piątek, 6 lipca 2012

#19


Steven nie był w nastroju na imprezę.              
Ja zresztą też nie bardzo. Oczywiście Steven nie spędził po­przedniego wieczoru na próbie kostiumowej Stark Angels i na bankiecie z akcjonariuszami - rozdając autografy, pozując do zdjęć z dyrektorami ze Stark Enterprises i udając, że jest tym
zachwycony.
A dzisiejszego ranka nie zwlókł się z łóżka i nie poszedł do szkoły na resztę egzaminów semestralnych. I nie płaszczył się przed nauczycielami przedmiotów, które opuścił poprzedniego dnia, błagając, żeby się zgodzili na przełożenie terminu.
Chyba tylko ja w ogóle się przejmowałam, że opuściłam jakieś egzaminy. Christopher w ogóle nie pofatygował się (to szkoły. Nie miałam pojęcia, gdzie jest. Pewnie ciągle siedział z Feliksem w piwnicy, pochłonięty zemstą na Starku. Plan chyba jednak nie zadziałał, bo o ile mogłam się zorien­tować, Stark Enterprises miało się całkiem dobrze.
Frida, z którą się minęłam na korytarzu, na mój widok za­darła nos do góry i przeszła bez słowa. Nie wiedziałam więc, czy nauczyciele pozwolili jej podejść jeszcze raz do egza­minów, które przegapiła poprzedniego dnia, jadąc za mną na Brooklyn. Bo moi nie byli szczególnie chętni. Nasłuchałam się po same uszy gadek w rodzaju „Panno Howard, czy zdaje so­bie pani sprawę, ile lekcji opuściła pani w tym półroczu? My tu w LAT staramy się być elastyczni i iść na rękę uczniom, któ­rzy mają specjalny rozkład zajęć, ale pani będzie musiała się zdecydować. Chce pani być modelką, czy zdobyć wykształ­cenie?"
Hm... a dlaczego nie jedno i drugie?
Ale rozumiałam ich. Z pokorą przyjęłam jedynki z tych przedmiotów, których nauczyciele nie chcieli pójść na kompro­mis i nie pozwolili mi w jakiś sposób nadrobić brak semestralnej pracy czy nieobecność na egzaminie.
Na przykład z przemawiania publicznego. Jak na gościa, który przesypiał większość lekcji, pan Greer miał trochę za wy­sokie mniemanie o sobie.
W niektórych przypadkach ta jedynka nie miała wielkiego wpływu na moją średnią z przedmiotu. W dalszym ciągu lądo­wałam z czwórką albo nawet piątką. Ale w innych...
Cóż, powiedzmy, że miałam w zanadrzu karierę modelki, na wypadek gdybym się nie dostała na studia.
Wiedziałam jednak, że nie wszyscy przyjmą to tak spokoj­nie. Na przykład moi rodzice, którzy z pewnością nie będą za­chwyceni, kiedy się dowiedzą... Jeśli w ogóle im powiem. Sami z siebie nie mogli uzyskać informacji o stopniach Nikki Howard. Wiedziałam też, że szkoła nie zawiadomi ich o wczorajszych wagarach.
Inna sprawa z Fridą. Narobiła sobie sporych problemów przez te wagary i nieobecność na egzaminach, LAT powiado­miło mamę o jednym i drugim, o czym się dowiedziałam, kiedy
zadzwoniłam do rodziców - bardzo mnie ubodła uwaga Fridy, że bardziej się troszczę o „nową rodzinę" niż o starą.
Mama trochę świrowała z powodu jej wybryku. Dopóki nie powiedziałam jej, że Frida była ze mną na próbie pokazu Stark Angels.                                                                                                    
-  Co? - spytała osłupiała. - Z tobą?
-  Po prostu się o mnie martwiła - odparłam. - Pokłóciłyśmy się trochę. Zobaczyła, że wychodzę ze szkoły, nie wiedziała dla­czego, więc pojechała za mną. A ja jechałam na próbę do studia Starka. Była ze mną przez cały czas. - Przynajmniej to ostatnie zdanie nie było kłamstwem,
-  Więc ty też opuściłaś lekcje - powiedziała mama. Teraz mówiła już z goryczą, nie z niepokojem.
-  To moja praca, mamo. - To właściwie też nie było kłam­stwo. - Nie wsiadaj za mocno na Fridę. Naprawdę myślała, że robi dobrze.
Mama westchnęła.
-  Obie dostaniecie w tym roku rózgi od Mikołaja - powie­działa. I nie brzmiało to jak żart.
Więc Frida nie powiedziała mamie, że ganiała za mną na Brooklyn. Co ona kombinowała? Dlaczego nie powiedziała ro­dzicom, gdzie była? Co się z nią działo? Dlaczego była na mnie taka wściekła? Chyba nie wierzyła, że zamieniam się w Nikki i że zapominam o własnej rodzinie. To nie mogła być prawda. Chociaż czasami - szczególnie kiedy całował mnie jakiś facet - czułam, że tracę kontrolę nad Nikki.
Ale żeby zapomnieć o Fridzie, mamie i tacie i przejmować się tylko rodziną Nikki? To nie tak. Steven i jego mama po pro­stu mnie teraz potrzebowali. A ja mogłam im pomóc.
Poza tym byłam im to winna. Prawda? Bo kto inny miał im pomóc, jeśli nie ja?
Kiedy wróciłam ze szkoły do domu, Steven - chociaż w nie­zbyt imprezowym nastroju - był bardzo zadowolony z siebie.
- Chodź ze mną- powiedział, prowadząc mnie do szafki ze. sprzętem grającym.
- Co? - zapytałam, odwijając szalik. Cosabella radośnie obskakiwała mi nogi. - Chyba nie kupiłeś nam prezentu? Nie trzeba było... - Umilkłam w pół zdania, gdy Steven odsunął drzwiczki szafki, żeby mi pokazać, co tam chowa. Koło na­szego odtwarzacza CD stała czarna skrzynka z mnóstwem po­kręteł.
-  Och! - zdziwiłam się. - To bardzo miło. Chociaż zdaje się, że już takie mamy. - Nie wiedziałam, co to było, ale miałyś­my już wszystko. -Ale to jest na pewno lepsze - dodałam, żeby nie zrobiło mu się przykro.
-  Tego nie macie -zapewnił mnie Steven ze śmiechem. -To generator szumów. I nie pytaj, skąd go mam, bo lepiej tego nie wiedzieć. Działa tak, że powoduje szumy na wszystkich często­tliwościach, na których możesz być podsłuchiwana. - Wskazał palcem sufit.
Przekrzywiłam głowę.
-  Ale... ja nic nie słyszę.
-  No i dobrze - odparł Steven. - Właśnie o to chodzi. -Masz nie wiedzieć, że to tu w ogóle jest. I oni też. Zorientowali się tylko, że już cię nie słyszą. Pewnie tu kogoś przysłali, żeby się dowiedział dlaczego. - Zamknął szafkę. -Ale nic z tego. Ta­kiego jeszcze nie widzieli. Tego używa tylko wojsko.
Wybałuszyłam oczy.
-  I dlatego mam nie pytać, skąd to masz - powiedziałam. -Tak?
-  Tak - odparł. -Ani skąd mam to. - Wręczył mi małe urzą­dzenie z czarną rączką, niewiele większe niż mój wykrywacz podsłuchów.
-  To przenośny audiozagłuszacz - odpowiedział na moje pytające spojrzenie. -Pracuje tylko na dwóch częstotliwościach, ale  unieszkodliwi  każdy mikrofon  szpiegowski,   działający w promieniu czterdziestu pięciu metrów i próbujący podsłuchać zwykłą rozmowę. I też działa bezgłośnie.
Spojrzałam na zgrabne czarne urządzenie w mojej dłoni. By­łam wzruszona.
-  Jesteś bardzo miły, Stevenie - powiedziałam, czując wil­goć w oczach. Od tak dawna miałam jazdę, że Stark słyszy każde moje słowo. A teraz nagle mogłam się uspokoić. I to wszystko stało się tak szybko. - Ja nie mam dla ciebie prezentu.
-  Co? - Steven zrobił zdumioną minę. - To nieprawda. Przynajmniej tak mogłem się odwdzięczyć.                      
Pokręciłam głową. Nie do wiary, ale naprawdę zbierało mi się na płacz. Chociaż z drugiej strony, przecież zawsze uwielbiałam elektronikę. To chyba był najlepszy dowód, że to, o co oskarżała mnie Frida, nie było prawdą. Nie zmieniałam się w Nikki Howard. Jestem pewna, że na niej nie zrobiłby wrażenia generator szumów i audiozagłuszacz.
-  O czym ty mówisz?
-  Stacje telewizyjne, którym udzieliłaś wywiadów, twier­dzą, że dostają setki telefonów - powiedział Steven. - Od ludzi, którzy sądzą, że widzieli mamę.
-  To wiarygodne tropy? - Zapytała Lulu, która weszła właś­nie na poddasze, oczywiście posługując się żargonem z Prawa i porządku. Pomagała Katerinie z dostawcami, którzy zaczynali zjeżdżać się przed przyjęciem.
-  Nie. - Steven zerknął na szafkę, sprawdzając, czy jest zamknięta. - Na razie nic konkretnego. Ale czuję, że jesteśmy coraz bliżej.
-  Fantastycznie! - Lulu uśmiechnęła się do niego promien­nie, po czym wycelowała władczy palec w gościa niosącego rzeźbioną dynię, w której miał być jakiś napój. - Nie! Katerina, gdzie to ma iść?                                                
-  Tutaj! - Katerina przejęła dowodzenie, gotowa, sądząc po minie, usunąć siłą tragarza, gdyby stawiał opór,
-  Więc nie masz pretensji - spytałam, patrząc na brata Nik­ki - że udzieliłam tych wszystkich wywiadów?
-  Zwariowałaś? Powinniśmy wpaść na to wcześniej. Ale nie będziesz miała przez to kłopotów z...?
Uniósł wzrok do sufitu, pod którym artystka z Cirque du Soleil, ubrana wyłącznie w cielisty biustonosz, majtki i długą szarfę, wypróbowywała świeżo zainstalowany trapez. Niedaleko trapezu były okrągłe dziurki, które zauważyłam kilka tygodni wcześniej. Steven nie unikał słowa „Stark" z obawy, że usłyszy je mój pracodawca. Już nie musieliśmy się tego bać, dzięki jego prezentom. Po prostu nie chciał o tym wspominać przy Lulu, która, dla odmiany, była w bardzo imprezowym nastroju.
-  Nie wiem - odparłam, wzruszając ramionami. - Oka­że się.
-  Nie do wiary, że ona zadaje sobie z tym tyle trudu - po­wiedział Steven, patrząc na Lulu, która śmigała od jednego stołu do drugiego, wprowadzając ostatnie poprawki. Przebrała się już w wieczorowy strój - czarną koktajlową sukienkę z bufiastą spódnicą. Wyglądała jak jedna ze swoich ulubionych filmowych bohaterek, Holly Golightly ze Śniadania u Tiffany'ego. Brako­wało jej tylko drugiej cygarniczki.
-  To dla niej ważne - wyjaśniłam. - Nie ma właściwie ni­kogo. Przyjaciele są dla niej jak rodzina. - Spojrzałam na niego. - Jesteś teraz częścią tej rodziny.
-  Naprawdę? - Zrobił trochę spłoszoną minę. Byłam pew­na, że nie do końca zrozumiał, co miałam na myśli, przynajmniej jeśli chodziło o uczucia Lulu do niego. Wątpiłam, żeby Steve-nowi Howardowi w ogóle przyszło do głowy, że Lulu Cołlins uważała go za ciacho i że się w nim zabujała. Po prostu nie miał o sobie wystarczająco wysokiego mniemania. Wystarczyło spoj­rzeć na ich sprzeczkę na temat jego stroju na przyjęcie. Chciał ubrać się jak zwykle - w T-shirt i dżinsy - a Lulu postanowiła, że włoży rzeczy, które mu kupiła w Barneys. Ostatecznie Lulu wygrała, robiąc odpowiednio nadąsaną minę.
Ale widać było, że Steven czuje się w tych ciuchach nieswo­jo. Nie żeby wyglądał źle - wręcz przeciwnie. Po prostu nagle zrobił się taki... nowojorski - w prążkowanej koszuli, ciemnych dżinsach i dopasowanej marynarce z przecieranymi szwami, która, jak wiedziałam, musiała kosztować przynajmniej z tysiąc dolców.
-  Nikki, zaraz przyjdą goście - wykrzyknęła Lulu, widząc, że siedzę sobie na kanapie, głaszcząc Cosie i rozmawiając ze Stevenem. - Przebierzesz się, czy nie? Bo przecież chyba nie zostaniesz w tym, co?
Wciąż miałam na sobie szkolne ciuchy - byłam zbyt zmę­czona, żeby przebrać się w coś innego.
-  No już, już - ułagodziłam ją. - Już się przebieram. - Po­człapałam do swojego pokoju, z ulgą schodząc z drogi Katerinie i dostawcom. Cosabella też się ucieszyła - wskoczyła do swoje­go koszyka w sypialni, zwinęła się w kłębek i zasnęła.
W szafie Nikki wisiała gigantyczna kolekcja markowych ciuchów, w większości jeszcze z metkami. W ogóle nie musia­łam chodzić na zakupy, bo styliści po prostu dawali mi do nosze­nia rzeczy z sesji zdjęciowych, w których brałam udział - prosto z wieszaka. Znalazłam zgrabną, czarną sukienkę wieczorową z jakiegoś mieniącego się materiału, bez pleców, wiązaną na szyi. Był środek zimy, ale na poddaszu było gorąco, bo Lulu nahajcowała w kominku. Wiedziałam, że później włączymy kli­matyzator albo otworzymy okna, bo przy tylu gościach zrobi się nieznośnie duszno. Miałyśmy tu już parę imprez. Rozebrałam się i włożyłam sukienkę. Okazała się jedną z tych, pod któro nie można zakładać bielizny, bo byłoby widać kreski. A potem przez pół godziny babrałam się z makijażem. Nigdy przedtem nie bawiłam się w takie rzeczy, ale malowanie się znakomicie odprężało. Kiedy na przykład człowiek myślał o facecie - po­wiedzmy o kimś takim jak Christopher - wykrzywianie się do lustra i próby zrobienia sobie przydymionych oczu, było całkiem miłą alternatywą dla wyczekiwania na telefon. Albo wmawiania sobie, że dzwonienie do niego to absolutnie fatalny pomysł.                                                                                
No bo przecież Christopher woli tamtą zmarłą Em. Dlaczego miałabym się zadawać z kimś takim? Po co mi to?
Zerowe szansę, żeby z tego związku coś wyszło. I o szczęście... chyba. Żaden facet nie chciałby się bujać z kimś pokręconym jak ja. Christopherowi lepiej było beze mnie. Może powinnam po prostu się wycofać i pozwolić, żeby McKayla Donofrio go sobie miała, razem ze swoim klubem biznesowym, państwowym stypendium i szylkretową opaską na włosy. Nietolerująca laktozy krowa.
Oczy wyszły mi bardziej wampirze niż przydymione. Wi­działam, że użyłam za dużo linera, i musiałam zacząć od po­czątku. Zanim się obejrzałam, zrobiło się późno. Kiedy wyszłam z pokoju, pierwsi goście -jak zapewniała mnie Lulu, najwcześ­niej zjawiały się „przyszłe" gwiazdy i niewypały -już przyszli. Skorzystałam z okazji, żeby coś przekąsić, póki się dało - nie martwiłam się, czy będzie ciepłe, jako że Katerina w kuchni nad­zorowała dostawców i pilnowała, żeby wszystko miało idealną temperaturę przez całą noc. Później zwyczajnie mogłam się nie dopchać, a nie chciałam zemdleć z głodu.
Zjawił się DJ Drama i zaczął rozkładać sprzęt. Podeszłam, żeby z nim pogadać. Wyglądał na nieśmiałego gościa. A może po prostu nie interesowało go, co ma do powiedzenia siedemnasto­latka opychająca się sushi. Kiedy rozmawialiśmy, nad naszymi głowami artystka z Cirque du Soleil wyczyniała nieprawdopo­dobne wygibasy z poważną, skupioną miną. Byłam ciekawa, jak by to było być nią. Pewnie lepiej niż być mną. Poddasze wypeł­niało się ludźmi - niektórych rozpoznawałam z „Vogue'a" i „Us Weekly", a niektórych w życiu nie widziałam na oczy. DJ Drama zaczął miksować muzykę i po chwili był już zbyt zajęty, żeby ze mną gadać. Może i dobrze, bo zaczęli się wokół mnie groma­dzić znajomi Nikki. Chwalili, że świetnie wyglądam, i ciągnęli mnie do baru. Zamawiali egzotyczne drinki u barmanów astro­logów.
Nic nie mogłam na to poradzić. Zaczęłam się dobrze bawić. Okej, moje życie było w proszku. Facet, którego kochałam, nie odwzajemniał moich, uczuć. Matka ciała, do którego przeszcze­piono mój mózg, zaginęła. A ja zawaliłam połowę egzaminów semestralnych, bo nie było mnie w szkole.
Trudno jednak było się nie bawić przy tak dobrej muzyce, kwietnym jedzeniu i wśród tylu szczęśliwych ludzi.
Widziałam, że nawet Steven nie bawi się najgorzej. Tańczył z Lulu -jeśli to, co robił, można było nazwać tańcem. Zasadni­czo stał, gdy Lulu hasała wokół niego jak jakaś walnięta kobieta
z buszu.
Wtedy przypadkiem pochwycił moje spojrzenie. Zobaczył,
że się gapię. 1 spojrzał w sufit. Ale nie na artystkę z Cirque du Soleil. Raczej wzniósł oczy do nieba, jakby chciał powiedzieć: „Widziałaś kiedyś taki cyrk?" Uśmiechał się przy tym. To było coś w stylu: „Wiem, to wariactwo... ale w sumie niezła za­bawa".
Wtedy zdałam sobie sprawę, że może wszystko razem nie
wygląda aż tak źle. Przynajmniej miałam przy sobie kogoś, kto patrzył na życie podobnie jak ja.
Trochę zaskakujące było, że ten ktoś to akurat brat Nikki. Może Frida miała rację. Tak troszeczkę. Nie wtedy, kiedy oskarżyła mnie, że zamieniam się w Nikki Howard, ale kiedy su­gerowała, że znalazłam sobie nową rodzinę. Może tak jak Lulu tworzyłam sobie nową rodzinę... która wcale nie wykluczała
moich bliskich.
Ale to nie było tak zaskakujące jak coś, co wydarzyło się chwilę później. Wśród tłumu zobaczyłam coś, czego nie spo­dziewałam się zobaczyć za milion lat. Fridę tańczącą z Brandonem Starkiem. Nie miałam pojęcia, co ona tu robi. Najwidoczniej zaprosiła się sama, bo ja na pewno nie pozwoliłam jej tu przyjść.
Co gorsza, miała na sobie mikroskopijną sukienkę - nie większą niż dwie chustki do nosa zszyte ze sobą (może przesadzam, ale nie bardzo) - i kręciła biodrami, jakby uważała się za jakąś Miley Cyrus. Nie podobało mi się to. Ruszyłam w tamtą stronę, żeby powiedzieć siostrze parę słów do słuchu, kiedy nagle usłyszałam znajomy głos, wypowiadający moje imię. Odwró­ciłam się.
Nie było takiego człowieka na świecie, dla którego zapomniałabym, że muszę zabić siostrę. Ani jednego. Oprócz osoby. której nie spodziewałam się zobaczyć na tym przyjęciu chyba jeszcze bardziej niż Fridy.
Christophera.
Co on tu robił? Nie zapraszałam go. Jak mogłabym go za­prosić, wiedząc, że przeszedł na Ciemną Stronę Mocy?
Poza tym dałam mu już wszystko, o co prosił. Czego jeszcze mógł ode mnie chcieć?
Spojrzałam mu w twarz i się przestraszyłam. Christopher był
blady jak ściana. Co się stało?
Nagle do mnie dotarło. Boże! Felix został aresztowany. Wie­działam. Po prostu wiedziałam. Stark podsłuchał nas w mieszka­niu Christophera. Oczywiście że tak. Wtedy nie miałam zagłuszacza.
A teraz polują na Christophera. Uciekał przed nimi. I przy­szedł tu szukać pomocy.
Wtedy zrozumiałam, że się okłamywałam. Choć wmawia­łam sobie, że Christopher już mnie nie obchodzi, choć powta­rzałam sobie, że zostawiam go McKayli Donofrio, to i tak go kocham. I zawsze będę kochała. I zrobię, co w mojej mocy, żeby go ukryć przed glinami. Nawet jeśli nigdy na mnie nie spojrzy.
Bo takie rzeczy się robi, kiedy się kogoś kocha. Nawet jeśli ten ktoś nie odwzajemnia uczucia.
-  Mogę z tobą porozmawiać? - zapytał. Musiał mocno pod­nosić glos, żeby przekrzyczeć łomoczącą muzę.
-  Co się dzieje? - zapytałam, czując, jak strach ściska mnie za gardło. To był inny strach niż ten o Fridę, kiedy zobaczyłam ją w chusteczkowej kiecce, tańczącą z Brandonem. Tamto bardziej przypominało irytację. Wiedziałam, że raczej nic jej nie grozi. W końcu Lauren Conrad tańczyła przed ekipą telewizyjną tuż obok niej. -Czy...
Christopher jakby czytał mi w myślach. Pokręcił głową.
-  Wszystko w porządku - powiedział. - To znaczy, w miarę. Prawdopodobnie wylecę ze szkoły. Ale poza tym okej. I przepra­szam, że tak wpadłem na waszą imprezę. Ale naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Możemy pójść w jakieś cichsze miejsce?
Gdzie jest twój pokój?                                      
-  Tam. - Wskazałam palcem.
-  Dobra. - Christopher złapał mnie za nadgarstek. Zanim się zorientowałam, ciągnął mnie już przez zatłoczone podda­sze w stronę drzwi mojej sypialni. I nie bardzo go obchodziło, na ile osób wpada po drodze - kelnerów roznoszących drinki, modelki z pokazu Stark Angels, które zapewne zaprosił Brandon, projektantów mody, portiera Karla tańczącego z Kateriną (oboje stanowczo za dużo wypili). Chciał jak najszybciej dotrzeć w spokojniejsze miejsce.
Puścił mnie dopiero, gdy znaleźliśmy się w pokoju. Odwró­cił się do mnie. Nawet nie zapalił światła; wystarczył mu blask miasta, wpadający przez wysokie okna.
Stałam, patrząc na niego, trochę zadyszana, bo szliśmy na­prawdę szybko. Tutaj było o wiele ciszej. Muzyka wciąż łomota­ła nieprawdopodobnie głośno, ale człowiek słyszał przynajmniej własne myśli. Budynek, który mieścił kiedyś komisariat policji, miał dobrze izolowane pokoje. Pewnie policyjne szychy z daw­nych czasów nie chciały słuchać wrzasków więźniów torturowa­nych w celach.
- Co jest takie ważne - zapytałam - że nie mogłeś mi tego powiedzieć przy ludziach?
Aon, bez jednego słowa, uniósł ręce, ujął moją twarz i...
I zaczął mnie całować.
Christopher Maloney zaczął mnie całować.
To nie był drapieżny czy władczy pocałunek. Nie zmiażdżył mi ust swoimi, jak robili niektórzy faceci - no dobra, Brandon - kiedy mieli okazję pocałować Nikki Howard. Zupełnie jakby chcieli ją mieć na własność albo poczuć się lepszymi od niej, c/y co tam im chodziło po głowie.
To był słodki pocałunek. Prawie... Hm, gdybym nie wie­działa, że to niemożliwe, pomyślałabym, że było w tym jakieś głębokie uczucie.
Ale Christopher nie kochał Nikki Howard. Durzył się w Em Watts.
Mimo to poczułam ten pocałunek w całym ciele, od ust po boleśnie ściśnięte w za ciasnych butach od Jimmy'ego Choo pal­ce stóp. Wargi mrowiły mnie, jakby użądliło je tysiąc małych pszczół albo jakby zostały wysmarowane plumperem.
Boże kochany! Jedno, co miałam w głowie, to: Christopher mnie całuje! Christopher Maloney mnie całuje!
A najlepsze było to, że chociaż podobno rzeczywistość nigdy nie dorównuje snom, to ta dorównywała. Pocałunek Christophera był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam... Gorący, ide­alny i elektryzujący, jak w snach - kiedy jeszcze, idiotka jedna, śniłam o jego pocałunkach - przed wypadkiem, zanim zrezygno­wałam ze wszystkich swoich snów. Bo po wypadku oczywiście nie było już sensu śnić... Żaden ze snów nie miał szansy się kiedykolwiek spełnić.
Ale teraz... teraz. Marzenie, które snułam najczęściej, siedząc na przemawianiu publicznym, spełniało się na moich oczach. Christopher nie tylko mnie całował, ale - ponieważ nogi odmó­wiły mi posłuszeństwa - wziął mnie na ręce... Nie no, serio, wsunął rękę pod moje uginające się kolana i trzymał mnie na rękach. I niósł w stronę łóżka.
Zaraz. Czy to się działo naprawdę?
To musiała być jawa, bo czułam, jak metalowe nity jego skórzanej kurtki wpijają mi się w skórę przez cienki materiał sukienki. To nie mogło mi się śnić.
Czułam też miękką puchową kołdrę pod plecami, kiedy de­likatnie mnie na niej położył.
A potem poczułam jego twarde ciało, kiedy on z kolei po­łożył się na mnie. To wszystko musiało się dziać naprawdę. To wszystko nie mogło być tylko wytworem mojej wyobraźni, tak jak nie było nim rytmiczne łup-łup-łup muzyki z sąsiedniego po­koju, które jakimś cudem idealnie zgrywało się z szybkim łup--hip-łup mojego serca...
Nie śniło mi się też, kiedy jego wargi, tak blisko moich, mruknęły „Em", przed kolejnym pocałunkiem, który był tak długi i żarłoczny, że nie mogłam go już nazwać słodkim. Nie tym razem. Nie, kiedy każdy centymetr mojej skóry mrowił jak pod prądem w miejscach, gdzie nasze ciała się dotykały. I kiedy zdałam sobie sprawę, że Christopher leży na mnie, z jedną nogą wsuniętą między moje uda.             .
Rozdzielały nas tylko skrawek materiału i jego skórzana kurtka.
I nagle dotarło do mnie, co powiedział. Ta pojedyncza sy­laba nareszcie przedarła się do mojego ogłupiałego od pocałun­ków mózgu.
-  Jak mnie nazwałeś? - zapytałam, odrywając się od niego.
-  Ja wiem - powiedział. Odsunęłam głowę, więc nie mógł dosięgnąć moich ust. Zadowolił się całowaniem szyi, co utrud­niało mi zebrane myśli. I było bardzo, ale to bardzo przyjemne. Nawet przyjemniejsze niż masaż karku.
Kiedy Christopher znów się odezwał, jego głos był tak pełen emocji, że brzmiał jak głęboki, gardłowy pomruk.
-  Wiem, że to ty, Em.
-  Co?- Teraz już byłam pewna, że to jest sen i że lada chwi­la się obudzę, jak zawsze. Może otworzę oczy na dnie oceanu na St. John. Może tak naprawdę nigdy mnie nie wyłowiono, a wszystko, co się wydarzyło od tamtej pory, było tylko jednym długim koszmarem z McKaylą Donofrio w roli głównej.
-  Twoje dane medyczne - mruknął Christopher z ustami przy mojej szyi. - Czytałem je. Instytut Neurologii i Neurochi­rurgii Starka nie wykazał się szczególną przezornością, zatrud­niając zagranicznego informatyka.
Okej. To nie brzmiało jak część snu czy wytwór mojej wy­obraźni.
-  Co? — spytałam inteligentnie.
-  Stark idzie na łatwiznę - ciągnął Christopher. Jego wargi wciąż błądziły po mojej szyi. - Tyle że nie powinien tego robić, jeśli chodzi o zabezpieczenia sieci.
Zaraz.
-  Dziwię się, że nikt się jeszcze nie dowiedział o przeszcze­pach ciał, które przeprowadzili do tej pory. - Głos Christophera wciąż był niskim, ochrypłym pomrukiem. - To naprawdę tylko kwestia czasu, żeby media dowiedział  się, co kombi­nują.
Zaraz. Christopher wiedział? On wiedział?!
-  To nie... Nie wiem, o czym mówisz - powiedziałam. Chwila... generator szumów, myślałam, oszołomiona. Stark już mnie nie słyszy. Mogę mu powiedzieć. Teraz już mogę mu po­wiedzieć prawdę!
Ale trudno przełamać stare nawyki.
-  Em. - Wargi Christophera powędrowały z powrotem do moich ust. - Już dobrze. Wszystko wiem. Wiem, że nie mog­łaś mi powiedzieć. Wiem, że próbowałaś. Ale jestem tu teraz. Wszystko będzie dobrze. I zawsze cię kochałem.
To, co robiły ze mną jego usta, było fantastyczne. Ale to, co mówił, okazało się jeszcze bardziej niesamowite. Spełniało się wszystko, czego kiedykolwiek pragnęłam. To było po prostu niewiarygodne.
-  Zawsze mnie kochałeś? - powtórzyłam jak echo.
-  Oczywiście, że tak. - Christopher spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy, jeszcze przed chwilą tak pewnej siebie, teraz malo­wało się zdziwienie. - Przecież wiesz. Nie mogłem się pozbierać po twoim pogrzebie. Em, kiedy zginęłaś... o mało mi serce nie pękło. A kiedy się dowiedziałem, że żyjesz, nie potrafię ci nawet opisać...
Nie wiem, dlaczego nie mogłam po prostu leżeć spokojnie i cieszyć się tą chwilą. Nie wiem, dlaczego nie mogłam po prostu zaakceptować tego, co mówił, i zapomnieć, że jakoś nigdy nie wyznał mi miłości, kiedy miałam krzywy ząb i nie wyglądałam jak bogini. Bo przecież w środku ciągle byłam tą samą osobą. Więc dlaczego to było takie ważne? Tylko że...
Było ważne.
Odepchnęłam go od siebie. Odsunął się i patrzył osłupiały, jak wstaję z łóżka - uważając, żeby nie wdepnąć w Cosabellę, która przydreptała zobaczyć, co się dzieje - i podchodzę do okna. Uchyliłam je - tym razem tylko po to, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.
Wiedziałam, że podsłuch Starka jest już niegroźny. Ale po­trzebowałam trochę ożywczego chłodu, żeby jaśniej myśleć.
-  Skoro mnie tak bardzo kochałeś - zapytałam wściekła, odwracając się - dlaczego nigdy nie próbowałeś mnie pocało­wać, kiedy byłam w starym ciele?
-  O Boże! - jęknął Christopher, już zupełnie innym tonem, bardziej przypominającym jego normalny głos. Patrzył na mnie ze zdumieniem. Nawet on nie mógł uwierzyć, że to robię. - Na­prawdę zamierzasz teraz o tym rozmawiać?
-  Tak - odparłam. - Zamierzam. Dopóki nie umarłam, w ogóle nie zauważałeś mojego istnienia. Byłam dla ciebie tylko kum­pelką do grania w Journeyąuest. Nigdy nie widziałeś we mnie dziewczyny. Moim zdaniem to jak najbardziej rozsądne, że pro­szę cię o wyjaśnienie. 1 niby co masz na myśli, mówiąc „Wszyst­ko będzie dobrze?" Jakim cudem ma być dobrze? Przyjdziesz sobie jak na bal i wszystkim się zajmiesz, bo jesteś wielkim fa­cetem, a ja delikatną małą kobietką, która nie radzi sobie z sytu­acją? Zapewniam cię, Christopherze, że radzę sobie ze wszyst­kim.
-  Ta, jasne - rzucił, siadając. - Najpierw rozwalasz sobie głowę plazmowym ekranem. Potem przeszczepiają ci mózg do ciała supermodelki. Na razie doskonale sobie radzisz, Em.
Choć cudownie było słyszeć, że znów nazywa mnie Em... Choć czułam się przez to jak w niebie... Miałam ochotę walnąć go w łeb za ten jego sarkazm.
-  Och! - ironizowałam. - Odezwał się mądrala, który chce się włamać do systemu Stark Enterprises. Myślałby kto, że twój plan zadziała.
-  Tak się składa, że zadziałał. Dowiedziałem się o tobie, prawda? I przynajmniej miałem jakiś pomysł - odparł Christopher. - A jaki ty masz plan? Zrobić imprezę i zaprosić Lauren
Conrad i DJ-a Dramę?                                                            
Podeszłam do łóżka i stanęłam przed nim.
-  To nie był mój pomysł. A poza tym skupiłam się na szu­kaniu mamy Nikki.                      
-  Nie przyszło ci do głowy - zapytał Christopher - że te dwie sprawy mogą być powiązane?
Spojrzałam na niego, zdziwiona.
-  Jakie dwie sprawy?
-  Zniknięcie mamy Nikki - odparł. -1 to, co zrobili z tobą.
Zagapiłam się na niego. Zastanawiałam się nad tym, ale są­dziłam, że nikt oprócz mnie nie potraktuje tego poważnie. No, nikt oprócz Stevena.
-  Zdaje się, że wypiłeś jednego drinka za dużo.
-  Nie wypiłem ani jednego - odparł Christopher. Miał taką minę, jak w czasach, kiedy jeszcze jako dzieciaki próbowaliśmy kupować gry „tylko dla dorosłych" w sklepie Kim's Video na placu St. Mark. - Może mama Nikki dowiedziała się czegoś, czego nie powinna była wiedzieć. Przyszło ci kiedykolwiek do głowy, że może Nikki też coś wiedziała?
-  Nikki? - Przekrzywiłam głowę, patrząc na niego w pół-świetle padającym z olbrzymich okien. - Myślisz, że Nikki... O czym ty mówisz, Christopherze?
-  Mówię, że nie wierzę w przypadki, Em. - Jego niebieskie oczy wpatrywały się we mnie badawczo. - Czy ktokolwiek wie, co naprawdę stało się z Nikki tamtego dnia? Straciła przytom­ność i już się nie obudziła. Stark twierdzi, że to był tętniak. Ale skąd możemy mieć pewność? Felix i ja sprawdzaliśmy wszę­dzie, ale nie mogliśmy znaleźć jej danych medycznych... tylko twoje.                                                                                                                                                                                                
Otworzyłam usta. To dziwne, prowadzić taką rozmowę w mo­im pokoju, i to z Christopherem. Tak bardzo za nim tęskniłam, a teraz był tutaj. I kiedy wreszcie działo się to, o czym nie śmia­łam marzyć...
Kłóciliśmy się.
- Oczywiście nie wiemy, co naprawdę przydarzyło się Nikki - ciągnął, zanim zdążyłam się odezwać. ~ Może nigdy się nie dowiemy. Musimy wierzyć na słowo Starkowi.
Pokręciłam głową.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Że nie miała tętniaka? To jakieś szaleństwo.
Tyle że Steven mówił dokładnie to samo.  
Christopher wzruszył ramionami.
- To nie był wypadek. Nikki była twarzą Starka. Zainwe­stowali w nią miliony. Była dla nich zbyt cenna, żeby mogli sobie pozwolić na jej utratę. Wiesz to aż za dobrze. Zwłaszcza że wchodzą na rynek z laptopami, nowym oprogramowaniem i nową częścią Journeyąuest. Ale nie zatrudnili jej dla mózgu,
zgodzisz się?
Natychmiast się zjeżyłam.      - Bycie modelką nie jest takie łatwe, jak się wszystkim wy­daje - wypaliłam. -  To naprawdę ciężka praca. Spróbuj udawać przez parę godzin, że wygodnie ci w obcisłych skórzanych spod­niach pod gorącymi reflektorami...
- Posłuchaj, Stark Enterprises... Cały ten moloch wymknął się spod kontroli. - W oczach Christophera nie było współczu­cia. Ale pewnie nikt by mi nie współczuł na jego miejscu. Dosta­wałam parę tysięcy dolarów za stanie kilka godzin pod reflekto­rami w jakichś skórzanych portkach. Zdaje się, że nie było to aż takim poświęceniem. Po prostu dosyć szybko traci się właściwą perspektywę. - Niezabezpieczona bezprzewodowa sieć, pochrzaniona konfiguracja systemu. To daje do myślenia.
Pomyślałam o komputerze, który znalazłam w pokoju Nik­ki, kiedy się tu wprowadziłam. Był zainfekowany programami] szpiegowskimi. Tak samo jak komp Lulu, kiedy go sprawdziłam,, Nowego laptopa od Richarda Starka nie wypakowałam jeszcze nawet z pudełka, ale mogło w nim być wszystko.
-  Chyba nie myślisz... - Ledwie mogłam oddychać.
-  Nie wiem, co myśleć - powiedział Christopher. - Wiem tylko, że coś się dzieje. Coś, co chcą utrzymać w tajemnicy. Coś o czym dowiedziała się Nikki... I być może jej mama. Stark pró­bował im obu zamknąć usta. A ty znalazłaś się w odpowiednim miejscu i czasie, żeby mu to ułatwić.
-  Czekaj no. - Zrobiło mi się zimno, i to nie tylko dlatego, że wiatr dmuchał przez otwarte okno. - Myślisz, że Stark zabił Nikki? Bo wiedziała coś, czego nie powinna.
-  Przecież jej nie zabili, zgadza się? - Christopher uśmiech­nął się do mnie ponuro. - Bo Nikki stoi tu przede mną.
Zadrżałam.
-  Rozumiem, co masz na myśli.
-  A ja wiem, co ty masz na myśli - odparł. - A odpowiada­jąc na twoje pytanie, myślę, że to jest możliwe... a nawet praw­dopodobne, że sprytnie pozbyli się jej mózgu.
-  Mój Boże - szepnęłam.
Dziwnie było znów rozmawiać z Christopherem. Nie dlate­go, że dawno tego nie robiłam. Wcześniej też rozmawialiśmy, chociaż nie wiedział, że to prawdziwa ja. Teraz już zdawał sobie z tego sprawę. I nawet mnie dotykał, wiedząc, że to ja. I chciał to znowu robić - poznawałam to po tym, jak wciąż unosił ręce w moją stronę, i w ostatniej chwili, zamiast mnie dotknąć, prze­czesywał włosy albo bawił się kołdrą na łóżku.
Wiedziałam, jak się czuje, bo ja czułam to samo. Ale nie zamierzałam się z niczym spieszyć. Miałam zbyt wiele pytań, a on nie odpowiedział jeszcze nawet na pierwsze.
-  Uważasz, że mama Nikki żyje? - spytałam. - Felix uspo­kajał nas jeszcze niedawno, że nie zginęła.
-  Nie ma powodu, żeby tak myśleć - przyznał Christopher.
-  Więc gdzie jest?
-  Gdzieś tam - powiedział, wskazując ruchem głowy jas­ne światła miasta, lśniące za moim oknem. - Nikt nie może tak po prostu zniknąć na zawsze. To nie takie proste. Nawet kiedy dają. ludziom nową tożsamość w programie ochrony świadków, to ci ludzie mają tendencję do utrzymywania kontaktów z daw­nymi znajomymi. Nieważne, że ryzykują w ten sposób życie. To siła przyzwyczajenia. Każdy w końcu łamie zasady. Ty też je złamałaś, dając mi te naklejki z dinozaurami. Tylko byłem zbyt głupi, żeby załapać.
Poczułam, że się rumienię. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że
to zrobiłam.
A teraz jego słowa obudziły wspomnienie, ukryte głęboko w moim mózgu. „To siła przyzwyczajenia. Każdy w końcu ła­mie zasady".
Tylko co to było? Co takiego mi się przypomniało?
-  Chodzi o to - powiedział Christopher, sięgając wreszcie po moją rękę - że masz rację. Byłem głupkiem, bo nie dostrze­gałem, że coś wspaniałego zaistniało między nami. Chyba po prostu o tym nie wiedziałem, dopóki cię nie straciłem. A wte­dy... naprawdę, Em, coś we mnie umarło razem z tobą. Mogłem myśleć tylko o tym, jak się zemścić na Starku...
-  Ale teraz, kiedy znasz prawdę - powiedziałam, zabiera­jąc dłoń - chyba sam rozumiesz, że nie możesz. Nie możesz im nic zrobić, Christopherze. Trzymają moich rodziców za gardło. I jeśli to, co mnie spotkało, trafi do mediów, Stark odegra się na nich.
-  Jakoś to rozwiążemy. - Wstał i położył obie dłonie na mo­ich nagich ramionach. - Mówiłem ci. Wszystkim się zajmę.
Tak bardzo chciałam mu wierzyć. Tak cudownie byłoby pozwolić sobie na to - odpuścić sobie i pozwolić, żeby on się o  wszystko zatroszczył. Gdy przyciągnął mnie do siebie i de­likatnie pocałował w czoło, poczułam zapach skórzanej kurtki i  ciepło bijące od jego silnego ciała. Tak miło było przez tę minu­tę czy dwie czuć jego ramiona wokół siebie, słyszeć jego serce, bijące tuż przy moim. Po raz pierwszy od wieków - a przynaj­mniej miałam wrażenie, że minęły wieki - czułam się bezpiecz­na, szczęśliwa i... nie sama.
Nagle zimny podmuch od okna sprawił, że zadrżałam na ca­łym ciele.
Chwilę później drzwi mojego pokoju otworzyły się gwał­townie i męski, bardzo zaskoczony głos rzucił pytająco:
-Nikki?
Odwróciłam głowę i zobaczyłam Brandona stojącego w drzwiach i gapiącego się na nas w półmroku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz