sobota, 28 lipca 2012
#1
Patrzyłam przez okno klasy i marzyłam o wolności. Bardzo chciałam być gdziekolwiek, byleby tylko nie siedzieć tutaj i nie gapić się na nauczyciela ekonomii tak jak reszta klasy. Kiedy go jeszcze słuchałam, mówił o polityce fiskalnej. Wtedy odleciałam. Moje spojrzenie powędrowało do najlepszej przyjaciółki, Kate Green, lecz ona z zapamiętaniem rysowała kwiatki w zeszycie i wyglądała na całkiem zadowoloną. Wróciłam więc do pana Meyera i skupiwszy się na sztywnych siwych włosach, które porastały jego pierś i wystawały spod koszuli niczym przerośnięta wełna stalowa, pomyślałam, że może powinien rozważyć woskowanie. Wreszcie, po kolejnych długich dwudziestu minutach, o drugiej trzydzieści zadzwonił dzwonek, a ja, ożywiona, zerwałam się z miejsca. Kate spakowała się i przeszła za mną między ławkami. Pozostali uczniowie także szybko się ewakuowali, jakby wiedzieli, że jeśli nie opuszczą klasy w ciągu pięciu sekund, to nie wyjdą z niej żywi. - Panno Monroe! - zawołał za mną pan Meyer, kiedy byłam już na progu.
Odwróciłam się do Kate. - Przy twojej szafce za pięć minut? Kiwnęła głową i wyszła z innymi, a ja zostałam sam na sam z nauczycielem. Pan Meyer uśmiechnął się zza swoich grubych szkieł i skinął na mnie, bym podeszła. Wzięłam głęboki oddech, domyślając się, czego będzie dotyczyła nasza rozmowa. - Tak, proszę pana? Jego wąskie usta, obrośnięte sztywną siwą brodą, ułożyły się w ciepły, przyjazny uśmiech. Poprawił okulary na nosie. - Ostatni test nie poszedł ci najlepiej, prawda? - Raczej nie, proszę pana. Podniósł głowę i spojrzał na mnie. - W zeszłym roku na wiedzy o społeczeństwie radziłaś sobie u mnie bardzo dobrze, ale ostatnio twoje oceny się pogorszyły. Z każdym tygodniem jest coraz gorzej. Spodziewam się poprawy, Ellie. -Ja też, panie Meyer - odparłam. Zaczęłam wymyślać kolejne usprawiedliwienia. W rzeczywistości moją uwagę odwróciły inne rzeczy. Wybór college'u. Wieczne kłótnie rodziców. I jeszcze koszmary, które dręczyły mnie regularnie co noc. Oczywiście nie zamierzałam rozmawiać o tym wszystkim z nauczycielem ekonomii. To nie jego interes. Dlatego odpowiedziałam wymijającym ogólnikiem: - Przepraszam. Zajęłam się innymi rzeczami. Dużo się działo w moim życiu w ostatnim roku. Pochylił się do przodu, oparty na łokciach. - Rozumiem, ostatnia klasa. College, przyjaciele, zjazd absolwentów, chłopaki... Mnóstwo rzeczy, które odwracają uwagę, ale musisz skupić się na tym, co jest naprawdę ważne.
-Wiem - odpowiedziałam ponurym tonem. - Dziękuję. -1 nie mam na myśli tylko nauki - mówił dalej. -Życie podda cię testowi jak nigdy wcześniej. Niech przyszłość nie wypaczy w tobie dobrej osoby, którą jesteś, i nie sprawi, że zapomnisz, kim jesteś. Bo miła z ciebie dziewczyna, Ellie. Cieszę się, że trafiłaś do mojej klasy. - Dziękuję, panie Meyer - odrzekłam i posłałam mu szczery uśmiech. Odchylił się do tyłu na swoim krześle. - To nie jest trudny przedmiot. Wiem, że jeśli się trochę bardziej przyłożysz, zdasz bez problemu. Ekonomia to nic w porównaniu z tym, co cię czeka w prawdziwym świecie. Wiem, że dasz radę. Kiwnęłam głową, przekonana, że częstuje taką samą gadką każdego, kto z dwudziestopytaniowego testu dostaje mierną. Z drugiej strony powiedział to tak szczerze, że gotowa byłam to kupić. - Dziękuję, że pan we mnie wierzy. - Nie mówię tego każdemu, kto opuszcza się w nauce - odparł, jakby czytał w moich myślach. - Naprawdę. Wierzę w ciebie. Ty też zachowaj wiarę w siebie, dobrze? Uśmiechnęłam się szerzej. - Dziękuję. To do zobaczenia jutro? - Będę tu - odpowiedział i wstał powoli. - Zbliżają się twoje urodziny, prawda? Spojrzałam na niego zaskoczona. - Tak, a skąd pan wie? Chce pan, żebym przyniosła babeczki i poczęstowała klasę? Roześmiał się. - Nie, nie. Chyba że sama chcesz, to proszę bardzo. Wszystkiego najlepszego, panno Monroe.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się i pomachałam mu, zanim wyszłam. Pomyślałam, że ta jego gadka była trochę przyciężkawa jak na nauczyciela ekonomii, który ma niedługo przejść na emeryturę i wyjechać do Arizony. Kate czekała na mnie przy swojej szafce. Przyglądała mi się uważnie, kiedy podchodziłam. - Czego chciał Meyer? Wzruszyłam ramionami. - Żebym się bardziej przyłożyła. Kate się uśmiechnęła. -Ja uważam, że jesteś idealna. - Dzięki - odpowiedziałam ze śmiechem. - Idziesz się pouczyć do czwartkowego testu z matmy? Pokręciła głową i odgarniając na bok blond włosy, wyjęła plecak z szafki. - Najpierw pójdę się poopalać - stwierdziła. - Ale po co? Jest wrzesień, a ty wciąż wyglądasz, jakbyś całe dnie spędzała na plaży. Kate miała piękną złocistą opaleniznę, lecz ja droczyłam się z nią, że jeśli nie przestanie się opalać, to dołączy do grona pomarańczowych lalek Barbie, które snują się po szkole. - Nie chcę zimą wyglądać tak blado jak ty. Była bardzo ładna i nawet kiedy marszczyła czoło, wyglądała ślicznie. Przewyższała mnie prawie o głowę, co nie było trudne, ponieważ byłam niższa od większości dziewcząt w moim wieku. - Nie jestem blada. - Zerknęłam ukradkiem na swoje ramię. Nie byłam a ż t a k blada. - Wiesz, niełatwo uzyskać podobny efekt. - Przesunęła dłonią po swoim obojczyku i się roześmiała.
Pokazałam jej język i przeszłyśmy do mojej szafki. Wrzuciłam do środka podręcznik od bioli, a do plecaka schowałam materiały z literatury. Uznałam, że czas zabrać się do wypracowania z Hamleta. Kiedy usłyszałam głuche uderzenie tuż obok, podniosłam głowę. O szafkę opierał się Landon Brooks. Poprawił dłonią swoje karmelkowe włosy rozjaśnione profesjonalnymi pasemkami. Był jednym z tych facetów, którzy uważają, że najlepsza jest fryzura na surfera, nawet tutaj, w Michigan, gdzie nie da się surfować. Podobnie uważała większość zawodników drużyny piłkarskiej. Landon był napastnikiem, gwiazdą szkolnej reprezentacji, dlatego jeśli stwierdził, że coś jest ekstra, to wszyscy tak myśleli. - To jak tam z sobotnią imprezką? Wciąż aktualna? Moje siedemnaste urodziny przypadały w czwartek, dwudziestego drugiego, ale imprezę zaplanowałam na sobotni wieczór. Z jakiegoś powodu cała szkoła zgłosiła chęć przyjścia i spodziewano się ekstrabalangi. Nie byłam specjalnie popularna, jeśli chodzi o organizowanie odjazdowych imprez, ale u nas każda impreza budziła spore ożywienie. Tak już było w tym naszym liceum w Bloomfield Hills na przedmieściach Detroit. -Jasne - odpowiedziałam trochę zmęczona. - Musimy tylko ograniczyć liczbę gości. Rodzice mnie zabiją, jak przyjdzie setka ludzi. - Już za późno - wtrąciła Kate. - To pierwsza impreza w ostatniej klasie, wszyscy się napalili. W przyszły weekend jest zjazd absolwentów i potrzebujemy fajnej imprezy na początek semestru. Masy się niecierpliwią. W końcu nie jesteś jakaś trędowata. Ludzie cię lubią. - Zaprosiłaś Josie, pamiętasz? - powiedział Landon.
Och, tak, Josie Newport. Nasze mamy chodziły do tej samej klasy w liceum i czasem jeszcze się spotykały. Bawiłam się z Josie, kiedy byłyśmy małe, ale teraz wszystko się zmieniło. Nie rozmawiałyśmy ze sobą ani nie chodziłyśmy nigdzie razem. Zaprosiłam ją na urodziny, kiedy wpadłyśmy na siebie u fryzjera przed kilkoma tygodniami. Była znana w szkole. Nigdy nie podzielałam stereotypowej opinii, że wszystkie popularne i ładne dziewczyny to wredne małpy. Josie była naprawdę miła. Może trochę nieprzytomna, ale nigdy złośliwa. Czego nie mogę powiedzieć o niektórych osobach z jej otoczenia. -Wiesz, że Josie, gdziekolwiek idzie, przyprowadza ze sobą swoją paczkę? - dodała Kate. - A to połowa szkoły, Eli. Skrzywiłam się i zamknęłam szafkę. - Muszę się nad tym zastanowić - rzuciłam, chociaż dobrze wiedziałam, że i tak nic nie zrobię. Bo przecież nie podejdę do Josie Newport i nie powiem jej: „Och, zapraszając cię, miałam na myśli ciebie i może jakąś twoją przyjaciółkę albo dwie, a nie wszystkich z ich zezowatymi kuzynami". - Może ona pomyślała, że wyświadcza ci przysługę? - zauważył Landon. - Ze będziesz miała lepsze notowania w szkole, jeśli się u ciebie pokaże? Brzmiało to sensownie, choć wydawało się mało prawdopodobne. Nie spodziewałam się tego po Josie. Sądziłam raczej, że jeśli moja impreza nie wypali, to Josie przeniesie się ze swoją paczką gdzie indziej. Zmontują własną imprezę. Miała dość ludzi, by to zrobić. - Dobra, zmywam się - powiedziałam zadowolona, że mogę wreszcie skończyć tę rozmowę i wynieść się ze szkoły, nawet jeśli w domu czekała mnie nauka.
- W porządku, to widzimy się za godzinę - dodała Kate. -Adios, moje panie - rzucił Landon i zasalutował nam. - Może pouczycie się też za mnie, żebym już nie musiał nic robić? Kate posłała mu sarkastyczny uśmiech i podniosła kciuk do góry, po czym odwróciła się i poszła na parking. Miała prawo jazdy i jeździła samochodem od szesnastego roku życia, jak większość uczniów, których znałam. Ja też miałam prawo jazdy, ale nie miałam samochodu. Tata Kate kupił jej na urodziny czerwone bmw. To, że samochód jest jeszcze cały, uważam za cud, bo ona jeździ jak niewidoma w śpiączce cukrzycowej. Pomachałam Landonowi, wybrałam swoje ciemno-rude włosy spod ramiączka plecaka i wyszłam przed szkołę, żeby poszukać mamy. Idąc przez trawnik, zauważyłam chłopaka - zupełnie nowa twarz - który stał oparty o drzewo. Był ubrany w brązową koszulę i dżinsy. Wiar targał mu włosy, które wydawały się czarne, ale w słońcu miały kasztanowy odcień. Wyglądał na trochę starszego niż uczeń liceum, mógł mieć dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat. Kiedy na niego spojrzałam, gdzieś w głębi serca poczułam sym-patię, szybko się jednak otrząsnęłam. Przecież był dla mnie kimś zupełnie obcym. Może skończył szkołę rok albo dwa wcześniej i widywałam go na korytarzu? Moje liceum było całkiem duże, nie sposób poznać wszystkich uczniów. Przyglądałam mu się przez kilka sekund, aż zorientowałam się, że i on patrzy na mnie. Spiekłam raka i zaczęłam się rozglądać po samochodach, w których czekali rodzice. Wydało mi się dziwne, że tak tam stoi, ale ostatecznie pomyślałam, że pewnie czeka na młodsze rodzeństwo.
Mercedes mojej mamy prawie się nie wyróżniał spośród innych srebrnych mercedesów. Zauważyłam ją dopiero, gdy spojrzałam do środka. W ogóle nie byłam podobna do rodziców. Moje czekoladoworude włosy w niczym nie przypominały jasnego brązu włosów mamy. Ludzie wciąż mnie pytali, czy je sobie ufarbowałam: jakby były różowe czy w jakimś innym niespotykanym kolorze. A ja po prostu już taka się urodziłam. Mama nie miała też piegów. Powszechnie uważa się, że wszyscy rudzielcy muszą być piegowaci. A to nieprawda. Ja mam tylko sześć piegów, na nosie. Możecie mi się przyjrzeć i policzyć. Sześć. Wsiadłam do samochodu i zaczęłyśmy naszą typową poszkolną gadkę. -Jak było w szkole, Ellie Bean? - zapytała mama, jak codziennie. - Nie umarłam - odrzekłam, jak zwykle. - To dobre wieści - usłyszałam tradycyjną odpowiedź. Spojrzałam do tyłu na drzewo, ale chłopaka już tam nie było. Przesunęłam wzrokiem wzdłuż trawnika, lecz nigdzie go nie zobaczyłam. - Na co patrzysz? - zapytała mama, kiedy ruszyłyśmy. - Na nic - odpowiedziałam. Mama zwymyślała kierowcę przed nią, który nie spieszył się ze skrętem na światłach. Gdy już starła z twarzy gniewny wyraz, uśmiechnęła się do mnie. - Cieszę się, że jeszcze tylko przez tydzień będę musiała cię odbierać. - No raczej. Mama projektowała strony internetowe i pracowała w domu, dlatego mogła zawozić i przywozić mnie ze
szkoły o każdej porze, a ja nie musiałam czekać na nią w szkole. Za to tata rzadko bywał w domu. Pracował w firmie medycznej i zajmował się różnymi badaniami. Często nie było go jeszcze, kiedy szłam spać. Nieraz wyjeżdżał na cały tydzień. Ostatnio nawet się z tego cieszyłam. - Wciąż mi nie powiedziałaś, co chcesz na urodziny - odezwała się mama. - Lambo. Roześmiała się. -Jasne. Sprzedam tylko dom i dostaniesz swoje lamborghini. Wreszcie wyjechałyśmy na ulicę. - A tak naprawdę to co byś chciała? Rozmawiałyśmy o samochodzie, tata nie ma nic przeciwko temu. - Sama nie wiem. - Nie każ mi decydować - ostrzegła mnie mama - bo ci kupię skuter, żebyś miała czym jeździć do szkoły. -Jesteś do tego zdolna. - Przewróciłam oczami. -No, nie wiem. Kupcie mi jakieś ładne bezpieczne autko, tylko żebym mogła podłączyć mp3, i będę zadowolona. Obudziłam się z głośną muzyką w lewym uchu. Po omacku sięgnęłam po telefon i odrzuciłam rozmowę, nie otwierając oczu. Kilka minut później znowu zadzwonił. Otworzyłam jedno oko i sprawdziłam godzinę. Za piętnaście szósta. Przeklinając pod nosem, sięgnęłam po telefon i zerknęłam, kto dzwoni. Kate. Potarłam ręką czoło, by wydobyć się z pokoszma-rowego otumanienia. Od kilku miesięcy miałam przedziwne sny przypominające klasyczne horrory, jak film o Drakuli z Garym Oldmanem. Straszne. Przez pierw-
sze tygodnie bardzo źle spałam, ale potem przyzwyczaiłam się i teraz już nie byłam taka przestraszona. Wcześniej noc w noc budziłam się z krzykiem. Zbyt leniwa, żeby przysunąć telefon do ucha, włączyłam głośne mówienie i odłożyłam komórkę na stolik. - Pogięło cię? Mój budzik dopiero co zadzwonił. -Jezu, Ellie, włącz telewizor. - Kate mówiła ściszonym głosem, wyraźnie podenerwowana. - Chodzi o pana Meyera. Na czwórce. Sięgnęłam po pilota, włączyłam telewizor i przeszłam na czwarty kanał. Od razu usiadłam. - On nie żyje, Ellie - wyszeptała Kate. - Znaleźli go na tyłach baru U Lane'a. Wpatrywałam się w wypełniający ekran chaos. - ...Brak śladów krwi każe sądzić, że Frank Meyer mógł zostać zamordowany w innym miejscu, a ciało porzucono potem na tyłach pubu U Lane'a razem z narzędziem zbrodni. Być może jest to bardzo długi nóż myśliwski z hakiem do patroszenia. Na razie są to tylko spekulacje, jako że podano niewiele szczegółów dotyczących tej makabrycznej historii. Mówi Debra Michaels z dzielnicy Commerce Township, gdzie wczesnym rankiem znaleziono mocno okaleczone ciało jednego z najbardziej popularnych nauczycieli wśród lokalnej społeczności uczniowskiej, Franka Meyera, nauczyciela z liceum West Bloomfield... Poczułam nudności. Za reporterką widać było policjantów, strażaków i karetki pogotowia. Pan Meyer? Jeden z najmilszych nauczycieli, jakich znałam. Widziałam go niecałe dwadzieścia cztery godziny wcześniej. A teraz nie żyje?Zamordowany?Mocno okaleczone ciało? - Myślisz, że odwołają lekcje? - zapytała Kate. Zapomniałam, że wciąż była na linii.
- Idę porozmawiać z mamą. Spotkamy się u mnie. -Odłożyłam telefon. Godzinę później siedziałam na stołku przy blacie w kuchni wpatrzona w stos naleśników. Mama smażyła je tylko w wyjątkowych okolicznościach: kiedy byłam chora, miałam straszny dzień albo wypadały akurat święta Bożego Narodzenia. To był chyba rzeczywiście dzień na naleśniki, tylko że ja nie mogłam przełknąć ani kęsa. Już sam ich intensywny zapach przyprawiał mnie o mdłości. Mama podeszła z tyłu i objęła mnie. - Musisz coś zjeść, kochanie. Proszę. Poczujesz się lepiej. - Zwymiotuję wszystko - mruknęłam przygnębiona. - Tylko jeden kęs - nalegała. - Wtedy nie będę miała wyrzutów sumienia, że wyrzuciłam nietknięte śniadanie. Skrzywiona dźgnęłam naleśnika i oderwałam z niego kawałek, który zamiast w ustach wylądował na moich kolanach. Jęknęłam i głośno opuściłam głowę na blat. - Musisz być mądrzejsza niż naleśniki, Ellie. - Mama zmarszczyła brwi. Posłałam jej gniewne spojrzenie. To chyba nastolatki mają być przemądrzałymi dupkami, a nie rodzice? Ignorując mój pełen wyrzutu wzrok, podała mi papierowy ręcznik, żebym wytarła spodnie piżamy. - Wreszcie udało mi się dodzwonić do szkoły. Od rana mają urwanie głowy i wszystkie linie ciągle były zajęte. Pewnie wydzwaniają do nich rodzice z całej okolicy. Dzisiaj nie ma lekcji. Przypuszczam, że jutro już będą. Wiem, że bardzo lubiłaś pana Meyera. Zastępca dyrektora wspominał coś o pomocy psychologicznej, więc jeśli chcesz z kimś porozmawiać...
- Nic mi nie jest, mamo - przerwałam jej. - Nie spanikowałam ani nic takiego. Po prostu źle się czuję. Mama zawsze nad wszystkim panowała, na wszystko miała plan. Spojrzała na mnie z czułością. - Po prostu jesteś moim małym cudem i chcę, żeby ci było dobrze. - Zawsze to powtarzasz - jęknęłam. - Martwię się tymi twoimi koszmarami - powiedziała zasmucona. -Już prawie ich nie miewam - skłamałam. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli przestanie się tak bardzo o mnie martwić. Koszmary dręczyły mnie niemal każdej nocy, ale nauczyłam się radzić sobie z nimi, ponieważ leki, które brałam, na nic się nie przydały. - A jeśli przez tę tragedię znowu powrócą? Mogę cię umówić z doktorem Nilesem na przyszły tydzień. - Daruj sobie, mamo - odpowiedziałam kategorycznym tonem. Nie cierpiałam, kiedy wspominała tego psychiatrę, do którego posyłali mnie z tatą przez trzy miesiące. Facet wciskał mi kit i nie powiedział niczego, czego sama bym nie wiedziała. Do tego dał mi piguły, które nie pomogły. Rodzice oczywiście uznali, że jestem wyleczona. Tak jest lepiej. Jeśli się czegoś nie wie, wtedy to nie boli. - Ellie Bean, nie chciałam cię rozzłościć. Wypuściłam powoli powietrze, by pozbyć się napięcia, i spojrzałam na nią. - Wiem. Musisz mi zaufać, kiedy mówię, że nic mi nie będzie. Zastanawiała się przez chwilę. - Powiem tacie, żeby się z tobą pożegnał przed wyjściem - powiedziała i wyszła z kuchni.
Sięgnęłam po komórkę i wysłałam Kate wiadomość z pytaniem, gdzie jest. Odpowiedziała szybko: „Bde za-ilka mhiut". Zaraz pożałowałam, że wysłałam jej SMS, kiedy prowadziła samochód - z wiadomych względów. Dziobnęłam naleśniki jeszcze kilka razy. Potem do kuchni wszedł tata, poprawiając marynarkę. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się niewyraźnie, a on, przechodząc obok, pogładził mnie nieporadnie po głowie. - Przykro mi z powodu twojego nauczyciela - powiedział. Jego twarz wyrażała smutek, ale oczy pozostały spokojne, niewzruszone, jakby myślał o czymś innym. Wierzyłam, że mówi szczerze, nigdy jednak nie wiedział, jak to okazać. Wydawało mi się, że nauczył się pocieszać ludzi, naśladując innych - jakby podpatrzył to w telewizji. Jego reakcje nigdy nie były naturalne, trudno uwierzyć, że naprawdę się przejmuje. - Dzięki, tato - odpowiedziałam szczerze. - Kate przyjedzie do mnie. - Och - rzucił. - Raczej nic sensownego nie będziemy robić - dodałam. - Dobra. To do widzenia. - Do zobaczenia. Powinien raczej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i że mnie kocha, ale chyba prędzej bym umarła, niż usłyszała podobne słowa z jego ust. Patrzyłam, jak idzie do garażu, a potem słuchałam, jak odjeżdża. Kate weszła frontowym wejściem. Usiadła na stołku obok mnie, sięgnęła po widelec i poczęstowała się naleśnikiem. - Nie mogę uwierzyć, że pan Meyer nie żyje - powiedziała z pełnymi ustami.
Zrobiło mi się strasznie smutno, kiedy pomyślałam, że już nigdy nie zobaczę jego miłej, uśmiechniętej twarzy. -Ja też nie mogę w to uwierzyć. Powiedzieli coś więcej w wiadomościach? - Tylko tyle, że ciało było mocno okaleczone. Nie mam pojęcia, co mieli na myśli. To może znaczyć wszystko. Pewnie sprawka jakiegoś psychopaty. Do Detroit jest stąd zaledwie pięć minut. Zjadłam kawałek naleśnika i zaraz poczułam, że jest mi niedobrze. - Chyba jeszcze się położę. Idziesz ze mną? - To najlepszy pomysł, jaki usłyszałam od czasu, gdy Landon i Chris postanowili na koniec czwartej klasy wykraść z zoo zebrę i wypuścić ją w mieście, tak dla kawału - powiedziała Kate. - Myślisz, że naprawdę by to zrobili? - Wątpię.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz