piątek, 6 lipca 2012

#18


Nie wściekaj się - poprosiła Frida.
Siedziałam na fotelu do makijażu w Studiu Nagraniowym Starka. Miałam nadzieję, że ta próba kostiumowa pójdzie lepiej niż wczorajsza.
Oczywiście nie miałam w planach ciągnięcia ze sobą młodszej siostry.
-  Po prostu się o ciebie martwiłam - dodała.    - Makijażystka przyklejała mi właśnie ostatnią z zestawu po­jedynczych sztucznych rzęs. Starałam się nie ruszać, ze strachu, że dźgnie mnie w oko pęsetką.
-  Nie wiedziałam, co to za facet - ciągnęła Frida. Mówi­ła oczywiście o Stevenie. - Myślałam, że może cię porwał, czy coś.
-  To - powiedziałam dobitnie - nie jest odpowiedni mo­ment na tę rozmowę.
-  A kiedy będzie odpowiedni moment? - zapytała. - Nie chciałaś o tym gadać w taksówce na Manhattan. Dlaczego nie możemy porozmawiać tutaj?
Bo - miałam ochotę jej powiedzieć - to teren Starka. I cho­ciaż pokój nie był na podsłuchu, co sprawdziłam już dawno, to wszyscy - znaczy Jerri - podsłuchiwali, co się mówi.
Tak samo jak podsłuchiwał kierowca taksówki.
Poza tym im mniej Frida wiedziała, tym bezpieczniej dla niej. Oczywiście moja siostra nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale nawet gdyby była świadoma niebezpieczeństwa, nie podzie­liłaby mojego zdania.
Siedziała przygarbiona na krześle obok mnie, przyciskając do brzucha plecak D&G, który wyprosiłam dla niej na jednym z pokazów. Wyglądała jak kupka nieszczęścia. Była taka przez całe popołudnie. Chociaż tak właściwie to z czego miałaby się cieszyć? Opuściła cały dzień w szkole. I to, co gorsza, cały dzień egzaminów semestralnych.
A potem, kiedy wrzeszczałam na nią w piwnicy Feliksa, odezwał się telefon Nikki Dzwoniła Rebecca, żeby powiedzieć mi, że spóźniłam się na próbę. Znowu.
Miałam do wyboru albo zostawić Fridę samą na Brooklynie - a nie miała już pieniędzy po zapłaceniu za taksówkę, którą śledziła nas do domu Feliksa - albo zabrać ją ze sobą. Próbowa­łam podrzucić ją z powrotem do szkoły, ale nie chciała wysiąść z taksówki. Przyczepiła się do mnie jak rzep. Chociaż rzep byłby chyba przyjemniejszy. - Kiedy tak wypadliście ze szkoły, złapałam taksówkę i kazałam kierowcy jechać za waszą - paplała dalej. - Pomy­ślał, że się wygłupiam. Ale mu powiedziałam, że to sprawa życia lub śmierci. Gdyby ta pani od ciasteczek nie zatrzymała mnie w kuchni, nadając jak małe radio, że w piwnicy jest Nikki Howard i odwiedza jej syna, byłabym na dole o wiele szybciej, żeby cię ratować.
-  Frido - powiedziałam, zerkając nerwowo na Jerri, makijażystkę. - Nie byłam...
-  To nie moja wina - tłumaczyła się moja siostra - że nie byłaś w prawdziwym niebezpieczeństwie. A przynajmniej tak twierdzisz.
-   Opuściłaś egzaminy - powiedziałam do jej odbicia w wiel­kim lustrze. Miałam nadzieję, że wreszcie zmieni temat.
-  A ty? - zapytała ze złością Frida. - Ty też opuściłaś. Ucie­kłaś na Brooklyn z jakimś obcym facetem. Przyznaję, że to ciacho, ale...
-  Tonie jest obcy facet - odparłam. -To jest brat Nikki... znaczy mój brat.
Frida gapiła się na mnie z otwartymi ustami przez całą mi­nutę, po czym wypaliła:
-  Twój brat? Co robiłaś w jakiejś piwnicy na Brooklynie z Christopherem, Lulu Collins i bratem Nikki Howard? - Powie­działa to w chwili, kiedy Gabriel Luna wszedł leniwym krokiem do garderoby.                                                      
Idealne wyczucie czasu. Oczywiście.                      
-  Przepraszam? - zagadnął. - Przeszkodziłem w czymś?
-   Och! Hej, Gabrielu - powiedziała Jerri z szerokim uśmie­chem na twarzy. Widać było, że doskonale się bawi, chociaż nie miała pojęcia, co się dzieje ani kim Frida jest dla Nikki Howard. Po prostu miała frajdę z kłótni. - Przyszedłeś się przypudrować? Siadaj.
-  Nie, dzięki - odparł, patrząc z pogardą na jej pędzelki i puszki z pudrem. - To tylko próba.
-  Gabriel Luna - szepnęła bezgłośnie Frida. Jej policzki na­tychmiast zapłonęły czerwienią. - Eee... cześć!

Gabriel się jej przyglądał. Było jasne, że ją poznał. Spotkali się w instytucie, kiedy przyszedł do mnie, a raczej do Nikki, po pierwszym wypadku. Ale za kogo ją uważał, nie było dla mnie do końca jasne. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
-  Jak się masz? - zapytała Frida Gabriela, zanim zdążył się z nią przywitać. Siostrzana troska o moje bezpieczeństwo na chwilę poszła w zapomnienie na widok miłości jej życia. Jej po­kój w domu był wytapetowany podobiznami Gabriela Luny, jak piwnica Feliksa plakatami przedstawiającymi Ala Pacino. Frida bez przerwy szukała nowych informacji w necie o swoim idolu. - Dawno się nie widzieliśmy.
-   Całkiem dobrze - odparł. Spojrzał na mnie. - Brooklyn? Naprawdę?
-  To długa historia - powiedziałam, zabijając Fridę spoj­rzeniem. Ale ona tego nie zauważyła, bo widziała tylko Gabrie­la. Obchodziło ją tylko to, że bożyszcze jest w tym samym po­mieszczeniu co ona i oddycha tym samym powietrzem.
Nie żebym miała do niej pretensję. Pewnie naprawdę trud­no było jej się skupić na czymkolwiek innym, tym bardziej że Gabriel miał na sobie estradowe ciuchy, w które kazał mu się ubrać Stark - dość obcisłe spodnie i marynarkę od smokingu, i białą koszulę, rozpiętą do połowy klaty, z podwiniętymi ręka­wami. Taki strój mógł rozproszyć każdą nastolatkę.
Pod warunkiem że nosi go ktoś tak atrakcyjny jak Gabriel. Miałam tego przykład już po chwili, kiedy do garderoby wkro­czył Richard Stark w bardzo podobnym stroju. Może dlatego, że koszula Richarda Starka była zapięta pod samą szyję, a musz­ka zawiązana jak należy. A może dlatego, że tuż za nim szedł jego syn, też wystrojony w smoking... A przy tym zły jak osa, jakby garderoba przed próbą kostiumową pokazu Stark Angels była ostatnim miejscem na świecie, w jakim chciał być Brandon Stark.
Szczególnie kiedy mnie dostrzegł. Nie kontaktowaliśmy się ze sobą od tamtego niezbyt przyjemnego lotu do domu z St. John.
Kiedy Brandon zobaczył mnie w garderobie, jego ponura mina stała się jeszcze bardziej nadąsana i wściekła.
Miło wiedzieć, że działam na chłopaków. Christopher w ogó­le mnie nie zauważał, a Brandon Stark dostawał mdłości na mój widok. Przeszczepienie mózgu do ciała supermodelki rzeczywi­ście zdziałało cuda w moim życiu.
Tak czy inaczej, nikt nie wzdychał z zachwytem na widok Richarda Starka i jego syna, jak jeszcze przed sekundą Frida wzdychała na widok Gabriela. Chociaż tamci dwaj tez byli ubra­ni w smokingi.
- Nikki! - wykrzyknął Richard Stark. Rozłożył szeroko ramio­na, żeby się ze mną przywitać. Tak mnie to zaskoczyło, że nie wie­działam, co robić. Chyba po raz pierwszy w ogóle zwrócił na mnie uwagę. To znaczy od ostatniego spotkania, na sesji zdjęciowej dla „Vanity Fair". - Jak milo cię widzieć! Ależ ty pięknie wyglądasz!
Już po sekundzie się zorientowałam, dlaczego jest taki wy­lewny. Za dwoma Starkami do garderoby wszedł sznureczek fo­tografów. Błysnęły flesze, kiedy dyrektor naczelny Stark Enter-  prises ściskał twarz Starka. Nasze zdjęcia miały się jutro ukazać w niezliczonych gazetach.
-   Hm... -bąknęłam.-Dzięki.
-  I Gabriel Luna! - Puściwszy mnie, Richard Stark się od­wrócił i wyciągnął rękę do Gabriela, który oczywiście ją uścis­nął. To też opstrykali fotografowie. Richard odwrócił twarz do obiektywów, szczerząc wszystkie zęby w uśmiechu. - Bardzo się cieszę, że mam cię na pokładzie, w wytwórni Stark. Mam nadzieję, że dobrze dziś zagrasz. To tylko próba, wiem, wiem, ale na widowni siedzą nasi akcjonariusze, żeby posłuchać, jak próbujesz, zanim pójdą na uroczystą świąteczną kolację. Docze­kać się nie mogą, żeby cię posłuchać.
- Dziękuję, panie Stark. -Wyglądał na oszołomionego całą sytuacją. Szef korporacji, do której należało jego studio nagra­niowe, witał się z nim osobiście? Coś takiego najwidoczniej ni­gdy go nie spotkało, od kiedy zaczął robić karierę. - Mam na­dzieję, że będzie im się podobać.
- Chciałem tylko osobiście wam podziękować - ciągnął Richard Stark. - Pragnę, żeby moje dwie największe gwiazdy wiedziały, jakie są dla mnie ważne. No i muszę dopilnować, że­byście to dostali.
Pstryknął palcami. A Brandon, stojący za nim z pochmurną
miną, warknął zirytowany:
- Co?
- Torba, Bran - powiedział Richard Stark z niewzruszonym
uśmiechem. - Torba.
Brandon przewróci! oczami i uniósł dużą torbę z czerwone­go aksamitu, którą taszczył ze sobą... co pewnie nie poprawiało mu humoru. Richard Stark sięgnął do torby i wyciągnął trzydziesto centymetrowe pudełko, zawierające Stark Quarka - czerwo­nego. Podał prezent Gabrielowi.
-  Wesołych świąt - powiedział. - Pierwszy z taśmy. Mam nadzieję, że będzie ci dobrze służył.
Gabriel spojrzał na laptop. Jego twarz nie wyrażała ni­czego.
-  Dziękuję, panie Stark - powtórzył. Trudno było stwier­dzić, co sobie myślał. „Po cholerę on mi to daje?" byłoby pierwsze na mojej liście.
-  A drugi dla ciebie - powiedział Richard Stark, znów się­gając do torby i wyławiając z niej różowego Quarka dla mnie. Bo wiecie, różowy równa się dziewczyński.
-  O rety! - jęknęłam, patrząc na komputer. W reklamówce Stark Quarka tylko udawałam, że laptop mi się podoba, szcze­gólnie że tamten to była tylko pusta obudowa, bo kiedy kręcono filmik, nie wyprodukowano jeszcze nic oprócz prototypu. Mój MacBook był dużo fajniejszy i na dłuższą metę o wiele mniej
awaryjny.
Ale w sprzedaży detalicznej kosztował pięć razy drożej. I nie
dołączono do niego Realms, nowej części Journeyąuest,
-  Marzyłam o takim - skłamałam. - Skąd pan wiedział? Stojący za ojcem Brandon wciąż omijał mnie wzrokiem. Nie
wiedziałam, czy zorientował się, że kłamię, czy nie.
-  Święty Mikołaj wszystko wie - odparł Stark ze śmiechem i niektórzy z reporterów mu zawtórowali.
Brandon wymamrotał coś o rozdawaniu laptopów gwiazdom zamiast biednym, Uniosłam brwi, a jego ojciec spytał, wciąż tym
samym serdecznym tonem:                              
   - Co takiego mówiłeś, Bran?  
-  Nic, tato - wymamrotał. Spojrzałam mu w oczy i przez mgnienie, coś jakby zaskoczyło między nami. Nie wiedziałam dokładnie co. Byłam tak zaskoczona tym, co powiedział Brandon, że szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co myśleć.
Ale to dziwne porozumienie znikło i Brandon znów gapił się niewzruszenie przed siebie.
-  A to kto? - zapytał Richard Stark, kiedy wreszcie zauwa­żył Fridę.
-  Och - powiedziała moja siostra, przerażona i zawstydzo­na. - Ja... Tylko jestem przyjaciółką... Nikki.
PN! Frida właśnie nazwała siebie Przyjaciółką Nikki!
-  No więc dzisiaj, młoda damo - powiedział Richard Stark, znów sięgając do aksamitnej torby - każda przyjaciółka Nikki Howard jest moją przyjaciółką. - Wyciągnął żarówiaście poma­rańczowego Quarka i wręczył go Fridzie.
Jeszcze chwilę temu moja siostra zachowywała się, jakby miała zamiar się pociąć. I nigdy w życiu nie wyrażała nawet cie­nia ochoty posiadania Quarka. Teraz pisnęła z radości i zaczęła podskakiwać na krześle.
-  Och! Przecież one będą w sklepach dopiero na święta! Dziękuję! Dziękuję panu! - wrzeszczała. Wolną ręką, tą, która nie trzymała prezentu, objęła Richarda Starka za szyję i cmok­nęła go w policzek. - Och, dziękuję!
Reporterzy zrobili temu całą masę zdjęć. Zachwycona na­stolatka obejmuje jednego z najbogatszych ludzi świata? „Wia­domości Biznesowe" stacji Fox za pięć minut będą to nada­wać.
I nie dlatego, że to ładna scenka. Niedobrze mi się robiło, kiedy patrzyłam, w jaki sposób działał Stark. Dał Fridzie coś, czego nawet nie chciała, zmuszając ją do wdzięczności i dla sie­bie, i dla swojej firmy. A przy okazji zdobył w jej osobie wierni) klientkę, fankę Quarka i użytkowniczkę produktów, które będzie mogła kupić tylko w Centrum Handlowym Starka.
Dlatego ten człowiek był geniuszem. I miliarderem.
-  No dobrze - powiedział ojciec Brandona. - Życzę wam wszystkim wesołych świąt. I udanego występu. Muszę już le­cieć. Akcjonariusze czekają.
Pomachał nam wylewnie i odwrócił się, żeby wyjść. Bran­don, z kamienną twarzą, podążył za nim z torbą w ręce.
Byłam ciekawa, co by się stało, gdybym teraz odchrząknęła i powiedziała:
-  Przepraszam, panie Stark? A co z pańskim Instytutem Neuro­logii i Neurochirurgii i z tym, co tam robicie? Chodzi mi o prze­szczepy mózgu, oczywiście. Czy zechce pan to skomentować?
Prawda była taka, że prawdopodobnie nic by się nie stało. Richard Stark zamrugałby tymi swoimi niewinnymi oczami i powiedziałby, że nie wie, o czym mówię. A później zostałabym odesłana do instytutu i wysłuchałabym kolejnego wykładu dok­tor Higgins. A może tym razem przysłaliby doktora Holcombe'a albo, gdyby naprawdę chcieli mnie nastraszyć, któregoś z praw­ników Starka, żeby mi zagroził kłopotami dla rodziny.
Oczywiście, przysięgałam nikomu nie mówić, co mnie spot­kało.
Ale nikt nigdy nie powiedział, że nie mogę wspominać o...
-  Przepraszam - powiedziałam. - Panie Stark?
Richard Stark odwrócił się w drzwiach i spojrzał na mnie, wciąż miło uśmiechnięty po spotkaniu z moją siostrą.
-  Tak, Nikki? - spytał.
-  Chciałam zapytać o jedną rzecz - powiedziałam. Serce podeszło mi do gardła, ale miałam to gdzieś. Wiedziałam, że nie mogę się teraz wycofać. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak wyglądał Steven w piwnicy Feliksa. Wiedziałam, że muszę coś zrobić.
To była moja szansa. Prawdopodobnie jedyna.
-  Czy pan wie, gdzie jest moja matka?
Nastąpiło kilka sekund ciszy, aż treść mojego pytania dotarła do obecnych. Nagle wszyscy zaczęli mamrotać między sobą. Jej matka? Czy ona powiedziała „moja matka"?
-  Słucham? - odparł Richard Stark, unosząc ciemne brwi.
-  Moja matka - powtórzyłam. Zdawałam sobie sprawę, że reporterzy gorączkowo notują moje słowa. Niektórzy wyciągali w moją stronę dyktafony. Postarałam się mówić wyraźnie. - Za­ginęła. I tak się zastanawiałam, czy pan może wie, gdzie ona
jest?
-  A dlaczego akurat ja miałbym to wiedzieć, skarbie? ~ Ri­chard Stark szczerzył zęby, jakby powiedział coś przezabaw­nego.
-  Dlatego - powiedziałam - że zniknęła tuż po moim wy­padku. - Wypowiedziałam słowo „wypadek" ze szczególnym naciskiem. Z naciskiem, który mógł zrozumieć tylko on. I oczy­wiście Frida, która gapiła się na mnie, zdumiona. - Od tamtej pory nikt jej nie widział i nie miał z nią kontaktu. Miałam na­dzieję, że może pan...
-  Nie - odparł Richard Stark, kręcąc głową. Jego uśmiech zniknął. - Przykro mi, Nikki. Nie potrafię ci pomóc w tej
kwestii.
Kiedy to powiedział, zwiał, aż się za nim kurzyło. Brandon popędził za ojcem, zerknąwszy na mnie z ciekawością.
Po wyjściu Richarda Starka napięcie w garderobie natych­miast opadło. A przynajmniej ja odetchnęłam z ulgą. Co było dziwne, bo reporterzy, zamiast pójść za nim, zostali. Podetknęli mi pod twarz obiektywy i mikrofony i zaczęli pytać:
-  Nikki, czy to prawda, że twoja matka zaginęła? Zechcesz powiedzieć coś więcej?
To było dziwne, ale... okazało się, że faktycznie mam ochotę powiedzieć coś więcej... Przynajmniej tyle, ile mogę, bez zdra­dzania całej historii z przeszczepem ciała, która naprawdę nie miała nic wspólnego ze zniknięciem mamy Nikki - a przynaj­mniej nie miałam na to dowodów. Po chwili znałam już nazwiska reporterów i ich macierzyste stacje, udzielałam im wywiadów na wyłączność. Gabriel pożyczył mi marynarkę od smokingu, żebym mogła się okryć, bo byłam w samym staniku. Uznałam, że to bardzo ładnie z jego strony. Obiecałam, że Steven prześle reporterom zdjęcie mamy, żeby mogli je pokazać na antenie w swoich programach.                                                                
Zaginięcie mamy Nikki Howard okazało się sensacją.
I to jaką.
Żałowałam, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Przecież bycie modelką to nie tylko paradowanie w stanikach za dzie­sięć milionów. Ludzie się mną interesowali. A zaginięcie mojej mamy - szczególnie tuż przed świętami - było historią na pierw­sze strony.
A przynajmniej mogło być, gdyby udało mi się to dobrze rozegrać. Pomyślałam sobie, że to właśnie coś, do czego powin­nam zagonić mojego rzecznika prasowego...
-  A może mnie opowiesz o swojej zaginionej mamie, Nik­ki? - wycedziła Frida przez zęby, kiedy ostatnia dziennikarka wyszła z garderoby ze swoim łupem. - Myślałam, że jeste­śmy ze sobą na tyle zaprzyjaźnione, że możesz mi powiedzieć wszystko.
O czym ona mówiła? Nie mogłam jej się zwierzać. Była za młoda. A ta historia była zbyt niebezpieczna.
Prawda była taka, że w ogóle zapomniałam o obecności Fridy. I pewnie dlatego teraz patrzyła na mnie z oczami pełnymi gniewu.
-  Nie bierz tego do siebie - powiedział Gabriel lekkim to­nem. - Wczoraj jadłem z nią kolację i też nie pisnęła mi ani słówka.
-  Wczoraj? -jęknęła Frida. - Byliście wczoraj na kolacji? - Była tak urażona, jakby co najmniej znalazła w necie zdjęcie, jak się całujemy.
Świetnie. Po prostu świetnie.    
-  Tak - rzuciłam szybko. - Jedliśmy kolację. Występujemy razem i poszliśmy coś zjeść po próbie. Jak przyjaciele.
Za późno. W jej oczach zbierało się coraz więcej gorących tez.
-  Widziałam wasze zdjęcia przy limuzynie na Perezhil-ton.com - przypomniała sobie. - Ale nie sądziłam... Chcesz powiedzieć, że go lubisz? - zapytała gniewnie. - On jest teraz twoim chłopakiem? A co z Christopherem?
-  Oczywiście, że nie jest moim chłopakiem - odparłam. Jak doszło do takiej chorej sytuacji? - Frida, przestań...
-  Co tu się dzieje? - zapytał Gabriel z ogłupiałą miną.. –Kto to jest Christopher?
-  Nikt - powiedziałam. - Gabrielu, czy mógłbyś nas na chwilę zostawić?                    Oczywiście - odparł. Wychodząc z garderoby, zerkał nie­ufnie na Fridę, jakby się bal, że lada moment eksploduje. -Zobaczymy się na scenie, okej, Nikki?                                    
-  Świetnie - powiedziałam. Kiedy tylko wyszedł, obróci-' łam się do Fridy. Siostra spopielała mnie wzrokiem, jakbym co najmniej napisała „głupia zdzira" na jej stronie w Facebooku.
-  Frido, daj sobie spokój - zaczęłam. - Gabriel jest dla cie­bie za stary. A poza tym między mną a nim nic się nie dzieje. Po prostu razem pracujemy.
Tak naprawdę byłam nawet zadowolona, że zajęła się Gabrie­lem. Lepiej, żeby się na mnie wściekała za randki z piosenka­rzem - słusznie czy niesłusznie - niż żeby wypytywała, co robi­łam przez cały ranek z Christopherem na Brooklynie.
Tyle że się okazało, że wcale nie o to się wścieka. A przynaj­mniej nie tylko.                              
-   Kim ty jesteś?- zapytała.    Zamrugałam, zdumiona.              
-  Jak to, kim jestem? Przecież wiesz.
-  Nie, nie wiem - odpysknęła Frida. - Stajesz na głowie, żeby odnaleźć cudzą mamę, a twoja prawdziwa rodzina już cię w ogóle nie obchodzi.                                  
-  Frido - rzuciłam przez zęby. - Wiesz, że to nieprawda.
-  Właśnie że tak. Zmieniliśmy dla ciebie wszystkie pla­ny. Nie jadę na obóz treningowy, a ty masz to gdzieś. Prze; cały czas zajmujesz się tylko rodziną Nikki. Bo zamieniasz się w Nikki!
Poczułam we wnętrzu lodowaty chłód.
  Wiesz, że to nieprawda - powiedziałam ustami zdrętwia­łymi jak po zastrzykach z kolagenu.
-  Jesteś najgorszą siostrą świata - wypaliła Frida. — W ogó­le cię już nie obchodzę. Troszczysz się tylko o swoją nową ro­dzinę!
Muszę przyznać, że to zabolało. Wszystko, co zrobiłam,, było właśnie po to, żeby ją chronić. No dobrze, może pomijając całowanie się z Gabrielem Luną. Ale to akurat się stało tylko dlatego, że przez Christophera czułam się taka samotna.
A co do reszty, to szamotałam się z życiem modelki, żeby mama i tata nie musieli odpowiadać za niedotrzymanie warun­ków kontraktu. To robiłam dla Fridy. Ciekawe, jak by jej się podobało życie w długach, bez łącza WiFi czy markowych ciu­chów?
I ona ma czelność mówić, że jestem złą siostrą?
-  Idź po moją torebkę - powiedziałam zimnym głosem. - Weź sobie pieniądze, złap taksówkę i jedź do domu.
-  Z przyjemnością - odparła Frida równie zimno. - Nie wierzę, że postanowiliśmy zostać tu dla ciebie na święta. Szko­da, że nie jedziemy na Florydę!
To mówiąc, zabrała nowy laptop, plik banknotów z mojej portmonetki i wyszła ze Studia Nagraniowego Starka.
Wychodząc, płakała, ale miałam to gdzieś.
A przynajmniej tak sobie mówiłam. Przecież była tylko dzieciakiem. Zazdrosnym dzieciakiem. Co ona mogła wiedzieć? Wściekła się o tę akcję z Gabrielem i o to, że nie pozwalałam jej przyjść na imprezę Lulu. Przeboleje to jakoś. Będzie musiała. Byłyśmy siostrami. Wiecznie się kłóciłyśmy. I zawsze się go­dziłyśmy.
Nie zmieniałam się w Nikki Howard. Oczywiście na ze­wnątrz wyglądałam jak ona, ale w środku wciąż byłam sobą.
Prawda? Nie mogłam się już doczekać powrotu do domu, żeby rozpakować nowego Stark Quarka i zagrać w Realms, Tak?
Tylko że bez Christophera jako przeciwnika to już nie będzie takie fajne.  Frida wyszła, kiedy do garderoby przyniesiono moje skrzyd­ła. Asystentka mi je przypięła i poprowadziła mnie długimi ko­rytarzami za kulisy. Reszta dziewczyn już tam była. Kelley po­machała i podbiegła do mnie.      
-  Boże - powiedziała. Chociaż prawie krzyczała, trudno był° ją dosłyszeć, Akcjonariusze Starka strasznie hałasowali.
- Widziałaś to? Będą mieli prywatny pokaz? Tylko dlatego, że mają akcje firmy czy coś tam? W głowie się nie mieści. Ktoś powinien złożyć skargę.
-  Masz świętą rację - powiedziałam. Chociaż wcale tak nie myślałam. Na świecie nie istnieje przyrząd, który mógłby zmie­rzyć, jak mało mnie to wszystko obchodziło.
Może Frida miała rację. Może naprawdę zamieniałam się w Nikki. Może wszystkim oszałamiająco pięknym kobietom ro­biło się takie kuku. Po prostu docierały do punktu, kiedy były już tak zblazowane, że przestawały się czymkolwiek przejmować. Ich serca zmieniały się w kamień. Bo moje z pewnością było z kamienia, sądząc po tym Jak mi ciążyło.
Tak myślałam, dopóki Alessandro nie syknął:
-  Moje panie! Wchodzimy!
Ustawiłyśmy się w kolejce, żeby wejść na wybieg przy muzy­ce techno tak głośnej, że wydawało mi się jakby sięgała wprost do mojego kamiennego serca i łomotała w nim - umpf-umpf-umpf. I nagle Veronica się odwróciła i uszczypnęła mnie. Mocno. - Auć! - wrzasnęłam, rozcierając rękę. Sorki, ale ktoś, kto ma serce z kamienia, nie mógłby być tak wrażliwy na ból. - Dla­czego to zrobiłaś?
-  Dobrze wiesz, dlaczego. - Jej oczy ciskały błyskawice.
-  Przestań pisać e-maile do Justina! On cię już nie chce. Teraz jest ze mną.
-  E-maile do Justina? - spojrzałam na nią z oburzeniem. Musiałam krzyczeć, żeby mnie dosłyszała. - Do nikogo nie pi­sałam żadnych e-maili!
-  Kłamiesz. - Veronica pokręciła głową. Jej jedwabiste jas­ne włosy zalśniły w świetle reflektorów. - Pokazał mi, co do niego wypisujesz. Jesteś żałosna. Tęsknisz za nim? On jest teraz mój.
-  Przysięgam, że nie piszę do twojego chłopaka. To ktoś inny...
-  Jak możesz tak kłamać prosto w oczy? - oburzyła się Veronica. - Justin powiedział, że to on z tobą zerwał i od tamtej pory próbuje się ciebie pozbyć, ale ty nie odpuszczasz.
Patrzyłam na nią ze złością.
-  Mówię ci. Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Nie pisałam e-maili do Justina. To ktoś inny, kto podszywa się pode mnie. I to akurat nie mój problem. Lepiej uważaj, co robisz, bo spóźnisz się z wejściem. I tym razem bez żadnych numerów z wyrwany­mi piórami, bo porozmawiam z panem Starkiem i wylecisz stąd, zanim się obejrzysz. To ci mogę zagwarantować.
Po twarzy Veroniki przemknęło coś, co dziwnie przypomi­nało strach. Zrozumiałam, że nareszcie zyskałam przewagę. To smutne, że musiałam w tym celu zagrozić jej rozmową z ojcem Brandona, ale jaki miałam wybór? Dziewczyna chciała mnie za­bić, i to za coś, czego nie zrobiłam. Jakaś wariatka próbowała ukraść jej chłopaka i posługiwała się moim imieniem. I niby co miałabym z tym zrobić?
Wystraszona - dopóki jej twarz nie ułożyła się w sceniczną maskę - Veronica wyszła płynnym krokiem na wybieg. Stałam za kulisami, czekając na swój sygnał - piosenkę Nikki - i zasta­nawiałam się, jakim cudem wszystko tak się skomplikowało. To prawda, że moje życie przed wypadkiem nie było takie znów wspaniałe. Kochałam się w chłopaku, który ledwie mnie zauwa­żał. Teraz wreszcie dotarło do niego, że i on mnie kochał. Jedyny problem w tym, że nie wiedział, że żyję, a ja nie mogłam mu o tym powiedzieć. A poza tym i tak nie zainteresowałby się mną taką, jaka jestem teraz, bo uosabiałam wszystko, czego niena­widził.
A przy okazji znienawidziło mnie jeszcze parę innych osób.
Ciężkie jest życie nastoletniej supermodelki w XXI wieku.
Nagle usłyszałam:
- Chodzi o to, że... mimo wszystko wciąż... myślę że...
kocham cię.
Tylko że oczywiście znów wypowiadał je nie ten facet, co
trzeba.
Kiedy wyszłam na wybieg, ostrożnie stawiając na podłodze piętnastocentymetrowe obcasy i wkładając całą duszę w dziar­skie kołysanie biodrami, z kocim, scenicznym uśmiechem przy­lepionym do twarzy, słuchając wiwatów akcjonariuszy Starka - wiedziałam, że moje serce nie zamieniło się w kamień.
Bo bolało.
Jak wszyscy diabli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz