piątek, 6 lipca 2012

#10


Każdy, kto widziałby mnie, jak wlokę się w poniedziałek do szkoły tuż przed dzwonkiem, z kubkiem herbaty w jednej ręce, z MacBookiem w drugiej i z torbą Marka Jacobsa pełną nie-odrobionych prac domowych, domyśliłby się, że miałam fatal­ny weekend. Wiedziałam, że wyglądam koszmarnie. Całą noc przewracałam się z boku na bok, nie mogąc spać nie tylko przez Lulu, która zabrała mi całą kołdrę, ale przez chłopaka, w którym byłam beznadziejnie zakochana. No owszem, on też był zako­chany. Tyle tylko, że nie w McKayli Donofrio. Kochał nieżyjącą dziewczynę.
A wspomniałam, że zamierzał unicestwić firmę, w której pracowałam? No właśnie.
Oczywiście nie chodziło o to, że uwielbiam korporację Stark Enterprises. Ale też niekoniecznie chciałam ją niszczyć. Prawdę mówiąc, lubiłam nawet parę osób, które tu spotkałam.
Nie żeby Christopher był tak miły i zechciał mi zdradzić ze szczegółami, co takiego on i jego kuzyn Felix zamierzają zrobić, kiedy już dostaną informacje, o które mnie prosił. Bo dlaczego miałby mi mówić? Byłam tylko pustogłową modelką.
Oczywiście nie wyraził się w ten sposób. Ale było jasne, że jego zdaniem raczej niczego nie zrozumiem i że będzie lepiej dla mnie, jeśli mi niczego nie powie.
Oczywiście w jakiejś części była to moja wina, bo kiedy go „poznałam", udawałam, że nie mam bladego pojęcia o kompu­terach.
Moja reakcja na wieść, że zamierza zniszczyć Stark Enter­prises, nie była udawana. Nic nie mogłam na to poradzić. Byłam szczerze przerażona. Wyrzuciłam z siebie pierwsze, co mi przy­szło do głowy, czyli:
- Ale... dlaczego?  
Christopher uśmiechnął się tylko tajemniczo i powiedział:                                                        
   -  Mam swoje powody.
Nie umknęło mi, że j ego oczy na ułamek sekundy zatrzyma­ły się na moim zdjęciu.
Świetnie. Po prostu świetnie! Teraz było już zupełnie jas­ne, co jest grane. Moja śmierć, podobnie jak zgon tak wielu tra­gicznych bohaterek przede mną, doprowadziła do jeszcze jednej śmierci... Christophera. Choć on umarł tylko wewnętrznie. Jego serce zastygło i wesoły Christopher - chłopak, którego kocha­łam, z którym tyle razy grałam w Jouneyąuest, którego tak bar­dzo chciałam zainteresować swoją osobą nie jako koleżanka, ale jako dziewczyna - zmienił się w super złoczyńcę.
Dlaczego byłam taka zaskoczona? W komiksach takie rze­czy zdarzały się raz po raz. Teraz Christopher użyje swoich mocy w służbie zła, a wszystko, żeby pomścić moją śmierć. Bo jakie mogło być inne wytłumaczenie?
Dla pewności spytałam:
-  Czy jednym z powodów jest wypadek twojej przyjaciółki. Tej, która zginęła w Centrum Handlowym Starka? Bo wiesz... uważam, że to raczej wina demonstranta, który strzelił z pistole­tu do paintballa w plazmowy ekran, pod którym stała,
Christopher spojrzał na mnie bez wyrazu i powiedział:
-  A kto był odpowiedzialny za zamocowanie tego ekranu do sufitu w taki sposób, żeby strzał z pistoletu do paintballa nie spowodował upadku?
-  No... Stark - powiedziałam, - Ale...  
-  Więc Stark ponosi odpowiedzialność za to, co się stało. Boże! Nie do wiary, jakie to było denerwujące.
W pewnym sensie bardzo mnie kręciło. Która dziewczyna nie chciałaby, żeby chłopak specjalnie dla niej urządził hakerską demolkę wielkiej, nie ekologicznej korporacji? Szczególnie takiej, która praktycznie trzymała ją w korporacyjnej niewoli i która led­wie dzień wcześniej o mało nie rzuciła jej na pożarcie rekinom.
Jedyny problem w tym, że Christopher nie robił tego dla mnie. To znaczy robił, ale o tym nie wiedział. Bo myślał, że Em Watts nie żyje. Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek nie mogłam mu powiedzieć, że to nieprawda. Bo zdałam sobie sprawę, że kom­pletnie mu odbiło. Kto wie, co by zrobił, gdyby znał prawdę? Mógł wypaplać wszystko w blogosferze, żeby się zemścić na Starku.
A wtedy gdzie ja bym wylądowała? I moi rodzice? W są­dzie. Owszem, Stark poszedłby na dno. A razem z nim rodzina Wattsów.
Wystarczająco fatalne było to, że Christopher bawił się w to wariackie pisanie wirusów. Stark prawdopodobnie o tym wie­dział, skoro pozakładał pluskwy w jego mieszkaniu. A ja tu so­bie siedzę, jak gdyby nigdy nic. W głowie mi się nie mieściło, że to wszystko się dzieje naprawdę. Christopher, mój kochany, zabawny przyjaciel, zmienił się w cynicznego mrocznego krzy­żowca, bojownika o globalną sprawiedliwość? Kiedy?
-  Naprawdę uważasz - powiedziałam, kombinując, jak po­radzić sobie z tą sytuacją- że tego by chciała twoja przyjaciół­ka? A jeśli cię złapią? Możesz dostać areszt domowy jak twój kuzyn. Albo jeszcze gorzej, normalnie pójść do więzienia, jeśli osądzą cię jak dorosłego.
-  Mam to gdzieś - powiedział Christopher, kręcąc głową. - Będzie warto.
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Stało się dla mnie oczywiste, że Christopher zmienił się w stu procentach. Brako­wało tylko czarnej peleryny i poszarpanej blizny na twarzy.
-  Ryzykujesz więzienie - zapytałam, osłupiała - dla zmarłej dziewczyny?                                                                    
Jego słowa były jak trzęsienie ziemi dla mojego świata.
-  Była tego warta.
W tej chwili nienawidziłam Emm Watts tak bardzo, że gdy­bym mogła złapać nóż i wbić go w jej serce, zrobiłabym to. Nie­ważne, że to ja byłam Em Watts. Nie mogłam patrzeć na jej zdję­cie ani sekundy dłużej. Musiałam stąd wyjść. Musiałam wyjść z tej nory obłąkańca. Szczególnie że ciągle miałam ochotę go pocałować. Ale on nie chciał pocałować mnie, bo był zakochany w zmar­łej dziewczynie.
Nie wiem, co powiedziałam ani co zrobiłam potem. Jakimś cudem znalazłam się w przedpokoju, wbiłam się w płaszcz, a Cosie włożyłam jej kubraczek. I przyznaję ze wstydem, że w moich oczach znalazło się jeszcze trochę niewylanych łez... On chyba nie zauważył. Tym razem. I oczywiście teraz musiałam zdecydować, czy mam mu dać to, czego chciał, i zaryzykować, że ludzie, z którymi pracowałam wylądują na bruku? Zakładając, że to, co zaplanowali on i Fe-lix, rzeczywiście się uda. Spójrzmy prawdzie w oczy, jakie były na to szansę? Kochałam Christophera i byłam pewna, że może osiągnąć wszystko, co sobie postanowi. Ale zniszczenie wartej miliardy dolarów korporacji za pomocą komputerowego wirusa, czy jak tam chciał to zrobić? Zejdźmy trochę na ziemię, co?
A może zapomnieć o jego prośbie i spróbować znaleźć mamę Stevena w jakiś inny sposób?                          
Poza tym fajnie by było, gdyby choć trochę mnie polubił a taką, jaka byłam teraz, w ciele Nikki Howard. Bo kiedy sta­łam w przedpokoju, próbując nie pokazać po sobie, jaka jestem wściekła, wyraźnie czułam, co myśli - pozbądźmy się już tej ślicznotki, skoro nie ma zamiaru udzielić nam informacji, której potrzebujemy.
O, był grzeczny. Dał mi nawet obiecany parasol.
Ale jakoś nie błagał mnie, żebym została.
A biorąc to wszystko pod uwagę, czy było coś dziwnego w tym, że nie spałam całą noc? I że w ogóle nie uczyłam się do egzaminów?
Kiedy tylko weszłam do LAT, ruszyłam w kierunku babskiej łazienki na parterze. Miałam nadzieję, że uda mi się spędzić cho­ciaż minutkę przed lustrem i trochę podreperować sobie twarz, zanim na przemawianiu publicznym - czyli pierwszej lekcji -spotkam Christophera. Nie miałam pojęcia, co mu powiem, ale wiedziałam, że będę się czuła odrobinę pewniej z błyszczykiem na ustach. Moja siostra od dawna rozpływała się nad zaletami błyszczyka. Kompletnie to ignorowałam, dopóki profesjonalna makijażystka nie zaczęła mnie nim pacykować na co dzień. I do­póki nie zobaczyłam efektów w lustrze i na stronach czasopism, które Nikki regularnie zaszczycała swoją twarzą. Błyszczyk na­prawdę potrafił podnieść kobiecie poczucie własnej wartości, a każdy, kto myślał inaczej, nigdy nie próbował Triple X firmy Nars.
Zabawne. Właśnie kiedy o tym myślałam, z łazienki wybieg­ła moja siostra i wpadła prosto na mnie.
-  Em... znaczy Nikki! - wykrzyknęła, gdy gorąca herbata chlupnęła z trzymanego przeze mnie kubka, rozlewając się kałużą po podłodze. - Ups! Och, bardzo przepraszam.
Jej kumpele - Frida rzadko pojawiała się gdzieś bez ban­dy koleżanek z młodszej drużyny szkolnych czirliderek - wbiły we mnie drapieżny wzrok. Chociaż chodziłam do LAT już od prawie dwóch miesięcy (w obecnym wcieleniu, oczywiście), uczniowie jeszcze nie przywykli do mojego widoku na koryta­rzach. Musiałam znosić gapienie się, a od czasu do czasu nawet bezczelne gwizdy, chociaż należałam do bardziej konserwatyw­nie ubranych osób. Gołe brzuchy, dekolty i wystające stringi nie były tolerowane przez administrację, co oczywiście nie wyklu­czało okazjonalnego błyskania opalonym ciałem przez Whitney Robertson i jej klony. Ale ja chodziłam pozapinana na ostatni guzik. Oczywiście po Nowym Roku wszystkie moje tajemnice przestaną być tajemnicami, dzięki pokazowi Stark Angels.
-  Hej - rzuciłam do Fridy. - Dzięki. - To był oczywiście sarkazm. Chodziło o herbatę, która sparzyła mi rękę. Otarłam dłoń o top od Temperleya, który na szczęście był granatowy, więc nie było na nim widać plamy.
-  Tak się cieszę, że na ciebie wpadłam. Musimy pogadać
- powiedziała Frida, łapiąc mnie za rękę i wciągając do łazienki, z której przed chwilą wyszła. - Dziewczyny, idźcie beze mnie
- zawołała do koleżanek. - Ja muszę pogadać z Nik.
Nik. Nieźle. Nie ma to jak zaszpanować przed psiapsiółkami Na szczęście łazienka była pusta ~ Frida szybko to ustaliła, zaglądając od spodu do kabin.
-  Jak mogłaś tak wczoraj uciec? - zapytała ze złością, pusz­czając moją rękę i porzucając uprzejmy ton, który przybrała na korytarzu przy koleżankach. -1 ja, i mama bardzo się martwiły­śmy. A na dodatek nie odbierasz telefonów.
Gapiłam się na nią, mrugając tępo. Za dużo tego było jak na tak wczesny poranek, nieprzespaną noc i zero kofeiny. Nie że­bym pijała specjalnie dużo kawy, od kiedy dowiedziałam się, że jest zakazana w antyzgagowej diecie Nikki, której zalecenia na szczęście trzymała przylepione do lodówki. Odkryłam, że jedna filiżanka dziennie to maks, bo inaczej refluks mnie zabijał.
-  Miałam naprawdę fatalny dzień - powiedziałam. Nie było to szczególnie dobre wytłumaczenie, ale innego nie miałam.
-  I zostawiłaś tę wielką torbę prezentów dla nas! - ciągnęła Frida. - Po prostu zostawiłaś, nie mówiąc ani słowa!
-  Bo to prezenty, które mieliście otworzyć, kiedy wszy­scy pojedziemy do babci - odparłam. Nie chciałam myśleć
0 radosnych porankach z prezentami, które urządzaliśmy sobie na Florydzie. O bitwach na kule z papieru pakowego, o drejdlach i czekoladowych Mikołajach... Wiedziałam, że to już nie dla mnie.
-  Wiem przecież - powiedziała Frida. - To bardzo miłe z twojej strony...
Byłam pewna, że potrząsała już czarnym aksamitnym pu­dełeczkiem, które jej kupiłam, i pewnie się domyśliła, że jest w nim dokładnie to, co chciała. Coś, co miały wszystkie jej ko­leżanki z LAT, ale na co naszych rodziców nigdy nie było stać - para kolczyków z brylancikami.
-  Słuchaj - powiedziałam, zgnębiona. Nie chciałam myśleć o tym, jak będzie otwierać to pudełeczko na Florydzie, a ja nie zobaczę jej miny. - Muszę lecieć, Zaraz dzwonek, a nie byłam jeszce nawet przy szafce.
Nie - rzuciła Frida, znów chwytając mnie za nadgarstek, tyle że ten drugi, bez herbaty. -Nikki, rozmawialiśmy z mamą i z tatą. Dlatego tak do ciebie wydzwanialiśmy. Mama nie sądzi­ła, że tak cię obejdzie, że nie możesz jechać do babci. Myślała, że będziesz w jakimś bajecznym miejscu, w Paryżu czy gdzieś. I że nie będzie ci zależało...
-  Naprawdę muszę już iść - powiedziałam. Nie chciałam tego słuchać. Pewnie zaraz się dowiem, że zamierzają urządzić jakieś żałosne chanukowo-bożonarodzeniowe przyjęcie tutaj, w mieście, zanim wyjadą, z prezentami, gorącym cydrem i oglą­daniem Opowieści wigilijnej.
Ale to już nie byłoby to samo bez plaży, babci i jej głupich mrożonych bajgli. Których i tak nie mogłam jeść w tym głupim ciele.
-  Teraz, skoro już wiemy, że nie wyjeżdżasz, wszystko bę­dzie inaczej - mówiła dalej Frida. - Odpuszczamy sobie w tym roku Florydę. Zostajemy tutaj, w mieście, a babcia zgodziła się przylecieć do nas! Więc będziesz mogła przyjść. Możemy po­wiedzieć, że jesteś moją koleżanką ze szkoły...
-  Fri - powiedziałam. Nie chciałam tego słuchać.
-  No weź, Nik. Wiem, że to nie będzie to samo, ale też bę­dzie wesoło. Babcia się cieszy z przyjazdu nawet mimo zimy, a przecież wiesz, jak ciężko ją tu ściągnąć, kiedy jest zimno...
Frida podskoczyła, chociaż nie wiedziałam, czy przez to, że na nią krzyknęłam, czy przez dzwonek. Tak czy inaczej, ściąg­nęłam jej uwagę.
-  Spóźnimy się na lekcje. Pogadamy o tym później, okej?
-  Okej - burknęła Frida, urażona. - Ale, rany, myślałam, że cię to ucieszy. No bo zrezygnowałam nawet z obozu treningowe­go, żeby zostać z tobą w mieście.
Nagle odechciało mi się herbaty, bez względu na niedobory kofeiny. Rzuciłam kubek z zawartością do najbliższego kosza i wyszłam z łazienki.
-  Wcale mnie nie ucieszyło, Frido - syknęłam do niej przez zaciśnięte zęby, gdy mnie dogoniła. - Chcę, żebyś robiła to, cze­go ty chcesz, a nie to, czego twoim zdaniem chcę ja. -  Ale ja robię to, co chcę - odparła Frida. - Naprawdę chcę przyjść na waszą imprezę.
Zatrzymałam się jak wryta i obróciłam na pięcie twarzą, do niej, chociaż ostatni spóźnialscy mijali nas biegiem, próbując zdążyć do klas przed sprawdzaniem obecności.
-  Chwila. –Spojrzałam na nią, wściekła .-Wymanewrowałaś całą rodzinę z wyjazdu na Florydę, żeby pójść na imprezę Lulu? - To by było totalnie w jej stylu. Frida miała obsesję na punkcie sławnych i bogatych. Odgryzłaby sobie rękę, gdyby w zamian mogła się otrzeć o jakąś sławną osobę odpowiedniego rodzaju.
Jej rumieniec zdradził mi prawdę, zanim zdążyła się ode­zwać.
-  No, niezupełnie - powiedziała.
Załamana, uniosłam ręce w powietrze i odwróciłam się, by pójść do klasy. Miałam dość.
-  Co? - Frida nie chciała się odczepić. - Myślałam, że się ucieszysz! Wczoraj byłaś taka smutna! Teraz będziesz miała na miejscu mamę i mnie...                            
-  Jesteś niewiarygodna - powiedziałam, - Wczoraj rzuciłam wszystko. Lazłam w tę okropną pogodę i ryzykowałam, że mama się na mnie wścieknie, żeby cię poprzeć, bo tak bardzo chciałaś jechać na ten obóz. Ale kiedy tylko dostałaś lepszą pro­pozycję, nagle przestało ci zależeć. Nagle przestałaś być inte­gralną częścią zespołu? Przestałaś być bazą w piramidzie?
Frida truchtała obok mnie, otwierając i zamykając usta jak złota rybka. Wiedziałam, że próbuje wymyślić jakieś usprawied­liwienie. Ale nie mogła nic powiedzieć, bo nie było usprawiedli­wienia dla takiego zachowania.
-  Zdaje ci się, że wyświadczasz mi wielką przysługę - po­wiedziałam. - Ale wcale nie robisz tego dla mnie, prawda? Bo tak naprawdę to ty będziesz z tego coś miała. No więc, mam dla ciebie newsa, Fri. Są na świecie rzeczy ważniejsze niż imprezy. Takie jak niesprawianie zawodu koleżankom z drużyny. Pomy­ślałaś w ogóle, jak się będą czuły, kiedy się dowiedzą, że olałaś je dla przyjęcia z Nikki Howard i Lulu Collins? Dotarłam do klasy, gdzie zaczęła się już lekcja przemawia­nia publicznego. Odwróciłam się w drzwiach, żeby jeszcze raz na nią spojrzeć. Oczy Fridy były pełne gniewu.
-  Myślałam, że robię frajdę siostrze - powiedziała.
-  Tia - rzuciłam. - Zabawne, że przypominasz sobie o sio­strze wtedy, kiedy czegoś chcesz. Mam cię poprzeć w kłótni z matką, podarować brylantowe kolczyki albo wejściówki na od­lotową imprezę. Na którą zresztą wcale nie jesteś zaproszona!
Minęłam ją i weszłam do klasy, kiedy pan Greer wołał właśnie:
-  Panno Howard, czy pani dziś do nas dołączy, czy woli pani gawędzić na korytarzu?
-  Przepraszam - mruknęłam. Przemknęłam przez klasę i wsunęłam się na swoje miejsce...
Które - tak się przypadkiem składało - było tuż przed miej­scem Christophera.
Ten dzień nie zapowiadał się miło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz