piątek, 6 lipca 2012

#23


Natychmiast zamknęłam usta. Prawdę mówiąc, zamierzałam właśnie wydać z siebie wrzask, który obudziłby umarłego.
Ale ostrzeżenie Brandona kazało mi zmienić zdanie. Pomija­jąc to, że nie mogłam nawet pisnąć - choćbym chciała - bo dusił mnie za gardło. Zresztą Brandon chyba nie chciał odpowiedzi.
- No proszę - ciągnął.- Przeszczep mózgu? Więc to jest cała prawda? Nie te kity z amnezją, które wciskałaś mnie i wszystkim dookoła?
Przypomniałam sobie, jak na St. John jego palce natrafiły na bliznę z tyłu mojej głowy. To musiała być pierwsza wskazówka, że nie wszystko wygląda całkiem tak, jak go zapewniałam.
W milczeniu kiwnęłam głową, zastanawiając się, jak się wykaraskam z tej sytuacji. Christopher nie wiedział, że dzieje się coś złego. Nikt nie wiedział. Zorientują się dopiero, kiedy nie wrócę przez dłuższą chwilę. A wrócę? Tego też nie wiedziałam. Takiego Brandona nie widziałam nigdy przedtem. I taki Brandon mnie przerażał.
-  Taak... To wiele wyjaśnia - ciągnął. Pogładził kciukiem mój policzek. Przerażenie nie było dość mocnym słowem, żeby opisać to, co poczułam. Zawsze uważałam, że Brandon to głu­pek. Okazało się jednak, że byłam w błędzie. Nie przyszło mi nawet do głowy, że syn Starka przez cały czas coś knuje.
Do tej chwili.
-  Zmieniłaś się - mówił dalej. -Ale nie potrafiłem dokład­nie określić, co jest inaczej. Aż do dziś. Oczywiście, były te dur­ne gadki, że Stark to zło. Ale stara Nikki. - Stara Nikki. Cieka­we, jakby się poczuła, gdyby to usłyszała. - Od dawna truła, że wie coś o Stark Quarku. Tylko że jej nie słuchałem. Teraz wiem, że powinienem.
Serce mi waliło. Boże. Już po nas. Brandon powie. Wszyst­ko wypapla ojcu. Ale musiało być jakieś wyjście z tej sytuacji.
Po prostu musiało. Czego on chciał? Co mogłam mu dać, żeby
trzymał język za zębami?
- Problem w tym, że Nikki była amatorką - ciągnął Bran­don. - Wszyscy jesteście amatorami. Nie znacie mojego ojca. Jego nie obchodzi nikt i nic... z wyjątkiem Starka. Firma to jego jedyny czuły punkt. A skoro to, czego jakaś dziewczyna dowie­działa się o Stark Quarku jest warte jej śmierci i przeszczepienia jej mózgu, to naprawdę musi być cenne. Uwierz mi. I ja chcę mieć w tym udział.
Otworzyłam usta. Byłam w takim szoku, że nie pamiętałam, że mam być cicho. To była ostatnia rzecz, jakiej spodziewałam się od niego usłyszeć. Że chce mieć w tym udział.
-  Ale... -wychrypiałam.
-  Nie - rzucił Brandon, kładąc mi palec na ustach. - Ćśśś. Wiem, że go szantażowała. Ale widocznie nie zabrała się do tego, jak należy. Po prostu nie wiedziała, jak potężna jest infor­macja, którą ma. Ale ja zrobię to jak trzeba. Wydobędę z niej wszystko, co wie... A powie mi, bo najwyraźniej ciągle jest na mnie napalona, skoro do mnie pisze. A wtedy ty zwołasz swo­ją osobistą ekipę mózgowców, żeby mi wytłumaczyli, o co tak naprawdę chodzi. I żeby wymyślili, jak możemy wykorzystać tę informację, żeby dobrać się mojemu ojcu do skóry. Wtedy sam go zaszantażuję.
Spojrzałam na niego jak na wariata. Tyle tylko, że ani przez sekundę nie wierzyłam, że nim jest. Wariatem, znaczy. Ani odro­binę. I to było najbardziej przerażające.
-  Dlaczego mam ci pomóc? - zapytałam ze złością.
-  Bo jeśli nie, powiem ojcu, gdzie jest prawdziwa Nikki Howard - odparł wprost. - I powiem mu o doktorze. - Przeciągnął kosmyk moich włosów między palcami, jakby chciał sprawdzić, czy są dość jedwabiste. - Okej? Teraz wrócisz do nich i powiesz, że kiedy przyszłaś, już nie spałem. I że opowiedziałaś mi o wszyst­kim, bo jestem świetnym gościem i trzymam waszą stronę.
Opadła mi szczęka. Brandon z uśmiechem pociągnął kosmyk, który trzymał w dłoni.
-  Jeśli się przyznasz, że cię do tego zmusiłem, powiem ojcu o dziewczynie. I jeszcze jedno - powiedział, przesuwając rękę tak, że nie przyciskał już przedramieniem mojej szyi, a ściskał dłońmi ramiona. - Koniec z tym gościem, z którym zastałem cię w sypialni. Ty i ja jesteśmy teraz razem. Zrozumiano?
Poczułam, że policzki mi płoną. Więc jednak widział mnie z Christopherem...'
-  Mam dość tej twojej zabawy w kotka i myszkę, tych e-maili, a potem unikania mnie.
-  To nie ja pisałam do ciebie - przypomniałam, czując, że mnie mdli. Bo to ja całowałam się z nim na St. John... Och! Jak bardzo żałowałam, że posłuchałam Lulu. - To była Nikki. Prawdziwa Nikki.
-  No tak - odparł Brandon, znudzony rozmową. - To jak
masz naprawdę na imię?
-  Em - odparłam. Głos miałam ochrypły od tego przyduszania do ściany. - Emerson.
-  Okej -powiedział Brandon. - Emerson. - Roześmiał się. - Prawda jest taka, że nie obchodzi mnie, jak się nazywasz. Kie­dy chcesz, potrafisz być milutka. W przeciwieństwie do starej Nikki. I nie jesteś głupia tak jak ona. Więc pamiętaj, co ci powie­działem. Teraz jesteś moja. - Ścisnął mnie za ramiona. - Koniec spotkań z tym gościem w skórzanej kurtce, który jest w tobie zakochany. Jesteś ze mną. Rozumiesz?
Kiwnęłam głową. Jakie miałam wyjście? Przestał przyciskać mnie do ściany, ale wciąż trzymał mnie za ramię.
Ale choć mogłam się już ruszać, mój mózg i emocje były jak sparaliżowane. Co się tu właściwie stało? Czy to naprawdę był Brandon? Chłopak, który skoczył do wody na St. John, żeby mnie ratować? Wtedy też otoczył moją szyję ramieniem, ale po to, żeby doholować mnie do łódki i ocalić, a nie, żeby dusić i grozić. Jak mógł się tak strasznie różnić od chłopaka, którego znałam? Czy Brandon, który tak często żalił mi się na brak więzi z ojcem, naprawdę był tym samym człowiekiem, który teraz za­mierzał szantażować Starka. Nie mówiąc już o zmuszeniu mnie,
żebym została jego dziewczyną?
Myślałam, że Christopher zmienił się w superzłoczyńcę, ale okazało się, że nie miałam bladego pojęcia, jak wygląda superzłoczyńca. Brandon był królem bandziorów. Oddał się złu bez reszty. Pod tym względem Christopher nie dorastał mu do pięt.
Odrętwiała zostawiłam go w holu i wróciłam do salonu, w chwili, gdy Christopher tłumaczył pani Howard, że musi ucie­kać. Głos miał tak spokojny i opanowany, że dreszcz przebiegł mi po plecach. I to nie dlatego, że przed sekundą miałam do czynienia z wężem w ludzkiej skórze.
-  To miejsce nie jest już dla was bezpieczne. Pani i Nikki musicie się stąd wynieść - przekonywał.
-  Na pewno nie beze mnie - powiedział Steven. Pani Howard była zdenerwowana.
-  Och, Stevenie... Naprawdę myślisz, że jesteśmy w takim niebezpieczeństwie? Że zostaniemy odkryte?
Miałam ochotę wrzasnąć. Już zostałyście odkryte! Ale trzy­małam buzię na kłódkę.
-  Jeśli my daliśmy radę namierzyć te e-maile, to bardzo prawdopodobne, że ktoś od Starka też zdoła to zrobić, jeśli się o nich dowie - tłumaczył Christopher. - Będzie bezpieczniej, jeśli wszyscy się stąd wyniesiecie.
-  Ale dokąd? - spytała Lulu. - Nie uda wam się ukrywać w nieskończoność przed Starkiem. Oni są wszędzie.
Tia. Żeby wiedziała.
W tej chwili Brandon, ukryty za futryną, pchnął mnie do przodu. Weszłam do salonu, nie oglądając się za siebie, żeby nie pokazać, że jest tuż za mną.
-  Brandon dalej śpi jak dziecko? - spytała Lulu,
-  Ehm... - bąknęłam. - Niezupełnie.
W tej chwili chłopak wszedł za mną do salonu. Wszyscy za­marli z przerażenia.
-  Spokojnie - powiedział z szerokim uśmiechem i otwarty­mi ramionami. - Nikki, czy raczej Em, bo zdaje się, że tak ma na imię, wtajemniczyła mnie w całą sprawę.
Zobaczyłam, że wszyscy, a przede wszystkim Christopher i Steven, patrzą na mnie ze zdziwieniem i wyrzutem.
Co mogłam zrobić? Wiedziałam, że we dwóch spokojnie da­liby Brandonowi radę, ale musieliby go chyba zabić, żeby nie powiedział ojcu, co podsłuchał. Wiedział, gdzie mieszka dok­tor Fong i prawdopodobnie znał też nazwisko Christophera. Nie mogłam pozwolić, żeby poszedł z tym wszystkim do Starka. Nie mogłam! Zgodził się iść nam na rękę... dopóki spełniałam jego żądania.
Żałowałam tylko, że byłam dość głupia, żeby się z nim ca­łować. Igrałam z ogniem. Dlaczego w ogóle uważałam go za nieszkodliwego, pijanego playboya? Powinnam wiedzieć, że jest dokładnie taki sam jak ojciec. Pod tą przystojną fasadą kryje się przebiegły biznesmen, który nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć cel. A w przypadku Brandona celem była zemsta na Starku.
Tylko że Brandon - w odróżnieniu od Christophera - chciał się mścić na jednym konkretnym Starku, nie na całej korpo­racji.
-  O nic się nie martwcie - powiedział uspokajającym to­nem. - Mam wszystko pod kontrolą. Po pierwsze, jak wiecie, nie przepadam za moim ojcem. Po drugie, Nikki, pani Howard, Steven... chcę, żebyście wiedzieli, że wszystko już zaplanowa­łem. Moja limuzyna może was zawieźć do prywatnego samo­lotu, który czeka na lotnisku Teterboro. Ukryję was wszystkich w moim letnim domu w Karolinie Południowej. Będziecie tam całkowicie bezpieczni.
Nikki zagapiła się na Brandona z tak radosnym uniesieniem, jakby do pokoju wleciał anioł. Rozpromieniona zerwała się z kanapy i go objęła.
-  Och, Brandon! - wykrzyknęła. - Wiedziałam, że nas od­najdziesz. Wiedziałam!
Brandon dzielnie odwzajemnił jej uścisk. Steven, stojący za jego plecami, wpatrywał się we mnie, jakby chciał zapytać: „Co to za gość? Co się dzieje?"
Posłałam mu niepewny uśmiech, który miał go uspokoić. Ale nie wiedziałam, czy podziałał.
-  Cóż, panie Stark - powiedziała pani Howard, spogląda­jąc na mnie równie niepewnie jak jej syn. - To bardzo... miło z pana strony. Ale jest pan pewien, że pański ojciec się nie dowie?
-  Richard? - Brandon roześmiał się niewesoło. - Nie ma obaw. Jest zbyt zajęty wprowadzaniem na rynek Stark Quarka, żeby dostrzec cokolwiek innego. Poza tym, jak powiedziałem, to mój dom. Ojciec nawet o nim nie wie. Spodoba wam się tam. Sześć sypialni, sześć łazienek, mnóstwo miejsca dla was wszyst­kich, łącznie z psami. - Spojrzał z czułością na pudle. Człowiek, który tak lubił psy, nie mógł być przecież zły do szpiku kości? Okej, pomyłka. - I mamy szczęście, bo Em zgodziła się jechać z nami. - Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie, przyszpilając do swojego boku żelaznym chwytem, który, zapewniam, był o wiele silniejszy, niż na to wyglądał. - Spędzić z nami święta.
Nie mogłam nawet spojrzeć na Christophera. Wiedziałam, że nie zniosłabym urazy i rozczarowania, które zobaczyłabym w jego oczach. Serce i tak mi pękało.
-  Idźcie się pakować - rzucił Brandon do Nikki. - Nie mamy wiele czasu. Samolot już tankuje paliwo. - Nikki pisnę­ła radośnie i wypadła z salonu, pędząc po swoje rzeczy. - Pani Howard - ciągnął Brandon. - A pani? Jak szybko uda się pani zebrać? W godzinę?
Pani Howard stała jak słup soli. Wiele przeszła przez ostat­nie miesiące. Dzisiejsza noc też nie będzie lekka. Zdołała tylko powiedzieć:
-  Tak. Chyba tak.
Zawołała psy i ruszyła po schodach na górę. Steven pierw­szy napadł na Brandona, kiedy obie kobiety wyszły.
- Przepraszam - zaczął zimno - ale mamy ci tak po prostu zaufać? Twoim ojcem jest Richard Stark. To przez niego znaleź­liśmy się w tej sytuacji.
-  Och, doskonale rozumiem twoje wątpliwości - odparł Brandon. - Ale pamiętaj, że nienawidzę mojego ojca.
-  To prawda - powiedziała Lulu ze skrzypiącej kanapy. - On go naprawdę nienawidzi. Ciągle to powtarza. Nawet kiedy nie jest pijany.
-  I w głowie mi się nie mieści - ciągnął Brandon, nie obra­żając się za uwagę Lulu - że mógł zrobić coś takiego. Z radością zrobię, co w mojej mocy, żeby wam pomóc i jakoś to wynagro­dzić. Lulu, zamówiłem taksówkę dla ciebie i twojego znajomego - wskazał ruchem głowy Christophera - żeby was odwiozła na Manhattan. Powinna tu być lada chwila. Naprawdę przepraszam za kłopot. Jeśli mogę coś jeszcze zrobić... Cóż, wystarczy po­prosić..                                                          
-  Kłopot? - Christopher zrobił krok w jego stronę. Teraz mu­siałam na niego spojrzeć, chociaż wcale tego nie chciałam. Jego twarz wykrzywiała mordercza furia. A w oczach miał tę samą urazę, której bałam się przed chwilą. - Nazywasz to kłopotem? Twój ojciec kazał zamordować dziewczynę i przeszczepić mózg innej dziewczyny do jej ciała, a ty to nazywasz kłopotem?
  Brandon ledwie na niego spojrzał.
-  Posłuchaj, kolego - wycedził przez zęby. - Staram się jak mogę, okej? Próbuję ich zabrać w bezpieczne miejsce i ocalić doktora przed utratą pracy... i życia. Ale nie wszystko naraz. Spróbuj dorastać przy takim ojcu jak Richard Stark. Mówię ci, że to niełatwe.
Christopher niemal dyszał z wściekłości. Spojrzał na mnie, przyklejoną do biodra Brandona.          
-  Em, chyba nie chcesz naprawdę jechać z tym pajacem?
-  Hm... - mruknęłam. Nie czułam się w tej chwili na siłach, żeby poradzić sobie z tą sytuacją. Poza tym, choć moje serce pękało, mózg pracował na zwiększonych obrotach. Być może uda nam się wybrnąć z tej sytuacji, jeśli wszyscy będą grali swoje role. Łącznie z Christopherem, - Musimy o tym dyskutować akurat teraz?
-  Tak. - Głos Christophera był lodowaty jak powietrze na dworze. -Akurat teraz byłoby fajnie.
-  Słyszałeś panią. - Głos Brandona był równie lodowaty jak Christophera. - Powiedziała, że chce to odłożyć na potem.
Lulu, zdenerwowana, wstała z kanapy.
-  A co z rzeczami Stevena i Nikki... znaczy, Em? - zapyta­ła. - Wszystko jest w naszym mieszkaniu na Manhattanie.
-  Nie szkodzi - stwierdził Steven. - Mogę sobie kupić
nowe.
-  Odeślę je wam - obiecała Lulu. Posłała mu spojrzenie pełne uczucia, ale niczego nie zauważył. Wciąż podejrzliwie przyglądał się Brandonowi. - Żaden kłopot.
-  Mogą śledzić paczkę - zauważył Christopher. Sądząc po minie, chyba nie był w najlepszym humorze. - Em, naprawdę muszę z tobą porozmawiać.
-  Będzie mnóstwo czasu na rozmowy - powiedział Bran­don, puszczając mnie, by podejść do okna, unieść zasłonę i wyj­rzeć na dwór - kiedy już umieścimy Howardów w bezpiecznym miejscu. W tej chwili najważniejsze, żeby mój ojciec ani jego ludzie nie dotarli tutaj, zanim zabierzemy stąd Nikki i panią Howard.                                                            
Lulu zrobiła zaniepokojoną minę.          
-  A to się może stać? Wiedzą, że tu jesteśmy?      
-  Wszystkie limuzyny Starka są wyposażone w system na­mierzający - rzucił od niechcenia Brandon. - Jeśli mój szofer zgłosił, że auto zostało skradzione, a zapewne to zrobił...
Steven zaklął. Zakryłam dłońmi twarz. Nie do wiary, że nikt z nas o tym nie pomyślał.
- Och, nie martwcie się - powiedział Brandon, widząc na­sze miny. - Już zadzwoniłem i dałem im znać, że nic mi nie jest. Ale jestem pewien, że jeśli którykolwiek z ludzi ojca przyłożył się do roboty, to musi się zastanawiać, co robię w domu neuro­chirurga z Instytutu Starka.  
Doktor Fong zrobił jeszcze bardziej nieszczęśliwą minę i jakoś tak skulił się w sobie. Zrobiło rai się go żal. Chciał tylko postąpić przyzwoicie.                        
Jak my wszyscy, prawda?
-  O - rzucił Brandon, wciąż wyglądający przez okno. - Jest taksówka,                                                        
Zobaczyłam, że Lulu się odwróciła i -jakby nie była w sta­nie dłużej się powstrzymać - podbiegła do Stevena i zarzuciła mu ręce na szyję. Tak gorącego uścisku chyba w życiu nie wi­działam... Aż czapka jej spadła z głowy.
Zaskoczenie to za słabe słowo, żeby opisać wyraz twarzy Stevena. Ale to było pozytywne zaskoczenie. Przytulił Lulu, zanim się zorientował, co właściwie robi. Po chwili opuścił
ręce.
-  Ależ, Lulu! - powiedział, jednocześnie zadowolony i po­ruszony.
-  Nic na to nie poradzę. - Stałam dość blisko, żeby usłyszeć szept Lulu. - Będę za tobą tęsknić. Obiecaj, że jakoś się ze mną skontaktujesz. Ale tylko jeśli to będzie bezpieczne.
-  Postaram się - odparł Steven. Wyciągnął rękę i kciukiem otarł łzę z jej twarzy. - Uważaj na siebie. I nie spędzaj całego czasu, trenując gotowanie kurczaka w winie.
Lulu roześmiała się przez łzy i go puściła.      Odwróciła się i spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.
-  Nikki - zapytała. - Na pewno wszystko w porządku?   _ Tak - zapewniłam.
 - Czyli... - Zrobiła skołowaną minę. - To jednak nie była zamiana umysłów?                                                        
-  Nie - odparłam, śmiejąc się cicho.
-  Ale... jedziesz z nimi? Dlaczego? - chciała wiedzieć. I co z Fridą?                        
-  Nie mogę ci powiedzieć dlaczego - odparłam, czując, jak puls nagle mi przyspiesza. Nie mogłam jej tłumaczyć, że psy­chopatyczny syn miliardera ubzdurał sobie, że jest we mnie za­kochany i zmusza mnie do tego wyjazdu szantażem. -I nie mów nic Fridzie, okej? Nie wolno ci. Wiesz, że to wszystko nie może wyjść poza ten pokój. To poważna sprawa. Stawką jest ludzkie życie. Powiem Fridzie, że wyjechałam na święta z... - spoj­rzałam na Brandona, który opuścił zasłonę i obserwował nas z uśmieszkiem; po moich plecach przebiegł mi dreszcz, który nie miał nic wspólnego z faktem, że ogień w salonie wygasł dawno temu - z moim chłopakiem. Łzy pociekły z oczu Lulu.
-  Z twoim chłopakiem? A co z... - Jej spojrzenie powędro­wało w stronę Christophera.
Wyciągnęłam ręce i uściskałam przyjaciółkę. Jej ciało wy­dało się takie drobne.
-  Wiem - szepnęłam żałośnie. Nad jej ramieniem spojrza­łam na Christophera. Jego twarz była nieodgadniona.
-  Opiekuj się nią- szepnęłam, wskazując Lulu. Ku mojej uldze kiwnął głową.
Na schodach dał się słyszeć tupot i w pokoju pojawiły się psy, a za nimi Nikki i jej mama. Obie z podróżnymi torbami.
-  Chyba jesteśmy gotowe - oznajmiła pani Howard. Prze­brała się w wyjściowe ubranie i się umalowała, a nawet uczesała włosy. Wyglądała całkiem nieźle i o wiele bardziej przypominała atrakcyjną kobietę ze zdjęć, które Steven rozesłał do redakcji telewizyjnych wiadomości. Było jasne, po kim Nikki odziedzi­czyła urodę.
Nikki wciąż była w trakcie nakładania makijażu. Jej wło­sy też były, że tak powiem „w trakcie" na wpół wyprostowane prostownicą. Wyglądała na zirytowaną, że się ją pogania. Wciąż miała na sobie piżamę,
- Świetnie - stwierdził Brandon, ignorując psy ujadające u jego stóp i szczoteczkę do tuszu w dłoni Nikki. Podszedł do frontowych drzwi i je otworzył, wpuszczając podmuch zimnego powietrza. - Więc jedźmy.
Szłam z opuszczoną głową, z włosami na twarzy - nie tylko dla osłony przed mrozem, ale żeby nie widzieć, co dzieje się wokół mnie. Stąpałam po świeżym śniegu, który wciąż padał spokojnie w coraz jaśniejszym świetle poranka. Nie chciałam patrzeć na Christophera... Nie chciałam odpowiadać na jego pytania. A już na pewno nie kłamstwami, do których zmusił mnie Brandon.
No i nie chciałam się żegnać. Już miałam wsiąść za Nikki do limuzyny, gdy twarda dłoń zacisnęła się wokół mojego ramienia i głos Christophera - poznałabym go wszędzie - powiedział:
-  Em.
Zamknęłam oczy i się odwróciłam. Kiedy znów je otworzy­łam, ujrzałam Brandona stojącego po drugiej stronie limuzyny, patrzącego prosto na mnie. Uśmiechał się.
-  Zdaje się, że ten młody kolega chce z tobą porozmawiać - powiedział.
Znienawidziłam go wtedy. Nigdy nikogo nie nienawidziłam tak mocno, jak Brandona w tej chwili.
I przysięgłam sobie, że kiedy się to wszystko skończy-jeśli kiedykolwiek się skończy - znajdę sposób, żeby się na nim ode­grać. Tak jak on próbował się odegrać na swoim ojcu.
Odwróciłam głowę i odrzuciłam włosy, żeby lepiej widzieć.
Christopher przyglądał mi się uważnie. W zimnym powie­trzu widać było chmurki jego oddechu. Policzki miał różowe, jak zawsze na mrozie.
Ale jego niebieskie oczy płonęły.      
-  Em, co ty robisz? - zapytał z przejęciem. - Dlaczego z nimi jedziesz?
-  Muszę - odparłam, patrząc wszędzie, tylko nie w te pło­nące oczy.
-  Dlaczego? - chciał wiedzieć. - Nic im nie będzie. Steven jest z nimi.
-  Dlatego - powiedziałam, patrząc na lawendowe chmury na niebie. Gdziekolwiek, byle nie w twarz Christophera - że Brandon mnie o to poprosił.
-  Brandon cię poprosił? - Christopher uniósł głos ze zdumie­niem. - Do cholery, kogo obchodzi, czego chce Brandon Stark?
-  Hm, wydaje mi się, że ją to obchodzi - rzucił Brandon z drugiej strony auta. - Powiedz mu, Em.
- Co masz mi powiedzieć? - spytał Christopher.
-  Powiedz mu - powtórzył Brandon. Podkreślał swoje sło­wa, stukając palcami w dach limuzyny. - O nas.
-  O nas - powtórzył Christopher. Widziałam kątem oka, jak jego głowa obróciła się ku mnie. Jako że nie mogłam pa­trzeć mu w twarz, słyszałam tylko osłupienie w jego głosie. - Ty i Brandon to „wy"? Od kiedy?
. Wiedziałam, co muszę zrobić. Brandon wytłumaczył mi to w holu doktora Fonga tak jasno, że nawet dziecko by zrozumiało. Nie miałam wyboru. Musiałam to zrobić, bo rodzina Howardów była teraz moją rodziną i musiałam ich chronić, tak jak chroniła­bym moich prawdziwych rodziców. Rodzina to nie tyko ludzie, którzy cię wychowali. Rodzina to nie tylko ludzie, w których żyłach płynie ta sama krew.
Rodzina to ludzie, którzy cię potrzebują. Ci, którzy nie mają nic, kiedy ty masz wszystko.
Musisz robić to, co dla nich dobre. Musisz, nawet jeśli to łamie ci serce.
Poza tym mogłam pierwsza, przed Brandonem, wydobyć z Nikki, co wie i wykorzystać tę informację przeciw niemu. Wy­plątałabym się z tego, odkręciła wszystko i odzyskała Christop­hera. Jakimś cudem. Zgadza się?
Ale zanim to się uda... Musiałam grać, tak jak kazał mi Brandon.
- Chodzę z nim już od jakiegoś czasu - powiedziałam Christopherowi. Każde słowo bolało jak świeża rana. - Próbowałam ci powiedzieć. - Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. - Gdybyś wcześniej, kiedy jeszcze żyłam, powiedział, że coś do mnie czu­jesz, może wszystko wyglądałoby inaczej. Ale czekałeś za długo. Czekałeś, aż stałam się kimś innym. I jestem z kimś innym.
Nie bardzo wiedziałam, skąd biorą się te słowa. Ale nie wy­myślałam ich na polecenie Brandona. Wyrażały moje prawdzi­we uczucia i wydobywały się prosto z wnętrza. I towarzyszyły im prawdziwe łzy, gorące i gwałtowne, które popłynęły z moich oczu.
-  O czym ty mówisz? - spytał Christopher łamiącym się głosem.
-  Może gdybym podobała ci się taka, jaka byłam przedtem - ciągnęłam brutalnie. - Ale tak nie było. A teraz już za późno.
Widziałam, że każde słowo, które wypowiadałam i które ra­niło mnie jak nóż, na niego działało jak pięść wbita w brzuch. Rumieniec zniknął z jego policzków. Teraz jego twarz była biała jak śnieg leżący wokół nas.
-  Widzisz - powiedziałam. Nie wiem, dlaczego mówiłam dalej. Może przez to zdjęcie. Moje zdjęcie, które trzymał w po­koju. Ciągle stało mi przed oczami. Nie mogłam uwierzyć, że miał je przez cały ten czas. Nie mogłam uwierzyć, że przez cały czas mnie kochał, tak jak ja kochałam jego. A teraz musiałam mu wybić tę miłość z głowy, bo nie chciałam, żeby zrobił coś głupie­go, co mogłaby mu zaszkodzić. -Teraz jestem z Brandonem. I... i kocham Brandona. Jadę z nim. Więc... Żegnaj.
Uciekłam do limuzyny, zanim Christopher zdążył coś po­wiedzieć. I zanim zdążyłam jeszcze raz spojrzeć w jego twarz. Usiadłam między Nikki a jej mamą. Cosabella wskoczyła mi na kolana. Pani Howard spojrzała na mnie z troską i zapytała:
-  Skarbie, dobrze się czujesz?
-  Tak - odparłam, ocierając łzy grzbietami dłoni. - Przepra­szam za to.
-  Boże - mruknęła Nikki. Wciąż tuszowała sobie rzęsy. A mówili, że to ja  jestem podła.                    
Jakoś nie poprawiło mi to humoru. Zobaczyłam, że Steven, sie­dzący na miejscu kierowcy, przechylił wsteczne lusterko, żeby mnie widzieć. Popatrzył na mnie... ale nie powiedział nic. Ani słowa. Tylko patrzył. Zupełnie jakbyśmy mieli jakiś wspólny sekret.
Co to było, nie miałam pojęcia.
  Ale wiedziałam, że w bitwie, która mnie czekała, mam w Stevenie Howardzie sojusznika.  
W sumie chyba zawsze to wiedziałam. Musiałam tylko zna­leźć jakiś sposób, żeby dać mu znać, co się naprawdę dzieje. Zanim będzie za późno.
- No dobra - rzucił wesoło Brandon, wsiadając za mną do limuzyny. - Wszyscy na miejscach? - Nie czekając na odpo­wiedź, zamknął drzwiczki. Ten dźwięk był dla mnie jak koniec świata. A przynajmniej jak koniec moich nadziei i marzeń. Nie żebym miała ich wiele, przynajmniej ostatnio.
-  Boże. - Nikki westchnęła z rozkoszą. ~ Tęskniłam za li­muzynami.
-  Biuro Podróży Starka to najlepszy sposób na przemiesz­czanie się z miejsca na miejsce -powiedział Brandon. Sięgnął do lodówki i wyjął z niej butelkę. - Komu szampana? Och, przepra­szam, tobie nie, Steven. Ale dogonisz nas, kiedy dojedziemy na miejsce. Wiesz, jak trafić na lotnisko Teterboro? Nie, oczywiście że nie wiesz. Pozwól, że będę cię pilotował. Lepiej nie wpisywać celu w GPS-ie. Staramy się utrzymać tę podróż w tajemnicy...
Przelazł na przednie siedzenie, żeby pilotować Stevena. Gdy limuzyna powoli ruszyła podjazdem, przekręciłam się na siedzeniu, żeby popatrzeć przez przyciemniane szyby. Zoba­czyłam, jak doktor Fong się odwraca i zamyka za sobą drzwi. Jego gehenna wreszcie się skończyła.
Widziałam Lulu stojącą przy taksówce. Wiatr szarpał jej bu­fiastą sukienkę, która wydymała się jak czarna peleryna.
I dostrzegłam Christophera, stojącego w tym samym miej­scu, gdzie się rozstaliśmy. Patrzył za nami - za mną, coraz mniejszy i mniejszy,
Patrzyłam  na niego, aż przestałam go widzieć, bo przez łzy nie widziałam już niczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz