czwartek, 5 lipca 2012

#7


Co... co sie tutaj dzieje?
Takie pytanie zadałam lekarzowi i pielegniarce - obojgu w pełnym operacyjnym
stroju, łacznie z maseczkami - którzy pojawili sie, jak mi sie wydawało, w srodku nocy,
obudzili mnie potrzasaniem, n potem zaczeli przenosic z łó ka na szpitalny wózek.
- Cii - powiedziała pielegniarka i wskazała w strone mamy, która drzemała na krzesle
obok mojego łó ka. - Nie budz jej. Jest wykonczona.
- Ale dokad jedziemy? - spytałam, sztywnym ruchem przetaczajac sie z łó ka na
wózek.
- Tylko na badania - odparł lekarz.
- W srodku nocy? - zdziwiłam sie. - Nie moga zaczekac do rana?
- To bardzo wa ne badania - zapewniła pielegniarka. - Nie moga czekac.
- No dobra - mruknełam, układajac sie na cienkim materacu. Myłam ciagle spiaca, na
wpół swiadoma, e wioza mnie pustym szpitalnym korytarzem. Równie dobrze mogli mnie
wiezc samym srodkiem Times Square, nie zrobiłoby mi to adnej ró nicy.
- Jak sie czujemy? - spytał lekarz, kiedy zatrzymał wózek na koncu tego korytarza,
eby wcisnac guzik windy.
- Niezle - odparłam i w tej samej chwili pielegniarka sciagneła maseczke.
- Na razie w porzadku - przyznała konspiracyjnym szeptem. - W dy urce nawet nikt
nie siedział. Całe pietro jest puste. Chyba nam sie uda.
Wreszcie mogłam jej sie dokładnie przyjrzec. I stwierdzic, e to wcale nie
pielegniarka.
- Zaraz, zaraz - powiedziałam, gwałtownie przytomniejac. - Ty jestes...
Akurat w tym momencie drzwi windy sie otworzyły.
- Jazda! - wrzasneła Lulu Collins do faceta w maseczce chirurgicznej.
- Co wy sobie wyobra acie? - spytałam ostro te dwójke, kiedy wepchneli mój
szpitalny wózek do windy.
- Porywamy cie - wyjasniła Lulu, wciskajac guzik z literka P jak piwnica. - Ale nie
martw sie. Nik. To my, Brandon i ja. Poka jej sie, Brandon.
Lekarz - który, jak sie domyslałam, wcale lekarzem nie był - zsunał maseczke i
spojrzał na mnie.
- To ja - zapewnił z szerokim usmiechem. - Widzisz? Wszystko bedzie dobrze.
Przyszlismy cie uwolnic.
- Uwolnic... - Wytrzeszczyłam na niego oczy. Był młody, jasnowłosy i nieziemsko
przystojny.
I, najwyrazniej, kompletnie szalony.
- Chyba zaszła naprawde powa na pomyłka - powiedziałam. Czy znów miałam
halucynacje? Nie, to przecie niemo liwe. Halucynacje nigdy nie sa szczegółowe, prawda? A
ja słyszałam pikanie windy jadacej na dół, czułam owocowy zapach perfum Lulu (a mo e to
była jej guma do ucia) i widziałam, e Brandonowi dolega dosc cie ki przypadek
popołudniowego (czy raczej, nocnego) zarostu, który kładł sie blond cieniem na jego szczece.
Dopiero gdy winda zjechała do podziemnego gara u, a moi porywacze skierowali
wózek w strone limuzyny - tak, limuzyny czarnej i długiej - zdałam sobie sprawe, jak
powa na jest sytuacja. Bo w gara u nie było nikogo, kto by usłyszał, gdybym zaczeła wołac o
pomoc.
Wtedy Lulu odwróciła sie do Brandona i powiedziała:
- Ona z własnej woli nie pojedzie. Ciagle nie ma pojecia, kim jestesmy.
Brandon westchnał, zawrócił, szybkim ruchem podniósł mnie z wózka i zarzucił sobie
na ramie.
Mo e i spedziłam miesiac w spiaczce, ale nie miałam zamiaru dac sie porwac jakiejs
celebrytce i jej nale acemu do SZT SS pomagierowi. Wziełam głeboki wdech i wydałam z
siebie wrzask, który, przysiegam! musiał byc słyszalny w pół drogi do New Jersey...
.. .o ile byłby tam ktos, kto by go mógł usłyszec.
Niestety nikogo nie było. Brandon wsadził mnie, kopiaca i gryzaca wszystkie te jego
fragmenty, których mogłam siegnac, na tylna kanape limuzyny, a potem usiadł naprzeciwko
mnie z taka mina, jakbym zrobiła mu krzywde. I to nie tylko fizyczna.
- Bo e, Nikki - rzucił, kiedy Lulu te wskoczyła do srodka i wrzasneła do szofera,
eby ruszał, ale ju ! - To ja, Brandon! Przecie mnie znasz. Chodzimy ze soba!
Rzecz w tym, e ja go... w jakis sposób znałam. Powa nie. Z tych pisemek Fridy. To
był Brandon Stark - od Stark Megastore. Wydajacy płyty chłopak, z którym Nikki raz chodzi,
a raz zrywa. Brandon Stark, dziedzic rodzinnej fortuny... która jedno z tych pisemek Fridy
obliczyło na miliard dolarów netto czy cos koło tego.
Czyli chyba najbogatszy człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałam w yciu.
Ale to nie znaczy, e mo e mnie w taki sposób łapac i wrzucac do limuzyny.
- Co wam odbiło? - spytałam ostro jego i Lulu. - Nie widzicie, e jestem chora?
- Przepraszam - powiedziała Lulu, sciagajac fartuch i maseczke. Makija i obcisły
czarny kombinezon, które miała pod spodem, wcale przy tym nie ucierpiały. - Ale nie miałam
innego pomysłu, jak cie stamtad wydostac. No bo przecie ci wyprali mózg.
- Nikt mi nie wyprał mózgu! - zawołałam. - Co ty wygadujesz? Nawet cie nie znam!
Nie powinnam była tego mówic. Lulu rzuciła Brandonowi spojrzenie.
- Teraz rozumiesz? - spytała cicho.
Brandon - całe te jego metr dziewiecdziesiat czy dziewiecdziesiat dwa - gapił sie na
mnie. Był bardzo przystojny i troche mi przypominał Jasona Kleina, chłopaka Whitney. Miał
kwadratowa szczeke i geste jasne włosy, które mu lekko opadały na zielone oczy... Ale mo e
tylko dlatego, e na czubek głowy zsunał te maseczke chirurgiczna.
- Nikki... Co oni ci zrobili? - szepnał.
- Własnie - podchwyciłam. - Dlaczego ciagle nazywacie mnie Nikki?
- O Bo e! - Lulu schowała twarz w dłoniach, a Brandon popatrzył na mnie tak,
jakbym go spytała, dlaczego formy ycia bazujace na weglu musza oddychac tlenem.
Kierowca odwrócił sie i zapytał:
- Wracamy na poddasze panny Howard, prosze pana?
- O Bo e, tak - jekneła Lulu. Zerkneła na Brandona, który siedział zgarbiony koło niej
i dodała: - Mo e gdy zobaczy znajome otoczenie...
- Tak, na poddasze, Tom - powiedział Brandon.
- Nie wolno wam tego robic - powiedziałam, silac sie na spokój. Co nie było proste,
biorac pod uwage okolicznosci. No bo własnie zostałam porwana. I to w szpitalnej koszuli.
Nie miałam nawet butów, wiec nie bardzo mogłam rzucic sie do drzwi samochodu i
wyskoczyc.
- Nikki - tłumaczyła mi Lulu cierpliwie - robimy to dla ciebie. Bo cie kochamy.
Cokolwiek oni ci powiedzieli... to same kłamstwa. Rozumiesz? Jestesmy twoimi
przyjaciółmi.
- Jestem kims wiecej ni tylko przyjacielem - dodał Brandon, siadajac obok mnie.
Nieco za blisko, na szczescie. Ale dlaczego... tak na mnie patrzył? W swietle neonów na
budynkach, które mijalismy, jadac Druga Aleja, jego twarz zmieniała sie z ró owej w
niebieska albo zielona, a potem znowu w ró owa. - Jestem twoim chłopakiem. Jak mo esz
mnie nie pamietac?
Musiałam przyznac, e brzmiało to, jakby naprawde sie martwił. Facet nie udawał.
Jego głeboki głos załamał sie przy słowie „chłopakiem”. To było niemal wzruszajace.
A raczej byłoby wzruszajace, gdyby nie moja pewnosc, e tym dwojgu kompletnie sie
poprzestawiało pod sufitem.
- Jesli ka ecie kierowcy zawrócic - powiedziałam, próbujac opanowac dr enie w
głosie (prawie mi sie udało) - i zawieziecie mnie z powrotem do szpitala, to obiecuje, e nie
podam was do sadu za porwanie. Nikt nie musi o niczym wiedziec. Po prostu mnie odwiezcie
i nie bedziemy ju do tego wracac.
- Porwanie? - zdziwił sie Brandon. - Przecie my cie nie porywamy.
- W sumie to tak - powiedziała Lulu. Wyjeła napój energetyzujacy z minilodówki i
wzieła solidny łyk. - No bo ja wywiezlismy. Tylko ja bym nazwała to „interwencja”.
- Dlaczego ona nie wie, kim jestesmy? - zapytał Brandon. I kim ona sama jest?
Lulu pokreciła głowa.
- Mówiłam jej, eby trzymała sie z daleka od tych scjentologów...
Wziełam głeboki oddech.
- Nie wiem, o czym mówicie - powiedziałam - ale moim zdaniom doszło do jakiegos
nieporozumienia. Nazywam sie Emerson Watts. Moi rodzice - którzy zreszta bardzo sie
zmartwia, kiedy sie dowiedza, e zniknełam ze swojego pokoju - to Daniel Watts i Karen
Rosenthal - Watts. Nie wiem, dlaczego wydaje sie wam, e jestem Nikki... Howard. Ja
naprawde nia nie jestem.
Wytrzeszczyli na mnie oczy, jakby niczego, ale to niczego nie pojmowali, zupełnie jak
Frida, ilekroc usiłowałam jej wyjasniac zasady gier RPG.
Ale nigdy jeszcze mnie to zniecheciło, wiec teraz te nie miałam zamiaru
skapitulowac.
- Do niedawna - ciagnełam - chodziłam do trzeciej klasy Liceum Tribeca. Mniej
wiecej miesiac temu miałam... sama nie wiem, jakis wypadek. Nie pamietam szczegółów, ale
kiedy sie obudziłam, byłam w szpitalu, z którego własnie mnie porwaliscie. I do którego
wolałabym wrócic.
Przy słowie „wrócic” mój głos nieco sie uniósł. Ale w sumie zdołałam wygłosic te
kwestie z całkiem dobrze udanym opanowaniem. Znacznie wiekszym ni odczuwane, biorac
pod uwage, e para sławnych nastolatków przetrzymywała mnie wbrew mojej woli w jakiejs
limuzynie.
Poza tym adne z nich nie zaproponowało mi napoju energetyzujacego. A naprawde
chciało mi sie pic.
- Mój Bo e. - To wszystko co Brandon miał do powiedzenia n mojej przemianie. I
wygladało na to, e wcale nie chciał tego powiedziec.
- Wiem - powiedziała Lulu, odrywajac ode mnie kompletnie ogłupiałe spojrzenie. -
Wszystko wróci do normy, kiedy przywieziemy ja do domu. Kiedy zobaczy swoje rzeczy,
dojdzie do siebie. No bo popatrz na te sukienke. Gdyby dobrze sie czuła, za nic by jej nie
wło yła.
Zdałam sobie sprawe, e ona mówi o mojej szpitalnej koszuli. Wzieła ja za sukienke.
Dosc tego - powiedziałam. Obróciłam sie na siedzeniu i odezwałam bezposrednio do
kierowcy: - Prosze sie zatrzymac i mnie wypuscic albo dołaczy pan do tej dwójki w wiezieniu
za bezprawne przetrzymywanie.
Ku mojemu zaskoczeniu, limuzyna staneła. Ale, jak sie okazało tylko dlatego, e
dotarlismy na miejsce.
- Przepraszam, panno Howard - usprawiedliwiał sie kierowca takim tonem, jakby
mówił szczerze. - Ale musze słuchac polecen.
- Dlaczego wszyscy tak mnie nazywaja? - jeknełam.
- Jak - zainteresował sie Tom.
- Panna Howard - odparłam. - Nikki.
- No có - mruknał Tom z niewyrazna mina. - Pewnie dlatego, e tak sie pani nazywa.
- Przecie mówiłam wam - powiedziałam, nadal odwrócona do kierowcy - e
nazywam sie Emerson Watts. Nie jestem Nikki Howard.
- No có , na mój rozum - rzekł Tom, obracajac lusterko w moja strone - to pani.
A ja zerknełam na swoje odbicie. I zaczełam krzyczec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz