Wysłużony trawler opuścił port, dudniąc głośno. Wychyliłam głowę za reling wpatrzona w ciemne fale. Potem obeszłam łódź, by się dokładnie rozejrzeć. Zatrzymałam się, kiedy pojawił się José. Podszedł do mnie cały cuchnący rybą i papierosowym dymem. Mimowolnie skrzywiłam się owiana jego smrodem. - To co planujecie zrobić, dzieciaki, jak już dopłyniemy do głębi? Chyba nie chcecie sobie popływać? Szukacie egzotycznych przygód? Gdzie wasi rodzice? Pokręciłam głową, czując, że moje serce przyspiesza. - Zdaje się, że miałeś nie zadawać żadnych pytań. Wzruszył ramionami.
- Nie mam nic złego na myśli. Nie chciałabyś znaleźć się w tej wodzie, dziewczynko. Pływają w niej rekiny większe niż nasza Elsa. Zupełnie jak koszmary z horroru. - Nie planuję kąpieli - zapewniłam go. Moim koszmarem wcale nie były rekiny. - Zamierzacie wędkować? - dopytywał się dalej. -W takim razie dlaczego nie popłynęliście którymś z tych śliczniutkich kutrów rybackich? Dlaczego płacicie staremu głupcowi takiemu jak ja za kilka godzin spędzonych na jego starym trawlerze? - Dokładnie to nie wiem dlaczego - odpowiedziałam i odwróciłam się na pięcie, kierując się ku dziobowi. Miałam nadzieję, że nie pójdzie za mną. - Mam nadzieję, że nie robicie niczego nielegalnego! - zawołał za mną. - Ani nie macie trupów w tej skrzyni. No i nie jesteście z CIA! Obeszłam kajutę, by zgubić kapitana, i natknęłam się na Willa. Przez resztę podróży trzymałam się blisko niego. Podwoił swoją czujność, jakby wyczuwał, że członkowie załogi są powodem mojego niepokoju. Gdyby któryś spróbował spoufalić się ze mną zbytnio, prawdopodobnie poradziłabym sobie, gdyż przywykłam do walki z większymi potworami niż banda cuchnących facetów, a jednak zostawiłabym to raczej Willowi. On sprawiał wrażenie całkiem szczęśliwego, mogąc odgrywać rolę mojego ochroniarza. Po upływie godziny zaczęłam się nudzić. Oparłam się o reling obok Willa, pozwalając, by wiatr tarmosił moje włosy. Znowu zaczęły się naturalnie kręcić, a ja zapomniałam zabrać przepaski, by je przytrzymać. Próbowałam wcisnąć je za uszy, lecz loki nie dały się okiełznać.
Spojrzałam na wodę i otworzyłam szerzej oczy na widok delfinów; co najmniej sześć zanurzało się i wypływało tuż pod powierzchnię, błyskając szarymi grzbietami. Aż zapiszczałam z radości. - Delfiny! - zawołałam, pokazując zwierzęta Willowi. Zerknął obojętnie przez ramię i nic nie powiedział. - Płyną za nami. To chyba dobry znak czy coś w tym rodzaju, prawda? Usłyszałam za sobą paskudne prychnięcie. Obejrzałam się i zobaczyłam nadchodzącego Jose. - Nie podniecaj się za bardzo - mruknął, spoglądając na delfiny. - Mają nadzieję, że nałapiemy krewetek, które potem będą mogły nam ukraść. Żarłoczne sukinsyny! Carrońeros! - Uderzył dłonią w burtę, a ja ucieszyłam się, widząc, że jego hałas nie wystraszył delfinów. Kiedy kapitan oddalił się, Will nachylił się do mnie i powiedział: - Nie przejmuj się nim. - Paskudny typ. Smród kapitana pozostawił w moich ustach okropny smak. Nie mogłam się doczekać, kiedy pozbędziemy się Enshiego, a potem wyniesiemy w cholerę z San Juan. I wrócimy do domu. - Kiedyś mnie uważałaś za paskudnego - powiedział Will i się uśmiechnął. Wytrzymałam jego spojrzenie. - Uważałam? - Teraz przynajmniej tolerujesz moją obecność. - Hej, nie rób sobie zbyt dużych nadziei. Zza rogu kajuty wyłonił się Nataniel z gradową miną. - Ci ludzie są naprawdę okropni. - Dlaczego? - zapytałam.
Pokręcił głową. - Lubią g a d a ć. I niech to ci wystarczy. Domyślałam się, co ma na myśli. Nagle poczułam wilgotny chłód i pożałowałam, że nie wzięłam bluzy z kapturem. Czy czegokolwiek. - Zejdziemy pod pokład? - zapytał Nataniel, widząc, jak drżę. Oboje z Willem przyjęliśmy jego propozycję i zeszliśmy do kuchni. Cała była matowobiała z akcentami stalowych dodatków: rdzy i czegoś czarnego, co wyrosło na ścianach. Skrzywiłam się, kiedy poczułam zapach pleśni. Dołączyłam do Willa, który usiadł przy chwiejnym stole. Nataniel wyjął z kieszeni dżinsów talię przybrudzonych kart i położył ją na blacie, zajmując miejsce na krześle. - Skąd je masz? - zapytałam zadowolona, że będziemy mogli czymś się zająć. -Od pierwszego oficera - wyjaśnił i zaczął tasować karty. - W co zagramy? - W pokera - zaproponowałam. - Nie mamy żetonów. - Posłużymy się wymyślonymi żetonami. Nataniel się roześmiał. - Dobra. Will, wchodzisz? Will odpowiedział skinieniem głowy. - Rozdaj i dla mnie. Zagraliśmy kilka rozdań, a Nataniel wciąż próbował stawiać więcej wymyślonych pieniędzy, niż miał, co było irytujące. Will okazał się niezłym zawodnikiem, potrafił zachować niepokojąco kamienną twarz, ale i tak zniszczyłam ich obu. Po jakimś czasie znudziły mi się karty i wyszłam na zewnątrz, a Will poszedł za mną.
Kilku członków załogi siedziało na pokładzie przy małym stole, a dwóch z nich paliło grube cygara. Posiałam im miły uśmiech, udając się na rufę. Ujrzawszy słońce zsuwające się za horyzont, spróbowałam pospieszyć trawler siłą woli, lecz nadaremno. Za łodzią ciągnął się ogromny ślad, w którym wirujące smugi spie-nionej wody tańczyły na ciemnej powierzchni oceanu. Połyskliwie szafirowe wody wybrzeża przeszły teraz w granatowoczarny bezmiar. Zachodzące słońce kładło ognistozłote smugi na chmurach sunących po niebie. W którymś momencie zorientowałam się, że wypatruję na horyzoncie skrzydlatych potworów. W strasznej wizji ujrzałam spadających na nas kosiarzy, niczym armia skrzydlatych małp Złej Czarownicy z Zachodu, którzy rozrywają nas na strzępy i zabierają sarkofag. Will stanął za mną i położył dłonie na relingu po moich obu stronach, opierając podbródek o mój bark. -Wszystko będzie dobrze - zapewnił. - To najgorsza część nocy, ale przejdziemy przez to. - Kiedy jego policzek musnął mój, coś we mnie drgnęło. Znieruchomiałam jak posąg. Bałam się poruszyć. - Rozluźnij się - powiedział i pocałował mnie w kark. Dotyk jego ciepłych warg rozszedł się dreszczem po całym moim ciele i już niemal nie słuchałam, co mówi. - Nic się nie stanie. Już prawie jesteśmy na miejscu. Wyrzucimy tę cholerną skrzynię za burtę i rozpadnie się, zanim dotrze na dno oceanu. Uśmiechnęłam się, próbując się rozluźnić. Odwróciłam się do Willa, który wciąż trzymał mnie w objęciu, lecz poczułam, że jego ciało stężało. Przycisnęłam tułów do relingu. - Zawsze przedstawiasz same pozytywy, tak? -Uśmiechnęłam się przewrotnie.
Wiatr rozwiał mu włosy. - Wolę szczęśliwą Ellie od smutnej Ellie. - To nie wystarczy, żeby mnie uszczęśliwić. Posłał mi psotny uśmiech i pochylił głowę, lecz jego usta zatrzymały się nad moimi. - To czego jeszcze trzeba? Wpatrzona w niego poczułam, że nie jest mi łatwo oddychać i mówić jednocześnie. - Nie brak ci wyobraźni. Na pewno coś wymyślisz. - Pozwolisz? - wyszeptał. Kiwnęłam tylko głową, jak ostatni matołek, niezdolna wydobyć z siebie „tak". Jego usta musnęły moje, zapalając tysiące malutkich fajerwerków na całym moim ciele. Położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Usłyszałam przeraźliwy krzyk; w tym samym momencie Will odwrócił się błyskawicznie. Kolejny przeraźliwy krzyk przeszył moją czaszkę. Will wyrzucił w górę rękę, by mnie osłonić, a ja wsunęłam się za niego. Zobaczyłam lecące ciało, które opadło na pokład tuż przed nami. Kiedy zatrzymało się, rozpoznałam w nim jednego z członków załogi. Z rany na jego piersi obficie płynęła krew. Krztusząc się, wyciągnął ku mnie rękę, a jego przekrwione oczy były zmącone obłędem. Patrzyłam, jak umiera, sparaliżowany strachem. Usłyszałam kolejny przeraźliwy krzyk. Zostaliśmy zaatakowani.
29
W drodze do domu prawie nie rozmawialiśmy. Wysiadałam z samochodu, a Will zniknął; przeniósł się pewnie na dach. Pobiegłam do swojego pokoju i uznałam, że najpierw zatelefonuję do Kate, a potem wezmę prysznic. - Kate? - zaczęłam, gdy tylko się odezwała. - Hej - odpowiedziała szybko. - Co jest? Zebrałam się w sobie. - Chcę cię prosić o wielką przysługę, megawielką życiową przysługę. -Uhm. -Jedziesz do domku na Święto Dziękczynienia? - Tak, a dlaczego pytasz? -Jadę z tobą. Chwila ciszy. - Ty... jedziesz? - Niezupełnie. Chcę, żebyś mnie kryła. - Aż zamrugałam. - A w jakiej...
-Jeśli moi rodzice zapytają cię, gdzie jestem, to proszę, bardzo proszę... Czy możesz powiedzieć im, że pojechałyśmy nad jezioro i zostaniemy tam aż do piątku? Chwila milczenia. - Ale dlaczego? Gdzie naprawdę będziesz? Wiedziałam, co muszę jej powiedzieć, żeby za mnie poręczyła. - Będę z Willem. - O mój Boże! - zapiszczała. - Wiedziałam. Odsunęłam telefon od ucha w trosce o swój słuch. -Jakiś romantyczny wypad? - zapytała ogromnie podekscytowana. - Wiedziałam, że chodzicie ze sobą. Ellie Marie, nie wierzę, że mnie okłamałaś, ty małpo! - Wybacz, Kate - powiedziałam szczerze. - Po prostu nie chciałam, żeby rodzice się dowiedzieli. Wiesz, on jest starszy ode mnie, i zaraz by się wkurzyli. Szczególnie gdyby się dowiedzieli, że wyjeżdżamy z miasta. To co, będziesz mnie kryła? Kate prychnęła niezrozumiale. - Hm, tak. Jesteś moją przyjaciółką. Dla ciebie skłamię w każdej chwili. Odetchnęłam z ulgą i zaśmiałam się krótko, niezręcznie. - Dzięki. - Lepiej wszystko mi opowiedz! - zaświergotała Kate i zaraz dodała poważnym tonem: - Myślisz, że wy... no wiesz? Wybałuszyłam oczy. - Pewnie nie. - Stawiam pięć dolców, że tak. -Co? Zakładasz się o moje dziewictwo? - zapytałam oburzona, choć nie aż tak bardzo. - Pójdziesz do piekła.
- Nie wątpię. - Miło, że tak spokojnie przyjęłaś swój los. - Daj spokój - jęknęła. - Zakładam, że wreszcie się pocałowaliście, skoro jest twoim chłopakiem. A ty jesteś skończoną palantką, że nic mi nie powiedziałaś, ale trudno. Będziecie sami przez trzy dni i będziecie robić Bóg jeden wie co - dobra, może jednak Bóg nie wie co... - Och, daj spokój. Ty t e ż mi wszystkiego nie mówiłaś. Nie od razu odpowiedziała. - Nie wiem, o czym mówisz. - Dobrze wiesz. A ty i Landon? - Ellie, przysięgam, że do niczego nie doszło. - Nie zrozum mnie źle - mówiłam dalej. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyście byli... razem. - Nie spałam z nim - powiedziała. - Nic się nie wydarzyło. Całowaliśmy się tylko i nic więcej. Byłam zbyt wstawiona i nie bardzo wiedziałam, co robię. - Lubisz go? - Starałam się, żeby nie zabrzmiało to zbyt natarczywie, na wypadek gdyby odniosła wrażenie, że spodziewam się negatywnej odpowiedzi. - Nie wiem - wyznała. - Tak jakby. Może. Sama nie wiem. Ale cieszę się, że nie doszło do niczego w Halloween. A skoro tak, to znaczy, że chyba mnie nie kręci, co? Uśmiechnęłam się, mimo że mnie nie widziała. - Gdybyś się do tego przyznała, poczułabyś się lepiej. - Nie ma do czego się przyznawać, uwierz mi. Zrobiłam krok do tyłu i aż krzyknęłam, ponieważ wpadłam na ciepłe ciało. Odwróciłam się i zobaczyłam Willa, który spoglądał na mnie z góry. - Eli? - zapytała Kate. - Wszystko w porządku?
- Tak, myślałam, że mam w pokoju pająka. - Pogroziłam Willowi pięścią. - Wielkiego, paskudnego pająka. Przepraszam. - Rozumiem - odpowiedziała. - To widzimy się w szkole? - Tak, cześć! - Zgromiłam Willa spojrzeniem, niepewna tego, ile słyszał z naszej rozmowy. - A ty co się tak skradasz jak jakiś ninja? Czy to konieczne? - Myślałem, że zauważyłaś moją obecność - odpowiedział. Moja chwilowa irytacja szybko minęła, kiedy zobaczyłam w jego zielonych oczach to przepraszające spojrzenie. - W porządku. Ale następnym razem pohałasuj trochę, jak będziesz wchodził. Zaśmiał się cicho. - Nawet gdybym chciał, to chyba byłoby trudne. Po prostu musisz być trochę bardziej spostrzegawcza. Zmrużyłam oczy. - To ty jesteś chłopakiem i to wy zawsze robicie najwięcej hałasu. Przekonasz się o tym. A tak w ogóle to co tu robisz? - Chciałem sprawdzić, jak się trzymasz. - Ha! - parsknęłam głośno i zaraz zakryłam usta dłonią. - Kłamca - mówiłam dalej ochrypłym szeptem. -Po prostu znudziło ci się siedzieć samemu tam na dachu. Przyznaj się. Zmarszczył czoło. W tym momencie wyglądał na kogoś ogromnie podatnego na zranienie. - Nigdy cię nie okłamałem. Poczułam ukłucie winy. - Przepraszam. Nie powinnam była tak mówić.
- Nieważne. - Spojrzał na mnie z ukosa. - Weźmiesz prysznic? Zarumieniłam się i zaśmiałam nerwowo. - A co miało znaczyć to pytanie? - Po prostu czytam w twoich myślach. - Nie strasz mnie w ten sposób, bo gotowa jestem uwierzyć, że naprawdę to potrafisz. - Zrozum, znam cię dobrze i wiem, że w takim momencie prysznic jest u ciebie na pierwszym miejscu. Fuknęłam poirytowana, że znowu ma rację, i zabrawszy szlafrok z haczyka, udałam się do łazienki, gdzie wzięłam nieprzyzwoicie długi prysznic. Strumienie gorącej wody zmywały ze mnie brud, kurz i zaschniętą krew. Pragnęłam, by woda ukoiła też moje skołatane serce; niestety, dała wytchnienie jedynie moim obolałym mięśniom. Na razie musiało wystarczyć. Oparłam głowę o szklane drzwi kabiny i zamknęłam oczy pogrążona w myślach. W ciemności pod zamkniętymi powiekami wciąż pojawiała się na wpół spalona głowa Ragnuka błyskająca strzępami ciała i kośćmi. Próbowałam odpędzić od siebie ten obraz, ale ciągle powracał. Wiedziałam, że muszę się przemóc. Ze są straszniejsze sprawy, którymi powinnam się przejmować, jak choćby to, że mogę bezpowrotnie stracić duszę. I Apokalipsa. Wytarłam się, włożyłam szlafrok i wysuszyłam włosy. Kiedy wróciłam do pokoju, zastałam Willa siedzącego w nogach mojego łóżka z głową opartą na złożonych dłoniach. Odruchowo owinęłam się szczelniej szlafrokiem i uśmiechnęłam nieśmiało. - Wszystko w porządku? - zapytałam.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a on odpowiedział pytaniem: - Czy to nie jest moja kwestia? - Jego głos był słaby, zmęczony. - Zwykle tak. - Klapnęłam obok niego. - Może czas na zamianę ról. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nie czułam się wystarczająco pewnie, by powiedzieć cokolwiek, dlatego czekałam. - Przed nami trudne zadanie - powiedział cicho. -Mam na myśli nie tylko ten tydzień, lecz także następne. Jeśli nie zniszczymy Enshiego w głębinach morskich, to nie wiem, co się stanie. Musi nam się udać. - To nasza jedyna opcja, chyba że wszystko schrza-nimy. - Nie wiem, co z tego wyniknie. Jeśli to jest anioł, to nie mam pojęcia, wjaki sposób można go zabić. Ale jeśli wyląduje na samym dnie oceanu, to przynajmniej nie dobierze się do niego nic innego, co mogłoby go obudzić. Nic nie wytrzyma takiego ciśnienia. Nic nie jest całkowicie niezniszczalne. - A jeśli wtrąci się Bastian? - zapytałam. - Wtedy trzeba będzie z nim walczyć. - Głos Willa pobrzmiewał teraz mroczną nutą. - Chcę uniknąć spotkania z nim, dopóki Enshi nie spocznie na dnie oceanicznego dołu. Wcześniej nie możemy ryzykować spotkania z nim czy z Geirem. Po prostu nie możemy. Poczułam strach, ponieważ usłyszałam w jego ostatnich słowach ogromną desperację. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co by się stało, gdyby do tego doszło. Musieliśmy wywieźć sarkofag z miasta - ze stanu - jak
najszybciej. Nie tylko Will nie chciał walczyć z virami Bastiana. Wiedziałam, że nie jestem jeszcze gotowa. Wytarliby mną podłogę, a przecież niewiele widziałam z tego, co potrafią Ivar czy Geir. Do tej pory dopisywało nam szczęście. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, do czego są zdolni pozostali. Podniosłam piżamę z kupki ubrań na podłodze i poszłam do garderoby. Kiedy wróciłam, Will siedział w tym samym miejscu ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Pobrużdżone czoło i zaciśnięte usta świadczyły o jego całkowitym skupieniu. - Najadłeś się u Nataniela? - zapytałam i odgarnęłam mu włosy z oczu. Nie odpowiedział. - Pewnie nie. Wiem, że po walce potrzebujesz dobrze się najeść. - Teraz nie mam ochoty najedzenie. - Zostań tu. - Posłałam mu uśmiech i wyszłam. Zeszłam do kuchni i zajrzałam do lodówki. Dopisało mi szczęście, bo znalazłam dwulitrową butelkę piwa korzennego opróżnioną tylko do połowy, a w zamrażarce karton lodów waniliowych. Zsunęłam trochę lodów na powierzchnię piwa i włożyłam do naczynia rurkę i łyżeczkę. Zadowolona z siebie pomaszerowałam z powrotem na górę ze słodką miksturą w rękach. Will wciąż siedział na łóżku. Stanęłam przed nim i podsunęłam mu piwo z lodami. Kiedy podniósł wzrok, dostrzegłam błysk ożywienia w jego oczach. Twarz Willa pojaśniała uśmiechem. -Ellie... - No chyba nie przepuścisz pysznego piwa imbirowego z lodami, co? - Puściłam do niego oko.
Wziął ode mnie piwo, uśmiechnięty. Usiadłam przy nim i przyglądałam się, jak je. - Skoro to przyrządziłam - powiedziałam - należy mi się łyk i kęs. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Zgoda. Podał mi łyżkę, a ja nabrałam na nią lodów i popiłam je łykiem piwa. - Lepiej dla ciebie, jeśli to będzie najlepsze piwo korzenne z lodami, jakiego próbowałeś. -Jest najlepsze, uwierz mi. - Patrzył na mnie przez chwilę, a potem zabrał mi słomkę. - Ale smakuje jeszcze lepiej, kiedy lody już się roztopią. Taka sztuczka. Pomieszał piwo słomką, aż piwo przybrało mleczno-brązowy kolor, jak gorąca czekolada. - Spróbuj teraz. Przytrzymał mi słomkę, a ja pociągnęłam łyk. Piwo było teraz łagodniejsze, z kremowym posmakiem, i prawie przestało bąbelkować. W rezultacie powstało coś przepysznego, czego nigdy wcześniej nie próbowałam. - Cudowne - powiedziałam i pociągnęłam kolejny łyk. - Mówiłem ci. Jeszcze trochę popijaliśmy na zmianę, a potem odstawiłam pokrytą pianką szklankę na podkładkę na mojej nocnej szafce. Z bijącym sercem odwróciłam się do Willa, czując na sobie jego spojrzenie. - Dziękuję - powiedział. - Czuję się o wiele lepiej. - Mnie nie tak łatwo nabrać. - Przysunęłam się do niego i zaraz posmutniałam, widząc, że wyraz niepokoju powrócił na jego oblicze. - Will, żałujesz tego wszystkiego? Walki? Zabicia demonicznego kosiarza? - Nie, nie żałuję.
- Ale nie daje ci to spokoju. Dlatego nosisz krucyfiks, który podarowała ci matka. I dlatego, że tęsknisz za nią. Kiedy spojrzał na mnie, jego twarz złagodniała. - Potrafisz czytać ludzi lepiej, niż sądziłem. Odpowiedziałam ciepłym uśmiechem i pogładziłam jego włosy. - Tylko ciebie. Żebyś nie wiem jak próbował, mnie nie nabierzesz. - Na to wygląda. - Wiesz, że istnieją wyższe moce, a także niebo i piekło, ale nie sprawiasz wrażenia bardzo religijnej osoby - stwierdziłam poważnym tonem. - Myślę, że religia opiera się na wierze - powiedział. - Nie potrzebuję wiary, żeby wiedzieć, z czym mam do czynienia na co dzień. Wiem, że istnieje Bóg i że Lucyfer rzuca mu wyzwanie. Wiem, że są upadli i aniołowie, którzy walczą z nimi. Wiem, że istnieją istoty, które wloką dusze niewinnych ludzi do piekła, by przygotować wszystko na spełnienie apokaliptyczne, i że moim zadaniem jest walczyć z nimi. Wiara nie ma nic wspólnego z moim istnieniem, ale owszem, masz rację. Nie lubię zabijać, choć muszę to robić, ponieważ to jest mój obowiązek. Obowiązkiem anielskiego kosiarza jest chronić ludzkie dusze. Moim obowiązkiem jest chronić ciebie. Jestem żołnierzem w wojnie, a nasza wojna różni się od wojen ludzi tym, że walkę prowadzimy od początku czasów i nie skończy się ona prędko. - Dlaczego twoja matka podarowała ci krzyżyk, skoro kosiarze nie są specjalnie religijni? Znowu przygryzł wargę, a ja poczułam ucisk w żołądku. - Moja matka głęboko wierzyła, że to, co robimy, jest słuszne. Walczyła zaciekle przeciw demonicznym siłom,
a krzyż, który nosiła, sprawiał, jak sądzę, że czuła się bliżej archaniołów, którym służyła, i bliżej Boga. Czasem czujemy się bardzo samotni i tracimy poczucie celu po tylu latach walki. Myślę, że krzyż dawał jej oparcie. - Czy z tobą jest podobnie? - Mnie t y dajesz oparcie - odrzekł. - A krucyfiks przypomina mi, że gdzieś tam dzieją się większe rzeczy niż ty i ja. Ze poza ochroną ciebie istnieje jeszcze cały świat, mimo że ty jesteś wszystkim, co naprawdę znam. Zapytałaś, czy żałowałem czegoś, a moja szczera odpowiedź brzmi: tak. Jedyną rzeczą, jakiej zawsze żałuję, jest to, że zawiodłem cię, że pozwoliłem ci umrzeć. Nie odezwałam się słowem. Nie przestawałam głaskać jego włosów. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. - Aha, tak - odezwał się po chwili. - Tęsknię za matką. - Myślisz, że obserwuje cię z nieba? Dostrzegłam napięcie na jego twarzy. - Kosiarze nie mają życia pozagrobowego - odpowiedział po dłuższej chwili. - Niebo i piekło są dla ludzkich dusz. Kiedy kosiarz umiera, to jest jego koniec. A zatem nie, nie obserwuje mnie. Przestała istnieć. Moje serce zabiło gwałtowniej i poczułam, że spływa na mnie smutek podobny do lodowatego śniegu; krew odpłynęła mi z twarzy. Wcześniej pewną pociechę stanowiła dla mnie świadomość, że kiedy umrę, moja dusza będzie bezpieczna. Nic nie przeraziło mnie tak bardzo jak to, że Enshi ją zniszczy i po śmierci po prostu zniknę. I oto przez cały ten czas, przez całe swoje życie, Will wiedział, że gdyby został zabity, skończyłby tak samo jak ja. Wszyscy moi poprzedni Stróże umarli dla mnie i przestali istnieć. A Will przez cały czas żył ze świadomością,
że ta ostateczna ofiara na moją rzecz przyniosłaby mu jedynie wieczną nicość, i mimo to każdej nocy, w każdej bitwie ryzykował dla mnie życie. Gdyby umarł, broniąc mnie, walcząc dla mnie, poświęciłby wszystko. Nie byłoby dla niego żadnego nieba, w którym mógłby spocząć w spokoju. W całym swoim życiu znałby tylko wojnę i śmierć, stratę i smutek. Jak mogłam być tak samolubna? Dlaczego pozwalałam mu ryzykować tak dużo dla mnie? Poczułam złość do samej siebie, że liczę się tylko ja. Ale on tam był. Był tam dla mnie w dzień i w noc, ryzykował swoje istnienie, by chronić mnie przed wojną, która wciąż domagała się mojego życia. Nie zawahał się nigdy, ani na chwilę, nigdy nie myślał o własnym bezpieczeństwie. Był bity, raniony, lżony i wielokrotnie torturowany, a mimo to trwał przy mnie, nie zważając na to, że któregoś dnia może umrzeć. To nie było w porządku. Nie zasługiwałam na to wszystko, co dla mnie poświęcał. Nie byłam warta tak wysokiej ceny. Ujęłam jego twarz i odwróciłam do siebie. Podkurczyłam nogi. Klęcząc, przesunęłam dłonią po jego szorstkim policzku i zanurzyłam palce w jego włosach. A potem pochyliłam się i pocałowałam go delikatnie, by poczuć go bliżej. Jego usta smakowały wanilią i cukrem, były ciepłe i miłe. Bolesne ukłucie w sercu przypomniało mi, jak bardzo go kocham, a wtedy przycisnęłam usta mocniej do jego ust, jakbym bała się, że w każdej chwili może zniknąć. Powstrzymawszy łzę - wyraz szczęścia czy smutku, sama nie wiedziałam - odsunęłam się. -Jesteś niesamowity - tylko tyle zdołałam z siebie wydobyć. Opuścił wzrok.
- Ani trochę. Nachylił się do mnie i oparł czoło o mój bark, a jego dłoń wspięła się w górę mojego ramienia. Przytulił mnie do siebie i przycisnął wargi do mojej ręki, pocierając o nią nosem, a ja zanurzyłam dłoń w jego włosach. Przygryzłam usta, by powstrzymać łzy. Uniosłam jego głowę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Mimowolnie uśmiechnęłam się, widząc, że jest zażenowany. - Tak, jesteś niesamowity. Musisz odpocząć. Raz przynajmniej nie martw się o nic. Wyraz zatroskania na jego twarzy złagodniał. - Nie będę. - Pozwól, że ci pomogę - zaproponowałam. Obeszłam łóżko i wyciągnęłam do niego rękę. Przyciągnęłam go do siebie. - Połóż się przy mnie. Prześpij się trochę. Nie musisz siedzieć tam na dachu w zimnie. Jesteś to winien samemu sobie. Zapomnij o wszystkim. Zawsze tak bardzo martwisz się o moje bezpieczeństwo. Pozwól mi raz zatroszczyć się o ciebie. Położył się na boku, zanurzył w materac tuż przy mnie i ostrożnym ruchem przerzucił rękę przez mój brzuch. Leżeliśmy tak w milczeniu, aż wreszcie zasnęłam, czując jego ciepły, słodkawy oddech w zagięciu szyi.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)