piątek, 6 lipca 2012

#5


Otóż było to zdjęcie Nikki Howard. Samo w sobie nie byłoby jeszcze tak niezwykłe, bo wszędzie, ale to wszędzie były setki - nie, tysiące - zdjęć Nikki Howard.
Ale to było zdjęcie Nikki Howard w tym niezwykle trud­nym okresie, który przechodzimy wszystkie między trzynastym a czternastym rokiem życia. Britney Spears nazywała to , już nie dziewczyna, jeszcze nie kobieta".
Nigdy bym nie przypuszczała, że Nikki Howard przecho­dziła taki okres... Że w ogóle przechodziła jakikolwiek okres, który można by nazwać trudnym. Nie mówiąc już o tym, że po­zwoliła sobie wtedy zrobić zdjęcie. Z tego, co wiedziałam, Nikki bezwzględnie niszczyła fotografie, na których wyglądała choć odrobinę niekorzystnie.
Ale tego nie dopadła, jak widać.
-  Ooooch - zagruchała Lulu, pochylając się, żeby spojrzeć na fotkę. - Popatrz na siebie, Nik! Nosiłaś aparat! I używałaś rozjaśniacza do włosów? Boże, dziwię się, że nie wyłysiałaś.
-  Dalej - powiedział Steven. Posłusznie zerknęłam na następne zdjęcie.
Była na nim Nikki z tą samą fryzurą i aparatem u boku odro­binę młodszej wersji Stevena. Spłukiwali wężem pudla - który wyglądał dokładnie jak Cosabella, tyle że miał czarną sierść -w pomieszczeniu, które wyglądało na salon piękności dla psów. Brat i siostra — a na tym zdjęciu jeszcze lepiej było widać, że są rodzeństwem - uśmiechali się szeroko. Tyle że uśmiech Nikki był jakby spięty i mówił wyraźnie „pospieszcie się z tym zdję­ciem, bo mam tego powyżej uszu". Nauczyłam się rozpoznawać to niemal niedostrzegalne skrzywienie ust, oglądając niezliczone polaroidowe fotki mojej nowej twarzy z sesji zdjęciowych.
-  To - powiedział Steven o zdjęciu - było zrobione jakiś rok przedtem, zanim uznałaś, że wstydzisz się ze mną pokazywać. No i z mamą. Jeszcze zanim samochód tej agentki od talentów zepsuł się za miastem i zobaczyła cię w sklepie. I zanim zapytała, czy myślałaś kiedyś, żeby zostać modelką. Pamiętasz? Nawet się nie obejrzeliśmy, a już podpisała z tobą kontrakt na nową twarz Starka. Potem widywałem cię tylko na okładkach czasopism.
Kiwnęłam głową. Teraz mu wierzyłam. To było tak bardzo w stylu Nikki, jaką znałam - tej, która trzymała tylko własne zdjęcia i wycinki o samej sobie. Po prostu musiało to być
prawdą.
-  Okej - powiedziałam cicho, oddając portfel Stevenowi. - Przepraszam. Oczywiście, że jesteś moim bratem. Nie... nie chodzi o to, że ci nie wierzyłam. - Choć naprawdę nie wierzy­łam. - Po prostu... Po prostu musiałam sprawdzić. Przychodzi­ła tu cała masa świrów, opowiadających niestworzone rzeczy. Więc... czego się dowiedziałeś do tej pory? O... hm... ma­mie?
-  Że nikt jej nie widział ani z nią nie rozmawiał od cza­su twojego wypadku. - Wypowiedział słowo „wypadek", jakby w ogóle nie wierzył, że go miałam. - Od tamtej pory nie korzy­stała też z kart kredytowych. I nie płaciła rachunków.
Lulu zachłysnęła się powietrzem.
-  O Boziu! — wykrzyknęła. — Widziałam kiedyś taki odci­nek Prawa i porządku Ktoś zawiadomił policję?
Posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie. No bo przecież mówi­łyśmy o matce tego chłopaka, nie o jakimś serialu telewizyjnym. Nie chciałam, żeby się zdenerwował. A w każdym razie bardziej niż do tej pory.
Lulu zauważyła moje spojrzenie, ale najwyraźniej nie skumała, że to, co mówi, mogłoby kogokolwiek wyprowadzić z rów­nowagi.
-  A jeśli doszło do przestępstwa? W tym odcinku Prawa i porządku wszyscy myśleli, że zaginiona kobieta uciekła z chło­pakiem, a tak naprawdę ona cały czas leżała w kanapie. Chłopak walnął ją w głowę i ukrył tam ciało! Twoja mama też może leżeć zamknięta w kanapie. Czy ktoś to sprawdził?
-  Lulu! - rzuciłam surowo.
-  Zawiadomiłem miejscową policję, kiedy wróciłem do domu i zorientowałem się, że jej nie ma - odparł Steven. Zro­zumiałam, że nie ruszają go słowa Lulu, bo znów ją ignorował. - Próbowałem się do ciebie dodzwonić i spytać, czy się nie odzy­wała, ale nie odpowiadałaś na moje telefony. Więc musiałem przy jechać. Przygryzłam dolną wargę. Co mogłam mu powiedzieć? Dzwonił na komórkę Nikki, zignorowałam go więc jak tysiące innych. Na szczęście Steven mówił dalej, nie czekając na mój komentarz.
-  Gliny powiedziały, że nic nie mogą zrobić. Ich zdaniem jeśli kobieta nie używa kart kredytowych, nie odbiera komórki i porzuca znienacka mieszkanie i firmę, to żadne przestępstwo. Pewnie pojechała na wakacje, nic nikomu nie mówiąc. I zabrała ze sobą psy.
-  No właśnie - powiedziałam z nadzieją. - Może tak zro­biła.
-  Uważasz, że mama tak po prostu wyjechała, nie zawia­damiając żadnego z klientów, że jej nie będzie? Nie odwołała żadnych terminów. Nie zapłaciła czynszu za mieszkanie ani za salon. Naprawdę uważasz, że ktoś, kto tak bardzo dba o swoją firmę jak nasza matka, zrobiłby coś takiego? Wyjechałby sobie na wesołe wakacje i nawet by się nie zatroszczył, kto obsłuży jej umówionych klientów?
-  Naprawdę myślisz - zapytała Lulu, otwierając szeroko oczy - że wasza mama... zaginęła? Nikt nie ma pojęcia, gdzie może być?
-  Nikt, z kim rozmawiałem - potwierdził Steven. - Nikki była moją jedyną nadzieją. Ale zdaje się - spojrzał na stojącą przed nim kawę, która już dawno wystygła - że to była strata czasu.
-  Może poproszę o wydruk z przychodzących rozmów, czy coś w tym rodzaju — zaproponowałam. Rozpaczliwie chciałam pomóc mu w jakikolwiek sposób. Był taki zmęczony i smutny. -Sprawdzimy, czy twoja... to znaczy, mama, nie dzwoniła. Może operator mógłby ustalić, skąd przyszło to połączenie.
-  Mogą namierzyć jej pozycję na podstawie położenia prze­kaźników - powiedziała Lulu. Kiedy oboje spojrzeliśmy na nią, rzuciła: — To też widziałam w odcinku Prawa i porządku. — A po­tem dodała: - Och, i mogłabyś wynająć prywatnego detektywa, Nikki! Mój tata ich zatrudniał, żeby śledzili mamę, kiedy myślał, że go zdradza. - Uśmiechnęła się promiennie do Stevena. -A potem rodzice się rozwiedli.
Byłam pewna, że jeśli choć raz oglądał Wiadomości na we­soło, doskonale o tym wiedział. Ale Steven w ogóle nie zwracał uwagi na Lulu.
-  Nie chcę, żeby Nikki robiła cokolwiek, co mogłoby być dla niej kłopotliwe — rzucił sztywno.
-  To żaden problem - powiedziałam. - Zatrudnię prywat­nego detektywa, żeby poszukał... mamy. Mogłabyś polecić mi kogoś naprawdę dobrego, Lulu? Skoro masz z nimi doświad­czenie...
-  O tak - odparła, migocząc. Nie no, serio! Migotała jak cholerny Dzwoneczek z Piotrusia Pana. - Ale wiesz, detektywi sporo kosztują.
-  To nie powinien być problem - powiedział Steven, posy­łając mi uśmiech. - Nikki na pewno na to stać.
Odpowiedziałam mu słodkim uśmiechem. Już po mnie! - po­myślałam. Nie mogłam wynająć detektywa. Odkryłby całą histo­rię z przeszczepem mózgu i wszystko by się wydało. Za nim bym się obejrzała, zostałabym głównym tematem w CNN, i musiała­bym wiać przed uzbrojonymi gorylami tatusia Brandona.
I nie mówcie mi, że Richard Stark nie ma uzbrojonych
goryli.
No dobra, uspokój się. Uśmiechnij się do tego miłego mary­narza i graj dalej.
-  Okej, więc ustalone. Jutro z samego rana zacznę obdzwa­niać prywatnych detektywów. - Jak słowo daję, to było teraz moje życie? No cóż, dlaczego nie? Miałam już przeszczep móz­gu i codziennie musiałam malować oczy tuszem. Więc dlaczego nie jakiś kolejny kataklizm?
—  A tymczasem — Lulu jeszcze raz zamigotała do Steve-na — musisz u nas zostać. Bo urządzamy świąteczne przyjęcie i chcemy, żebyś był honorowym gościem.
Posłałam Lulu kolejne ostrzegawcze spojrzenie. Zaprasza­nie brata Nikki, żeby z nami zamieszkał, nie wydawało mi się najlepszym pomysłem. Po pierwsze, miałyśmy tylko dwie sy­pialnie, więc gdzie on miał spać? Na kanapie? A po drugie, ile potrzebował czasu, żeby się zorientować, że nie obdzwaniam prywatnych detektywów, jak obiecałam? A, i że w ogóle nie je­stem jego siostrą, tylko obcą dziewczyną w ciele jego siostry? I jeszcze miał być gościem honorowym na imprezie, na której ja nie zamierzałam się w ogóle pokazać! Tyle tylko, że nie ze­brałam się jeszcze na odwagę i nie powiedziałam o tym gospo­dyni...
No i jeszcze jedno. Na poddaszu prawdopodobnie był pod­słuch, założony przez jakieś nieznane czynniki; choć byłam w zasadzie pewna, kto za tym stoi.
-  Uch... -jęknął Steven, wyraźnie skrępowany. Kto by mu się dziwił? Byłam dla niego praktycznie obcą osobą. I to bardziej obcą, niż sobie wyobrażał. - Dzięki za zaproszenie, ale wynają­łem pokój w hotelu w mieście...
Lulu zrobiła przerażoną minę.
-  Pokój w hotelu! - wykrzyknęła. - Nie! Jesteś członkiem rodziny! Zostań tutaj. W ten sposób będziecie mieli okazję nadrobić stracony czas. Prawda, Nikki?
-  Jasne - powiedziałam, mając nadzieję, że Steven nie wy­czuje mojej niechęci. — Chociaż mamy tylko dwie sypialnie...
-  Może spać w mojej - zaofiarowała się Lulu. Po czym, odrobinę zażenowana, co było u niej całkowitą nowością, wy­jaśniła: - No bo Nikki ma takie wielkie, podwójne łóżko. Będę spać z nią, a ty, Steven, zajmiesz mój pokój.
-  Nie - rzucił Steven. Jego głos brzmiał łagodnie. Miał ła­godny wyraz twarzy - bodajże pierwszy przejaw cieplejszych uczuć od chwili, kiedy spotkałam go w holu. Poczułam się fa­talnie. W końcu nie miałam zamiaru szukać jego matki. Zaraz, prr! Chciałam mu pomóc, tylko nie miałam zamiaru zatrudniać w tym celu prywatnego detektywa.
Ale jak samemu znaleźć zaginioną kobietę?
-  Dzięki, to naprawdę miło z waszej strony — powiedział Steven. — Ale nie chcę wam sprawiać...
- Zostań - usłyszałam własny głos.
Nie wiem, co mnie naszło. Tak naprawdę brat Nikki plą­czący się po poddaszu był mi potrzebny jak kolejna dziura
w głowie.
Ale coś, co zobaczyłam na zdjęciu portfelu - tym, na któ­rym razem z Nikki kąpał psa - powiedziało mi, że Steven kocha matkę. Byłam właściwie pewna, że to ona pstryknęła tę fotkę. W jego oczach, patrzących na osobę, która trzymała aparat, wi­dać było - prócz lekkiej irytacji - głębokie uczucie.
Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc mu ją odnaleźć. Chociaż w ten sposób mogłam wynagrodzić mu to, że Nikki była okropną siostrą i córką. Tak okropną, że nie miała zdjęcia matki ani brata w pokoju czy
w portfelu.
-  Naprawdę - powiedziałam, kiedy spojrzał na mnie osłu­piały. - Powinieneś zostać. Nalegam.
-  Nalegasz? - posłał mi dziwne spojrzenie. Nie wiedziałam, czy to dlatego, że użyłam słowa, którego Nikki pewnie nawet nie znała, czy raczej chodziło o to, że był starszy i nie przywykł, żeby Nikki rozstawiała go po kątach.
Niezależnie od tego, co go zdziwiło - uległ. Wzruszył ra­mionami i powiedział:
-  Skoro nalegasz. Pojadę tylko do miasta po rzeczy.
Po czym, nie mówiąc nic więcej, zeskoczył ze stołka i ruszył
do windy.
Widocznie nikt nie wracał z siłowni ani ze Starbucksa, od kiedy wysiedliśmy z windy, bo drzwi otworzyły się natychmiast. Steven wszedł do środka i przez sekundę - zanim drzwi znów się zamknęły - patrzył jeszcze na mnie i na Lulu.
-  Do zobaczenia niedługo - powiedział. I już go nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz