czwartek, 5 lipca 2012

#5


Och , obudziłas sie! - ucieszył sie, kiedy zauwa ył, e mu sie przygladam.
I usmiechnał sie.
A ja zrozumiałam, jak czuje sie człowiek, który przeszedł na szescdziesiaty poziom
Journeyquest. Jakos mi tak dech zaparło.
No i wcale sie nie wkurzyłam, kiedy jedna z tych maszyn obok mojego łó ka zaczeła
piszczec jak wsciekła w takt bicia mojego serca.
- O nie... - powiedział facet i z przestrachem zerknał na te maszynerie. - Zrobiłem cos
nie tak?
- Ale skad - uspokoiłam go tym swoim nadal dziwnym głosem.
Ten facet musiał byc halucynacja. Ale taka, która zamierzałam nacieszyc sie jak
najdłu ej.
Odwzajemniłam usmiech. Ul yło mi, bo maszyna piszczała ju w normalnym tempie
(okropnie enujace!).
- To dla mnie? - spytałam, patrzac na wielki bukiet czerwonych ró , który trzymał w
dłoniach.
Jakby sama jego obecnosc nie była wystarczajaca frajda, jeszcze przyniósł mi kwiaty.
- Och... - Spojrzał na kwiaty takim wzrokiem, jakby zupełnie zapomniał o ich
istnieniu. Poło ył je na łó ku obok mnie. - Tak, dla ciebie. Pamietasz mnie? Jestem Gabriel
Luna. Spiewałem na wielkim otwarciu Stark Megastore w zeszłym miesiacu.
Nie miałam pojecia, o czym mówił, chocia jak przez mgłe pamietałam cos tam o
Stark Megastore i ju na pewno pamietałam jego. Przynajmniej tak mi sie wydawało. Te
ciemne włosy i te przenikliwe błekitne oczy wygladały znajomo.
Tylko nie kojarzyłam nazwiska. Ani nie wiedziałam, skad te włosy i oczy znam.
W głowie mi sie nie miesciło, e taki totalnie seksowny facet odwiedził mnie w
szpitalu. I naprawde nie mogłam uwierzyc, e przyniósł mi kwiaty.
- Oczywiscie, e cie pamietam - skłamałam.
- Dobrze wiedziec - powiedział Gabriel i znów sie usmiechnał. Tym razem tetno mi
nie przyspieszyło (dzieki Bogu), ale poczułam, e serce mi mieknie tylko troszeczke. Bo,
chocia Gabriel był przystojny, nie był Christopherem. - Nie byłem pewien, czy bedziesz
pamietała. To chyba nie był twój najlepszy dzien...
O czym on mówił? Nie miałam pojecia.
- Ha ha - powiedziałam i oddałam usmiech. Wyciagnełam reke, eby dotknac
jedwabistych płatków szkarłatnej ró y.
I wtedy zauwa yłam, e moja dłon... .. .to nie moja dłon!
Wyrastała z mojego przedramienia, ale wygladała... inaczej. Zamiast poogryzanych,
paznokci (nałogowo je ogryzam) zobaczyłam idealny - poza miejscami, gdzie nale ało
poodsuwac skórki - francuski manikiur... Ró owa baza i białe koncówki.
Dziwne. Poza tym moje palce wygladały... jakos tak szczupłej ni przedtem. Czy
człowiekowi mo e schudnac dłon? Pewnie tak, jesli wystarczajaco długo le y nieprzytomny.
Ile czasu ja tak własciwie spałam? - przemkneło mi przez mysl.
I nagle zrozumiałam: dosc długo, eby Frida zda yła mi ponaklejac sztuczne
paznokcie, czym zreszta zawsze sie odgra ała.
A potem dotarło do mnie, e Gabriel cos do mnie mówi.
- Wygladasz dobrze. Mówili o tobie... No có , ró ne dziwne rzeczy. Nie wiedziałem,
czego sie spodziewac. Nikt nie chciał mi powiedziec nic pewnego. Nie pozwalaja na
odwiedziny... Musiałem sie tu zakrasc...
Zakradł sie tu, eby mnie odwiedzic? Bardzo miło z jego strony...
- Jak sie czujesz? - zapytał takim tonem, jakby naprawde sie o mnie troszczył.
- Dobrze - odparłam. - Tylko jestem troche spiaca...
- No to odpocznij - powiedział z nieco zaniepokojona mina. Nie chciałem cie obudzic.
- Nie ma sprawy - zapewniłam, w obawie e on zniknie. Złudzenie takiego
przystojnego faceta nie mogło skonczyc sie tak szybko!
Ale prawde mówiac, coraz trudniej mi było utrzymac otwarte powieki. Same mi jakos
opadały, zupełnie jak na lekcjach pana Greera.
- Nie idz jeszcze - powiedziałam. Od płatka ró y, który gładziłam, do miejsca, gdzie
oparł dłon, był tylko centymetr. Zanim zda yłam sie powstrzymac, poło yłam dłon na jego
rece. Co ja wyrabiam? Łapie chłopaka za reke? I to tak przystojnego, jak ten Gabriel Luna.
Nie, eby kiedykolwiek przedtem chłopak równie przystojny podszedł do mnie na tyle blisko,
ebym go mogła złapac za reke... No, był jeszcze Christopher, którego uwa am za
przystojniaka...
...ale cała reszta swiata - przynajmniej Frida i pozostałe ywe Trupy - raczej by sie ze
mna nie zgodziła. Chyba e najpierw poszedłby do fryzjera.
Chocia z drugiej strony, Christopher nigdy nie przyniósł mi ró . Nie przyszedł do
mnie do szpitala w odwiedziny (nie myslcie, e nie zauwa yłam). Nigdy nie gładził mnie po
grzbiecie dłoni kciukiem, jak przed chwila zrobił to Gabriel. Pare razy dotknełam dłoni
Christophera, ale zawsze odsuwał ja z predkoscia swiatła, pewnie myslac, e to przypadek
(akurat).
Rzecz w tym, e skoro to teraz nie działo sie naprawde, skoro była to tylko
halucynacja... jakie to miało znaczenie? Miałam idealna okazje pocwiczyc trzymanie
chłopaka za reke, eby, kiedy wreszcie trafi mi sie taka mo liwosc z Christopherem - a
przecie któregos dnia musi do tego dojsc, prawda? - wiedziec, co robic.
W chwili, w której nasze palce sie zetkneły, Gabriel przestał wygladac tak, jakby
chciał wstac i zebrac sie do wyjscia. Głaszczac mnie tak niesamowicie swoim kciukiem,
odezwał sie głebokim, kojacym głosem:
- Zostane, dopóki nie zasniesz.
Miło. Bardzo miło. Dokładnie cos takiego powinna powiedziec halucynacja.
Miałam nadzieje, e kiedy przyjdzie co do czego, Christopher te sie oka e taki miły.
Ale cos nadal było nie w porzadku. Czegos brakowało w tym scenariuszu z
fatamorgana chłopaka z moich marzen.
Po chwili dotarło do mnie, co to takiego.
- Zaspiewasz mi te piosenke? - poprosiłam, patrzac na niego spod powiek tak cie kich,
e oczy miałam jak szparki. - Te, która spiewałes...
Gdzie? Nie miałam pojecia, o czym własciwie mówie. Wiedziałam tylko, e kiedys
słyszałam, jak spiewał... Tego byłam całkiem pewna.
- Nawet nie wiedziałem, e ja słyszałas - odparł z usmiechem. Myslałem, e przyszłas,
kiedy skonczyłem ju wystep. Ale chetnie ci zaspiewam.
Nie miałam pojecia, o czym on mówi, kiedy jednak zaczał bardzo cichutko spiewac, to
ju było bez znaczenia.
Słodkie dzwieki piosenki wkrótce ukołysały mnie do snu... Przedtem usłyszałam
jeszcze gdzies w najdalszym zakatku umysłu glos, który brzmiał bardzo podobnie do głosu
tamtej lekarki z kokiem i mówił:
- Hej, ty! Co ty tu robisz? I spiew sie urwał.
Ale wtedy ju spałam, wiec było mi wszystko jedno.
Seksowny Gabriel Luna spiewał mi do snu.
Seksowny Gabriel Luna przyniósł mi ró e.
Seksowny Gabriel Luna trzymał mnie za reke.
To wszystko musiało mi sie przysnic. Jeszcze nigdy nie miałam lak idealnego snu. To
znaczy, byłby idealny, gdyby to był inny chłopak, nie Gabriel Luna.
Nie miałam najmniejszej ochoty sie budzic.
Ale oczywiscie tak sie stało. To znaczy obudziłam sie. Był dzien, a na krzesle koło
mnie siedziała jakas dziewczyna. Potrzasała moja reka i powtarzała:
- Nikki! Nikki, obudz sie! Obudz sie!
Kiedy zauwa yła, e oczy mam otwarte, zawołała:
- No, dzieki Bogu! I w ogóle co oni w ciebie pompuja, e tak mocno spisz? Myslałam,
e zapadłas w spiaczke, czy cos.
Gapiłam sie na nia bez słowa. Skads ja znałam, ale nie bardzo wiedziałam, skad. Czy
to ktos ze szkoły? Ale jesli tak, to dlaczego sie do mnie odzywała? Bo była totalnie sliczna -
miała idealnie gładka cere w odcieniu kawy z mlekiem, ostrzy one na pazia włosy
ufarbowane na niesamowity blond, a obojczyki tak sterczace, e mo na by nimi chyba
otwierac puszki, jak takim no em reklamowanym w telewizji.
A sliczne dziewczyny z Liceum Autorskiego Tribeca nie odzywały sie do mnie.
Chyba eby mi kazac zejsc sobie z drogi.
- Nie masz pojecia, ile czasu straciłam, eby cie namierzyc. Wiesz, e gliny stoja przy
wszystkich windach i nie pozwalaja ludziom do ciebie wchodzic? Trudniej sie do ciebie
dostac, ni załatwic stolik do Pastis na niedzielne sniadanie - trajkotała dziewczyna.
- Musiałam zakrasc sie klatka schodowa, a potem poczekac w damskiej toalecie, a
droga bedzie wolna. Na szczescie miałam przy sobie najnowszy numer „US Weekly”,
podrzuciłam go na biurko przeło onej pielegniarek, eby odwrócic ich uwage. Dobrze, e na
okładce znów jest Britney, inaczej nigdy by mi sie nie udało.
Powoli dotarło do mnie, skad znam te dziewczyne. Nie kazała mi zejsc sobie z drogi
na korytarzu w mojej szkole, ale widziałam ja na okładce któregos z kolorowych pism Fridy.
To była Lulu Collins, córka Tima Collinsa, sławnego re ysera, którego adaptacja
Journeyquest zarobiła mnóstwo kasy... i o mały włos nie zepsuła przyjemnosci z samej gry.
Dlaczego, na miłosc boska, Lulu Collins siedzi przy moim szpitalnym łó ku?
- Nikt nie chciał mi powiedziec, co sie z toba dzieje - ciagneła - wiec po prostu
wziełam sprawy w swoje rece. Wiem, e Kelly sie wscieknie, ale co mnie to obchodzi. Niech
sobie nie mysli, e mo e przede mna ukrywac, co sie dzieje z moja najlepsza przyjaciółka.
Poza tym miałam ju dosc tego skomlenia. Nie wyobra asz sobie, jak ona za toba teskniła. No
to ja przyniosłam. Wiem, e to wbrew przepisom, ale co tam, niektóre przepisy sa zwyczajnie
głupie.
Lulu Collins siegneła do swojej wielkiej torby na ramie i wyciagneła z niej...
.. .puchatego białego pieska Nikki Howard.
Po czym postawiła mi go na klatce piersiowej.
Nie chce byc nieskromna, ale na mój widok piesek kompletnie zwariował. Nigdy nie
uwa ałam sie za przesadna psiare. Owszem, lubie psy, lecz rodzice zawsze twierdzili, e to
kiepski pomysł miec w domu zwierzeta, biorac pod uwage nasza pokrecona sytuacje (tata w
New Heaven, mama w Nowym Jorku).
Ale ten piesek... Kurcze pieczone, on mnie po prostu uwielbiał. Skakał po mnie, lizał
mnie po twarzy, wyrywał przewody...
- Och! - zawołała Lulu, kiedy jedna z maszyn stojacych obok łó ka zaczeła szalenczo
piszczec. - Co sie dzieje... Jak to podłaczyc? O, tutaj... Przylep to z powrotem. Przylep to z
powrotem!
Nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi. Aha, ten przewód trzeba przylepic... do czoła.
Przykleiłam go tam, gdzie był poprzednio, i piszczenie maszyny ustało. Lulu odetchneła z
ulga.
O mój Bo e - powiedziała - oni pilnuja tego miejsca, jakby to były drzwi do klubu
Cave. Wiedziałas, e Kelly nie chce mówic, co ci jest? Prasa ma u ywanie. Powinnas
zobaczyc, co wypisuja, Nik, to sie normalnie w pale nie miesci. Ja na wszelki wypadek
mówie „bez komentarza”, po tym, co było ostatnio. Ale wygladasz o wiele lepiej ni wtedy.
Chocia teraz wolisz ten naturalny look. Casy, przestan ja lizac.
Wreszcie udało mi sie oderwac psiaka od twarzy.
I wtedy zauwa yłam cos, co oderwało moja uwage i od li acego mnie gdzie popadnie
psa, i od dziewczyny, która po raz pierwszy widziałam na oczy, a która zachowywała sie,
jakby była moja dobra znajoma.
Zauwa yłam mianowicie wazon czerwonych ró na parapecie - obok jakiegos miliona
innych bukietów.
Zaraz, zaraz. Czy by ta halucynacja była prawda? Czy Gabriel Luna przyszedł
rzeczywiscie do mnie w odwiedziny i spiewał mi do snu, trzymajac mnie za reke?
Nie. Niemo liwe.
- To kiedy cie stad wypuszcza? - spytała Lulu. - I co mam powiedziec Brandonowi?
Bo on bez przerwy dzwoni albo wpada na poddasze. To on sie domyslił, gdzie jestes. No i
pamietasz tego muzyka z wielkiego otwarcia Stark Megastore? Tego Brytyjczyka, jak on tam
sie nazywał?
- Gabriela? - podsunełam. Na samo jego wspomnienie serce zabiło mi mocniej.
Ludzie, ale wpadłam. Zwłaszcza e on mi sie nawet specjalnie nie podobał. Podoba mi sie
zupełnie inny chłopak. No bo przecie tak jest?
- No własnie, Gabriel - powiedziała Lulu. - Przysłał na poddasze cały kosz ró .
Powaga. Teraz cały dom jedzie ró ami. Temu facetowi niezle odbiło na twoim punkcie. W
ka dym razie Brandon je zobaczył - wpadł wczoraj wieczorem, bo myslał, e cie złapie w
domu - teraz wyobra a sobie, e ty cos z nim krecisz. Z tym Brytyjczykiem. No i dobrze,
prawda? Brandonowi totalnie sie nale ało, znów widziałam w Cave, jak tanczył z Misha. Nie
wsciekaj sie, ale skoro w pewnym sensie zaginełas w akcji, no i... Casy, przestan…
- Próbowała oderwac psi jezyk od mojej twarzy, ale nie udało jej sie. Jak na taka mała
istotke piesek Nikki Howard dysponował zaskakujaca iloscia sliny. - Bo e, przepraszam cie,
mo e nie powinnam jej była przynosic.
- Nie ma sprawy - odparłam, głaszczac miekkie, kudłate futer ko. - Nie ma sprawy.
Tylko e ja...
Lulu wyjeła ze swojej przepastnej torby napój energetyzujacy. otworzyła i pociagneła
łyk.
- Przepraszam - powiedziała, kiedy zauwa yła, e zerkam na ró owa puszke. - Mam
okropnego kaca. Wczoraj strasznie sie zabejcowałam, na lunch zjadłam tylko Powerbar, a
potem troche popcornu i wypiłam chyba ze dwadziescia mojito, i... Och, widziałas to?
- Pomachała mi przed nosem wielkim pierscionkiem. - Justin mi go kupił. Ró owy
szafir. Jak ci sie podoba? Boje sie, e on sobie wyobra a, e, no wiesz. A ja jestem
kompletnie na to niegotowa. Mam z siebie wycisnac pare dzieciaków, jak Britney? Dziekuje,
postoje Ale pierscionek zatrzymam, jest taki ładny.
Wytrzeszczyłam na nia oczy. Czy to sie dzieje naprawde? Lulu Collins naprawde
siedziała w moim szpitalnym pokoju, opowiadała mi, e Gabriel Luna wysłał mi kosz ró na
adres jakiegos poddasza, które rzekomo razem wynajmujemy, i popisuje sie pierscionkiem,
który dostała od goscia imieniem Justin (na pewno miała na mysli Justina Bay a, gwiazde
filmowej wersji Journeyquest. To z nim podobno sie spotyka, prawda? A przynajmniej,
według ostatniego numeru „US Weekly”, który przypadkiem przeczytałam. Od deski do
deski). Co tu sie działo?
Mo e to dalszy ciag tego mojego snu o Gabrielu Lunie.
Ale to wcale nie był sen. Bo te ró e, które od niego dostałam, stały na parapecie.
No a pies? Przecie to na pewno nie halucynacja. Czułam, jak jego małe serduszko
bije tu obok mojego, kiedy lizał mnie po twarzy goracym, mokrym jezyczkiem.
Nie, ja nie spie. Zdecydowanie nie spie. Dlatego powiedziałam do Lulu:
- Przepraszam cie, ale ja nie mam zielonego pojecia, o czym ty mówisz. Ja ciebie... To
znaczy, czy mysmy sie ju gdzies spotkały?
Małe usteczka Lulu otworzyły sie szeroko. A wtedy zobaczyłam, e miała w srodku
kawałek ró owej gumy do ucia.
- O mój Bo e - westchneła. - Wiec to o to chodzi? Masz amnezje? Bo niezle sobie
rozwaliłas głowe, upadajac, Nik. Chocia Gabriel w sekunde znalazł sie przy tobie, tak samo
jak sanitariusze. To znaczy, oni ju i tak tam byli, przy tej dziewczynie, na która zleciał
telewizyjny ekran...
- To nastepna sprawa - powiedziałam. - Nie mam na imie Nik...
Lulu zamkneła usta, zmru yła oczy, a potem nagle zerwała sie na nogi, oparła dłonie
na moich ramionach i zaczeła mna potrzasac, a Milusia rozszczekała sie z przera enia.
- Co oni ci zrobili?! - wrzasneła. - Kto to był? Kto za tym stoi? Scjentolodzy?
Mówiłam ci, e masz sie trzymac od tych ludzi z daleka!
Potrzasanie - chocia trzesła mna dziewczyna, która wygladała jak chodzaca
wykałaczka - spowodowało, e wszystkie maszyny stojace obok mojego łó ka zaczeły
piszczec. Poza tym nie powiem, ebym za dobrze sie czuła.
- O mój Bo e, Nik, to ja, Lulu! - teraz wrzeszczała, kleczac koło łó ka. - Twoja
najlepsza przyjaciółka! Twoja współlokatorka! Z poddasza, nie z pokoju, wiesz, bo nigdy nie
mogłysmy korzystac nawet z tej samej łazienki, a co dopiero z tej samej sypialni, przez te
twoja zgage, ale...
- Co sie tutaj dzieje? - spytał ktos ostro od drzwi. Odwróciłam głowe i zobaczyłam
pielegniarke, która przygladała sie nam z przera eniem.
- Odsun sie od niej! - wrzasneła na Lulu. - Sanitariusz! Sanitariusz!
Zanim sie połapałam, jakis krzepki facet w niebieskim kombinezonie sciagał ze mnie
Lulu, podczas gdy pielegniarka złapała pieska który jak na swoja mizerna posture całkiem
groznie warczał - i wyniosła go z mojego pokoju, a do srodka wbiegli moja mania i doktor
Holcombe.
- Nikki! - wrzeszczała wynoszona Lulu. - Nie martw sie, Nikki. Ja wróce! Dowiem
sie, o co tu chodzi, nawet jesli to bedzie ostatnia rzecz, jaka...
Drzwi sie zatrzasneły i jej głos oraz szczekanie psa ucichły Słychac było tylko
zwariowane brzeki i piski maszynerii obok mojego łó ka.
- Nic ci nie jest, kochanie? - spytała mnie mama. Oczy miała rozszerzone ze strachu.
- Mnie nic nie jest - zapewniałam, kiedy doktor pochylał sie nade mna i sprawdzał
przewody. - Ale? Dlaczego jej sie wydawało, e mnie zna?
- Bardzo cie za to wszystko przepraszamy, Emerson - powiedział doktor Holcombe.
Zdołał wyłaczyc wiekszosc alarmowych brzeczyków i teraz rozlegało sie ju tylko miarowe
popiskiwanie kardiomonitora. - Pielegniarki miały nie wpuszczac nikogo poza członkami
rodziny...
- Ale ja nie znam Lulu Collins - powiedziałam. - Dlaczego wydawało jej sie, e mnie
zna? Dlaczego nazywała mnie Nikki? Mamo... Co sie dzieje?!
- Panie doktorze - odezwała sie mama zmartwionym tonem Przygryzała dolna warge,
co zdarza jej sie tylko wtedy, kiedy powa nie sie czyms denerwuje, na przykład gdy tata nie
zda y wrócic na Manhattan na recital klarnetowy Fridy albo na jakas moja wystawe naukowa.
- Mo e powinnismy...
- Absolutnie nie - przerwał jej doktor Holcombe. Krecił sie koło mnie ze strzykawka. -
Emerson musi odpoczac.
- Ale panie doktorze...
- Bedzie dla niej najlepiej, jesli...
Nie usłyszałam reszty ich rozmowy, bo doktor Holcombe zrobił cos z ta trzymana w
reku strzykawka - chocia nic nie poczułam - i zanim sie zorientowałam, byłam zbyt senna,
eby dalej słuchac.
Gdybym wiedziała, e to bedzie ostatni sensowny wypoczynek, jakiego zaznam przez
naprawde długi czas, próbowałabym pospac jeszcze dłu ej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz