sobota, 28 lipca 2012
#9
Obudziłam się o dziewiątej i gdy tylko wyszłam z łóżka, od razu poczułam skutki treningu z Willem. Bolały mnie plecy i barki, a tabletki przeciwbólowe, którymi wcześniej próbowałam się ratować, na niewiele się zdały. Wzięłam prysznic i zaparzyłam sobie kawę, żeby się obudzić. O dziesiątej zadzwoniła Kate i potwierdziła, że przyjedzie po mnie o jedenastej, a ja powiedziałam jej, że musimy się uwinąć do drugiej, ponieważ planuję jeszcze iść do biblioteki. Kiedy już rozlało się we mnie miłe ciepło kawy, włożyłam dżinsową spódniczkę i japonki. Dobrze się czułam, mimo że wciąż byłam trochę śpiąca. Było jakoś inaczej, ale podobał mi się ten stan. Zeby okiełznać trochę moje niesforne fale na głowie, zebrałam część włosów i spięłam z tyłu. Na prostowanie jakoś nie miałam ochoty tego dnia. Potem wróciłam do pokoju i włożyłam mój ulubiony top z dzianiny. Byłam gotowa do wyjścia. Ktoś zapukał do drzwi. - Tak? - zawołałam. Weszła mama. Wyraz jej twarzy ani trochę mi się nie spodobał.
- Ellie, czy chcesz mi o czymś powiedzieć? Gorączkowo rozważałam w myślach kolejne ewentualności. Co takiego zrobiłam? Wróciłam za późno? - Hm, chyba nie - odparłam, starając się zachować spokój, w przeciwieństwie do mojego tłukącego się serca. - A w sprawie samochodu nie masz mi nic do powiedzenia? Zapaliło się światełko. -Ach, tak - jęknęłam. - Ktoś musiał mnie stuknąć i odjechał. Też nie mogłam w to uwierzyć. Patrzyła na mnie z dezaprobatą. - Dziwi mnie, że zapomniałaś mi o tym powiedzieć. Chyba nie uderzyłaś w jakiś znak czy coś w tym rodzaju? Bądź ze mną szczera, Ellie. Wolałabym, żeby właśnie tak się stało. - Kiedy wczoraj wróciłam do samochodu, już to było - wyjaśniłam. - Przysięgam, że w nic nie uderzyłam, mamo. Strasznie się wkurzyłam, ale nie chciałam, żeby mi to zepsuło cały dzień, więc potem starałam się o tym nie myśleć. Odrabiałam lekcje, a wieczorem poszliśmy do kina i zupełnie zapomniałam. Przepraszam. - Trzeba będzie się tym zająć - powiedziała mama z zatroskaną miną. - Masz samochód zaledwie od dwóch dni, więc chyba naprawią to w serwisie. - Dość nieprzyjemnie położyła nacisk na te dwa dni. - Kogokolwiek wkurzyłaś w szkole, powinnaś się z nim pogodzić, bo następnym razem potnie ci opony i wybije szyby. -Jasne - przytaknęłam. Wiedziałam, że gdyby zaproponowała pokrycie szkód, to poczułabym się naprawdę podle. - Skontaktuję się z nimi. - Westchnęła. - Może stawaj w tylnej części parkingu, Ellie.
- Mamo, jest prawie zima - zaprotestowałam. - Nie chcę parkować gdzieś na pustkowiu i drałować taki kawał w zimnie. W dodatku mój samochód jest biały. Jak spadnie śnieg, to nigdy go nie znajdę. - Chodzisz w spódniczce - zauważyła. - Jest jeszcze całkiem ciepło. - Tylko patrzeć, jak się ochłodzi - broniłam się. Mama popatrzyła na mnie spod zmarszczonych brwi. -Już nie wiem, co ci powiedzieć. Bawcie się dobrze z Kate - dodała i podała mi kartę kredytową. - Tylko nie przesadzaj. Jedna sukienka. I zjedz lancz. Wyglądasz na zmęczoną. Nie chcę, żeby ci za bardzo spadł poziom cukru. Wiesz, jaka robisz się zrzędliwa, kiedy mało jesz. - Dzięki, mamo. Odwróciła się, ale zaraz znowu spojrzała na mnie. - A skąd masz ten naszyjnik? Dotknęłam wisiorka. - Od przyjaciela. - Od chłopaka? Rany! - Od przyjaciela, który jest chłopakiem. Uśmiechnęła się, spoglądając na naszyjnik. - Najpierw róże, teraz naszyjnik. Jesteś pewna, że Landon nie jest twoim chłopakiem? - To nie od niego, mamo. - Masz dwóch chłopaków? - Nie, mamo! - niemal krzyknęłam. - Żaden z nich nie jest moim chłopakiem. To po prostu chłopcy, z którymi się przyjaźnię. I nie ma co doszukiwać się jakichkolwiek podtekstów w tej ani w żadnej innej sprawie. Wpatrywała się we mnie długą chwilę.
- Hm - mruknęła wreszcie i wyszła. Czasem zachowywała się bardzo dziwnie. Kilka minut później do mojego pokoju wpadła Kate - wręcz obrzydliwie uradowana. - I co? - zaświergotała i klapnęła na moje łóżko, powiewając blond włosami. - Jak poszło? - Co jak poszło? - zapytałam. Odgarnęłam z czoła kilka kosmyków i przytrzymałam je spinką, przyglądając się sobie w lustrze toaletki. Kate pacnęła mnie poduszką w siedzenie, aż wpadłam na toaletkę, niemal przewracając stojące na niej kosmetyki. - Wiesz, o co mi chodzi! Jak tam randka z Willem? - To nie była randka - jęknęłam i posłałam jej umęczone spojrzenie za pośrednictwem lustra, poprawiając jednocześnie róże od Landona. - Uwierz mi. - W takim razie oświeć mnie. Co to było? - On pomaga mi... w nauce. Ekonomia mnie gnębi. „Podobnie jak Will" - pomyślałam. Kate się zaśmiała. - Ze niby jest twoim korepetytorem? Och, Ellie, nie słyszałam lepszego kitu. - Kiedy to prawda - skłamałam. I zaraz poczułam się parszywie, że okłamuję najlepszą przyjaciółkę. Ale przecież nie mogłam powiedzieć jej, jakjest naprawdę. - Nie lubię go ani nic takiego, uwierz mi. W rzeczywistości to palant. Nie jest aż tak miły, jak myślałam. - Chciałabym mieć takiego przystojnego korepetytora. - To się opuść w nauce. - Tak - rzuciła Kate. - Kłamczucha z ciebie, Ellie. Ruszajmy na zakupy.
Pojechałyśmy bmw Kate i zajechałyśmy przed Saksa. Kate oddała kluczyki przystojnemu parkingowemu i schowała bilet do torebki. Wspaniałe kontuary pobłyskiwały złotem i kością słoniową, a tu i ówdzie srebrzyły się lodowe odcienie, informując, że nadchodzą jesień i zima. Kate zatrzymała się najpierw przy stole pełnym butów od Chanel, pożerając je wzrokiem, a potem znowu spowolniła nasz marsz i przykleiła się czule do torebki z kolekcji Valentino. Odciągnęłamją do windy, która miała nas zawieźć do butiku z sukienkami. Wybrałam śliczną sukienkę koktajlową marki Badg-ley Mischka: beżową, bez ramiączek. Stan pasował idealnie, a lekko bufiaste szyfonowe warstwy spódnicy sięgały mi prawie do kolan. Wiedziałam, że moje satynowe czarne pantofelki z kolekcji Marca Jacobsa będą do niej świetne. Nie zdziwiłam się, kiedy Kate zdecydowała się na śmiałą czarną sukienkę duetu Dolce & Gabbana z siateczką z przodu, obcisłą i bardziej odsłaniającą biust. Jeśli ktokolwiek mógłby ją włożyć, to właśnie ona. Miała bajecznie długie nogi i nawet gdyby narzuciła na siebie kilka starych gałganów posklejanych taśmą, to i tak mogłaby się przespacerować po czerwonym dywanie. Zapłaciłam kartą mamy, a potem chodziłyśmy jeszcze z godzinę, zanim weszłyśmy do P.F. Chang's na lancz. Kate znała ich kierownika, dzięki czemu zaoszczędziłyśmy dwie godziny, bo nie musiałyśmy czekać na stolik. Jedząc kurczaka po syczuańsku i słuchając, jak Kate nadaje, że zauważyła Josie Newport wychodzącą z butiku Louisa Vuittona z nową torebką, pomyślałam o Wil-
lu. Zastanawiałam się, czy w tej chwili jest w Mroczni. Czułam się rozluźniona, bezpieczna, wiedząc, że gdyby coś mnie zaatakowało, znalazłby się tu w jednej chwili. Mimo że poprzedniej nocy skopałam mu tyłek, wciąż nie chciałam walczyć samodzielnie. Ale dziwnie by było, gdyby przyszedł z nami do centrum handlowego. Wyobraziłam go sobie, jak ciągnie się za nami obwieszony torbami i pomaga wybrać sukienki. Mimowolnie cicho się zaśmiałam. -Ja wiem, tak? - zapytała Kate i skinęła głową, przekonana, że w ten sposób zareagowałam na coś, co powiedziała o Josie. Rozejrzałam się w nadziei, że gdzieś go zauważę i obalę jego teorię, że nie jestem w stanie go zobaczyć, jeśli on tego nie chce. Jednak nic takiego się nie stało. Dość ciemną restaurację wypełniał tłum i hałas. Rozczarowana powróciłam do jedzenia i barwnej opowieści Kate. - To kiedy znowu się z nim spotkasz? - zapytała, jakby czytała w moich myślach. - Przyjdzie dzisiaj na imprezę - odparłam. - Naprawdę? A przyprowadzi jakichś swoich przyjaciół? Pewnie jest w college'u. Gdzie? Uniwersytet Michigan? Uniwersytet Oakland? Kiwnęłam głową. - Tak, Michigan. Ale raczej przyjdzie sam. - Och, daj spokój! Żadnych przystojniaczków z college^? Nie dość, że jeden, to trafił się tobie. Dlaczego? Rozgarnęłam ryż na talerzu. - Pewnie mam szczęście. - Wyobraziłam sobie, jak tańczę z Willem, i omal nie zadławiłam się kurczakiem.
W drodze do wyjścia z centrum handlowego Kate zatrzymała się przy butiku Valentino i kupiła torebkę, która wcześniej wpadła jej w oko. Jakoś się nie zdziwiłam. Kiedy wróciłyśmy z zakupów, powiedziałam rodzicom, że idę na kilka godzin do biblioteki, co nie było kłamstwem. Tyle że nie zamierzałam uczyć się do poniedziałkowego testu z matmy, jak się spodziewali. Byłam trochę zaskoczona, że w takiej zwykłej bibliotece mogą mieć książki na temat kosiarzy czy Enshiego, ale uznałam, że Will wie lepiej. Zaparkowałam przed biblioteką i od razu zobaczyłam Willa. Siedział na schodach, poważny jak zawsze. - Nie mogę uwierzyć, że zmusiłeś mnie do nauki w moje urodziny - rzuciłam z wyrzutem. - Tak naprawdę to nie jesteś przecież moim korepetytorem. - Dzisiaj nie masz urodzin. - Ale dzisiaj jest moje przyjęcie urodzinowe, a to dzień tak samo ważny jak urodziny. - Chodźmy - powiedział, wstając. - Chcę, żebyś kogoś poznała. To mój przyjaciel - nasz przyjaciel - bardzo stary przyjaciel. Zaintrygowały mnie jego słowa. - A co to za facet? - Zobaczysz - odpowiedział Will. - Być może podpowie nam, gdzie możemy poszukać czegoś na temat Enshiego. Weszłam za Willem do budynku. - Czemu tak uważasz? Myślisz, że w takiej bibliotece znajdziemy jakieś informacje o kosiarzach? Wątpię. - Zaufaj mi.
Przechodząc obok recepcji, pomachał do pulchnej kobiety w okularach, która walczyła ze stosem papierów. - Cześć, Louise. Kobieta odpowiedziała skinieniem głowy i uśmiechnęła się do nas. Przeszliśmy przez drzwi po jej prawej stronie i zeszliśmy schodami, które doprowadziły nas do kolejnego wejścia. Za nim ujrzałam długi korytarz z podniszczonymi ścianami i licznymi drewnianymi drzwiami. Panowała tam cisza, którą mąciło tylko buczenie klimatyzacji i nasze kroki odbijające się echem od pokrytej linoleum podłogi. W pewnym momencie Will zatrzymał się przed drzwiami, które niczym nie różniły się od pozostałych, i odsunął się na bok, bym mogła wejść pierwsza. Dość ciemny pokój wypełniony był zapachem starych książek. Wszystkie cztery ściany zakryte były półkami, a na nich spoczywały ogromne oprawione w skórę woluminy. Także wzdłuż przejścia pośrodku pokoju stały obustronne biblioteczki. W głębi przy biurku siedział młody mężczyzna pogrążony w lekturze księgi grubszej niż górna część mojego tułowia. Naprzeciwko niego spoczywała dziewczyna, która mogła być w wieku Willa. Jej brązowoczarne włosy zafalowały, kiedy obróciła głowę i spojrzała na nas. Była piękną młodą Azjatką o czarującym uśmiechu. Młody mężczyzna - być może też w wieku Willa -był nienaturalnie blady, jakby rzadko wychodził z domu; przyglądał się nam uważnie, kiedy zbliżaliśmy się do biurka. Mial trochę kujonowaty wyraz twarzy, ale w sympatycznej wersji, z głupawym krzywym uśmiechem. Jego brązowe włosy były zwichrzone, lecz odniosłam wrażenie, że to typ faceta, który niespecjalnie przejmuje się swoim wyglądem.
- Hej, Natanielu! - przywitał się Will i skinął głową do dziewczyny. - Lauren! Nataniel spojrzał tylko na mnie, a jego uśmiech przywiódł mi na myśl pana Meyera. Uśmiechali się podobnie. Odpowiedziałam uśmiechem i od razu go polubiłam. Jego oczy, żywe, w kolorze miedzi, przypominały opalizujące centy. Błyskały przy każdym ruchu. - Witaj. - Nataniel uśmiechnął się szeroko. - Dawno się nie widzieliśmy. - Przepraszam, czy my się znamy? - zapytałam, ponieważ jego twarz nic mi nie mówiła. - Och, tak - odrzekł. - Znamy się od wieków. Will opowiadał mi, że masz kłopoty z odzyskaniem pamięci, ale nic nie szkodzi. Z czasem przypomnisz sobie wszystko. - Mam nadzieję - odpowiedziałam szczerze. - Śliczna jak zawsze - stwierdził. - Dziękuję. Młoda Azjatka wstała i podała mi rękę. - Ty pewnie jesteś Ellie. - Zgadza się - rzekłam z uśmiechem. - Lauren Tsukino - przedstawiła się. - Miło mi cię poznać. Nie będę wam przeszkadzać. Natanielu, sprawdzisz to dla mnie? - Oczywiście, kochanie. Niedługo się odezwę. Dziewczyna przecisnęła się między nami i wyszła, a Nataniel znowu spojrzał na mnie. - Lauren jest bardzo silnym medium - wyjaśnił. -Wyczuła pojawienie się czegoś w tej okolicy, co ją zszokowało. Byłoby dobrze, gdyby potrafiła powiedzieć coś o najbliższej przyszłości - przynajmniej w tej sprawie zaliczylibyśmy sukces. Niestety, jest tylko jasnowidzącą, za to potrafi wyczuć naprawdę paskudnego kosiarza! -
Nataniel rozpromienił się, jakby powiedział dobry dowcip, aleja go nie zrozumiałam. Dostrzegłam za to puentę - aż taka głupia nie byłam - która jednak ani trochę nie wydała mi się zabawna. - Nie wiedziałam, że osoby o zdolnościach parapsychicznych istnieją naprawdę, dopiero Will mnie oświecił - zauważyłam, rozglądając się po zbiorach Nataniela. - O tak - rzucił. - Dopóki nic im się nie stanie, są dla nas nieocenionymi sprzymierzeńcami. Lauren od momentu naszego spotkania była zawsze bardzo pomocna. Podobnie jak twój nauczyciel Frank Meyer. Poczułam, że tracę grunt pod nogami. -Pan Meyer? Chyba żartujesz! - Zginął niedawno podczas polowania, jak ci wiadomo, oczywiście - kontynuował Nataniel. - Był dobry jak na człowieka, ale z wiekiem stracił szybkość. Kosiarz go pokonał. - Chcesz powiedzieć, że mój nauczyciel od ekonomii był medium, które polowało na kosiarzy? To trochę zbyt odjazdowe jak na profesora z liceum. - Frank był jednym z najlepszych - rzekł Will. - No nie. - Pokręciłam głową z niedowierzaniem. -Nie wiedziałam, że był aż taki odjazdowy. Will zaśmiał się cicho. - Sporo napsocił jako nastolatek. Potem nie było lepiej. - Znałeś go wtedy? - Podobnie jak i ty. Patrzyłam na niego zdumiona. - Znałam go w poprzednim życiu? Will zerknął na Nataniela. - Tak, w Chicago. Jakieś czterdzieści pięć lat temu. Był naszym dobrym przyjacielem. Rozmawiałem z nim
niedawno i wyznał mi, że rozpoznał cię, gdy tylko pojawiłaś się w szkole, w pierwszej klasie. Nigdy cię nie zapomniał. Wzruszył się, kiedy znowu cię zobaczył. - Znałam go?! - W mojej głowie kłębiło się od pytań i myśli. - Wtedy miał jakieś dwadzieścia lat, zgadza się? Dlaczego nigdy o tym nie wspomniał? Udawał, że jestem dla niego po prostu jedną z uczennic. I walczył kiedyś razem z nami? Żeby spotkać kogoś w innym życiu? Właśnie pan Meyer? - Żałowałam, że nie pamiętałam go z czasów młodości. Trochę mnie to zasmuciło. - Prawdziwi jasnowidze są rzadkością - wyjaśnił Nataniel. - A w szczególności tacy, którzy chcą polować na kosiarzy. I ich zabijać. Śmiertelnicy, którzy polują na kosiarzy, pragną położyć temu kres równie mocno jak my. Śmierć Franka to dla nas ogromna strata. Zamilkli na chwilę. Nataniel sprawiał wrażenie pogrążonego w myślach. Zastanawiałam się, co by powiedziała Kate, gdyby dowiedziała się, że pan Meyer był aż taki ekstra. Ale przecież o niczym nie mogła się dowiedzieć. Gdybym wciągnęła w to ją czy któregokolwiek z moich przyjaciół, zapłaciliby życiem. Takjakpan Meyer. - Nie miałam pojęcia - odezwałam się. Gdzieś w głębi mojego umysłu przemykały rzeczy, które powinnam była zrobić i powiedzieć. Will przykrył moją dłoń swoją. -W porządku. Frank zawsze powtarzał, że jeśli coś go zmoże, to tylko kosiarz. Niczego nie żałował. Poczuwszy ciepło jego dłoni, uświadomiłam sobie, jaki chłód ogarnął mnie w momencie poznania prawdziwej tożsamości pana Meyera. Wróciłam myślami do dziennikarskiego opisu tamtej zbrodni i poczułam, że robi mi się niedobrze. Sama wielokrotnie umarłam
w ten sposób, ale pan Meyer nie powróci tak, jak ja powracam. Nagle zapragnęłam zmienić temat rozmowy. Spojrzałam na księgę, która leżała przed Natanielem. - Co to za miejsce? Wszystkie te książki wyglądają na bardzo stare. - Nataniel opiekuje się zbiorem bardzo rzadkich książek - wyjaśnił Will. - Zgadza się - potwierdził Nataniel. - Mogę przynosić różne książki i trzymać je tutaj. Mam kilka pozycji, w których dokumentuje się istnienie kosiarzy. Kolekcjonuję też antyczne woluminy i z tego żyję, bo tutaj pracuję społecznie. Lubię starocie, pewnie dlatego, że sam jestem stary. Zdziwiłabyś się, jak dobrze można zarobić, kupując kilka brzydkich obrazów i sprzedając je miliarderom kilkaset lat później. Za oryginalnego Picassa można zgarnąć dziesiątki milionów dolarów, sumka nie do pogardzenia. Kiwnęłam głową, usiłując wyobrazić sobie, co zrobiłabym z dziesiątkami milionów dolarów. Boże, ile par butów mogłabym kupić! -A zatem znasz nas od dawna? W takim razie jesteś nieśmiertelny, tak jak Will? Mówił mi, że nie ma innych Stróżów, przynajmniej nie teraz. A czy przed nim byli? Nataniel posłał Willowi dziwne spojrzenie, ten zaś patrzy! na niego z kamienną twarzą i nic nie powiedział. - Tak, jestem nieśmiertelny, a ty miałaś wcześniej innych Stróżów. Strzegli cię do końca swoich dni. To jest obowiązek na całe życie. Słuchałam oniemiała. Wbiłam wzrok w Willa, który teraz wyraźnie go unikał, i musiałam się zmusić do spojrzenia w inną stronę. Tamci ludzie umarli dla mnie? Ilu ich było?
Po chwili Will się odezwał. Całkowicie zmienił temat, za co go nie winiłam. - Walczyliśmy z kosiarzem, który wspomniał o jakimś Enshim. Mówi ci to coś? Nataniel wydął usta. - Enshi? Pan życia - czy też tego, co jest podstawą życia, mówiąc precyzyjnie - pan dusz. - Ze słów kosiarza wynikało, że istnieje tylko jedna taka istota - powiedziałam. - Tylko jedna, powiadasz? Może to właśnie wyczuła Lauren. - Bardzo prawdopodobne - rzekł Will. - To duża sprawa, Natanielu. Myślisz, że Bastian może mieć z tym coś wspólnego? - Kim jest Bastian? - zapytałam. Widząc, że Will milczy, głos zabrał Nataniel: - Bastian jest bardzo potężnym virem, kosiarzem w ludzkiej postaci. Viry mogą przybierać wygląd mężczyzny lub kobiety, mają jednak zdolność zmiany postaci. Dziwne oczy, pazury, łuski, ogony, rogi, skrzydła... W każdej chwili potrafią ukryć te cechy albo je ujawnić. Niektóre z nich potrafią zupełnie zmienić postać. Przewyższają też mocą innych kosiarzy i często kontrolują bestie takie jak ta, którą zabiłaś przed szkołą. Są okrutne i przebiegłe. Przez znaczną część tego tysiąclecia zachodzą w głowę, jak cię zniszczyć, Ellie. Bastian razem ze swoimi zbirami zagarnął więcej dusz ludzkich, niż da się policzyć. Obserwując wyraz twarzy Nataniela, nie miałam wątpliwości, że mówi poważnie. - Dlatego dokładamy wszelkich starań, by pomóc ci chronić przed nimi ludzkie dusze. Bardzo możliwe, że Bastian i jego kohorta polują na Enshiego.
- Musimy pożyczyć kilka książek i sprawdzić, czy nie ma tam jakichś informacji na ten temat - odezwał się Will. - Śmiało - odparł Nataniel, wstając. - Przydatne rzeczy są za moim biurkiem. Will zaczął przeglądać książki na wskazanej półce; przesuwał palcem po grzbietach kolejnych tomów, czytając ich tytuły, i ostatecznie wybrał trzy. Kiedy położył je na biurku, spróbowałam przeczytać te tytuły. Nataniel sięgnął po książkę oprawioną w skórę i zaczął ją przeglądać. - Ta jest po łacinie - powiedziałam, siadając obok niego. - Nie znam łaciny. Will także zajął miejsce przy biurku i przekartkował całą książkę aż do końca, gdzie, jak się domyślałam, był indeks. - Potrafisz to przeczytać? - zapytałam go. - Oczywiście. Spojrzałam na dwie pozostałe pozycje. Jedna była napisana po łacinie, druga w nieznanym mi języku. - Co to za język? - Hebrajski - odpowiedział Will, nie patrząc na mnie. - Czytasz po łacinie i po hebrajsku? - Tak jak i ty. -Aha - mruknęłam. - Jeszcze jedna z moich tajemniczych umiejętności, o których nie pamiętam. Mam nadzieję, że na tej liście jest też gotowanie, ponieważ chciałabym upiec babeczki, które nie byłyby twarde jak beton. Uśmiechnął się, mówiąc: - W przeszłości nie zależało ci specjalnie na tym, żeby dobrze gotować.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz