sobota, 28 lipca 2012

#5


Pozostała część dnia minęła już bez incydentów. „Żadnych więcej dziennych koszmarów" - postanowiłam. Wystarczająco okropne były te nocne, nie chciałam przeżywać ich jeszcze na jawie. Wciąż miałam w pamięci doświadczenie z lekcji historii, które kłuło jak skaleczenie; wieści szybko się rozniosły po szkole, tak więc jeszcze przed ostatnią lekcją zyskałam opinię dzidzi, która wylądowała na podłodze podczas zajęć. Będę musiała się wyprowadzić. Chyba na Alaskę. Wreszcie lekcje się skończyły i szybko poszłam do mojej szafki. Tylko chwilę rozmawiałam z Kate i Lan-donem, ponieważ miałam ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład takie jak zakup samochodu. I moje koszmary ożywające na jawie. Bez większego przekonania umówiłam się z Kate na sobotę w centrum handlowym, żeby kupić coś do ubrania na imprezę, tak jak zaplanowałyśmy wcześniej na matmie. Potem pożegnałam się szybko i jeszcze raz podziękowawszy Landonowi za kwiaty, poszłam z wazonem na spotkanie mamy.
Wydawała się równie podekscytowana jak ja. - Kochanie, od kogo te kwiaty? - Od Landona - odpowiedziałam, wąchając róże. - No, to bardzo ładnie z jego strony. - Chyba chce się zrewanżować za te kulki, które ładował mi w twarz albo wciskał za koszulę przez te wszystkie lata. Skinęła powoli głową i uniosła brew. - Skoro tak twierdzisz. Pojechałyśmy do salonu samochodowego, który znajdował się zaledwie kilka kilometrów od szkoły, i obejrzałyśmy prawie wszystkie samochody, jakie mieli. Chciałam sedana, tak więc przejechałyśmy się kilkoma w towarzystwie uśmiechniętej biuściastej sprzedawczyni. Ostatecznie zakochałam się w małym białym audi z czarną tapicerką. Miało bardziej sportowy charakter niż inne samochody i wydawało się idealne dla mnie. Gdy już mama załatwiła wszystkie formalności, wskoczyłam za kierownicę mojego urodzinowego prezentu. Pogładziłam gładką, chłodną skórę tapicerki i wtuliłam się w siedzenie. Mama wsadziła głowę przez okno i uśmiechnęła się do mnie. - Nazwę je Perełka - powiedziałam. - Perełka? - zdziwiła się mama. - Tak. Jemu już się to spodobało. - Przesunęłam palcem po pokrytej skórą kierownicy. - To może wrócisz do domu swoim nowym samochodem? - Tak! - niemal wrzasnęłam. - Tylko nie zapomnij podziękować tacie. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się szeroko.
Audi płynęło po górzystych ulicach jak marzenie. W górę i w dół, w lewo i w prawo, prowadziło się gła-dziutko, bez najmniejszego wysiłku, a ja miałam nad nim całkowitą kontrolę. Czułam się nieziemsko. Nie wiem, skąd to doznanie, czy to ekscytacja pierwszym samochodem, czy perspektywa imprezy, ale tryskałam energią. Byłam inna. Czułam się dobrze. Zniknęły wszelkie dolegliwości, z jakimi obudziłam się rano. Kiedy zaparkowałam na podjeździe za samochodem mamy, przypadkiem zerknęłam na skrzynkę pocztową naszego sąsiada, a właściwie na jej fragmenty ułożone w mały stos. Pan Ashton zbierał z trawnika drewniane resztki i kawałki betonu. W mojej głowie pojawiło się wyraźne wspomnienie z nocy i poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Wysiadałam z samochodu tak oszo-łomiona, że musiałam się oprzeć o drzwi. Zauważyłam na jezdni nierówną dziurę. - To się stało w nocy - powiedziała mama. - Może kierowca wjechał w odkryty otwór ściekowy, a potem uderzył w krawężnik i w skrzynkę pana Ashtona. Mają przyjechać jutro i zabezpieczyć kratkę. Dziwne, bo takie rzeczy raczej nie zdarzają się wiosną. Wciąż stałam oparta o samochód, a mój oddech był długi, lecz nieprzyjemnie płytki. - Może to właśnie słyszałaś w nocy? - spytała mama. -Wspominałaś o jakimś hałasie. Patrzyłam, jak pan Ashton wrzuca kawałki drewna i betonu do taczki i odjeżdża nią za dom. - Możliwe. Pobiegłam do mojego pokoju i wyrzuciłam wszystko z kosza na śmieci. Will na pewno się mylił. Niemożliwe, żeby tam była. Ale oto pośrodku pogniecionych papie-
rów, chusteczek higienicznych i opakowań po słodyczach leżała moja bluza. Podniosłam ją ostrożnie za kaptur dwoma palcami. Była podarta i sztywna od czegoś gęstego, co zaschło na materiale, a na rękawach i z przodu widać było ciemne krople. Cuchnęła kwaśną psią śliną i zaschniętą krwią. Doszłam jakoś do łazienki i zwymiotowałam do muszli. O siódmej zadzwoniła Kate, żebyśmy się spotkały w Starbucksie. Każdy powód był dobry, by wyjść z domu i przejechać się samochodem. Wychodząc, powąchałam róże na mojej toaletce. Starałam się nie myśleć o cuchnącym odkryciu w koszu. Powiedziałam mamie, dokąd jadę, i bez większych problemów dostałam pozwolenie. Kiedy zajechałam na miejsce, Kate stała przy swoim aucie razem z Landonem i Chrisem. Zapiszczała głośno na widok mojego audi. - Ach! - wrzasnęła. - Jest takie śliczniutkie! - Dziękuję ci! - odpowiedziałam rozpromieniona. -Nazwałam je Perełka. Czy to nie jest dla niego idealne imię? - O mój Boże, tak! - Kate wsunęła głowę przez okno od strony kierowcy. - Mój Rubinek już chce się z nią zaprzyjaźnić. - Miała na myśli swoje czerwone bmw. - Ach, wy bogate dziewczyny i te wasze głupie imiona dla samochodów - powiedział Chris, oglądając auto. - A4, w porzo. Pościgasz się z moim 370Z. Roześmiałam się. - Nic z tego. Chcę jeszcze trochę pożyć. A poza tym po co miałbyś zawracać sobie głowę? Zmiótłbyś mnie z drogi tym swoim nissankiem.
- No dobra - powiedział i odwrócił się do Kate. - To pojadę E90. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i otworzyła szeroko oczy. - Możesz sobie pomarzyć. - Moje panie, przy was te samochody się marnują -powiedział Landon, zajęty sprawdzaniem moich opon. - Będzie do bani, jak pójdziemy do college'u i zostawimy bryki w domu. - Kate wydęła usta. -Wysłałaś już papiery? - zapytałam. - Tak. A ty nie? Skrzywiłam się. Moje oceny nie były najgorsze, ale postępów też nie robiłam. -Jeszcze nie. - No to wysyłaj, bo nie będą trzymać ci miejsca. Postanowiłam, że zabiorę się do tego w przyszłym tygodniu. Wszyscy zamierzaliśmy iść do tego samego college'u. Oczywiście, w wieku sześciu lat chciałam iść na Harvard, ale z czasem nauczyłam się patrzeć trzeźwo na pewne sprawy. Gdy już chłopaki obejrzały moje audi od rury wydechowej po kratkę chłodnicy, weszliśmy do kawiarni. Kate kupiła mi cappuccino, taki prezent urodzinowy; gadaliśmy i żartowaliśmy, a ja popijałam kawę. Byłam szczęśliwa, że mogę nie myśleć o dziwnych wydarzeniach ostatnich kilku dni. W tej chwili mar-twiłam się tylko tym, żeby nie oblać się kawą i utrzymać Landona w odpowiedniej odległości. Obserwując go kątem oka, miałam wrażenie, że systematycznie przysuwa się do mnie. Nie cierpię na klaustrofobię, ale czułam, że to może się zmienić, jeśli przysunie się jeszcze bliżej.
- To co oglądamy jutro? - zapytał Chris, zbierając językiem bitą śmietanę ze swojej kawy. W piątkowe wieczory chodziliśmy całą paczką do kina, był to nasz wieczór filmowy. Niezmienny rytuał. Wzruszyłam ramionami. - Nie wiem, a co grają? - W zeszłym tygodniu wszedł ten film o duchach -odezwała się Kate. - Ech - skrzywiłam się. Miałam dość strasznych momentów z ostatnich dwudziestu czterech godzin mojego życia. - To może kino akcji? - zaproponował Landon. Wybraliśmy film o płatnym mordercy. Nie zależało nam, żeby koniecznie oglądać filmy nominowane do Oscara. Chodziło o to, żeby miło spędzić wieczór. Do diabła tam! Nagle przypomniałam sobie o wypracowaniu z literatury. Zacisnęłam zęby. - Kurczę, muszę zabrać się do tego wypracowania. -Już? - jęknęła Kate. - Daj spokój, Eli. - Landon uśmiechnął się głupio. -Jaki jest sens pić wieczorem kawę, skoro wiesz, że i tak zaśniesz? Pacnęłam go w ramię. - Twoja pokrętna logika w niczym mi nie pomaga. W przeciwieństwie do tego cappuccino. - Dobra - rzuciła Kate i machnęła ręką. - Jesteś beznadziejna. Spadaj. - Nie powinnaś tak do mnie mówić w moje urodziny - odpowiedziałam z uśmiechem. -Wszystkiego najlepszego! - poprawiła się. - Dzięki, przyjaciółko.
Zebrałam torebkę i kubek z kawą. Po powrocie do domu poszłam od razu na górę, ale uzmysłowiłam sobie, że zostawiłam książkę i zeszyt do literatury w szkolnej szafce. Zaklęłam głośno i klapnęłam ciężko na łóżko. - Cholera, i co mam robić? - rzuciłam pytanie w powietrze. Wbiłam wzrok w plecak, zła, że nie ma w nim tego, czego potrzebuję. Wiedziałam, że jeśli teraz nie zabiorę się do wypracowania, to nigdy go nie napiszę. Potem będę zajęta imprezą. Musiałam pojechać do szkoły. Zerknęłam na zegar. Była prawie dziewiąta, ale wiedziałam, że szkoła jest otwarta - trwały jeszcze zajęcia dla dorosłych. A nawet jeśli nie była, to miałam pretekst, żeby się znowu przejechać. W krytycznych momentach potrafiłam wykrzesać z siebie trochę optymizmu. Zabrałam plecak, torebkę, cappuccino i komórkę i pojechałam do szkoły. Teren był słabo oświetlony, a na parkingu dla uczniów na tyłach budynku stały tylko dwa samochody. Lampy rzucały bladopomarańczowe plamy światła i właśnie w jednej z nich zaparkowałam, uznawszy, że w takim miejscu jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś stuknie mnie w głowę. Wejście, którym zwykle rano wchodziłam do szkoły, było zamknięte, tak więc obeszłam budynek, aż znalazłam inne. Przywitałam się skinieniem głowy z woźnym, który uśmiechnął się do mnie uprzejmie, zamiatając podłogę ze słuchawkami mp3 w uszach. Szłam skąpanym w półmroku korytarzem, wsłuchana w echo swoich kroków. Zdumiałam się, jak strasznym miejscem jest szkoła o tej porze. Popędziłam do swojej szafki, zabrałam potrzebne rzeczy, wpakowałam je do plecaka i szybko wybiegłam na zewnątrz. Wydało
mi się, że na parkingu jest ciemniej niż zaledwie kilka minut temu. Latarnia przy moim samochodzie zamrugała i zamruczała. Coś szarpnęło całym moim ciałem, a potem obraz wszystkiego się rozmył. Z trudem stawiałam kroki. Spojrzałam na swoje ręce, by zobaczyć, co mnie powstrzymuje. Świat, nie tylko powietrze, lecz wszystko inne, rozciągał się i roztapiał, jakbym przechodziła przez rozciągliwą ścianę. Zrobiłam jeszcze jeden krok, aż nagle poczułam lekkość i zobaczyłam czarny dym, który owinął się wokół moich kończyn i odpłynął, a ja znowu ujrzałam świat takim, jakim był. Gdzieś w połowie parkingu usłyszałam wyraźne -i jakże mi znajome - warczenie. - O Boże - wyszeptałam i zatrzymałam się przestraszona. Po kilku okrutnie długich sekundach usłyszałam ten sam odgłos płynący z ciemności. Ruszyłam szybko przed siebie, nerwowo szukając w kieszeni kluczyków. Zza moich pleców dochodziło dudnienie, lecz byłam zbyt przerażona, by się obejrzeć. Naciskałam kluczyk, bezskutecznie próbując odblokować zamek, aż wreszcie wpadłam na drzwi samochodu. Kątem oka dostrzegłam coś ogromnego i ciemnego; krzyknęłam i zrobiłam unik, gdy ogromna łapa spadła na przedni błotnik mojego nowiutkiego samochodu i przeorała go pazurami. Przewróciłam się, wylewając kawę i gubiąc plecak, po czym spojrzałam do góry, by zobaczyć, kto mnie zaatakował: kosiarz, wielki jak moje audi, stał nade mną z łapą opartą o zderzak. Patrzył na mnie, dysząc ciężko, a ja patrzyłam na niego, schowana w jego cieniu. Gę-
sta czarna sierść bestii połyskiwała w żółtym świetle latarni paskudnym odcieniem węgla drzewnego. Kosiarz miał postać wilka, tak samo jak te z mojego snu na jawie i z wcześniejszego koszmaru. - Znalazłem cię, Preliatorze - przemówił niskim, ochrypłym, a jednak dziwnie kobiecym głosem. - Teraz jesteś moja. - Wyszczerzył zęby i kłapnął szczęką. Krzyknęłam i zasłoniłam twarz dłońmi, na co odpowiedział salwą śmiechu, dusząc mnie swoim oddechem. Za nim pojawił się jakiś cień i zobaczyłam, jak kosiarz poszybował nad moim audi. Wylądował na chodniku po drugiej stronie samochodu, ślizgając się po nim pazurami, po których zostały białe rysy. Opuściłam ręce i zobaczyłam przed sobą Willa. Skóra na jego prawym ramieniu pod tatuażami jarzyła się w świetle latarni. -Jesteś ranna? - zapytał i wyciągnął do mnie rękę. Trzymając się jego dłoni, dźwignęłam się na nogi, wciąż oszołomiona. - Cappuccino... To pewnie przez kawę... Niespodziewanie Will chwycił mnie za ramię i przycisnął do drzwi samochodu. Patrząc mi prosto w oczy, powiedział: - Otrząśnij się z tego, Ellie! Zaprzeczając wszystkiemu, nie odpędzisz kosiarza! - Nie mogę! Ja... - Przestań powtarzać, że nie możesz! Możesz! Musisz walczyć! Obróciłam się błyskawicznie i wpadłam na Willa, spodziewając się napastnika, który zniknął. Chwyciłam Willa za koszulę, przerażona, i przysunęłam się do niego cała drżąca. Rozglądałam się za kosiarzem.
- Puść ją, Stróżu! - Głos kosiarza płynął nie wiadomo skąd. Krzyknęłam przez ściśnięte gardło, a kiedy podniosłam głowę, ujrzałam potwora przycupniętego na dachu mojego audi. Z jego pyska toczyła się gęsta ślina, która spływała po oknie od strony kierowcy. - Och, biedaczka! - zawarczał jękliwie. - Drży cała. 0 co chodzi, dziewczynko? Miałaś być istnym koszmarem, a ja widzę beczące jagnię. Nawet nie potrzeba En-shiego. Sam cię zabiję. Przerażona próbowałam się wycofać, lecz Will przytrzymał mnie za ramię. -Jeszcze raz! - zawołał i przycisnął dłoń do mojego czoła, już drugi raz w ciągu dwóch dni. Znowu poczułam uderzenie, tym razem silniejsze, i po raz kolejny oślepiło mnie białe światło. Cały świat zatrząsł się i zawirował, a ja miałam wrażenie, że znalazłam się w oku cyklonu. Poczułam dziwny powiew wiatru, który pociągnął moje włosy i całą mnie ku niebu. Zacisnęłam mocno powieki i zebrałam się w sobie. Will puścił mnie, a ja zatoczyłam się do tyłu; przytrzymał mnie i przyciągnął do siebie. Jeszcze przez chwilę byłam oszołomiona, ale potem odzyskałam siły na tyle, by stanąć pewnie na nogach - dopiero wtedy puścił mnie na dobre. Kiedy otworzyłam oczy, przywołałam miecze, których rękojeści natychmiast pojawiły się w moich dłoniach, a potem zaraz wyrosły z nich klingi. Lekkie poruszenie w mojej piersi spowodowało pojawienie się płomieni -jakby zapaliły się tylko siłą mojej woli. Poczułam płynącą przeze mnie moc, a niesamowita pełzająca jak pająk energia kosiarza uderzyła w moją twarz niczym żar
buchającego ognia. Czułam - i widziałam - moc Willa, który stał przy mnie. Taki mroczny i piękny. -Jestem gotowa - powiedziałam. Kosiarz wyszczerzył kły i zeskoczył z samochodu, a wtedy ziemia zadrżała. Nie czekałam, aż zaatakuje. Ugięłam kolana, dłonie zacisnęłam na rękojeściach mieczy i wydałam głośny okrzyk. Moja moc eksplodowała, ogłuszając mnie na chwilę - wypłynęła ze mnie z siłą wybuchu, niczym czarny, zmącony białymi smugami dym; wstrząsnęła wszystkim jak trzęsienie ziemi. Uderzyła w kosiarza i mój samochód na tyle mocno, że przesunął się o kilka metrów. Ogłuszona dzwonieniem w uszach patrzyłam, jak kosiarz zbiera się w sobie. Jego puste oczy przypominały obsydian. Zaatakowałam z mieczami uniesionymi wysoko nad głową. Zebrawszy w sobie całą moc, wyskoczyłam w górę i obróciłam tułów, uderzając stopą w szczękę kosiarza. Gdy opadłam na chodnik, ognistą klingą zadałam cios w jego łopatki. Zrobił unik i kłapnął szczęką, zaledwie muskając zębami moje ramię. Naparł głową i przycisnął mnie do słupa latarni, której klosz, pogruchotany od wstrząsu, posypał się na mnie. Latarnia zgasła. Leżąc, usiłowałam odzyskać ostrość widzenia. Spojrzałam na skaleczenia od szkła i zębów kosiarza na moim ramieniu. Gdy starłam krew, zobaczyłam, że rany goją się błyskawicznie. Jakby ktoś pozszywał je niewidzialną nicią, tak że pozostały tylko smugi krwi. Podniosłam wzrok i ujrzałam, że kosiarz znowu się zbliża. Jego szczęka zagrzechotała i kości, które wcześniej pogruchotałam, wróciły na swoje miejsce. - Smaczna jesteś, Preliatorze - warknął i kłapnął szczękami. - Chyba jeszcze cię popróbuję.
Chwyciłam za jeden z moich mieczy i zaatakowałam. Kosiarz, widząc to, zamachnął się na moją twarz, aż odrzuciło mi głowę w bok. Zacisnąwszy zęby, odchyliłam ramię i z całej siły uderzyłam go pięścią w szczękę. Tym razem nie złamała się, a oderwała od jego czaszki i opadła na chodnik w mgiełce krwi. Nie wiadomo skąd pojawił się inny kosiarz. Wynurzył się z cienia po mojej lewej stronie, błyskając zębami w ciemności, lecz Will zamachnął się mieczem, oddzielając mnie od przybysza. Klinga ogromnego miecza przecięła kark napastnika; jego głowa przeleciała nade mną i przeistoczyła się w kamień. Kiedy reszta ciała opadła na chodnik, zamieniła się w mnóstwo kamiennych okruchów. Odwróciłam się, gdy pierwszy kosiarz wspiął się na tylne łapy, i wepchnęłam miecz w jego pierś. Kiedy płomienista klinga zanurzyła się w jego ciele, opadł na ziemię, rzężąc. Jego drżące ciało zajęło się płomieniami, a zaraz potem zniknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz