Patrz przed siebie, nie w światełko.
Siedziałam na leżance, słuchając doktor Higgins, która właśnie mnie badała. Świeciła mi latareczką w oczy. Pewnie chciała zobaczyć, czy mój mózg się nie obluzował albo nie rozpadł po potężnym, żenującym upadku na wybiegu, podczas próby kostiumowej pokazu Stark Angels.
- Naprawdę - powiedziałam, robiąc, o co prosiła, czyli patrząc przed siebie. - Nic mi nie jest.
- Ciii-powiedziałam .-Nie gadaj. Zapewniałam wszystkich, że czuję się dobrze. Ucierpiała tylko moja duma i... siedzenie. Ale każdy mnie tylko uciszał. Pewnie myśleli, że ktoś, kto tak walnął o podłogę, nie mógł nie zrobić sobie krzywdy. A Alessandro uparł się, żeby obejrzał mnie lekarz. I oczywiście, kiedy samochód ochrony Starka zatrzymał się przed Instytutem Neurologii i Neurochirurgii, nie zdziwiłam się. Trafiłam z powrotem do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. W pewnym sensie.
- Widzisz podwójnie? - pytała doktor Higgins. Była bardzo rzeczowa. Widocznie to ona, a nie doktor Holcombe, który był częścią zespołu operacyjnego przy moim przeszczepie, miała dzisiaj dyżur. -Ból głowy? Mdłości?
- Nie - odparłam. - Nie, i nie. Mówię pani. Po prostu się poślizgnęłam. Na tym. - Uniosłam przedmiot, na który stanęłam, a który znalazłam kilka sekund po tym, kiedy się pozbierałam i usiadłam na podłodze. Kilka piórek, związanych w pęczek i rzuconych na wybieg. Ewidentnie zostały wyrwane z anielskich skrzydeł. I nietrudno się było domyślić czyich. Ostatnim aniołkiem, który wyszedł na wybieg przede mną i który żywił do mnie urazę, była Veronica. Pierwszą twarzą, jaką zobaczyłam nad sobą po upadku, była twarz Gabriela. Te niebieskie oczy pełne troski. Szkoda że należały do niego, a nie do Christophera Maloneya.
- Nikki? Wszystko w porządku? - pytał, obejmując mnie ramieniem, na ile się dało, bo za plecami miałam tobół ze skrzydeł.
- Tak, tak - zapewniłam go. - Tyko poślizgnęłam się na czymś... coś leżało na wybiegu...
Rozejrzałam się i rzeczywiście, znalazłam winowajcę. Na szczęście. To nie była wina mojej totalnej nieumiejętności bycia zadziornąna piętnastocentymetrowych platformach. Wyglądało to na wypadek. Twarz Alessandra pociemniała, kiedy zobaczył, co Gabriel trzyma w dłoni - bo Gabriel wyjął mi z ręki pęczek piór i z oburzeniem odwrócił się do reżysera. Alessandro zaczął przeklinać ile wlezie, głównie garderobiane, że za słabo przykleiły pióra.
Nie wyprowadziłam go z błędu. Nie mam pojęcia dlaczego. Wiedziałam, że zrobiła to Veronica. I to celowo. „Lepiej się pilnuj". Ale miałam ważniejsze zmartwienia. Na przykład to, że wiedziałam, że wyląduję tu, w instytucie. I to nie dlatego, że martwili się o moją głowę. A dokładnie o to, czyjej zawartość trzyma się w czaszce. Wiedziałam, że skorzystają z okazji i urządzą mi mały wykład na temat... cóż, mojego zachowania w ostatnich dniach. I oczywiście...
- Wcześniej w tym tygodniu miałaś mały wypadek na St. John - powiedziała doktor Higgins, patrząc w grubą kartonową teczkę, która trzymała w rękach. - Spadłaś ze skały.
Boże! Wiedziałam, że mnie obserwują. Po prostu wiedziałam. Kiedy wreszcie dadzą mi spokój? A, no tak. Nigdy. Przynajmniej dopóki jestem twarzą Starka zarabiającą dla nich miliony.
- Ześlizgnęłam się - poprawiłam ją. - I dlatego spadłam.
- Oczywiście tak naprawdę to skoczyłam. Ale ona nie musiała tego wiedzieć. - Kazali mi wisieć na tej skale, a ona była taka śliska, że nie mogłam się utrzymać.
- Rozumiem. - Doktor Higgins wciąż patrzyła w teczkę.
- Odwiedzałaś też ostatnio swoją rodzinę. I tego chłopca, Christophera Maloneya.
To było stwierdzenie, nie pytanie. Gapiłam się na nią. Bo i jak miałam na to odpowiedzieć? Wiedziałam, jaki ubiłam interes. Będę żyć, w zamian za to, że oni będą podglądać - i podsłuchiwać - każdy mój krok. Co tu można było powiedzieć?
- Wiesz, że wolelibyśmy, żebyś ograniczyła wizyty u osób z przeszłości - ciągnęła doktor Higgins. - Wszyscy będą się zastanawiać, skąd ich znasz, a przecież nie chcesz niepotrzebnie ściągać na siebie uwagi, prawda?
- Nie - odparłam. - Ale... - Nagle naszła mnie ochota, żeby w coś walnąć. Albo kogoś. Pozbyłam się już diamentowego stanika i majtek, i skrzydeł. I przebrałam się w normalne ciuchy, więc na szczęście nie wyglądałam już jak pierwsza lepsza głupia i naiwna.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że jestem naiwna. Pół biedy, bo zawsze taka byłam, więc jakoś sobie z tym radziłam. Chodziło o to, że ktoś bez przerwy mnie szpiegował. I to nie tylko paparazzi. Było mi to trudno znieść i dlatego miałam ochotę coś rozwalić.
- Wiem, że ci ciężko -powiedziała ze współczuciem doktor Higgins, jakby czytała mi w myślach. Ale nie mogła... bo gdyby mogła, byłaby o wiele bardziej przerażona. Moje myśli jeszcze były moje. Nie były własnością Starka. Na razie. - To oczywiste, że za nimi tęsknisz. 1 nie oczekujemy, te nie będziesz się z nimi widywać. Dlatego pozwoliliśmy ci chodzić do szkoły z siostrą. Ale naprawdę musisz ograniczyć prywatne wizyty. Będzie ci trudniej wcielić się w nowe życie, jeśli będziesz się kurczowo trzymać starego. Wiesz, co mam na myśli?
Pomyślałam o Christopherze. Czy nie robił dokładnie tego samego? Czy nie trzymał się kurczowo starej miłości, Em, zamiast z radością przyjąć to, co jest tu i teraz?
- Być może - przyznałam, bardziej po to, żeby się zamknęła i pozwoliła mi już iść, niż dlatego, że się z nią zgadzałam. - To po prostu trudny okres przejściowy.
- Przyznanie się do tego - powiedziała z uśmiechem doktor Higgins - to już połowa sukcesu, by to przezwyciężyć. No dobrze. - Spuściła wzrok i odwróciła kartkę w mojej teczce. - Co do brata Nikki Howard.
Nagle rozdzwoniły się wszystkie moje wewnętrzne dzwonki alarmowe. Stark wiedział! O Stevenie! No ale... to oczywiste. Dlaczego mieliby nie wiedzieć? Przecież wiedzieli wszystko. Doktor Higgins uniosła oczy znad teczki i znów się do mnie uśmiechnęła.
- Wiem, że ci przykro z powodu jego mamy. I że chcesz mu pomóc. Ale naprawdę, wystarczyło poprosić. Bo z radością zrobimy wszystko, żeby pomóc wam rozwiązać tę niefortunną i doprawdy bardzo przykrą sytuację. Zamrugałam.
- Zaraz... naprawdę?
- Tak, oczywiście. To dziwne, że Steven Howard przyszedł z tym najpierw do ciebie, a nie do nas, ale biorąc pod uwagę okoliczności...
Pokręciłam głową. - Jakie okoliczności? - Hm, chodzi o... chorobę jego mamy. Pewnie się trochę wstydził.
- Chorobę? - Gapiłam się na nią. O czym ona mówiła? - Jaką chorobę?
Doktor Higgins zamknęła teczkę i przeszła przez pokój. Usiadła za biurkiem, przy komputerze. Ponieważ weszła do gabinetu razem ze mną, musiała go włączyć i chwilę poczekać. Zanim odpalił, powiedziała:
- Nie dziwię się, że o tym nie wspomniał. Pani Howard nie jest całkiem zdrowa. Gdyby skontaktowała się z tobą albo ze Stevenem, musicie o tym pamiętać, choćby wygadywała najbardziej niestworzone rzeczy. Ma długą historię choroby umysłowej i, przykro mi to mówić, nadużywania narkotyków i alkoholu. Zszokowana wybałuszyłam na nią oczy. Doktor Higgins oderwała wzrok od monitora, zobaczyła moją zdumioną minę i pokiwała głową.
- A jeśli chodzi o zniknięcie, nie ma w nim nic niezwykłego. Robiła tak już wcześniej, wiele razy.
Słuchałam jej z rosnącym niedowierzaniem.
- Oczywiście, jeśli się do was odezwie - ciągnęła doktor Higgins - powinnaś się natychmiast z nami skontaktować. My się tym zajmiemy. Pani Howard potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej.
Co tu się dzieje? O co chodzi doktor Higgins? Mówiła o zupełnie innej osobie niż ta, którą opisywał mi Steven Howard. Nie żeby jakoś szczegółowo opowiadał mi o mamie. Mimo wszystko ten opis nie pasował do kogoś, kto, jak powiedział Steven, nie zostawiłby firmy samej sobie. Kto mówił prawdę? Doktor Higgins czy Steven?
- Mhm - powiedziałam. Doktor Higgins stukała zawzięcie w klawiaturę przed sobą. - Okej.
- Cieszę się, że udało nam się porozmawiać. - Doktor Higgins wstała, podeszła do mnie, poklepała mnie po plecach, po czym pomogła mi zejść z leżanki. - Czasami fajnie jest tak sobie pogadać tylko w babskim gronie, prawda?
- Tak - odparłam, To znaczy kiedy dookoła nie ma prawników korporacji, mówiących mi, co mi wolno, a czego nie?
-Bardzo fajnie.
- To dobranoc. - Doktor Higgins uścisnęła moją rękę w drzwiach gabinetu. - Jeśli pojawią się bóle głowy, podwójne widzenie, mdłości czy jakiekolwiek inne objawy, dzwoń od razu.
Zapewniłam, że to zrobię. Po czym, kiedy doktor Higgins wróciła do komputera, pozwoliłam ochronie Starka odprowadzić się po ciemnych i cichych - był już późny wieczór - korytarzach do frontowego wejścia. Tam czekał samochód, by odwieźć mnie na poddasze.
Tyle tylko, że kiedy podeszłam pod drzwi, okazało się, że czekają, na mnie również dziennikarze. Całe tabuny. Widocznie ktoś wypaplał, że zabrano mnie akurat do tego szpitala, bo inaczej skąd wzięłoby się ich tu tak wielu? Flesze zaczęły błyskać, kiedy tylko wystawiłam nogę za próg, natychmiast mnie oślepiając. Całe szczęcie, że byli ze mną ochroniarze, mogłam się oprzeć o ich silne ramiona. Inaczej wywinęłabym kolejnego żenującego orła, kiedy sprowadzali mnie po schodach do czekającego auta.
- Nikki! - krzyknął jakiś paparazzi. - Dobrze się czujesz? - Białe flesze wybuchały wszędzie wokół mnie. Ledwie widziałam betonowe stopnie pod nogami.
- Co się stało, Nikki? Skomentujesz to? - pytał drugi.
- Nic - odparłam, usiłując śmiać się swobodnie. -Po prostu byłam niezdarą. Nic mi nie jest, widzicie? Nic sobie nie złamałam. Najadłam się tylko wstydu.
- Nikki, czy dzisiejszy upadek miał związek z tym incydentem hipoglikemicznym na wielkim otwarciu Starka sprzed kilku miesięcy, kiedy trafiłaś do szpitala? - chciał wiedzieć ktoś inny. Błysk. Błysk. Błysk.
- Nie, absolutnie. Po prostu się potknęłam ... Ale nie udało mi się dokończyć zdania. A to dlatego, że mój wzrok nareszcie przetarł się na tyle, że zauważyłam mężczyznę czekającego koło samochodu. Ciemnowłosego, niebieskookiego faceta, ubranego w dżinsy i brązową, zamszową kurtkę. W rękach trzymał gigantyczny bukiet róż. I szczerzył się w uśmiechu. Do mnie.
- Cześć - powiedział Gabriel Luna, nie przestając się uśmiechać.
- No cześć - odparłam. Rozejrzałam się, w zasadzie pewna odpowiedzi, ale wolałam sprawdzić, żeby znów nie zrobić z siebie idiotki. - Czyżbym pomyliła limuzyny?
- Nie - odparł Gabriel. - To twoja. Jak się miewasz?
- Wszystko dobrze - odparłam, wciąż nie do końca wierząc własnym oczom. Gabriel Luna czekał z wielkim bukietem róż koło mojego samochodu. Na oczach paparazzich, którzy pstrykali nam setki zdjęć. Co tu się działo? To dlatego, że mnie „kochał", czy jak?
- A, to dla ciebie. - Gabriel jakby nagle przypomniał sobie o różach i wręczył mi bukiet. Znów nawałnica fleszy. - Trochę to głupie, wiem - szepnął, żeby pstrykacze nie usłyszeli. - Ale mój menedżer uznał, że to może być dobry pomysł. Wzięłam kwiaty.
- Twój... menedżer? - odszepnęłam. Zupełnie nie rozumiałam, co jest grane.
- I twoja agentka - odparł Gabriel, wciąż uśmiechając się do mnie na oczach fotografów. Otworzył drzwiczki samochodu i pomógł mi wsiąść. - Chodzą do tej samej siłowni. W każdym razie, wiesz, piosenka, pokaz, oboje pracujemy dla Starka... No i pomyśleli, że może to nie byłby zły pomysł, gdybyśmy się pokazywali razem. Wiem, że to trochę sztuczne, ale nie zaszkodzi, jeśli fani pomyślą, że jesteśmy parą, prawda?
- Aaa - powiedziałam, nareszcie załapując. - To znaczy twoja piosenka...
Gabriel wyszczerzył zęby.
- A tak. Piosenka.
Siedzieliśmy już w samochodzie. Ochroniarze zatrzasnęli drzwiczki i odganiali paparazzich, którzy się przepychali, żeby pstryknąć jeszcze jedną fotkę, i wykrzykiwali rzeczy w rodzaju:
- Nikki! Chodzisz z Gabrielem Luną? Dokąd jedziecie? Od jak dawna się spotykacie?
W samochodzie, przy zamkniętych drzwiach, było o wiele ciszej. Gabriel spojrzał na mnie, unosząc pytająco ciemne brwi.
- Mam nadzieję - powiedział - że nie masz nic przeciwko temu. Twoja agentka powiedziała, że się nie pogniewasz.
- Aha - bąknęłam. Co mogłam mu powiedzieć? Że zabiję Rebeccę przy najbliższej okazji? -Nie, spoko.
- No to dobrze - powiedział Gabriel. - Oczywiście nie chcę cię zatrzymywać. Na pewno jesteś wykończona. Jeśli chcesz wracać do siebie, nie ma sprawy. Ale gdybyś miała ochotę coś zjeść...
Nagle poczułam, że umieram z głodu. Od tych truskawek w czekoladzie minęło już sporo czasu. A miałam jeszcze tyle do roboty - pouczyć się do egzaminów, przygotować prezentację, pogodzić się z siostrą, znaleźć matkę Nikki i zapytać jej brata o coś naprawdę paskudnego. Nie wspominając już o Christopherze, który czekał na odpowiedź, czy pomogę mu unicestwić Stark Enterprises.
- Jasne - odparłam po sekundzie wahania. - Dlaczego nie?
I tym oto sposobem półtorej godziny później znalazłam się w podziemnym klubie Dos Gatos - trzeba być VIP-em, żeby w ogóle wiedzieć o jego istnieniu, bo z zewnątrz wyglądał jak najzwyklejsza restauracja.
Ale kiedy podało się nazwisko, facet z walkie-talkie wprowadzał człowieka przez drzwi oznaczone napisem „Dla personelu", które tak naprawdę były wejściem do windy. I nagle było się w jednym z najmodniejszych klubów w mieście. Siedziałam sobie w zacisznej loży w kącie, w towarzystwie Gabriela Luny, w migotliwym świetle dziesiątek meksykańskich latarenek wiszących nam nad głowami. Gabriel wyjaśniał mi, skąd wzięła się piosenka Nikki.
- Ta Nikki w piosence to niekoniecznie jesteś ty - mówił. Skończyliśmy właśnie półmisek maleńkich tacos carne asada, posypanych jasnozielonymi kawałeczkami cilantro, i wypiliśmy dzbanek margarity.
- Doprawdy - powiedziałam. - Więc to jest o jakiejś innej dziewczynie, którą znasz i która przypadkiem ma na imię Nikki?
Wyszczerzył zęby.
- Okej. Niech będzie, że to ty. Ale to raczej idea ciebie... - W świetle świec fala jego ciemnych włosów rzucała cień na oczy, więc trudno mi było odczytać coś z jego twarzy. - Chodzi o to, że jest publiczna Nikki, ta, którą wszyscy znają, a przynajmniej tak im się wydaje. I jest ta ukryta Nikki, której nie pozwalasz nikomu poznać do końca. Spojrzałam na niego. Gabriel był bystrzejszy, niż sądziłam.
- Naprawdę tak uważasz? Myślisz, że odpycham ludzi?
- Nie można się do ciebie dodzwonić od paru tygodni - powiedział, śmiejąc się cicho. - Gdybym cię nie znał, myślałbym, że z kimś chodzisz.
Przygryzłam wargę. Prawda była taka, że faktycznie z kimś chodziłam. Do szkoły, ha, ha... Ale teraz... ten ktoś dał mi jasno do zrozumienia, że kocha inną.
I owszem, tą inną byłam ja... ale taka, jak kiedyś. - Zaraz, zaraz - mówił właśnie Gabriel, odgarniając długie jasne włosy, które opadły mi na twarz. - Naprawdę jest ktoś inny, tak?
O Boże. Dlaczego te oczy musiały być takie niebieskie? Całkiem jak oczy tego innego. Tyle że jeszcze bardziej intensywne, bo tak ładnie kontrastowały z jego ciemnymi włosami i długimi, podwiniętymi rzęsami.
- Hm... był - mruknęłam, patrząc gdziekolwiek, byle nie na twarz Gabriela. I przeklinając Nikki za tę nieznośną fizyczną słabość do facetów. Bo kiedy jego palce musnęły mój policzek, poczułam, że się rozpływam. Jak wtedy, kiedy Brandon dotknął mnie na St. John. Dlaczego Christopher nie mógł mnie tak dotykać? Dlaczego? - To już przeszłość. Jemu się podoba inna dziewczyna. No, nie do końca, ale w sumie na jedno wychodzi. Gabriel uniósł czarną jak smoła brew. Jego dłoń prześliznęła się z mojego policzka na kark. O-o!
- To chyba skomplikowana sprawa.
- Nawet nie masz pojęcia - odparłam.
I wtedy to się stało. Gabriel zaczął lekko masować palcami mój kark.
Nie wiem, co mnie naszło w następnej chwili. A właściwie wiem. To była wina Nikki Howard. To znaczy ciała Nikki. Bo zanim się zorientowałam, to się znowu stało. To coś, co robiło ciało Nikki, kiedy miękło jak wosk pod dotykiem faceta. A najgorsze było to, że Gabriel o tym wiedział. To znaczy dostrzegł to od razu. Byłam pewna, że dostrzegł, bo nagle przysunął się do mnie na miękkiej ławie i sięgnął drugą ręką do mojej twarzy.
I wtedy, chociaż wcale tego nie chciałam - i chociaż w pobliżu nie było żadnych paparazzich, którzy zrobiliby nam zdjęcie - pozwoliłam, żeby przechylił moją twarz ku swojej. I nie odsunęłam się, kiedy przycisnął usta do moich. Wiem! Pozwoliłam się pocałować. Prawdę mówiąc, nawet odwzajemniłam pocałunek, wkładając w to wszystkie stłumione uczucia, które narastały we mnie już od wielu dni. Najgorsze było to, że to nie były uczucia do Gabriela. To nie podlegało dyskusji. To była zakumulowana namiętność do kogoś innego. Kogoś, kto miał równie niebieskie oczy. Ale ten ktoś nigdy, nawet za milion lat, nie wziąłby mojej twarzy w dłonie i nie pochyliłby się, żeby mnie pocałować. Nie mówiąc już o pisaniu piosenek dla mnie. Ani nie zauważyłby, że jest publiczna Nikki, i całkiem inna Nikki w środku. Gabriel nie całował mnie jak ktoś, komu menedżer kazał kupić kwiaty. Teraz objął mnie już obiema rękami i całował, jakby naprawdę chciał. I jakby czekał właśnie na to. Zupełnie jakby wszystko to, co działo się do tej pory, to były przystawki, a teraz wreszcie doczekał się głównego dania. I dlatego trochę się zniechęciłam, kiedy zrozumiałam, że nie czuję do niego absolutnie nic. I kiedy zaczęło do mnie docierać, że gwar rozmów dookoła nagle jakoś tak przycichł, jakby wszyscy przestali jeść i zagapili się na coś. Na nas, jak się okazało, kiedy przerwałam pocałunek i odsunęłam się od Gabriela.
- Hm... - mruknęłam, pochylając głowę, żeby włosy zakryły moją płonącą twarz. Zaczęłam grzebać w torebce, szukając błyszczyku. - Prrr.
- Przepraszam - powiedział Gabriel. Sięgnął po szklankę z wodą. Rozmowy ludzi dookoła znów stały się głośniejsze, i całe szczęście. - Chyba nie powinienem był tego robić. - Głos miał całkowicie spokojny.
- Daj spokój - poprosiłam. Uniosłam lusterko, żeby się umalować... A przy okazji zasłonić czerwone policzki. -Nic nie szkodzi. Naprawdę.
- Dajesz słowo, że jest ktoś inny?
- Tak - powiedziałam cicho. - Przykro mi. Ale tak.
- Szkoda - odparł Gabriel, odstawiając opróżnioną szklankę. - Myślę, że świetnie byśmy się dogadywali. Chociaż jesteś niemożliwa.
- Ja? Niemożliwa? - Zamknęłam z trzaskiem lusterko. Już się nie rumieniłam. - To nie ja jestem gościem, który wsadził imię dziewczyny, którą ledwie zna, do miłosnej piosenki. A przymykam już oko na to, że ta dziewczyna przypadkiem jest twarzą korporacji, do której należy twoja wytwórnia płytowa.
- Chyba nie wierzysz, że napisałem piosenkę o tobie dla reklamy, co? - zapytał Gabriel z urażoną miną.
Prawda była taka, że nie wiedziałam już, w co wierzyć. Wszystko, na czym budowałam swój świat, w ciągu ostatnich miesięcy okazało się nieprawdą. Rodzice, którzy mieli być przy dziecku i je chronić, nie zawsze mogli to robić. Rzekomo złowrogie korporacje czasem ratowały ludziom życie, a mózgowcy, jak ja, okazywali się całkiem głupi. W co jeszcze mogłabym wierzyć?
- Trochę trudno nie zauważyć, że pozwoliłeś Starkowi na premierę tej piosenki podczas pokazu bielizny - wytknęłam mu. -Mylę się?
Gabriel przez chwilę miał zdezorientowaną minę. I nagle wybuchnął śmiechem.
- Trafiony, zatopiony - powiedział. - Ale mój agent mnie do tego zmusił. Od początku byłem przeciwny występowi na pokazie Stark Angels.
- No proszę - ironizowałam. Bardzo starałam się ukryć uśmiech. Bo to nie było zabawne. Chociaż... w pewnym sensie było. - Ja też nie jestem zachwycona tym pokazem.
- Pewnie mamy ze sobą więcej wspólnego, niż się oboje spodziewaliśmy - stwierdził Gabriel.
- Jasne - rzuciłam, przewracając oczami. Ale trudno było udawać zblazowaną modelkę, kiedy on był taki miły. - Oboje jesteśmy korporacyjnymi niewolnikami.
- Ale to wszystko nie znaczy - powiedział Gabriel - że w piosence nie napisałem prawdy. Jest w tobie coś takiego, Nikki, o czym nie mogę przestać myśleć, od kiedy się poznaliśmy. Ale nigdy nie pozwalałaś mi się zbliżyć i nie mam pojęcia, co siedzi w tej twojej głowie.
Uśmiechnęłam się żałośnie.
- Uwierz mi, Gabrielu. Od mojej głowy lepiej się trzymać z daleka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz