czwartek, 5 lipca 2012

#8


No có , chyba ka dy zaczałby krzyczec, gdyby z lusterka patrzy na niego obca twarz.
I to nie byle jakiego kogos innego, ale osoby, której zdjecia ozdabiaja okładki
magazynów, boki autobusów i budki telefoniczne w całym miescie. W stroju zło onym
wyłacznie ze stanika i majtek.
Powa nie. Spojrzałam w lusterko wsteczne i zobaczyłam, e patrzy z niego na mnie
twarz Nikki Howard.
Kiedy z przera eniem uniosłam dłon, eby zakryc nia usta Nikki te uniosła reke.
A kiedy opusciłam reke, ona równie to zrobiła.
Wtedy zaczełam dygotac.
I nie mogłam przestac.
- Jak... - zwróciłam sie do nich wszystkich i do nikogo zarazem. - Jak to mo liwe?
- Własnie próbujemy to zrozumiec - odparła Lulu. - Teraz widzisz, dlaczego
musielismy cie porwac? To znaczy zorganizowac interwencje w twojej sprawie?
Uniosłam dr ace dłonie do włosów... do włosów Nikki Howard, nie moich. Opadały
kaskada z czubka mojej głowy (czy raczej głowy Nikki), zebrane w kucyk. Własnie dlatego
nie zauwa yłam długich jasnych pasem na moich ramionach. No a w moim pokoju
szpitalnym nie było adnych luster.
- Jestem... jestem modelka - jeknełam w strone swojego odbicia. I nareszcie
zrozumiałam, dlaczego tak dziwnie brzmiał mój głos.
Bo nie nale ał do mnie. To był głos Nikki Howard, wysoki, lekko zdyszany, taki
dziewczecy... Zupełnie niepodobny do mojego.
- Własnie - powiedziała Lulu. - Teraz ju pamietasz? Lu - lu. Lulu Collins. Twoja
współlokatorka. Znaczy z poddasza, nie z pokoju.
Spojrzałam na nia. Wygladało na to, e naprawde sie o mnie martwi. Pomijajac ten
idiotyczny czarny kombinezon jak z Mission: Impossible, ale najwyrazniej tak sobie
wyobra ała strój odpowiedni dla porywacza... O ile jakikolwiek w miare normalny porywacz
wło yłby do niego czarne skórzane kozaki do połowy uda na dwunastocentymetrowych
szpilkach - wygladała bezbronnie i tak jakos słodko z tymi swoimi podkreslonymi kohlem
oczami, szczupła sylwetka i połyskujacym błyszczykiem na ustach.
Wtedy sobie przypomniałam, e nie o mnie sie martwi, tylko o Nikki Howard.
Która - mimo tego, co mówiło lusterko - z cała pewnoscia nie byłam.
- Chodz - powiedział Brandon i lekko ujał mnie pod ramie. - Wejdziemy na góre i
spokojnie o tym porozmawiamy. Pewnie chciałabys sie przebrac we własne ciuchy i cos
zjesc?
Mimo wszystko - mimo e nosiłam cudza twarz, mimo e Brandon Stark (uznany
przez magazyn „People” za jednego z najatrakcyjniejszych kawalerów do wziecia) i Lulu
Collins dopiero co mnie porwali, mimo e moi rodzice nie mieli pojecia, gdzie jestem, i na
pewno sie o mnie zamartwiaja, mimo e moja rodzina przez cały ten czas mnie okłamywała,
nie wspominajac ju o tym, e zadbali, ebym nie zobaczyła własnego odbicia w lustrze - mój
oładek na dzwiek słowa „zjesc” wydał pote ne burczenie. Bo prawde mówiac... umierałam z
głodu.
Wszyscy to usłyszeli. Brandon poło ył mi dłon na nadgarstku - a mo e powinnam
raczej powiedziec, na nadgarstku Nikki, bo teraz, kiedy tak patrzyłam, widziałam, e w
niczym nie przypomina mojego nadgarstka, bo był koscisty, i nie było na nim ółtej
bransoletki Livestrong ani bransoletki przyjazni, która zrobiła dla mnie Frida tego lata, kiedy
obie byłysmy dru ynowymi na obozie - i powiedział łagodnie:
- Chodz na góre, to damy ci cos do jedzenia.
- Własnie - Lulu nagle sie o ywiła. - Zostało troche pieczonego strzepiela. Twój
ulubiony. Trzeba go tylko podgrzac w mikrofalówce.
I zanim sie połapałam, ju szlismy przez wielki, wyło ony marmurem hol - okazało
sie, e Lulu Collins i Nikki Howard wynajmowały poddasze w odrestaurowanym
dziewietnastowiecznym komisariacie policji w SoHo, niecałe piec przecznic od mojej
kamienicy - a potem wsiedlismy do pełnej mosiadzów i mahoniu windy. Windziarz w liberii
przytknał palce do obrze onej złotym sznurem czapeczki i powiedział:
- Miło znów pania widziec, panno Howard. Dawno pani nie było.
- Taa - mruknełam niewyraznie. Dobrze, e Brandon Stark trzymał mnie pod ramie, bo
inaczej na pewno bym sie przewróciła. Nie tylko z głodu, ale i dlatego, e byłam totalnie
przera ona wszystkim, co sie działo.
Chodziłam po swiecie w cudzym ciele. Na bosaka. W szpitalnej koszuli.
Co zreszta windziarza w ogóle nie zdziwiło, bo gdy otworzył drzwi windy na
poddaszu, tylko uprzejmie powiedział:
- Dobranoc panstwu.
Potem moje bose stopy zanurzyły sie w niesamowicie miekka biała wykładzine i
zobaczyłam, e stoje na olbrzymim poddaszu, z wielkim kominkiem (ogien sie nie palił) na
jednym koncu i hajtekowa kuchnia - sam czarny granit i nierdzewna stal - na drugim, z
sufitem, który wznosił sie ze trzy i pół metra nad moja głowa, i oknami po obu stronach,
wychodzacymi na dachy SoHo z jednej i Lower East Side z drugiej.
Nad kominkiem wisiał wielki płaski ekran telewizyjny, na którym wyswietlał sie
obraz wnetrza akwarium, co sprawiało, e telewizor wygladał zupełnie jak akwarium, a nie
jak telewizor. Wszedzie porozstawiane były długie białe kanapy, które wygladały, jakby
człowiek sie w nie zapadał, siadajac na nich. Na jednym ze stolików do kawy miedzy
kanapami le ały czasopisma. Na wszystkich okładkach była twarz Nikki Howard.
A mo e powinnam powiedziec: moja twarz?
Brandon podprowadził mnie do jednej z kanap, a potem łagodnie mnie na niej
posadził. Natychmiast zapadłam sie w miekkie obicie.
Siedz tu sobie, Nik - rzekł z troska. - Lulu, zrobisz jej cos do lodzenia?
- Jedna sekundke - powiedziała Lulu, otwierajac drzwi wielkiej lodówki Sub - Zero.
I mo e cos ciepłego do picia - dodał Brandon. - Ona sie trzesie.
Rozejrzał sie, wział kremowy pled z oparcia sasiedniej kanapy delikatnie mnie nim
cała owinał. Koc był miekki jak puszek dmuchawca. Spojrzałam na metke przyszyta z boku.
Sto procent kaszmiru.
Nic dziwnego.
Podniosłam wzrok i napotkałam spojrzenie Brandona. On był naprawde niezwykle
przystojny. To znaczy jesli ktos gustuje w takich idealnie zadbanych facetach, za którymi ja
akurat nie przepadam. Wole wyluzowany, długowłosy typ komputerowego geniusza. A
przynajmniej zawsze mi sie wydawało, e wole. Musiałam jednak przyznac, e zielone oczy
Brandona Starka, w swietle padajacym z nowoczesnego yrandola pod sufitem, wygladały
bardzo ładnie.
- Witaj - szepnał do mnie cicho, kiedy nasze spojrzenia sie spotkały.
Nie miałam pojecia, co sie za chwile stanie, bo aden facet nigdy nie znalazł sie przy
mnie a tak blisko... Pomijajac, rzecz jasna, Christophera - który jednak nigdy nie traktował
mnie jak dziewczyne no i jeszcze Gabriela Lune.
Ale to przecie była halucynacja. Prawda?
Tak czy inaczej, skad miałam wiedziec, e kiedy facet nachyla sie tak blisko, bedzie
chciał cos zrobic? Zało yłam po prostu, e mam cos na twarzy, a Brandon bedzie chciał to
zdjac.
Ale nic na twarzy nie miałam. Chyba, e zamierzał zdjac mi to z niej wargami. Które
nagłe wyladowały na moich. Serio, zanim sie połapałam, Brandon Stark zaczał mnie całowac.
Całowac mnie? Wolne arty. Chyba robił mi sztuczne oddychanie metoda usta - usta.
Co, o dziwo, bardzo mi sie spodobało.
A przynajmniej ciału Nikki Howard bardzo sie spodobało. Jak inaczej mam
wytłumaczyc fakt, e mu te pocałunki ochoczo oddawałam? Przecie ja sie jeszcze nigdy nie
całowałam z facetem.
No ale teraz zrozumiałam, dlaczego wszyscy maja takiego swira na punkcie
całowania. W romansach Fridy, które wiecznie walaja sie po całym mieszkaniu (i do których
czasami zerkam, kiedy nie mam nic innego do czytania), bohaterki zawsze rozwodza sie nad
tym, jak sie czuły, kiedy całowały sie z facetem, w którym były zakochane. Mówia o ustach
płonacych niczym „ ywy ogien” i o płomieniach przeszywajacych ledzwie.
Moje ledzwie zdecydowanie nie zapłoneły, kiedy Brandon mnie pocałował. A usta nie
paliły mnie niczym ywy ogien (cokolwiek by to miało znaczyc).
Ale poczułam przyjemne mrowienie. Naprawde przyjemne.
A przecie wcale nie byłam zakochana w Brandonie. Wyobra ałam sobie, jak to jest
całowac sie z kims, kto sie człowiekowi rzeczywiscie podoba. Ciekawe, jak by to było,
gdyby, powiedzmy, pocałował mnie Christopher...
I wtedy dotarło do mnie, e chocia moje ciało - czy raczej ciało Nikki - jest
zadowolone z tego, co sie dzieje, musze to natychmiast przerwac. Zwłaszcza e miałam
wra enie, e to całowanie mogłoby bardzo, bardzo łatwo doprowadzic do czegos innego, jesli
nie poło e mu kresu, i to tout de suite.
- Uhm - powiedziałam, odpychajac Brandona od siebie tak mocno, e nasze usta
rozłaczyły sie, wydajac odgłos cmokniecia.
- Co jest? - burknał z ura ona mina, podrywajac sie na nogi. - Teskniłem za toba! To
cos złego?
Mnóstwo dziewczyn byłoby totalnie zachwyconych pocałunkami Brandona Starka.
Frida, na przykład, oszalałaby (w pozytywny sposób), gdyby Brandon ja pocałował. I jestem
pewna, e podobałoby jej sie, gdyby ja porwał.
Ale ja nie doceniałam faktu, e Brandon był superprzystojny ani e wydawał sie
bardzo mna zainteresowany.
Własnie w tym problem. e nie był. To znaczy, nie był zainteresowany mna.
On był zainteresowany Nikki Howard.
A ja nie byłam zainteresowana nim.
- P - przepraszam - wyjakałam zmieszana, bo zrobiło mi sie naprawde przykro, kiedy
zobaczyłam jego zgaszona mine i kiedy poczułam powiew zimnego powietrza, które dostało
sie tam, gdzie przed chwila były nasze złaczone usta. Jakas czescia umysłu ałowałam, e ju
sie nie całujemy. Bo całowanie sie wcale nie jest przereklamowane... Naprawde. - Ale ja... Ja
ciebie prawie nie znam.
Chodzimy ze soba ju dwa łata - achnał sie Brandon. - To znaczy, z przerwami. Jak
mo esz nie pamietac?
Scislej owinełam sie kocem, bo nie wiedziałam, co mam zrobic. Albo powiedziec.
Czułam sie jakos dziwnie po tych jego pocałunkach. Jego zarost troche mnie podrapał i to
bolało.
Ale... w miły sposób. Nie dało sie zaprzeczyc, e po tych pocałunkach usta a mnie
mrowiły, a teraz zaczynałam odczuwac pewne oznaki ognia w okolicy ledzwiowej.
O mój Bo e! Nikki Howard to totalna puszczalska! A mo e to ja jestem puszczalska,
tylko do tej pory nigdy nie miałam okazji sie o tym przekonac!
Co sie ze mna dzieje? I dlaczego Christopher nigdy nie próbował sie do mnie
przystawiac tak, jak przed chwila Brandon? Moglibysmy całowac sie cały czas zamiast grac
w to głupie Journeyquest!
Nie, zaraz... Czy ja naprawde to pomyslałam? Bo e! Co sie ze mna dzieje?
Na szczescie wtedy pojawiła sie Lulu z nareczem ciuchów.
Masz - powiedziała, kładac koło mnie na kanapie jakies d insy, tiszertke i koronkowa
bielizne. - Pomyslałam, e bedziesz chciała sie ubrac. No bo, w tej sukience niespecjalnie ci
dobrze...
To szpitalna koszula, nie sukienka - odparłam. - Ale dzieki. Wziełam ubrania, a potem
niepewnie rozejrzałam sie po poddaszu.
Lulu westchneła.
W głowie mi sie nie miesci, e nie pamietasz. Twój pokój jest tam powiedziała,
wskazujac drzwi obok kuchni. - Kiedy skonczysz, jedzenie bedzie ju gotowe.
Podziekowałam jej i wstałam, nadal owinieta sie kocem. Nie patrzyłam w strone
Brandona, idac przez poddasze. Po pierwsze... jakos dziwnie sie czułam w tym moim nowym
ciele.
Po drugie, przez cały czas czułam jego wzrok na plecach.
Nie miałam mu tego za złe. Jesli usta mrowiły go choc troche tak jak mnie...
Naprawde trudno mi było nie zawrócic biegiem, eby znów zaczac sie z nim całowac.
Jak to sie dzieje, e pary nie całuja sie przez cały czas? Całowanie sie jest
fantastyczne!
O Bo e, zaledwie od paru minut wiem, e jestem modelka, a mój proces myslenia ju
ulega takiej erozji? Musze sie wziac w garsc.
Weszłam do sypialni Nikki Howard, z ulga znikajac Brandonowi z pola widzenia - i
uderzył mnie obezwładniajacy aromat ró .
Wkrótce zobaczyłam, dlaczego. Kosz czerwonych ró , który według Lulu dostarczono
na poddasze - tych ró od Gabriela Luny - stał na toaletce Nikki Howard. Tylko, e ten „kosz”
to była, na dobra sprawe, drewniana skrzynia... skrzynia po brzegi wypełniona ró ami.
Gabriel sie nie hamował, co?
Sypialnia Nikki bardzo przypominała salon. Wszystko tu było białe. Na podłodze
przykrytej grubym futrzakiem stało wielkie łó ko, które wygladało na bardzo miekkie. W
sumie jedynym barwnym akcentem w tym pokoju były ró e od Gabriela. W oknach
siegajacych od sufitu do podłogi wisiały białe atłasowe zasłony. W lustrze nad biała toaletka -
na wpół przesłonietym ró ami od Gabriela - zobaczyłam swoje odbicie: blada, chuda
blondynka w szpitalnej koszuli, przyciskajaca do piersi kłab ubran i z ramionami okrytymi
kaszmirowym pledem.
Własnie. Blada, chuda blondynko, która, o ile „CosmoGIRL!” Fridy sie nie myliło,
zarabiała jakies dwadziescia kawałków dziennie.
W przeciwienstwie do mnie Nikki nie udekorowała scian pocztówkami z
reprodukcjami obrazów ani plakatami z ulubionych filmów Nie było te tam stosów ksia ek
SF i fantasy ani czasopism i komiksów, które u mnie pietrza sie, gro ac w ka dej chwili
zawaleniem. Na stoliku obok łó ka nie stało adne zdjecie. Poza komputerem - laptopem
marki Stark (w obrzydliwym odcieniu ró u), który stał na toaletce - i płaskim ekranem
telewizora marki Stark zawieszonym na scianie naprzeciwko łó ka, Nikki nie miała adnego
sprzetu elektronicznego.
Miała za to kosmetyki. Przynajmniej tylko kosmetyki znalazłam we wszystkich
szufladach, które otwierałam, szukajac... Sama nie wiedziałam, czego.
Ró ne tusze do rzes. I błyszczyki. Mnóstwo błyszczyków.
Potrzebowała ich, bo biorac pod uwage, e najwyrazniej całowała sie tak czesto,
musiała wcia od nowa je nakładac.
Kiedy otworzyłam kolejne drzwi, zobaczyłam, e chocia Nikki nie miała adnych
ksia ek, miała mnóstwo ciuchów. Jej garderoba była pełna bluzek, akietów, spodni, sukienek
i spódnic wszelkich fasonów i kolorów, a ka da rzecz wisiała na drewnianym wieszaku.
Niektóre ubrania były całkiem nowe, bo nadal miały metki z cenami. Znalazłam kilka par
d insów po czterysta dolarów i dosc skromnie wygladajaca sukienke za trzy tysiace dolarów
(to musiała byc jakas pomyłka). Pod i nad wiszacymi ubraniami były półki. Na górnych
le ały dosłownie setki torebeczek, torebek, toreb, a na dolnych stały buty najrozmaitszych
fasonów: kozaki, buty sportowe, balerinki, sandały, szpilki... nawet drewniane chodaki, jak te,
które maja holenderskie lalki.
Frida poczułaby sie w garderobie Nikki Howard jak w niebie, ja jednak byłam tylko
skołowana. Jaka nastolatke stac na d insy za czterysta dolarów? I w ogóle komu potrzebne sa
d insy za czterysta dolarów? I kto utrzymuje swoje ciuchy w takim... porzadku? Nie podołała
mi sie ta garderoba. Była w pewien sposób przera ajaca.
Szybko z niej wyszłam, otworzyłam drugie drzwi... i znalazłam sie w łazience Nikki.
W przeciwienstwie do reszty poddasza nie była biała. Sciany - to znaczy te, które nie
były wyło one lustrami - pokrywał marmur w odcieniu zgaszonego ró u. Były tam kabina
prysznicowa i wanna z jacuzzi, a lustro nad podwójna umywalka otaczały arówki, tak jak w
garderobach artystów.
Odło yłam narecze ciuchów i siegnełam reka eby zdjac gumke, która ktos zwiazał
moje (czy raczej Nikki Howard) włosy. Rozsypały sie wokół ramion, zupełnie niepodobne do
moich własnych, ciemnych i prostych. Włosy Nikki Howard, jedwabiste i złote, układały sie
w idealne fale... Chocia nie były rozczesywane ani myte od jakiegos czasu.
Kiedy rozpiełam szpitalna koszule i pozwoliłam jej opasc wokół stóp, zobaczyłam
ciało totalnie niepodobne do mojego. To było to samo idealne ciało - według standardów
ywych Trupów - które widziałam w niezliczonych reklamach z Nikki Howard. Nic mnie tu
nie zaskoczyło. Absolutnie nic.
Mo e poza jednym faktem - e teraz to idealne ciało zdawało sie nale ec do mnie.
Odwróciłam sie od lustra i szybko wło yłam ciuchy, które dała mi Lulu. Najpierw
komplet ró owej bielizny, koronkowe majteczki i równie koronkowy stanik. Potem d insy,
dopasowane jak druga skóra i T - shirt - na którym, niestety, z przodu widniał pełen
zawijasów ró owy napis: „baby soft” i który wcale nie ukrywał tego, co usztywniany stanik
podkreslał. Zupełnie nie przypominał koszulek zapełniajacych moja szafe w domu,
wybranych ze wzgledu na ich zdolnosc zakrywania tego, co Nikki Howard najwyrazniej
wolała pokazywac.
Przeszłam z łazienki do garderoby, gdzie złapałam skechersy, bo bardziej płaskiej
podeszwy nie udało mi sie znalezc.
Potem, ostatni raz rozejrzałam sie po pokoju, który rzekomo nale ał do mnie - chocia
za nic na swiecie nie zdołałabym w nim utrzymac takiego porzadku - i powlokłam sie do
drzwi. Otworzyłam je na oscie i...
...znów zostałam zaatakowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz