niedziela, 29 lipca 2012
29
W drodze do domu prawie nie rozmawialiśmy. Wysiadałam z samochodu, a Will zniknął; przeniósł się pewnie na dach. Pobiegłam do swojego pokoju i uznałam, że najpierw zatelefonuję do Kate, a potem wezmę prysznic. - Kate? - zaczęłam, gdy tylko się odezwała. - Hej - odpowiedziała szybko. - Co jest? Zebrałam się w sobie. - Chcę cię prosić o wielką przysługę, megawielką życiową przysługę. -Uhm. -Jedziesz do domku na Święto Dziękczynienia? - Tak, a dlaczego pytasz? -Jadę z tobą. Chwila ciszy. - Ty... jedziesz? - Niezupełnie. Chcę, żebyś mnie kryła. - Aż zamrugałam. - A w jakiej...
-Jeśli moi rodzice zapytają cię, gdzie jestem, to proszę, bardzo proszę... Czy możesz powiedzieć im, że pojechałyśmy nad jezioro i zostaniemy tam aż do piątku? Chwila milczenia. - Ale dlaczego? Gdzie naprawdę będziesz? Wiedziałam, co muszę jej powiedzieć, żeby za mnie poręczyła. - Będę z Willem. - O mój Boże! - zapiszczała. - Wiedziałam. Odsunęłam telefon od ucha w trosce o swój słuch. -Jakiś romantyczny wypad? - zapytała ogromnie podekscytowana. - Wiedziałam, że chodzicie ze sobą. Ellie Marie, nie wierzę, że mnie okłamałaś, ty małpo! - Wybacz, Kate - powiedziałam szczerze. - Po prostu nie chciałam, żeby rodzice się dowiedzieli. Wiesz, on jest starszy ode mnie, i zaraz by się wkurzyli. Szczególnie gdyby się dowiedzieli, że wyjeżdżamy z miasta. To co, będziesz mnie kryła? Kate prychnęła niezrozumiale. - Hm, tak. Jesteś moją przyjaciółką. Dla ciebie skłamię w każdej chwili. Odetchnęłam z ulgą i zaśmiałam się krótko, niezręcznie. - Dzięki. - Lepiej wszystko mi opowiedz! - zaświergotała Kate i zaraz dodała poważnym tonem: - Myślisz, że wy... no wiesz? Wybałuszyłam oczy. - Pewnie nie. - Stawiam pięć dolców, że tak. -Co? Zakładasz się o moje dziewictwo? - zapytałam oburzona, choć nie aż tak bardzo. - Pójdziesz do piekła.
- Nie wątpię. - Miło, że tak spokojnie przyjęłaś swój los. - Daj spokój - jęknęła. - Zakładam, że wreszcie się pocałowaliście, skoro jest twoim chłopakiem. A ty jesteś skończoną palantką, że nic mi nie powiedziałaś, ale trudno. Będziecie sami przez trzy dni i będziecie robić Bóg jeden wie co - dobra, może jednak Bóg nie wie co... - Och, daj spokój. Ty t e ż mi wszystkiego nie mówiłaś. Nie od razu odpowiedziała. - Nie wiem, o czym mówisz. - Dobrze wiesz. A ty i Landon? - Ellie, przysięgam, że do niczego nie doszło. - Nie zrozum mnie źle - mówiłam dalej. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyście byli... razem. - Nie spałam z nim - powiedziała. - Nic się nie wydarzyło. Całowaliśmy się tylko i nic więcej. Byłam zbyt wstawiona i nie bardzo wiedziałam, co robię. - Lubisz go? - Starałam się, żeby nie zabrzmiało to zbyt natarczywie, na wypadek gdyby odniosła wrażenie, że spodziewam się negatywnej odpowiedzi. - Nie wiem - wyznała. - Tak jakby. Może. Sama nie wiem. Ale cieszę się, że nie doszło do niczego w Halloween. A skoro tak, to znaczy, że chyba mnie nie kręci, co? Uśmiechnęłam się, mimo że mnie nie widziała. - Gdybyś się do tego przyznała, poczułabyś się lepiej. - Nie ma do czego się przyznawać, uwierz mi. Zrobiłam krok do tyłu i aż krzyknęłam, ponieważ wpadłam na ciepłe ciało. Odwróciłam się i zobaczyłam Willa, który spoglądał na mnie z góry. - Eli? - zapytała Kate. - Wszystko w porządku?
- Tak, myślałam, że mam w pokoju pająka. - Pogroziłam Willowi pięścią. - Wielkiego, paskudnego pająka. Przepraszam. - Rozumiem - odpowiedziała. - To widzimy się w szkole? - Tak, cześć! - Zgromiłam Willa spojrzeniem, niepewna tego, ile słyszał z naszej rozmowy. - A ty co się tak skradasz jak jakiś ninja? Czy to konieczne? - Myślałem, że zauważyłaś moją obecność - odpowiedział. Moja chwilowa irytacja szybko minęła, kiedy zobaczyłam w jego zielonych oczach to przepraszające spojrzenie. - W porządku. Ale następnym razem pohałasuj trochę, jak będziesz wchodził. Zaśmiał się cicho. - Nawet gdybym chciał, to chyba byłoby trudne. Po prostu musisz być trochę bardziej spostrzegawcza. Zmrużyłam oczy. - To ty jesteś chłopakiem i to wy zawsze robicie najwięcej hałasu. Przekonasz się o tym. A tak w ogóle to co tu robisz? - Chciałem sprawdzić, jak się trzymasz. - Ha! - parsknęłam głośno i zaraz zakryłam usta dłonią. - Kłamca - mówiłam dalej ochrypłym szeptem. -Po prostu znudziło ci się siedzieć samemu tam na dachu. Przyznaj się. Zmarszczył czoło. W tym momencie wyglądał na kogoś ogromnie podatnego na zranienie. - Nigdy cię nie okłamałem. Poczułam ukłucie winy. - Przepraszam. Nie powinnam była tak mówić.
- Nieważne. - Spojrzał na mnie z ukosa. - Weźmiesz prysznic? Zarumieniłam się i zaśmiałam nerwowo. - A co miało znaczyć to pytanie? - Po prostu czytam w twoich myślach. - Nie strasz mnie w ten sposób, bo gotowa jestem uwierzyć, że naprawdę to potrafisz. - Zrozum, znam cię dobrze i wiem, że w takim momencie prysznic jest u ciebie na pierwszym miejscu. Fuknęłam poirytowana, że znowu ma rację, i zabrawszy szlafrok z haczyka, udałam się do łazienki, gdzie wzięłam nieprzyzwoicie długi prysznic. Strumienie gorącej wody zmywały ze mnie brud, kurz i zaschniętą krew. Pragnęłam, by woda ukoiła też moje skołatane serce; niestety, dała wytchnienie jedynie moim obolałym mięśniom. Na razie musiało wystarczyć. Oparłam głowę o szklane drzwi kabiny i zamknęłam oczy pogrążona w myślach. W ciemności pod zamkniętymi powiekami wciąż pojawiała się na wpół spalona głowa Ragnuka błyskająca strzępami ciała i kośćmi. Próbowałam odpędzić od siebie ten obraz, ale ciągle powracał. Wiedziałam, że muszę się przemóc. Ze są straszniejsze sprawy, którymi powinnam się przejmować, jak choćby to, że mogę bezpowrotnie stracić duszę. I Apokalipsa. Wytarłam się, włożyłam szlafrok i wysuszyłam włosy. Kiedy wróciłam do pokoju, zastałam Willa siedzącego w nogach mojego łóżka z głową opartą na złożonych dłoniach. Odruchowo owinęłam się szczelniej szlafrokiem i uśmiechnęłam nieśmiało. - Wszystko w porządku? - zapytałam.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a on odpowiedział pytaniem: - Czy to nie jest moja kwestia? - Jego głos był słaby, zmęczony. - Zwykle tak. - Klapnęłam obok niego. - Może czas na zamianę ról. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nie czułam się wystarczająco pewnie, by powiedzieć cokolwiek, dlatego czekałam. - Przed nami trudne zadanie - powiedział cicho. -Mam na myśli nie tylko ten tydzień, lecz także następne. Jeśli nie zniszczymy Enshiego w głębinach morskich, to nie wiem, co się stanie. Musi nam się udać. - To nasza jedyna opcja, chyba że wszystko schrza-nimy. - Nie wiem, co z tego wyniknie. Jeśli to jest anioł, to nie mam pojęcia, wjaki sposób można go zabić. Ale jeśli wyląduje na samym dnie oceanu, to przynajmniej nie dobierze się do niego nic innego, co mogłoby go obudzić. Nic nie wytrzyma takiego ciśnienia. Nic nie jest całkowicie niezniszczalne. - A jeśli wtrąci się Bastian? - zapytałam. - Wtedy trzeba będzie z nim walczyć. - Głos Willa pobrzmiewał teraz mroczną nutą. - Chcę uniknąć spotkania z nim, dopóki Enshi nie spocznie na dnie oceanicznego dołu. Wcześniej nie możemy ryzykować spotkania z nim czy z Geirem. Po prostu nie możemy. Poczułam strach, ponieważ usłyszałam w jego ostatnich słowach ogromną desperację. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co by się stało, gdyby do tego doszło. Musieliśmy wywieźć sarkofag z miasta - ze stanu - jak
najszybciej. Nie tylko Will nie chciał walczyć z virami Bastiana. Wiedziałam, że nie jestem jeszcze gotowa. Wytarliby mną podłogę, a przecież niewiele widziałam z tego, co potrafią Ivar czy Geir. Do tej pory dopisywało nam szczęście. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, do czego są zdolni pozostali. Podniosłam piżamę z kupki ubrań na podłodze i poszłam do garderoby. Kiedy wróciłam, Will siedział w tym samym miejscu ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Pobrużdżone czoło i zaciśnięte usta świadczyły o jego całkowitym skupieniu. - Najadłeś się u Nataniela? - zapytałam i odgarnęłam mu włosy z oczu. Nie odpowiedział. - Pewnie nie. Wiem, że po walce potrzebujesz dobrze się najeść. - Teraz nie mam ochoty najedzenie. - Zostań tu. - Posłałam mu uśmiech i wyszłam. Zeszłam do kuchni i zajrzałam do lodówki. Dopisało mi szczęście, bo znalazłam dwulitrową butelkę piwa korzennego opróżnioną tylko do połowy, a w zamrażarce karton lodów waniliowych. Zsunęłam trochę lodów na powierzchnię piwa i włożyłam do naczynia rurkę i łyżeczkę. Zadowolona z siebie pomaszerowałam z powrotem na górę ze słodką miksturą w rękach. Will wciąż siedział na łóżku. Stanęłam przed nim i podsunęłam mu piwo z lodami. Kiedy podniósł wzrok, dostrzegłam błysk ożywienia w jego oczach. Twarz Willa pojaśniała uśmiechem. -Ellie... - No chyba nie przepuścisz pysznego piwa imbirowego z lodami, co? - Puściłam do niego oko.
Wziął ode mnie piwo, uśmiechnięty. Usiadłam przy nim i przyglądałam się, jak je. - Skoro to przyrządziłam - powiedziałam - należy mi się łyk i kęs. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Zgoda. Podał mi łyżkę, a ja nabrałam na nią lodów i popiłam je łykiem piwa. - Lepiej dla ciebie, jeśli to będzie najlepsze piwo korzenne z lodami, jakiego próbowałeś. -Jest najlepsze, uwierz mi. - Patrzył na mnie przez chwilę, a potem zabrał mi słomkę. - Ale smakuje jeszcze lepiej, kiedy lody już się roztopią. Taka sztuczka. Pomieszał piwo słomką, aż piwo przybrało mleczno-brązowy kolor, jak gorąca czekolada. - Spróbuj teraz. Przytrzymał mi słomkę, a ja pociągnęłam łyk. Piwo było teraz łagodniejsze, z kremowym posmakiem, i prawie przestało bąbelkować. W rezultacie powstało coś przepysznego, czego nigdy wcześniej nie próbowałam. - Cudowne - powiedziałam i pociągnęłam kolejny łyk. - Mówiłem ci. Jeszcze trochę popijaliśmy na zmianę, a potem odstawiłam pokrytą pianką szklankę na podkładkę na mojej nocnej szafce. Z bijącym sercem odwróciłam się do Willa, czując na sobie jego spojrzenie. - Dziękuję - powiedział. - Czuję się o wiele lepiej. - Mnie nie tak łatwo nabrać. - Przysunęłam się do niego i zaraz posmutniałam, widząc, że wyraz niepokoju powrócił na jego oblicze. - Will, żałujesz tego wszystkiego? Walki? Zabicia demonicznego kosiarza? - Nie, nie żałuję.
- Ale nie daje ci to spokoju. Dlatego nosisz krucyfiks, który podarowała ci matka. I dlatego, że tęsknisz za nią. Kiedy spojrzał na mnie, jego twarz złagodniała. - Potrafisz czytać ludzi lepiej, niż sądziłem. Odpowiedziałam ciepłym uśmiechem i pogładziłam jego włosy. - Tylko ciebie. Żebyś nie wiem jak próbował, mnie nie nabierzesz. - Na to wygląda. - Wiesz, że istnieją wyższe moce, a także niebo i piekło, ale nie sprawiasz wrażenia bardzo religijnej osoby - stwierdziłam poważnym tonem. - Myślę, że religia opiera się na wierze - powiedział. - Nie potrzebuję wiary, żeby wiedzieć, z czym mam do czynienia na co dzień. Wiem, że istnieje Bóg i że Lucyfer rzuca mu wyzwanie. Wiem, że są upadli i aniołowie, którzy walczą z nimi. Wiem, że istnieją istoty, które wloką dusze niewinnych ludzi do piekła, by przygotować wszystko na spełnienie apokaliptyczne, i że moim zadaniem jest walczyć z nimi. Wiara nie ma nic wspólnego z moim istnieniem, ale owszem, masz rację. Nie lubię zabijać, choć muszę to robić, ponieważ to jest mój obowiązek. Obowiązkiem anielskiego kosiarza jest chronić ludzkie dusze. Moim obowiązkiem jest chronić ciebie. Jestem żołnierzem w wojnie, a nasza wojna różni się od wojen ludzi tym, że walkę prowadzimy od początku czasów i nie skończy się ona prędko. - Dlaczego twoja matka podarowała ci krzyżyk, skoro kosiarze nie są specjalnie religijni? Znowu przygryzł wargę, a ja poczułam ucisk w żołądku. - Moja matka głęboko wierzyła, że to, co robimy, jest słuszne. Walczyła zaciekle przeciw demonicznym siłom,
a krzyż, który nosiła, sprawiał, jak sądzę, że czuła się bliżej archaniołów, którym służyła, i bliżej Boga. Czasem czujemy się bardzo samotni i tracimy poczucie celu po tylu latach walki. Myślę, że krzyż dawał jej oparcie. - Czy z tobą jest podobnie? - Mnie t y dajesz oparcie - odrzekł. - A krucyfiks przypomina mi, że gdzieś tam dzieją się większe rzeczy niż ty i ja. Ze poza ochroną ciebie istnieje jeszcze cały świat, mimo że ty jesteś wszystkim, co naprawdę znam. Zapytałaś, czy żałowałem czegoś, a moja szczera odpowiedź brzmi: tak. Jedyną rzeczą, jakiej zawsze żałuję, jest to, że zawiodłem cię, że pozwoliłem ci umrzeć. Nie odezwałam się słowem. Nie przestawałam głaskać jego włosów. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. - Aha, tak - odezwał się po chwili. - Tęsknię za matką. - Myślisz, że obserwuje cię z nieba? Dostrzegłam napięcie na jego twarzy. - Kosiarze nie mają życia pozagrobowego - odpowiedział po dłuższej chwili. - Niebo i piekło są dla ludzkich dusz. Kiedy kosiarz umiera, to jest jego koniec. A zatem nie, nie obserwuje mnie. Przestała istnieć. Moje serce zabiło gwałtowniej i poczułam, że spływa na mnie smutek podobny do lodowatego śniegu; krew odpłynęła mi z twarzy. Wcześniej pewną pociechę stanowiła dla mnie świadomość, że kiedy umrę, moja dusza będzie bezpieczna. Nic nie przeraziło mnie tak bardzo jak to, że Enshi ją zniszczy i po śmierci po prostu zniknę. I oto przez cały ten czas, przez całe swoje życie, Will wiedział, że gdyby został zabity, skończyłby tak samo jak ja. Wszyscy moi poprzedni Stróże umarli dla mnie i przestali istnieć. A Will przez cały czas żył ze świadomością,
że ta ostateczna ofiara na moją rzecz przyniosłaby mu jedynie wieczną nicość, i mimo to każdej nocy, w każdej bitwie ryzykował dla mnie życie. Gdyby umarł, broniąc mnie, walcząc dla mnie, poświęciłby wszystko. Nie byłoby dla niego żadnego nieba, w którym mógłby spocząć w spokoju. W całym swoim życiu znałby tylko wojnę i śmierć, stratę i smutek. Jak mogłam być tak samolubna? Dlaczego pozwalałam mu ryzykować tak dużo dla mnie? Poczułam złość do samej siebie, że liczę się tylko ja. Ale on tam był. Był tam dla mnie w dzień i w noc, ryzykował swoje istnienie, by chronić mnie przed wojną, która wciąż domagała się mojego życia. Nie zawahał się nigdy, ani na chwilę, nigdy nie myślał o własnym bezpieczeństwie. Był bity, raniony, lżony i wielokrotnie torturowany, a mimo to trwał przy mnie, nie zważając na to, że któregoś dnia może umrzeć. To nie było w porządku. Nie zasługiwałam na to wszystko, co dla mnie poświęcał. Nie byłam warta tak wysokiej ceny. Ujęłam jego twarz i odwróciłam do siebie. Podkurczyłam nogi. Klęcząc, przesunęłam dłonią po jego szorstkim policzku i zanurzyłam palce w jego włosach. A potem pochyliłam się i pocałowałam go delikatnie, by poczuć go bliżej. Jego usta smakowały wanilią i cukrem, były ciepłe i miłe. Bolesne ukłucie w sercu przypomniało mi, jak bardzo go kocham, a wtedy przycisnęłam usta mocniej do jego ust, jakbym bała się, że w każdej chwili może zniknąć. Powstrzymawszy łzę - wyraz szczęścia czy smutku, sama nie wiedziałam - odsunęłam się. -Jesteś niesamowity - tylko tyle zdołałam z siebie wydobyć. Opuścił wzrok.
- Ani trochę. Nachylił się do mnie i oparł czoło o mój bark, a jego dłoń wspięła się w górę mojego ramienia. Przytulił mnie do siebie i przycisnął wargi do mojej ręki, pocierając o nią nosem, a ja zanurzyłam dłoń w jego włosach. Przygryzłam usta, by powstrzymać łzy. Uniosłam jego głowę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Mimowolnie uśmiechnęłam się, widząc, że jest zażenowany. - Tak, jesteś niesamowity. Musisz odpocząć. Raz przynajmniej nie martw się o nic. Wyraz zatroskania na jego twarzy złagodniał. - Nie będę. - Pozwól, że ci pomogę - zaproponowałam. Obeszłam łóżko i wyciągnęłam do niego rękę. Przyciągnęłam go do siebie. - Połóż się przy mnie. Prześpij się trochę. Nie musisz siedzieć tam na dachu w zimnie. Jesteś to winien samemu sobie. Zapomnij o wszystkim. Zawsze tak bardzo martwisz się o moje bezpieczeństwo. Pozwól mi raz zatroszczyć się o ciebie. Położył się na boku, zanurzył w materac tuż przy mnie i ostrożnym ruchem przerzucił rękę przez mój brzuch. Leżeliśmy tak w milczeniu, aż wreszcie zasnęłam, czując jego ciepły, słodkawy oddech w zagięciu szyi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz