piątek, 6 lipca 2012

#15


To takie ekscytujące - powtarzała w kółko Lulu.
- Mylisz się - zapewniłam ją. Nie mogłam zrozumieć, dla­czego tak się uparła, żeby przyjść tu ze mną. Chociaż właściwie zaczynałam się domyślać. Tyle tylko, że nie mogłam w to uwie­rzyć. Byłam praktycznie pewna, że miało to związek z przystoj­niakiem, idącym obok nas korytarzem i usilnie starającym się nie zagotować ze złości, od kiedy zorientował się, że znalazł się w manhattańskim liceum.
Co gorsza, pojawił się tu za piętnaście ósma rano. W to­warzystwie jednej z najbardziej rozchwytywanych modelek w kraju, szmuglującej w torbie od Vuittona miniaturowego pud­la, i jej przyjaciółki, popularnej celebrytki, córki jednego z naj­wyżej cenionych reżyserów w kraju. Lulu ledwie nadążała za mną na dwunastocentymetrowych obcasach. Nie, w ogóle nikt się na nas nie gapił, kiedy truchtaliśmy korytarzem. W każdym razie nie za bardzo.      
A wracając do tematu, nie mogłam uwierzyć, że do tego stopnia się z tym nie kryje. To znaczy Lulu. Nie ukrywa tego, że ma obsesję na punkcie brata Nikki Howard. Całe szczęście, że przynajmniej ubrała się w miarę normalnie, w klasyczne dżin­sy Jordache, skórzaną kurtkę lotniczą i koszulę od Alexandra McQueena. Bluzkę od Chloe i dżinsy Citizens of Humanity, które sama chciałam włożyć, musiałam siłą wydrzeć z jej rąk. Co było idiotyczne, bo jestem ze trzydzieści centymetrów wyż­sza od niej, więc nie wiem, jakim cudem może nosić ciuchy Nikki. Ale mimo wszystko. Tak wcześnie wstać dla faceta? Cóż, przyganiał kocioł garnkowi. Kiedy akcja z nalepkami z dinozau­rami się nie udała, przez kilka pierwszych tygodni po operacji sama robiłam różne głupie rzeczy w nadziei, że pewien chłopak zwróci na mnie uwagę. Każdego ranka poświęcałam pół godziny na robienie fryzury, której Christopher w ogóle nie zauważył. I nosiłam zaskakująco niewygodny - marki Stark, oczywiście - push-up, na który, jak wyżej, nawet nie spojrzał, bo nigdy nie spuszczał wzroku poniżej mojego podbródka. Więc chyba wiem, jak to jest. Ale żeby wizyta w LAT była ekscytująca? Uwierzcie mi, w Liceum Alternatywnym Tribeca nie było nic ekscytującego, co zresztą zdążył już potwierdzić nawet Steven. Moim zdaniem tu było wręcz anty ekscytująco. Lulu nigdy też wcześniej nie odwiedziła żadnego amerykańskiego liceum. Gapiła się bezczelnie na uczniów, których mijali­śmy. A każdy z nich wybałuszał na nas z niedowierzaniem oczy, szepcząc: „Ty, to jest..."
- O Boziu, jaka ona jest śliczna! - Jęczała Lulu niemal ni krok. Albo: - Czy on nie jest słodki? - jakby mówiła o szczeniaczkach, a nie o prawdziwych, żywych piętnaste- i szesnasto latkach. Zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy, że ci ludzie są ledwie rok czy dwa młodsi od niej.
Co prawda, jako że nie byli tak szczodrze wyposażeni w geny jak ona, wyglądali niemal jak przedstawiciele innego gatunku.
To jednak nie usprawiedliwiało jej zachowania.
Szczególnie kiedy zobaczyła Fridę stojącą z grupki i młodszych  czirliderek pod szafkami, i krzyknęła:
- Boże, patrz, Nikki! Tam jest Frida! Cześć, Frida!
Frida wymiękła na nasz widok, a zwłaszcza na widoki -Koleżankom też opadły szczęki. Ze mną jadały czasem lunch na stołówce LAT, więc Nikki Howard nie była już dla nich taką sensacją jak na początku.
Ale Frida chwaliła im się, że zna Lulu, i byłam praktycznie pewna, że żadna z dziewczyn jej nie wierzyła.
I oto objawiła im się Lulu Collins, ozdoba czerwonych dy­wanów na premierach filmowych, okładek czasopism i niedomy­tych rockandrollowych chłopaków, z którymi raczej nie powinna się prowadzać. Chociaż kim byłam, żeby ją krytykować, skoro Nikki chodziła z niektórymi z tych chłopaków za plecami Lulu? W każdym razie Lulu tu była we własnej osobie. Co więcej, szła korytarzem w ich stronę i pozdrawiała Fridę. Gapiły się na nią z podziwem i zachwytem.
-  O Boże, Lulu! - krzyknęła Frida. Wyglądała, jakby miała się zaraz posikać z radości. – Nie wierzę, że tu jesteś. I Nikki! To niesamowite! Właśnie o was mówiłam. No wiecie, o waszej imprezie?
-  Och, musisz przyjść - ucieszyła się Lulu. - Wszystkie przyjdźcie. To jutro wieczorem. Będzie odlotowo, serio. Wszy­scy będą. Marc, Lauren, Paris. Uwielbiają moje przyjęcia nowo­roczne. Są najlepsze w mieście.
Widziałam, jak dziewczynom ruszają trybiki w głowach Marc Jacobs, Lauren Conrad, Paris Hilton.
-  Lulu, one nie mogą przyjść. Chodzą do liceum! - mruk­nęłam pod nosem.
No to co - stwierdziła, patrząc na mnie tępo. - Ty też chodzisz  -Ale ja nie mam czternastu lat i nie mieszkam z rodzicami.
-Czy ktoś - wtrącił się Steven - mógłby mi wyjaśnić, co tu robimy? Myślałem, że próbujemy odnaleźć moją matkę.
Ho tak jest - zapewniłam. - Chodźmy. Spojrzałam ponuro na Fridę i jej koleżanki.
Nie możecie przyjść na nasze przyjęcie. Jesteście nieletnie .Chodź, Lulu. - Złapałam ją za łokieć i chciałam odciągać , od dziewczyny. Ale było już za późno. Usłyszałam znajomy głos wołający Nikki, i po sekundzie Whitney Robertson była już przy nas, w obstawie swojego klona, Lindsey, i chłopaka, Jasona Klei-na, ociekającego dezodorantem Axe.
- Nikki, cześć. - Whitney drapieżnym wzrokiem lustrowa­ła Stevena. Nie próbowała nawet ukryć zainteresowania przed Jasonem, ale moim zdaniem ich związek już od dawna był dysfunkcyjny. W czym nie było tak naprawdę nic niezwykłego, bo od zawsze podejrzewałam, że Jason jest cyborgiem. - Nie wie­działam, że dzisiaj dzień pod hasłem: „Przyprowadź byczka do szkoły".
Steven zrobił przerażoną minę. Nie dziwiłam mu się. Whit­ney była jak próchnica - wystarczyło znać ją pięć sekund, żeby wiedzieć, że trzeba się jej pozbyć.
Zignorowałam ją i ruszyłam w stronę pracowni komputero­wej, chociaż ciągle słyszałam krzyki Whitney: „Nikki? Nikki!" w oddali. Lulu szła za mną, trzymając Stevena za połę kurtki, żeby się nie oddalał. Brat Nikki jakby tego nie zauważał. - Co my tu robimy? -zapytał znów. -W jaki sposób... Dotarłam już do drzwi pracowni, z której właśnie wycho­dził Christopher. Chciał zdążyć na przemawianie publiczne przed dzwonkiem. Jak zawsze na jego widok moje serce zapikało mocniej. Dzisiaj pod skórzaną kurtkę włożył czarną ko­szulkę z Ramones. Włosy miał jeszcze trochę mokre na końcach po porannym prysznicu, a dżinsy leżały mu na tyłku jak druga skóra.                      
Stwierdzenie, że zaskoczył go mój widok, byłoby lekkim nie­dopowiedzeniem. Na dodatek za mną szła Lulu, którą z pewnoś­cią poznał - był równie wściekły jak ja na jej ojca za spartolenie filmu na podstawie Journeyąuest - i naburmuszona, krótkowłosa, przerośnięta wersja mnie, czyli Steven. Christopherowi szczęka opadła prawie na podłogę.
-  Eee... cześć-powiedział.
-  Muszę z tobą porozmawiać - oznajmiłam. Trudno mi było cokolwiek wydusić, kiedy serce tak strasznie tłukło mi się pod żebrami.
-  Teraz? - Jego spojrzenie mnie ominęło i padło na zegar w korytarzu. - Zaraz się zacznie lekcja.
-  Wiem - powiedziałam. Chwyciłam go za ramię. Wiem, że nie poczuł tego elektrycznego ładunku, który przeskoczył z moich palców na jego kurtkę. Ale ja podskoczyłam jak rażona piorunem. - Nie idziemy dzisiaj na lekcje. Jedziemy do twojego kuzyna.
Christopher przerzucił plecak z jednego ramienia na dru­gie, patrząc kolejno na mnie, Lulu i Stevena. A potem znowu na mnie. Jego twarz była niewzruszona.
-  Posłuchaj, Nikki - powiedział. - Jeśli chodzi o twoją mamę, to chyba ustaliliśmy...
-  Mam to, o co prosiłeś - rzuciłam. - Więc jedźmy, okej?
Jego błękitne oczy spojrzały na mnie badawczo. Spodzie­wałam się, że zapyta o egzaminy semestralne. Stary Christopher by to zrobił. Powiedziałby: „Ale to pierwszy semestr ostatniej klasy. Uczelnie będą patrzeć na nasze stopnie z tego półrocza. Jeśli zawalimy, to się na nas odbije. McKayla Donofrio już ma stypendium Skarbu Narodowego. Nie możemy zawalić".
Ale to nie był stary Christopher. To był Christopher Czarny Charakter.
Popatrzył mi w oczy i powiedział:
-  Jedziemy.
Ruszyliśmy do najbliższego wyjścia, chociaż Frida - któ­ra, jak się okazało - lazła za nami przez cały czas, zaczęła wołać:
-  Czekajcie! A wy dokąd? Hej! Zaraz będzie dzwonek. Nie możecie tak sobie wyjść.
-  Złap taksówkę - rzuciłam Christopherowi - i każ kierow­cy zaczekać. Zaraz przyjdę. - Oderwałam się od grupki i odwró­ciłam na pięcie.
Złapałam Fridę za ramię i jedną ręką przyszpiliłam ją do najbliższej szafki.
Stwierdzenie, że ją to zaskoczyło, byłoby niedopowiedze­niem stulecia. Ale to była zbyt ważna sprawa, żebym mogła zgrywać dobrą starszą siostrunię. Nie mogłam pozwolić, żeby mi to schrzaniła. Musiałam myśleć o Stevenie.
-  Idź do klasy - powiedziałam. - I zapomnij, że mnie tu dzisiaj widziałaś.
-  Dokąd jedziecie? - Koniecznie chciała wiedzieć. - Nie możesz wagarować w tym tygodniu. Zaraz egzaminy. Oblejesz!
-  Nie żartuję, Frido - powiedziałam. - Koleżankom po­wiedz to samo. Nie widziałyście nas.
-  Co się dzieje? - Chyba nie na żarty się przestraszyła. I wiecie co? Miała powody, żeby się bać.
-  Dokąd zabieracie Christophera? - drążyła.
Ja jednak szłam już do drzwi, przez które wyszli właśnie Lulu, Steven i Christopher.
-  Naskarżę na ciebie - usłyszałam, jak woła za mną Frida. -Zobaczysz, Em! Znaczy Nikki! Czekaj!
Jej głos został za ciężkimi stalowymi drzwiami szkoły, które zatrzasnęły się za mną. Zbiegłam po schodkach w gryzącej, zim­nej mżawce do czekającej taksówki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz