sobota, 28 lipca 2012

#8


Will poprowadził mnie do drzwi zabitych dyktą. Bez trudu oderwał jej kawałki i odrzucił je na bok. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam, jak czysto jest w środku. Wszystkie śmieci i szklane okruchy zmieciono pod ścianę. W kącie, obok stosu zardzewiałych samochodowych kapsli i drewnianych skrzynek, leżały opony. Przez wysokie okna, w większości całe, wlewało się światło księżyca. Stalowe kolumny łączyły podłogę z sufitem. - Nawet posprzątałem na twoje przyjście - rzekł Will, usiłując powstrzymać śmiech. Śmiech, który pewnie miał być wyrazem kpiny ze mnie. Posłałam mu gniewne spojrzenie. -Jak mogłeś tu cokolwiek robić, skoro wejście było zabite? Po wyjściu z powrotem przybiłeś dyktę? - Nie wszedłem przez drzwi - odpowiedział i pokazał palcem w górę. Moje spojrzenie powędrowało ku oknom. - Nieee. - Kiedy już zorientujesz się, na co cię stać, nie będziesz się dziwić, jak dostałem się do środka. Po to tu przyjechaliśmy.
- Żebyś mógł zamordować mnie i ukraść moją Perełkę? - mruknęłam, zdzierając ze ściany płaty łuszczącej się farby. Will zamrugał. - Co ukraść? - Nieważne. - Dziwna z ciebie dziewczyna - powiedział i podszedł do mnie. W pierwszej chwili bliskość jego osoby zaniepokoiła mnie, lecz zaraz poczułam, jak mój niepokój topnieje. Dziwna wydała mi się moja reakcja na jego obecność. Może zareagowałam tak dlatego, że był jedyną znaną mi osobą na świecie, która miała moc, by mnie bronić? W takiej sytuacji każdy poczułby się bezpieczny, prawda? Może właśnie to była ta „więź", która, jak wcześniej wspomniał, nas łączy. - Co robisz? - zapytałam zdumiona. Poczułam, jak jego palce przesuwają się delikatnie po łuku mojego barku, a jego spojrzenie wędruje w dół. Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Jeśli spróbuje mnie pocałować, to mu to wybiję z głowy i żadna więź mu nie pomoże. Zsunął pasek torebki z mojego ramienia i odrzucił ją na bok. - To ci nie będzie potrzebne. - Odwrócił się i odsunął do tyłu. Powoli wypuściłam powietrze. - Dziwny jesteś, wiesz o tym? O wiele dziwniejszy, niż ci się wydaje, że ja jestem. Zaśmiał się i powiedział: - Zdaje się, że już mi to mówiłaś. - Czy muszę być w Mroczni, żeby walczyć albo wykonywać te wszystkie zwariowane fikołki?
- Nie - odpowiedział. - Do Mroczni musisz wejść tylko wtedy, kiedy chowa się tam kosiarz. To jedyny sposób, żeby ich ujrzeć. - To co tak naprawdę mogę zrobić? Ty potrafisz wskoczyć przez okno na drugim piętrze, a ja? - Ty też to potrafisz. I nie potrzebujesz do tego skrzydeł. Zignorowałam tę przemądrzałą uwagę, która i tak nie miała dla mnie większego sensu. Rozpięłam bluzę, zdjęłam ją i rzuciłam obok torebki. Skrzyżowałam ramiona na piersi. - No, dobra. Pokaż mi coś. - Możesz zburzyć cały ten budynek. Fuknęłam bez przekonania. - Zademonstruj. - Nie zamierzam burzyć magazynu, kiedy jesteśmy w środku - powiedział. - To miejsce będzie nam potrzebne jeszcze przez jakiś czas. Ale dam ci próbkę naszych możliwości. Odsunął się ode mnie i patrząc mi prosto w oczy, stanął przy jednej ze stalowych kolumn. Przez chwilę - musiałam zamrugać kilkakrotnie - wydawało się, że powietrze wokół niego poruszyło się, tak jak fale ciepła kołyszące się nad chodnikiem w upalny dzień, tylko że tutaj ich źródłem było jego ciało. Zieleń oczu Willa nabrała intensywności, niemal rozjarzyły się, choć wiedziałam, że to niemożliwe. A potem niespodziewanie uderzył mnie podmuch powietrza -z taką mocą, że przewróciłam się na plecy. Wstałam niezdarnie, gapiąc się na Willa. Widziałam emanującą z niego energię. Czułam ją na skórze, czułam, jak wije się wokół moich nóg.
Will wykonał szybki skręt tułowia i uderzył czołem w stalową kolumnę. Rozległo się przeraźliwe jęknięcie giętego metalu, a kolumna złamała się pod takim kątem, że niemal została wyrwana z belki pod sufitem. Drobinki kurzu opadały wolno na podłogę. Cofnęłam się, ale zaplątały mi się nogi i omal nie upadłam. Wpatrywałam się w Willa przerażona, zdezorientowana, całkowicie zdumiona. -Jjja...jak? - Mógłbym ją położyć na podłodze, gdybym zechciał - odparł, pozwalając swojej mocy odpłynąć. - Ty jesteś silniejsza, Ellie. Muszę ci to udowodnić. - O Boże - jęknęłam tylko. - Teraz ty spróbuj - powiedział. - Wiem, że pamiętasz. Widziałem, jak to robiłaś już po przebudzeniu. Kiedy przywołasz swoją moc, będziesz miała siłę, by zabić kosiarza. Oni też to potrafią, dlatego musisz zachować ostrożność - po to masz anielski ogień. Jeśli natkniesz się na vira, możesz go nie rozpoznać, a wtedy będzie za późno. Ci słabsi są najbardziej podobni do ludzi. Ci z największą mocą nie zawracają sobie głowy kamuflażem. Zwykle nie lubią być porównywani do ludzi, ale przybierają ich postać, kiedy ich infiltrują. - Czy musisz ponownie dotknąć mojej twarzy, żeby uaktywnić moją moc? - zapytałam. - Nie sądzę, by to było konieczne. - Wyciągnął rękę i przywołał miecz. Ogromna srebrna klinga pojawiła się z błyskiem. - Przywołaj swoje miecze. - Po co? - zapytałam, niepewna jego zamiarów. - Uaktywnimy twoją moc, byś nauczyła się sama to robić. Jestem twoim żołnierzem, a nie kulą do podpierania. -Aleja...
Błyskawicznym ruchem wymierzył cios w moje gardło, lecz ja instynktownie zrobiłam unik. Byłam zszokowana własną szybkością. W moich dłoniach pojawiły się miecze, mimo że nie przywołałam ich świadomie. Will zamachnął się mieczem w dół, a wtedy ja uniosłam kopesze i zablokowałam jego cięcie. Rozległo się głośne szczęknięcie metalu napierającego na metal. Naciskał mocno, ale wytrzymałam, nie pozwalając mu wygrać, a na klingach moich mieczy zapalił się anielski ogień. Nieoczekiwanie Will przyłożył stopę do mojej piersi i przycisnął mnie do kolumny. Przygwoździł mnie tak mocno, że z płuc wypuściłam całe powietrze. On jednak nie ustępował i nie dał mi czasu na złapanie oddechu. Wyprowadził kolejne cięcie, lecz ja przeturlałam się w bok. Kiedy klinga jego miecza uderzyła o kolumnę, obejrzałam się za siebie przestraszona. - Przestań uciekać! - zawołał Will. - Walcz ze mną! -Zabijesz mnie! - wrzasnęłam. - Tylko jeśli mi na to pozwolisz! - Wyskoczył wysoko w powietrze i wylądował tuż przy mnie z uniesionym mieczem. Zamachnął się, lecz mój kopesz odbił jego miecz sprzed mojej twarzy. Wyprowadziłam cios drugim mieczem. Will skręcił tułów, a mimo to moja klinga przecięła jego policzek. Szarpnął głową i jęknął z bólu. Spojrzał na mnie, a jego zielone oczy rozjarzyły się jak nigdy wcześniej; rana na policzku od razu się zasklepiła -pozostała po niej tylko cieniutka krwawa kreska. Anielski ogień nie wyrządził mu krzywdy. - Nie ustawaj, walcz! - zagrzmiał. - Zawahasz się, to zginiesz! Nieoczekiwanie zniknął i zaraz pojawił się za mną. Odwróciłam się błyskawicznie i wystawiłam jeden
z mieczy, który od razu napotkał jego klingę. Zamierzyłam się drugim w brzuch Willa, lecz on odskoczył, wykonał obrót i kopnął mnie w nadgarstek. Kopesz wyleciał w górę. Spojrzałam za mieczem przerażona, a gdy mój wzrok powrócił do Willa, on już atakował. Opuściwszy broń, przyskoczył do mnie i chwycił za gardło. Przycisnął mnie do kolumny, zacisnął dłoń na nadgarstku ręki, w której trzymałam drugi kopesz. Całkowicie mnie zablokował. Próbowałam się wyswobodzić, lecz jego uchwyt był zbyt silny. - Puść mnie! - Wolną ręką chwyciłam dłoń, którą trzymał mnie za gardło. - Nie ma mowy - powiedział. - Przegrałaś. Przestałaś walczyć i odwróciłaś spojrzenie. - Proszę, proszę, Will. - Jego dłoń boleśnie dusiła moją tchawicę. Poczułam dreszcz paniki i pieczenie łez. - Zabijesz mnie. - W takim razie zrób coś! - ryknął mi w twarz. -Masz dość siły! Jeśli chcesz, żebym cię puścił, to zmuś mnie do tego! Wydałam przeraźliwy okrzyk, wyraz strachu i wściekłości, i wtedy moja energia eksplodowała. Kolumna za plecami jęknęła rozłupana, a podłoga zadrżała i zapadła się, wgnieciona moją siłą. Will wylądował na podłodze i toczył się jeszcze kilka metrów. Skoczyłam do przodu, a gdy zamierzyłam się na jego gardło, mój miecz wystrzelił płomieniem. Przyłożyłam czubek klingi do tętnicy szyjnej Willa. Dysząc ciężko, czułam, jak mocno bije moje serce, a moc wiruje wokół niczym huragan i połyka mnie swoim diamentowym światłem. Moje spojrzenie pociemniało, kiedy spojrzałam na Willa. Powoli podniósł dłonie.
- Przegrałeś - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Poczułam, ze moja moc wycofuje się, ciało rozluźnia. Podniosłam z podłogi miecz i siłą woli oddaliłam od siebie oba kopesze. Will uśmiechnął się i wstał. Huknęłam go pięścią w twarz - na tyie mocno, że znowu opadł na kolana. -Jesteś gnój! - wrzasnęłam załamującym się głosem. Zaśmiał się, rozcierając energicznie szczękę. - A ty jesteś straszna. - Znowu wstał. Przywaliłam jeszcze raz, aż odskoczyła mu głowa. - Dlaczego mnie aż tak przestraszyłeś? Kiedy zamierzyłam się po raz trzeci, chwycił mnie za nadgarstek. - Dość tego bicia - warknął. - Jesteś mało dziewczęca, jeśli chodzi o zadawanie ciosów. Wyrwałam rękę i przeszłam kilka kroków, oddychając ciężko. - Dobry Boże, czułam się wspaniale. - Okładając mnie? - Tak - odpowiedziałam i posłałam mu gniewne spojrzenie. - Ijeszcze ta moc. Czułam, ze mogę przebić pięścią ścianę. - Moje spojrzenie powędrowało ku zagłębieniu w betonowej podłodze. Kolumna była mocno pogięta , ledwo trzymała się sufitu. Gdy na nią spojrzałam, jęknęła. Wystarczyło trącić ją palcem, żeby runęła. - Bo możesz - powiedział. - Boję się, Will - wyznałam. - Boję się samej siebie. Skoro jestem w stanie zrobić coś takiego, to co mnie powstrzyma przed użyciem podobnej siły wobec kogoś kto na to nie zasługuje? Co będzie, jeśli wyrządzę komuś krzywdę?
- Będę pilnował, żeby nic takiego się nie stało - zapewnił mnie. - Stojąc przed kosiarzem, powinnaś zapomnieć o wszelkich zmartwieniach. To moja robota. Ty musisz wykorzystać wszystkie swoje możliwości, by go pokonać. Zawahasz się, a zginiesz. Zawahałaś się teraz i dałaś mi szansę na zwycięstwo. Nie możesz przestać walczyć. Musisz mi zaufać: w czasie walki zawsze będę cię osłaniał. Kiedy przechodził obok, chwyciłam go za ramię. - Zaczekaj. - Odwróciłam go twarzą do siebie i sięgnęłam dłonią pod jego kołnierz. Miałam w pamięci tamten lśniący plus, który widziałam u niego wcześniej, i teraz wyciągnęłam spod jego koszuli łańcuszek. Na końcu wisiał srebrny krzyżyk, a nie żaden plus. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu przypomniałam sobie, co to jest, i moje serce zabiło ożywione. Dobrze było znowu go zobaczyć. Will patrzył na mnie uważnie. - Pamiętam go - powiedziałam. Will wydawał się spięty. Niespodziewanie jego reakcja okazała się równie miła jak moje wspomnienie o krzyżyku. - To był prezent - wyjaśnił. - Od mojej matki. - Czy chroni przed kosiarzami? -Nie. - To dlaczego go nosisz? - Matka mi go dała. Kiwnęłam głową, zła na siebie za to, że zadaję takie głupie pytania. Chociaż zachował kamienny wyraz twarzy, wyczułam, że go zraniłam. Krzyżyk miał dla niego wartość sentymentalną. Może znaczył dla niego tyle, co dla mnie skrzydlaty wisiorek - chociaż nie pamiętałam,
skąd go mam. Jego krzyżyk miał kilkaset lat. Skoro nosił go tak długo, to pewnie musiał wiele dla niego znaczyć, tak jak matka. - Przepraszam. - Nie zawracaj sobie tym głowy. - Wsunął krzyżyk pod koszulę. - To nic wielkiego. Głupi drobiazg. Patrzyłam na niego jeszcze przez kilka chwil. Wydawało mi się nienaturalne, że jest taki skryty. Ten przedmiot najwyraźniej wcale nie był dla niego głupim d r o b i a z g i e m, ale czułam, że nie powinnam go więcej o to wypytywać. - To co, trenujemy jutro wieczorem? - zapytał, wytrącając mnie z zamyślenia. - Nie - odpowiedziałam. - Jutro jest moje przyjęcie urodzinowe. -Ach, tak. Zapomniałem. - Nie sprawiał wrażenia rozczarowanego, po prostu stwierdził fakt. - Spotkamy się w bibliotece o trzeciej? -Jasne, ale własnej imprezy urodzinowej nie przepuszczę. - Będę w pobliżu. - Chciałabym, żebyś przyszedł - powiedziałam. - Jako gość. - Nonsens. Będę pilnował na dachu. - Nie musisz wciąż się skradać. Przyjdź na imprezę i raz w życiu zabaw się trochę. - Dobrze się bawię. Prychnęłam. - Zdaje się, że nasze wyobrażenia o dobrej zabawie mocno się różnią. Posłał mi szeroki uśmiech. - Kiedyś ci pokażę.
Odwzajemniłam uśmiech. - To teraz zabiłeś mi klina. -1 musisz pozostać w tym stanie do dnia, w którym zdecyduję się odkryć przed tobą swoje tajemnice. Roześmiałam się. - To przyjdziesz? Normalnie, do domu, nie na dach. Po jego ustach przemknął przebiegły uśmieszek. - A nie sądzisz, że Landonowi to się nie spodoba? -Skąd...? No, tak. - Widziałem, jak na ciebie patrzy. I zdumiewa mnie twój brak reakcji. - No cóż, skoro już poruszyłeś ten temat, to może i zareaguję. Przysunął swoją twarz do mojej. - Nie najlepiej czytasz ludzi, co? Pacnęłam go w ramię i odpowiedziałam: - Radzę sobie, tylko nie mam tysiąca lat doświadczeń -jak ty. Odsunął się rozbawiony. - Dobra, wpadnę. Jako gość. Pozwolę ci się tam zobaczyć. Zamrugałam. - Och, pozwolisz mi się zobaczyć? Skinął głową, próbując powstrzymać drwiący uśmieszek, co mu się nie do końca udało. - Tak. Widujesz mnie tylko wtedy, gdy tego chcę. Jestem mistrzem chowania się. -Jesteś pewny siebie. - Nawet nie wiesz jak bardzo. Spojrzałam na niego, mrużąc oczy. -Jeszcze się przekonamy. - Odwróciłam się i wyszłam z magazynu. Wsiadłam do samochodu, a gdy się
rozejrzałam, zobaczyłam, że Will stoi przy moim oknie. - Nie wsiadasz? Schylił się i popatrzył na mnie. -Nie. - Chyba nie zamierzasz drałować taki kawał z powrotem do Bloomfield Hills? - Dam sobie radę. -Ale kit. Wsiadaj. -Jedź i nie martw się o mnie - powiedział. - Nie zostawię cię tutaj. Wsiadaj. - Potrafię zadbać o siebie. Nie jadę. Do widzenia, El-lie - dodał i się odwrócił. - Will! - zawołałam i wyskoczyłam z samochodu. Zniknął. Rozejrzałam się na wszystkie strony, ale on jakby zapadł się pod ziemię. -Will? Na ciemnej ulicy wiatr pchał po chodniku zeschłe liście i stare papiery - nic więcej się nie poruszyło. - Mam dość tych twoich gównianych batmańskich numerów! - Zmordowana i zła wróciłam do samochodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz