piątek, 6 lipca 2012
#16
Szybciej! - wrzeszczała do mnie Lulu, jakby taksówka, do której właśnie wsiadła, mogła odjechać beze mnie.
- Idę, idę - odkrzyknęłam. Christopher czekał na chodniku, z dłonią na otwartych drzwiach auta. Jego twarz znów przybrała niewzruszony wyraz, jakby supermodelki w otoczeniu nietypowej świty codziennie wyciągały go ze szkoły.
- A tak konkretnie - spytał Steven, gdy wsiadłam z tyłu, usadawiając się obok niego i Lulu - to dokąd jedziemy?
- Kuzyn tego gościa jest geniuszem komputerowym - powiedziałam, wskazując Christophera, który usiadł obok kierowcy. Byłam prawie pewna, że Christopher nie słyszy, co mówimy, przez grubą, kuloodporną szybę oddzielającą przednie i tylne siedzenia. Kierowca włączył sobie na cały regulator muzę z Bollywood. - Twierdzi, że potrafi znaleźć twoją mamę. Steven zrobił skołowaną minę.
- To policjant? Co robił w twojej szkole? Jest tajniakiem z wydziału antynarkotykowego?
- Hm... - bąknęłam, zaczynając dostrzegać pewne dziury w moim planie. - Nie.
- Widziałaś bluzkę tej laski? - dopytywała się Lulu. Było jasne, że mówi o Whitney. - To było... totalne przegięcie.
- Ale ten gość jest na rządowej posadzie? - drążył Steven. -Powiedz mi, że ma jakieś powiązania z rządową agencją.
- Niezupełnie - odparłam.
- No bo - ciągnęła Lulu - była praktycznie przejrzysta. I to nie we właściwy sposób. Steven, tobie też się nie podobała ta bluzka, prawda? Tej dziewczyny na korytarzu?
- Chcesz powiedzieć - Steven ignorował Lulu, a Cosabella, którą wypuściłam z torebki, wskoczyła mu na kolana i zaczęła radośnie przyglądać się samochodom wokół nas - że on naprawdę jest tylko uczniem liceum?
- Wiesz co? - Christopher odwrócił się na przednim fotelu i patrzył na nas przez plastikową przegrodę. Było jasne, że jednak nas słyszał, mimo brzękliwej muzyki, która kazała nam soniya dil se mila, cokolwiek to znaczyło. - Nie martw się. Jeśli twoja mama żyje, to Felix ją znajdzie. Uspokójcie się. Wszyscy. Sprawa jest już załatwiona.
Dokładnie coś takiego powiedziałby super złoczyńca. Szczególnie wioząc cię na egzekucję.
Ale czy naprawdę groźny super złoczyńca nie wymachiwałby jakąś bronią?
No, niekoniecznie. Biorąc pod uwagę, że jechaliśmy z nim z własnej nieprzymuszonej woli. Mniej więcej. Ja chyba nie miałam wyboru. Mogłam pomóc Stevenowi znaleźć matkę albo pozwolić, żeby ogłosił to, co wie, w prasie albo telewizji. A zaczynałam podejrzewać, że skłaniał się coraz bardziej ku temu drugiemu rozwiązaniu. Już to widziałam... Steven w ogólnokrajowych wiadomościach, apelujący o pomoc w odszukaniu mamy, po czym wspominający od niechcenia: „A tak przy okazji, dziewczyna, która aktualnie zajmuje ciało Nikki Howard, tak naprawdę nie jest moją siostrą. Nie wiem, kim jest, ale niech ją ktoś wyegzorcyzmuje, z łaski swojej, żeby się wyniosła, okej?
Z góry dzięki".
To by się bardzo spodobało Starkowi. Lulu, tuż przy moim uchu, gadała przez komórkę.
- Nie - mówiła do kogoś w słuchawce. - Dopilnuj, żeby dostawca wwiózł jedzenie służbową windą od tyłu. Ostatnim razem wwieźli parę dostaw od frontu i porysowali mosiądz w windzie. Zarządca budynku się wściekł. Wszystko jasne? Świetnie. - Rozłączyła się.
- Czy ty myślisz tylko o przyjęciu? - zapytał Steven. Był naprawdę zirytowany.
Lulu spojrzała na niego z osłupiałą miną.
- Nie - odparła. - Oczywiście, że nie.
- To tylko impreza - powiedział Steven. - Bez przerwy urządzam imprezy. Kupujesz kega i wysypujesz do misek parę toreb precelków. Włączasz muzę i zapraszasz przyjaciół. To żaden problem.
Lulu spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Jako że nie byłam światowej klasy ekspertem od przyjęć, nie potrafiłam dodać nic mądrego do tej dyskusji. Owszem, poszłam z Lulu na kilka imprez. Ich organizacja wydawała mi się bardziej skomplikowana niż „kupienie kega" i „wysypanie paru toreb precelków". Na ostatnim z tych przyjęć był nawet połykacz ognia. W każdym razie organizację naszej imprezy zamierzałam zostawić Lulu.
- To nie jest zwykłe spotkanie przy piwie - zaczęła tłumaczyć. - Mistrzowie z Nobu będą na miejscu ręcznie zwijać sushi. Zamówiłam wszystkie alkohole, jakie sobie potrafisz wyobrazić, a barmani będą przy okazji ekspertami od astrologii. Na tym małym tarasiku kazałam zainstalować fontannę z czekolady. A muzę będzie miksował DJ Drama.
Steven pokręcił głową. - Po co robisz to wszystko? Komu tak chcesz zaimponować?
- Zaimponować? - Lulu wypowiedziała to słowo, jakby było w obcym języku. - Ja nikomu nie próbuję zaimponować... - Co nie do końca było prawdą. Ostatnio sporo czasu poświęcała na próby zaimponowania Stevenowi. Ale nawet w fajny sposób, nie tak jak Whitney Robertson i reszta Żywych Trupów usiłowali zaimponować.,. mnie. Wszystko, co robi Lulu, robi wyłącznie z dobroci serca. Nikt, kto ją dobrze zna, nie może powiedzieć o niej złego słowa. Steven po prostu był zdenerwowany obrotem spraw i niepokoił się o mamę.
Zainterweniowałam pospiesznie.
- Lulu lubi przyjmować gości - powiedziałam. - Rekompensuje sobie w ten sposób nieudane dzieciństwo. I naprawdę bardzo by chciała, żebyś został na tej imprezie.
Steven się zawahał... i zobaczył moją błagalną minę. - Wysyłałam mu telepatyczną wiadomość, która brzmiała: „Daj spokój, stary. Zabujała się w tobie po uszy. Nie rób jej przykrości. Po prostu powiedz, że przyjdziesz. Nie obchodzi mnie, że nie jest w twoim typie. Po prostu powiedz, że przyjdziesz. No nie bądź taki, zdobądź się chociaż na to".
Wzruszył ramionami i usiadł głębiej na siedzeniu, patrząc na Cosabellę, która dyszała prosto na szybę.
- Jasne. Bardzo dziękuję za zaproszenie. Na pewno będzie świetnie. Lulu aż się zaczęła wiercić z radości.
- Oczywiście! - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Zamówiłam nawet akrobatów z Ciraue du Soleil, wiesz? Instalują trapezy, bo mamy wysokie sufity. Będzie odjazd! Ludzie na całym Manhattanie będą ich widzieć przez nasze okna!
Lulu paplała o przyjęciu niemal przez całą drogę do domu Feliksa. Zajechaliśmy tam jakieś dziesięć minut później. Był to nijaki szeregowiec w przyjemnie wyglądającej dzielnicy, zamieszkanej przez klasę średnią. Christopher zapłacił taksówkarzowi i wysiedliśmy na zimny, wstrętny deszcz, który tak strasznie nie podobał się Cosabelli. Patrzyła na mnie ze skonsternowaną miną, jakby chciała powiedzieć: „Dlaczego, mamusiu? Dlaczego mi to robisz?" Po prostu musiałam ją podnieść i z powrotem wsadzić do torby, w której ułożyła się wygodnie, cała szczęśliwa.
Christopher, pochylając się dla osłony przed uciążliwą mżawką, poprowadził nas chodnikiem na ganek, pod frontowe drzwi. Uniósł kołatkę w kształcie amerykańskiego orła i zastukał.
- Dlaczego mam złe przeczucia? - zapytał Steven, kiedy czekaliśmy, aż drzwi się otworzą.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziałam. Chociaż wcale w to nie wierzyłam. Zwłaszcza kiedy Steven zobaczy, do kogo przyszliśmy z wizytą.
Nie myliłam się. Po minucie drzwi się otworzyły i pulchna kobieta w średnim wieku, ubrana w dżinsy i sweter od Starka z błyszczącą amerykańską flagą wykrzyknęła:
- Christopher! A co ty tu robisz? Uśmiechnął się i odparł:
- Cześć, ciociu Jackie. W centrum już nas puścili na ferie. Ciocia Jackie się rozpromieniła i powiedziała:
- I przyszedłeś odwiedzić Feliksa? I przyprowadziłeś kolegów? Ależ z ciebie kochany chłopak.
Gdyby ona wiedziała.
- No to nie stójcie tak na zimnie - ciągnęła Jackie. - Chodźcie! Chodźcie!
Mama Feliksa wprowadziła nas do domu, ciepłego i udekorowanego bodajże wszystkim, co można było kupić w Centrum Handlowym Starka. Nie żartuję. Rozpoznałam regał Stark, komplet wypoczynkowy Stark, zestaw stereo Stark, a nawet telewizor Stark. Rodzina Feliksa miała kompletny starkowski salon, aż po zieloną telewizyjną sofę Stark, na której ciotka i wujek Christophera bez wątpienia siadywali wieczorami, by oglądać Telezakupy Starka.
Czułam nawet perfumy Nikki, buchające od cioci Jackie, tworzące dość obrzydliwą kombinację z zapachem czegoś piekącego się w kuchni. Perfumy Nikki nie najlepiej komponowały się zjedzeniem. Ani właściwie z niczym.
- Przyszliście w samą porę - cieszyła się mama Feliksa. Krzątała się po kuchni, co potwierdzało moje podejrzenia. - Zaraz wyjmę z piekarnika moje sławne ciasteczka czekoladowe...
- Rany, cudnie, ciociu Jackie - powiedział Christopher. -Ale może później. Teraz musimy pogadać z Feliksem. Jest na dole?
- Oczywiście - odparła ciocia Jackie ze śmiechem. - A gdzie miałby być? - Wciąż zerkała nerwowo na Lulu i na mnie. Na początku nie bardzo wiedziałam dlaczego. Aż mi się przypomniało. Byłyśmy Nikki Howard i Lulu Collins. Pewnie widywała nas już w telewizji. Me wspominając o tym, że moja twarz była na metce niemal każdej rzeczy, którą kupowała. Może nie skojarzyła jeszcze, skąd nas zna, ale wiedziała, że wyglądamy zna jomo.
Na dodatek dziewczyny pewnie nieczęsto odwiedzały jej
małego Feliksa. A raczej nigdy.
- Pójdziemy się tylko przywitać z Feliksem - powiedział Christopher, kiwając na nas głową, żebyśmy poszli za nim. Ruszył po pomarańczowej kudłatej wykładzinie do najbliższych drzwi. - My tylko na chwilkę. Nie będziemy długo siedzieć.
- W takim razie - powiedziała ciocia Jackie - przyniosę wam ciastka na dół. Chcecie do nich mleka? Albo wiem! Gorące kakao! Na dworze jest tak zimno.
Mama Feliksa najwyraźniej nie zauważyła, że jedno z nas jest po dwudziestce.
- Nie trzeba, ciociu Jackie - powiedział Christopher. - Nie jesteśmy głodni. - Otworzył drzwi. Za nimi zobaczyłam długie, wąskie schody prowadzące do piwnicy. Christopher zaczął schodzić na dół. Niepewnie obejrzałam się przez ramię na Steve-na i Luhi i ruszyłam za nim.
Nadeszła chwila prawdy.
Nie było tu jakoś specjalnie strasznie. Chyba że plakaty z Człowieka z blizną można uznać za przerażające. Bo to one przywitały nas, kiedy schodziliśmy do Feliksa. Były wszędzie. Pokrywały niemal każdy skrawek ścian - wielkie portrety Ala Pacino we wszelkich możliwych kostiumach i pozach.
Zaczynałam podejrzewać, że ktoś tu ma kompleks gangstera.
Nietrudno było zgadnąć kto. To znaczy domyślałam się, że
nie Christopher i nie ciocia Jackie.
Piwnica służyła jednocześnie za pralnię i siłownię. Był tu zestaw do ćwiczeń, który wyglądał, jakby nikt nie tykał go od wieków, i automatyczna bieżnia, na której rozwieszono parę ciuchów do suszenia. Ale przynajmniej nie czułam mdlącego zapachu Nikki. Powietrze pachniało świeżo, proszkiem do
prania.
W kącie piwnicy urządzono coś w rodzaju centrum multimedialnego. Dość specyficznego. Monitory komputerowe, które wyglądały, jakby przywleczono je z jakiegoś śmietnika, wisiały pod sufitem na czymś, co przypominało liny bungee. Niektóre stały na kartonach po mleku albo na chwiejnych piramidach konsol do grania - oczywiście marki Stark.
Pośrodku tego bałaganu siedziała chuda, zgarbiona postać. Ubrana była w workowate dżinsy i zieloną welurową koszulę-! Szyję zdobiły liczne złote łańcuchy. Chłopak grał w coś online, używając joysticka podobnego do dźwigni biegów.
- Zdychaj - mówił do jednego z monitorów. - Zdychaj, zdychaj, zdychaj, zdychaj!
Raczej wyczułam, niż zobaczyłam, że Steven za moimi plecami zamarł w bezruchu. Lulu wpadła na niego. .
- Och - powiedziała. - Mógłbyś uważać! - Steven nie zareagował. Był osłupiały.
Nie dziwiłam mu się.
Postać siedząca przed monitorami odwróciła głowę. Rozpoznałam Feliksa. Uśmiechnął się. Poniekąd spodziewałam się zobaczyć złote zęby, ale nic z tego. Miał tylko aparat.
- Christopher! - wykrzyknął. - Stary! I przyprowadziłeś gości... - Głos mu się załamał, kiedy zobaczył, co to za goście.
Oczy wyszły mu z głowy. Naprawdę obawiałam się, że wypadną mu z oczodołów... szczególnie kiedy zobaczył Lulu. Ale w ostatniej chwili wziął się w garść.
- Miłe panie! Padam do nóg. Witajcie w Męskiej Norze. Miło was tu widzieć. Uroczo z waszej strony, że zechciałyście mnie tu odwiedzić. Czy macierz raczyła uraczyć was ciastkami?
- Chyba żartujesz. - Głos Stevena za moimi plecami był kompletnie bez wyrazu.
- Co ci szkodzi spróbować - odparłam cicho.
- Nie będę niczego próbować. - Steven ledwie mówił, jakby się dusił. - To dziecko.
- Au contraire, monfrere*. - Felix, który najwidoczniej go usłyszał, podciągnął nogawkę spodni, odsłaniając zaskakująco owłosioną kostkę i przyczepione do niej urządzenie z czarnego plastiku. - Czy to wygląda jak dziecinna zabawka? Zapewniam cię, że nią nie jest. To najnowszy krzyk mody w dziedzinie domowych aresztów i systemów namierzania. Odporny na majstrowanie. Komunikuje się bezprzewodowo ze stacją dokującą w kuchni, podłączoną do przetwornika i linii telefonicznej. Powiadomi policję, gdy tylko przestąpię próg. Nie dają tego każdemu przeciętnemu czternastolatkowi, zgodzisz się? No bo - ciągnął Felix, posyłając mi znaczące spojrzenie -jestem niezwykle dojrzały jak na swój wiek, co zapewne, drogie panie, stwierdziłyście na pierwszy rzut oka.
Steven zesztywniał i zrobił minę, jakby chciał uderzyć dzieciaka. Ale Lulu delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu, mrucząc uspokajająco:
- Och, Steven, daj spokój. Posłuchaj Nikki. Spróbuj. Tymczasem Christopher, z uśmieszkiem na ustach, opierał
się o filar podtrzymujący strop.
- Słuchajcie wszyscy - powiedział, - To mój kuzyn, Felix.
Feliksie, to są wszyscy.
- To-powiedziałam, wskazując Stevena-jest Steven...
1 Christopher uniósł rękę.
- Chyba będzie lepiej, jeśli pozostaniemy anonimowi - powiedział. - To znaczy tak anonimowi, jak się da, biorąc pod uwagę, że są wśród nas gwiazdy.
- Panno Howard, panno Collins - zaczął Felix - nie myślcie sobie, że przez to, że jesteście sławne, potraktuję was inaczej niż jakiekolwiek inne atrakcyjne panie. Prawdę mówiąc, znam parę sławnych osób... Niektórzy z moich bliskich przyjaciół są sławni, choć oczywiście nie
mogę wymieniać nazwisk, bo jestem zbyt uprzejmy. No i wiem, jak oni się denerwują, kiedy ludzie zbytnio zwracają na nich uwagę. Więc nie musicie się martwić. Mnie wasza sława nie porazi.
Lulu i ja spojrzałyśmy na siebie. Po czym powiedziałam jedyną rzecz, którą w tych okolicznościach można było powiedzieć, czyli:
- Hm... fajnie. Dzięki.
Prawda była taka, że ludzie bez przerwy mówili mi takie rzeczy. Wszyscy chcieli, żebym uważała, że nie należą do tych, na których sława robi wrażenie, i że będą mnie traktować jak
normalną osobę.
Tyle że już mówiąc mi coś takiego, nie traktowali mnie jak normalnej osoby.
Christopher - który musiał wiedzieć, że z jego kuzyna jest niezły numer, ale który przez większość czasu patrzył gdzie indziej, jakby chciał się odciąć od tej całej sytuacji - zapytał:
- Nikki, masz tę informację, o którą cię prosiliśmy?
- A... - Zaskoczył mnie trochę. On, dla odmiany, zawsze traktował mnie, jakbym nie była sławna. Czasem nawet tak, jakbym w ogóle nie była człowiekiem. - Tak........
Wciąż nie byłam pewna, czy chcę wydać Christophera i Feliksa na pastwę Starka. Owszem, niby nie sądziłam, że ich plan się powiedzie. W końcu chodziło o Starka i nawet Christopher przyznawał, że to największa korporacja na świecie. Czy dwóch nastolatków naprawdę mogło ją doprowadzić do upadku jakimś hakerskim numerem?
*Au contraire, monfrere (fr.) - Wręcz przeciwnie, bracie.
Trudno sobie wyobrazić.-Ale z drugiej strony było niemal pewne, że zostaną złapani. Jeden z nich już nosił bransoletkę na kostce. Wszystko wskazywało na to, że mieszka w piwnicy, w kółko tłucze w gry komputerowe i odżywia się ciastkami czekoladowymi na okrągło donoszonymi przez matkę. Z pozoru wymarzona egzystencja nastolatka, ale w rzeczywistości jakiś koszmar, z tymi jego zmyślonymi znajomościami ze sławami i złudzeniami o własnej wielkości. Czy naprawdę chciałam takiej tortury dla Christophera?
Nie, oczywiście że nie.
Ale gdybym rzeczywiście się o niego troszczyła, to czy poszłabym dziś do szkoły, wyciągnęła go z lekcji w ostatnim tygodniu przed egzaminami i zawlokła na Brooklyn, do domu
kuzyna?
Nie wiedziałam. Ale coś musiałam zrobić. Bo dni nierobienia niczego i biegania w kółko z wykrywaczem podsłuchów dobiegły końca.
- Doktor Louise Higgins - usłyszałam własny głos. - To nazwa użytkownika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz