czwartek, 5 lipca 2012

#11


Obudził mnie odgłos brzeczyka.
W pierwszej chwili nie mogłam sie zorientowac, skad dochodzi ten dzwiek. To
dlatego, e przez minute czy dwie wydawało mi sie, e jestem we własnym pokoju.
Wyciagnieta reka usiłowałam namacac budzik. Ale zamiast trafic na twardy plastik, moje
palce namacały tylko czyjas miekka skóre.
To było co najmniej niezwykłe.
Jeszcze bardziej niezwykłe było to, e kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, e wcale
nie jestem w swoim pokoju. Ani nawet w miejscu, w którym sie ostatnio budziłam, czyli w
szpitalu. Nie, byłam na poddaszu Nikki Howard, gdzie najwyrazniej zasnełam na kanapie w
salonie - z głowa na piersi Brandona Starka.
Gdy raptownie sie poderwałam i usiadłam - zaskoczona intymnym sposobem, w jaki
tuliłam sie do zupełnie obcego mi człowieku - zakreciło mi sie w głowie. I nie tylko mi sie
zakreciło, ta głowa mnie wrecz rozbolała.
Zaledwie sekunde czy dwie trwało, zanim sobie przypomniałam dlaczego.
A kiedy sobie przypomniałam, jeknełam i opusciłam głowe na kolana. A długie jasne
włosy Nikki Howard rozsypały sie wokół mnie jak namiot. Cosy - suczce Nikki Howard - nie
bardzo sie to spodobało. Przecisneła sie przez zasłone z włosów i wskoczyła mi na kolana,
eby móc mnie polizac na dzien dobry.
Wtedy brzeczyk znów sie odezwał.
- O Bo e - jeknełam. Wziełam na rece Cosabelle i powlokłam sie przez salon,
szukajac zródła tego dzwieku, eby móc go wreszcie wyłaczyc.
Był ranek. Niebo za wielkimi oknami przybrało odcien jasnego, jesiennego błekitu.
Ale wydawało sie, e to nie przeszkadza dwójce PeeNów, która zasneła obok mnie i
nadal spała sobie spokojnie. Lulu Collins wygladała jak mały aniołek z ta potargana fryzura
na pazia i rozmazanym tuszem do rzes.
A Brandon Stark, w całej okazałosci swojego metra dziewiecdziesieciu dwóch
centymetrów, na wpół le ał na kanapie, na wpół z niej zwisał, sciskajac w dłoni pilota od
telewizora. Na ekranie nad kominkiem pojawiały sie twarze sławnych ludzi. To było MTV,
ale wyciszone.
Gdy brzeczyk znów sie odezwał, Lulu jekneła i naciagneła na głowe kaszmirowy koc,
którym przykrylismy sie wszyscy troje. Dotarło do mnie, e ten dzwiek wydobywa sie z
czegos w rodzaju domofonu obok drzwi windy. Nie wiedzac, co innego miałabym zrobic, ale
zdecydowana skonczyc z tym hałasem - podniosłam słuchawke wiszaca na scianie.
- Halo? - wychrypiałam.
- Przepraszam, e pania budze - odezwał sie meski głos, którego nie poznawałam
(oczywiscie). - Ale jest tu pan Justin Bay i chce sie z pania zobaczyc.
Justin Bay? Gwiazda (beznadziejnego) filmu Journeyquest? Justin Bay chciał sie ze
mna widziec?
A potem sobie przypomniałam. On wcale nie przyszedł do mnie. Przyszedł zobaczyc
sie z Nikki Howard.
Zaraz, moment. Po co? Czy to nie jest chłopak Lulu Collins? Przypomniałam sobie
ró owy szafir, który mi pokazała w czasie tych odwiedzin w szpitalu, kiedy byłam taka
pewna, e to halucynacja. Czy nie powiedziała, e dostała go od Justina?
Tak. Dokładnie tak powiedziała.
- Na pewno chodzi mu o Lulu - powiedziałam. - Ale ona spi...
- Nie, panno Howard - odparł odzwierny (bo to musiał byc odzwierny, prawda?). - Pan
Bay prosił, eby pani przekazac, e przyszedł zobaczyc sie z pania, i e byłby wdzieczny,
gdyby nie mówiła pani pannie Collins. Prosił, eby pani zeszła na dół. Mówi, e to wa ne.
Stałam tam i gapiłam sie na domofon, kompletnie ogłupiała. Justin Bay chce sie
widziec z Nikki Howard, ale nie chce, eby ona powiedziała o tym Lulu? Co sie tutaj działo?
- Powiedział te - ciagnał odzwierny nieco znudzonym głosem e nie pójdzie, dopóki
sie z pania nie spotka, i e tym razem naprawde mówi serio.
Znów wpatrzyłam sie w domofon. Dlaczego Justin Bay tak pilnie chciał zobaczyc sie
z Nikki Howard, ale nie chciał, eby sie o tym dowiedziała Lulu? Usiłowałam sobie
przypomniec, co wiem na temat Justina Baya - poza tym, co wyczytałam w „US Weekly”
Fridy a poza tym, e w roli Leandra w filmie Journeyquest był beznadziejny ale nie było tego
zbyt wiele.
Jest bardzo przystojny, no i bogaty. Bo jego ojciec, Richard Bay, w młodosci te był
aktorem, gwiazda niesamowicie popularnego serialu Kosmiczny wojownik. Teraz produkował
seriale familijne puszczana w najlepszym czasie antenowym i na wielkim ranczo w Montanie
hodował bizony (dlaczego Frida rozrzuca te swoje pisma z plotkami o gwiazdach po całym
domu i wiecznie sie na nie natykam? A co gorsza, dlaczego zawsze biore je do reki i
czytam?).
Mo e Justin ma jakas niespodzianke dla Lulu. Tak, na pewno dla tego chce sie
zobaczyc z Nikki, a nie z nia.
- Chce pani, ebym zadzwonił na policje? - usłyszałam zaskakujace pytanie
odzwiernego.
- Co? - a skrzeknełam do domofonu ze zdumienia. - Nie! Nie, wszystko w porzadku.
Zaraz tam zjade.
- Rozumiem, panno Howard - powiedział odzwierny. - Wysle na góre winde.
Odło yłam słuchawke. Super. Bede musiała porozmawiac z Justinem Bayem. Ale jako
Nikki Howard, nie jako ja, bo przecie nie mogłam mu powiedziec, e nie jestem Nikki.
Ledwo zdołałam przekonac Lulu i Brandona, e nie jestem Nikki Howard. Justina Baya lepiej
sobie darowac. Jego rola w Journeyquest dowodziła niezbicie, e jest najgłupszym facetem na
ziemi...
Swietnie. Poradze sobie. Na pewno...
Nie, nie moge tego zrobic. Nie mam na to czasu. Musze wracac do szpitala. Po tej
porzadnie przespanej nocy (mimo e spałam na kanapie, przy lecacym demo najnowszego
wideoklipu Lulu - która nagrywała własnie swój pierwszy album; w sumie miała nawet
całkiem niezły głos), zrozumiałam, e musze sie dowiedziec, co sie dzieje, jak rodzice mogli
mi cos takiego zrobic, dlaczego nikt mi nie powiedział, o co w tym wszystkim chodzi, co sie
stało z moim starym ciałem...
... i z mózgiem Nikki Howard.
Postawiłam Cosabelle na ziemi i pobiegłam do łazienki. Z lustra nadal patrzyła na
mnie twarz Nikki. adnej szansy, eby to wszystko okazało sie jakims dziwacznym sennym
koszmarem.
Ochlapałam twarz zimna woda, eby całkiem oprzytomniec, i odsunełam szuflade w
nadziei, e bedzie tam jakas szczotka. Była, wiec rozczesałam włosy - ostro nie, eby nie
urazic tej wra liwej blizny z tyłu głowy, a potem wyjełam szczoteczke do zebów ze złotego
kubka stojacego na umywalce. To była szczoteczka Nikki, ale i tak z niej skorzystałam. No bo
co w koncu - teraz moje zeby sa zebami Nikki Howard. Prawda?
Wypłukałam usta, podeszłam do garderoby i złapałam pierwszy akiet, jaki wpadł mi
w rece - z miekkiego jak masło brazowego zamszu.
Ju miałam wyjsc z pokoju Nikki, kiedy mój wzrok padł na jej laptopa. Warto
sprawdzic, czy to, co wczoraj powiedział Brandon, to prawda. To znaczy, e nie yje. Jasne,
Jason czekał na dole - ale przecie wyguglowanie własnego nazwiska zajmie mi tylko
sekunde.
No a poza tym, jesli rzeczywiscie przez miesiac byłam w spiaczce, pewnie czeka na
mnie tona maili. Wiekszosc z nich to bedzie spam, ale sprawdzenie ich zajmie mi najwy ej
minute, i przy okazji zobacze, czy nie pisał do mnie Christopher...
Kiedy otworzyłam ró owego laptopa, od razu zorientowałam sie, e cos jest nie tak. I
nie chodziło o to, e to był laptop marki Stark, chocia , szczerze mówiac, gdybym była
niesamowicie bogata super - modelka milionerka, kupiłabym cos innego.
Chodziło o to, e działał za wolno, reagował na komendy z opóznieniem.
Po chwili zrozumiałam, dlaczego. Ilekroc wciskałam jakis klawisz, na modemie
zapalało sie swiatełko sygnalizujace aktywnosc.
To zas oznaczało - co wiedziałam dzieki obsesji ojca Christophera, e wszystkie
komputery osobiste sa monitorowane przez rzad - e ktos rejestrował ka de uderzenie w
klawiature laptopa Nikki Howard.
Jej komputer - w przeciwienstwie do komputera Komendanta - był na pewno
szpiegowany.
Ktos, kto nie spedza wiele czasu przy komputerze - na przykład swiatowej klasy
modelka - mógłby tego nie zauwa yc. Ale dla kogos takiego jak ja, kto praktycznie yje przy
komputerze, było to oczywiste.
I bardzo niepokojace.
Zdjełam palce z klawiatury tak szybko, jakby mnie ukasiła. Nie zda yłam niczego
wyszukac, kliknełam tylko na Google News. Nie wpisałam swojego nazwiska ani niczego, co
mogłoby mnie zdradzic.
No ale i tak niezły numer. Kto szpiegował Nikki Howard?
I po co? Co interesujacego mogły zawierac maile jakiejs super - modelki?
Wtedy usłyszałam, e drzwi windy sie otwieraja, wiec wybiegłam z pokoju Nikki.
Windziarz - inny ni wczoraj w nocy - usmiechnał sie do mnie szeroko i powie dział: - Dzien
dobry, panno Howard.
- Ciii. - Wskazałam na spiacych Lulu i Brandona. Oboje wygladali jak aniołki. Nikt by
nie pomyslał, e byli w stanie kogos porwac, eby go leczyc z prania mózgu przez
„scjentologów”.
- Przepraszam - szepnał windziarz. Przytrzymał drzwi, ebym mogła wsiasc. - Na dół?
- Tak - odparłam. I weszłam do srodka...
.. .a tu obok moich nóg przemkneła malenka puchata błyskawica.
- Cosy - syknełam na suczke Nikki Howard, która rozsiadła sie na podłodze windy. -
Wynocha. Wracaj do domu.
Ale Cosabella tylko cicho pisneła.
- Naprawde nie mo esz ze mna isc. Jade z powrotem do szpitala. - Podniosłam suczke,
postawiłam na białej wykładzinie tu za drzwiami windy i kazałam jej tam zostac.
Ale wystarczyło jedno spojrzenie na smutna kosmata mordke. nie wspominajac ju o
ałosnym popiskiwaniu, i serce mi zmiekło.
- No dobra, wskakuj - powiedziałam, bo dotarło do mnie, e jej chec dotrzymania mi
towarzystwa mo e miec mniej wspólnego z miłoscia do mnie, a wiecej z naturalna potrzeba.
Suczka wpadła do windy, wymachujac kikutkiem ogonka, jak... sama nie wiem, jak
czym. Jak czyms, czym sie zawziecie macha.
Windziarz usmiechnał sie do mnie (no có , do Nikki Howard) i zamknał drzwi. A
potem zjechalismy do holu, gdzie te drzwi otworzył i powiedział:
- ycze miłego dnia, panno Howard.
- Ja nie... - zaczełam, ale wtedy dostrzegłam własne odbicie w jednej z wyło onych
lustrami scian holu. I zrozumiałam, jakie to wszystko beznadziejne.
- Dzieki - powiedziałam i wyszłam z windy, a Cosabella podreptała za mna.
A najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, e chocia tylko opłukałam twarz i
umyłam zeby, Nikki Howard i tak wygladała rewelacyjnie. Przynajmniej na tyle, e jakis
facet z UPS, który dostarczył przesyłki, upuscił ten swój elektroniczny czytnik, kiedy mnie
zobaczył... A potem podniósł go z posadzki, zaczerwieniony po uszy.
Albo chodziło o to, albo po prostu zgłupiał, gdy zobaczył kogos tak sławnego jak ja w
d insach i skechersach.
Podejrzewałam, e to jednak ten rewelacyjny wyglad.
Mo na by pomyslec, e to fajne. To znaczy, kiedy wyglada sie tak rewelacyjnie, e na
twój widok kurierzy z UPS traca rezon.
Ale jesli człowiek został w takie ciało przeszczepiony? Trudno to uznac za szczególne
osiagniecie.
Nie bardzo miałam okazje zauwa yc to wczesniej, bedac swie o porwana i ledwo
zdajac sobie sprawe z tego, e utkwiłam w cudzym ciele, ale hol w budynku Nikki był
olbrzymi, a spod sufitu zwisał gigantyczny yrandol.
Dokładnie pod tym yrandolem stał Justin Bay. Wygladał, jakby wyszedł prosto z
okładki jednego z pisemek dla nastolatek mojej siostry. Był ubrany swobodnie, w d insy,
szary sweter w serek i brazowa skórzana kurtke. Kiedy mnie zobaczył, jego twarz ste ała i
zerknał nerwowo za moje ramie, jakby chciał sprawdzic, czy z windy nie wyjdzie jeszcze
ktos.
Ale gdy sie przekonał, e jestem tu tylko ja, wyraznie sie odpre ył. Usmiechnał sie
nawet szeroko, pokazujac wszystkie te swoje snie nobiałe, niesamowicie równe zeby.
- Przyszłas - powiedział głosem, który znałam z tego okropnego Journeyquest.
- Tak... - potwierdziłam. Cosabella odbiegła ode mnie, kierujac sie w strone
obrotowych drzwi prowadzacych na zewnatrz. - Ale moge zostac tylko chwile. Chcesz,
ebym cos przekazała Lulu?
Usmiech Justina znikł.
- Lulu? - Na jego przystojnej twarzy odmalowało sie zdziwienie. - Dlaczego miałbym
chciec, ebys cos przekazywała Lulu?
- Hm, sama nie wiem - odparłam. Suczka wspinała sie na tylne łapki, tanczac wokół
drzwi. Naprawde potrzebowała wyjsc. - Po prostu pomyslałam, e chciałes sie spotkac ze
mna, a nie z nia, bo masz dla niej jakas niespodzianke.
- Czy to miał byc art? - Justin chwycił mnie za reke i trzymał ja, patrzac mi w oczy
tym swoim błagalnym spojrzeniem. Prawie płakał - zupełnie jak w tej scenie z Journeyquest.
kiedy grana przez niego postac, Leander, błagała zła czarownice, eby nie zabijała jego
ukochanej, Alany (granej przez Mishe Barton). - Nikki, gdzie ty sie podziewałas? Nie
odpowiadałas na moje telefony ani esemesy. I to przez ponad miesiac. A potem usłyszałem,
e wreszcie wróciłas. Ale nawet do mnie nie zadzwoniłas. Co zrobiłem nie tak? Po prostu mi
powiedz.
Gapiłam sie na niego z rosnacym przera eniem, trawiac te jego słowa. Dotarły do
mnie trzy rzeczy. Po pierwsze, Justin Bay sie we mnie kochał (a własciwie w Nikki Howard).
Po drugie, Nikki najwyrazniej była podła suka, która puszczała sie za plecami swojej
najlepszej przyjaciółki i współlokatorki, z jej chłopakiem. Nie wspominajac ju , e za plecami
własnego chłopaka.
A po trzecie, suczka Nikki Howard lada moment zrobi kału e im marmurowej
posadzce holu.
- Mógłbys chwile zaczekac? - poprosiłam Justina, uwalniajac dłon z jego uscisku. -
Musze wyprowadzic psa.
- Nikki - odparł Justin, a twarz mu pociemniała ze zdenerwowania, - Nie mo esz...
- Jedna sekundke - powiedziałam i podeszłam w strone drzwi.
- Hej, Cosy - zawołałam na psa. - Chodz tu, malenka. Suczka podskoczyła do mnie,
kiedy pchnełam obrotowe drzwi i wyszłam na chłodne, jesienne powietrze. Przykucneła obok
jednej z donic ustawionych przy wejsciu do budynku... A ja zobaczyłam, e chciało jej sie nie
tylko siusiu.
I dotarło do mnie, e nie mam niczego, eby po niej posprzatac.
- O mój Bo e, tak mi przykro - przeprosiłam odzwiernego, który stał pare metrów
dalej i własnie zatrzymywał taksówke dla innego lokatora.
Spojrzał na mnie z usmiechem i odparł:
- Nie ma problemu, panno Howard. Zajme sie tym, jak zwykle. O kurcze. Odzwierny
z budynku Nikki Howard sprzatał po jej psie? Totalna enada. Poczułam, e sie rumienie.
Jakas czescia swiadomosci zarejestrowałam, e to zabawne, e Nikki Howard tak łatwo sie
rumieni.
Ale przede wszystkim było mi okropnie wstyd. No i strasznie głupio ze wzgledu na to,
co sie przed chwila stało w holu.
- Naprawde nie trzeba - powiedziałam. - Jesli tylko ma pan plastikowa torebke,
poradze sobie sama.
- Nie ma takiej potrzeby, panno Howard. - Teraz odzwierny patrzył na mnie tak, jakby
stwierdził, e zwariowałam. Najwyrazniej Nikki Howard nigdy nie proponowała, e posprzata
po własnym psie.
- To ja, Karl. Zajme sie tym.
Miałam ochote zapasc sie pod ziemie.
- No có , Karl. Dziekuje. I mam jeszcze jedna prosbe. Musze teraz gdzies jechac.
Mo esz dopilnowac, eby Cosy wróciła na góre?
- Za adne skarby nie zamierzałam znów wchodzic do holu i rozmawiac z Justinem.
Karl pokiwał głowa i podszedł, eby wziac suczke na rece...
A ona popatrzyła w moja strone i zaczeła wyc. Nie popiskiwac ani szczekac, tylko
skowyczec. Jak mały kojot z natapirowana czuprynka. O co jej chodziło?
- Teskni za pania - powiedział Karl, ale w jego głosie pobrzmiewała nuta powagi. -
Cały czas, odkad miesiac temu pani wyjechała.
O mój Bo e, pomyslałam. Byłam taka okropna, e porzuciłam własnego psa na
miesiac.
A potem przypomniałam sobie, e to przecie nie mój pies.
I e wcale nie jestem okropna. Karl nie wiedział, e Cosy została sama, bo jej
prawdziwa włascicielka umarła. No có ... W pewnym sensie. Jesli Lulu nie miała racji z ta
swoja wymiana dusz. Ale byłam całkiem pewna, e sie myliła. Bo taka rzecz jest fizyczna
niemo liwoscia.
Podbiegłam do odzwiernego i wziełam od niego suczke. Natychmiast przestała
zawodzic i próbowała sie schowac pod poła mojego akietu.
- Cosy - szepnełam, a serce znów mi zmiekło - nie moge cie zabrac. Tak naprawde nie
jestes moja. A ja wracam do szpitala. Psów tam nie wpuszczaja. Pamietasz?
Ale suczka tylko usmiechała sie do mnie spod akietu i posapywała radosnie,
wymachujac ogonkiem.
Z miejsca pojełam, e pojedzie ze mna do szpitala, chocby sie waliło i paliło.
Jak na ironie, ledwo to sobie pomyslałam, pojawił sie Justin Bay. Podszedł do mnie
zamaszystym krokiem i złapał mnie za ramie.
Chodzi ci o ten pierscionek? - zapytał cicho. Stalismy na dosc ruchliwej Centre Street,
wiec prawie go nie słyszałam w ulicznym hałasie. - Ten, który dałem Lulu? On nic nie
znaczy, kotku. Zrobiłem to tylko po to, eby ja zmylic, bo zaczynała cos podejrzewac. Nie
mo esz miec do mnie pretensji za ten pierscionek...
Nie rozumiem, o czym mówisz - odparłam. I nie skłamałam. Ale teraz naprawde
musze isc...
A zaniemówił z wra enia. A potem, zanim sie połapałam, chwycił mnie w ramiona.
Mój drugi pocałunek w ciagu minionych dwunastu godzin był jeszcze fajniejszy ni
pierwszy. Poczułam go a w czubkach palców u nóg, które natychmiast rui sie podwineły w
skechersach.
Zawsze parskałam z pogarda, kiedy dochodziłam w romansach Fridy do tych scen, w
których ksia eta brali w ramiona swoje biedne. ale rezolutne ukochane i przyciskali je do
gorsów swoich kamizelek czy jakos tak. A gdy bohaterki reagowały na pocałunek
omdleniem, myslałam sobie: „ Akurat, i co jeszcze? Takie rzeczy sie nie zdarzaja.”
Wyobrazcie sobie, jak byłam zdumiona, kiedy moje własne ciało - czy mo e
powinnam powiedziec, ciało Nikki Howard - zrobiło sie bezwładne w reakcji na pocałunek
Justina Baya. Na samym srodku Centre Street, przy odzwiernym, Karlu, sznurze taksówek
czekajacych na zmiane swiateł, milionie gołebi i wszystkich innych ewentualnych widzach. O
mały włos nie wypusciłam Cosabelli - która i tak przygnietlismy miedzy soba - tak byłam
zaszokowana.
Czy to normalne? Czy tak organizm powinien reagowac na pocałunek? I to chłopaka,
który jest dla mnie praktycznie obcy (pomijajac przelotna znajomosc zwiazana z lektura
plotkarskich kolumn w czasopismach)? A mo e Brandon Stark i Justin Bay po prostu umieli
swietnie całowac? Bo to całowanie było naprawde w porzo. To całowanie dawało kopa!
Uwielbiałam je. To znaczy, wiem, e to było niestosowne - naprawde niestosowne - e
całowałam sie z chłopakiem najlepszej przyjaciółki Nikki Howard, a do tego za plecami
chłopaka Nikki Howard.
Nie wspominajac ju o tym, e aden z nich specjalnie mi sie nie podobał. Bo prawde
mówiac, nadal podkochiwałam sie we własnym najlepszym przyjacielu. Gdyby to on pochylał
sie nade mna, na Centre Street, to przysiegam na Boga, pewnie doszłoby do jakiejs eksplozji
czy cos.
Dlatego wiedziałam, e nie moge pozwolic, eby to całowanie trwało dłu ej,
niewa ne, jak bardzo sie podobało ciału Nikki Howard. Bo co, gdyby nagle nadszedł
Christopher (chocia to zupełnie nieprawdopodobne) i zobaczył, e Jason Bay pakuje mi
jezyk do gardła? On nie cierpi Jasona za to, e spaprał cały Journeyquest swoja beznadziejna
gra.
No dobra, mógłby sie nie zorientowac, e to ja, a nie Nikki Howard.
Ale to nie ma nic do rzeczy.
I co z Lulu? Jesli za chwile sie obudzi i wyjrzy przez okno, i nas zobaczy? Fakt,
porwała mnie. Ale zrobiła to, kierujac sie dobrocia serca.
Chocia trudno było cos powiedziec, majac usta Jasona na swoich, musiałam to
przerwac, chocby było nie wiem jak przyjemne. Resztkami sił zmusiłam sie do przerwania
pocałunku i powiedziałam:
- Przestan, prosze...
- Przecie tego własnie chcesz - odparł Jason i naprawde zupełnie jak ci ksia eta w
romansach Fridy! - zamknał mnie w elaznym uscisku.
I w sumie miał racje. Chciałam tego. Jak diabli. Ale nie byłam a taka idiotka, eby sie
do tego przyznac.
- Nie - zaprotestowałam słabo. - Nie chce. Tak nie wolno. W Pary u mówiłas cos
innego - przypomniał mi Jason.
- Hm, sama nie wiem - powiedziałam, nadal starajac sie odwracac od niego mrowiace
usta, w razie gdyby znów spróbował mnie przekonywac. - Nigdy nie byłam w Pary u. Prosze,
pusc mnie...
Chwile pózniej, ku mojemu zdziwieniu, faktycznie mnie puscił. Ale nie dlatego, e go
o to prosiłam. Puscił mnie, bo Gabriel Luna akurat on! - pojawił sie znikad i szarpnieciem
odsunał ode mnie Jasona.
- Zdaje sie, e ta młoda dama prosiła, ebys ja puscił - odezwał Nie ze swoim
czystym, brytyjskim akcentem.
Wow! Z minuty na minute robiło sie coraz bardziej, jak w jakims romansie Fridy! I to
w taki przyjemny sposób.
- Co, u diabła... - burknał Jason, sprawdzajac, czy skórzana kurtka nie podarła sie w
miejscach, gdzie szarpnał za nia Gabriel.
Za kogo ty sie masz?
- Za przyjaciela Nikki - odparł chłodno Gabriel. PeeN! Gabriel Luna sam przed chwila
nazwał siebie PeeNem!
A do mnie odezwał sie o wiele cieplejszym, pełnym troski głosem.
- Nic ci nie jest, Nikki?
Pokreciłam głowa, głaszczac Cosabelle, której niespecjalnie sie podobało, e została
prawie rozpłaszczona miedzy nami, a teraz warczała na Justina z cała gwałtownoscia
kilogramowego rottweilera.
Nic mi nie jest. Tylko martwie sie... No wiesz. e ktos mógł nas zobaczyc.
Oczywiscie, miałam na mysli Christophera - i Lulu. Kiedy to po - wiedziałam, Justin
rozejrzał sie dookoła, jakby dopiero teraz do niego dotarło, e stoimy na rogu dosyc ruchliwej
ulicy. Ale ani razu nie zerknał w strone wielkich okien w budynku za nami. Łajdak! A mo e
bydle to własciwsze słowo? Bede musiała sprawdzic w romansach Fridy.
- No własnie - podchwycił Gabriel, zauwa ywszy nagła paniki; Jasona. - Paparazzi
moga sie zjawic lada chwila. Kiedy tu jechałem, wydawało mi sie, e widze jednego za
rogiem.
To wystarczyło, eby Jason rzucił:
- Zadzwonie do ciebie pózniej, kotku.
A potem podniósł kołnierz kurtki i odszedł szybkim krokiem.
Cos niesamowitego! O Lulu, rzekomo swojej dziewczynie, w ogóle nie pomyslał. Ale
paparazzich wystraszył sie tak bardzo, e z miejsca zwiał! Co za pacan. Czy dran. Czy jak to
sie nazywa.
Gabriel popatrzył na mnie i zapytał:
- Naprawde nic ci nie jest, Nikki?
Wytrzeszczyłam na niego oczy, a potem obejrzałam sie na Karla. który gapił sie na
nas z lekko otwartymi ustami, zaciskajac palce na telefonie komórkowym, jakby własnie miał
zamiar dzwonic na policje. Napotkawszy moje spojrzenie, szybko schował telefon.
- Wszystko w porzadku - powiedziałam do Gabriela. - Serio Tylko... musze wracac.
Do szpitala. Ja... Nie powinnam była tak wczesnie wychodzic i... No, po prostu musze wrócic.
- Rozumiem - rzekł Gabriel tym samym spokojnym tonem, którym wspomniał o
paparazzich. - Własnie stamtad jade. Postanowiłem zajrzec i zobaczyc, jak sie czujesz, i
zastałem tam istny cyrk, bo zniknełas. Wymknełas sie w nocy troche sie zabawic?
Popatrzyłam na niego, nie rozumiejac, o co mu chodzi. Wyniknełam sie, eby sie
zabawic? Nie, zostałam porwana przez dwójke SZT SS przebranych za chirurgów.
Ale potem dotarło do mnie, jaka scene zobaczył, nadchodzac - stoje przed swoim
domem (no có , przed domem Nikki Howard) i całuje sie z Justinem Bayem - i jak to musiało
wygladac.
Poczułam, e sie czerwienie po korzonki włosów.
- N - nie - zajaknełam sie. - To nie było tak. Zupełnie nie. To Lulu! Lulu Collins i
Brandon Stark...
Urwałam, bo widziałam po jego minie, e tylko pogarszam sytuacje.
- Słuchaj, po prostu musze wracac - powiedziałam, unikajac jego wzroku. - To... Na
razie.
Zawróciłam, z Cosabella w ramionach, i ruszyłam w strone Centre Street.
Zanim zda yłam zrobic pierwszy krok, powiedział;
- Lepiej nie. Nie ma adnych taksówek.
- Rzadko sie pojawiaja o tej porze - zawołał od drzwi wejsciowych Karl, który bez
najmniejszego za enowania podsłuchiwał. - Wszyscy jada do centrum do pracy. Mo e za
godzine.
Za godzine! Nie mogłam czekac tak długo! Musiałam wracac doi szpitala! Zwłaszcza
jesli to, co powiedział Gabriel, było prawda i „panował tam istny cyrk”. Po co sie
zatrzymałam, eby sprawdzac maile na pozbawionym jakichkolwiek zabezpieczen
komputerze Nikki? Trzeba było poszukac komórki i zadzwonic do rodziców, i powiedziec im,
eby sie nie martwili. Mogłabym po yczyc komórke Karla... Zreszta, niewa ne. Po prostu
musiałam sie dostac do centrum...
- Nie ma sprawy - powiedziałam głosem, który nie wiedziec czemu zaczał mi dr ec. -
Pojade metrem.
- Nie mo esz jechac metrem - odparł Gabriel.
Poradze sobie - zapewniłam, zawracajac w strone Boome Street. Przecie znałam te
okolice i doskonale wiedziałam, gdzie jestem. Wcale nie byłam pewna, czy sobie poradze, ale
co innego mi pozostawało? - Złapie szóstke przy Bleecker i podjade do Czternastej ulicy, a
reszte drogi przejde na piechote. To nie tak daleko.
Siegnełam do kieszeni po portfel i karte do metra i dotarło do mnie, e to wcale nie
moje kieszenie, ale kieszenie Nikki Howard.
I e sa puste.
- O nie - jeknełam. Nie miałam portfela. Ani nawet karty do melin Super. Po prostu
super.
- Nic nie szkodzi - zapewnił mnie Gabriel - bo przecie i tak nie mo esz jechac
metrem.
Ju chciałam powiedziec, e oczywiscie, moge - no bo niby dlaczego nie? - ale zanim
wypowiedziałam pierwsze słowo, ktos mnie złapał za ramie.
Sadzac, e to Justin Bay (znowu), obróciłam sie, przekonana, e znów bede sie
musiała bronic przed jakims rozmiekczajacym kolana francuskim pocałunkiem.
Lecz zamiast Justina zobaczyłam grupke dziewczyn z podstawówki, w kraciastych
spódniczkach i brazowych sweterkach, które na mój widok natychmiast zaczeły głosno
piszczec.
- Mówiłam ci, Tiffany! - wrzasneła ta, która trzymała mnie za ramie; uroczo
piegowata dziewieciolatka ze staroswieckimi warkoczami. - To ona! Patrz!
I wskazała palcem wysoki na cztery pietra plakat na scianie polskiego budynku -
plakat, na którym widniała Nikki Howard w bikini, zachecajac przechodniów do odwiedzania
nowego Stark Megastone w SoHo.
- Widzicie? Mówiłam wam! To ona! - piszczała Pieguska, o mało mi nie wyrywajac
ramienia ze stawu. - Nikki, Nikki, dasz mi swój autograf?
- Ja te chce autograf, Nikki! - krzykneła Tiffany, wciskajac mi pod nos długopis i
zeszyt do francuskiego. - Podpisz sie dla mnie, och, prosze!
- Dziewczynki! - Zakonnica, która najwyrazniej powinna sie opiekowac cała ta grupa,
ale chyba zdecydowanie nie doceniła władzy, jaka nad jej młodymi podopiecznymi miała
pewna superrnodelka, bezskutecznie nawoływała je do porzadku. - Przestancie! Przestancie
natychmiast! Prosze dac spokój tej pani!
A niby czemu miały mi dac spokój, skoro dowód na to, e jestem Nikki Howard,
wisiał po przeciwnej stronie ulicy?
Ciagneły mnie za akiet, co groziło, e Cosabella zaraz spod niego wypadnie. Kto wie,
co by zrobiły, gdyby Gabriel i Karl nie przyszli mi z pomoca? W jednej chwili atakowały
mnie wrzeszczace dziewczynki, a w drugiej odzwierny mnie przed nimi zasłaniał, a Gabriel
odciagał od nich niemal siła, tłumaczac cierpko:
- Widzisz ju , dlaczego nie mo esz jechac metrem? Przynajmniej jesli nie masz
kominiarki.
To był art.
Ale sytuacja wcale nie była specjalnie zabawna. Bo on przecie miał racje. Nigdy ju
nie uda mi sie pojechac metrem w roli anonimowej mieszkanki Nowego Jorku. Od tej pory
bede jezdziła jako Nikki Howard, supermodelka. Chyba e zaczne nosic ze soba wielka
tablice z napisem: „Ja naprawde nie jestem nia. Nie proscie mnie o autograf.
Musiałam zrobic naprawde zrozpaczona mine, bo sekunde pózniej Gabriel lekko mnie
uscisnał tym ramieniem, którym mnie obejmował, i powiedział:
- Niewa ne. Podwioze cie.
I wskazał jasnozielona. vespe, która stała na kolistym podjezdzie przed kamienica.
Tak własnie. Vespe.
Najbardziej obciachowy rodzaj transportu na swiecie. To znaczy według chłopaków z
Ameryki.
Ale Gabriel nie był Amerykaninem. I najwyrazniej zupełnie go nie obchodziło, czy
jakis Amerykanin uzna jego motor za objaw kompletnego zniewiescienia.
- Mam kaski - zapewnił, mylac moje zdumienie z troska o bezpieczenstwo.
- Okej - powiedziałam słabym głosem. Chciałam ju tylko uciec przed wrzeszczacymi
fankami Nikki Howard - które nadal powstrzymywali Karl i zdenerwowana zakonnica - i
przed ta jej szalona współlokatorka, i chłopakiem( - ami), i przed tym poddaszem, i przed tym
wielkim plakatem na budynku po drugiej stronie ulicy by wreszcie wrócic do rodziny.
I było mi wszystko jedno, jak sie tam dostane.
- Prosze. - Gabriel podał mi kask i pomógł mi go wło yc. Szwy nie zabolały, co mnie
ucieszyło.
Potem pomógł mi wsiasc ma motor i pokazał, gdzie mam oprzec stopy.
- Trzymaj sie mnie - powiedział. Wiedziałam, e to znaczyło, e mam go objac w
pasie. Jeszcze nigdy nie obejmowałam w pasie adnego faceta. To znaczy, pomijajac
wszystkich facetów, z którymi sie całowałam w czasie ostatnich dwudziestu czterech godzin -
chocia inicjatywa nie wychodziła z mojej strony.
Zanim jednak zda yłam sie zdenerwowac tym, co miałam za moment zrobic, kilka
dziewczynek wyrwało sie Karlowi i zakonnicy. Suneły w moja strone z wrzaskiem: - Nikki!
Nikki! Gabriel odpalił motor. Szarpneło, wiec musiałam sie go przytrzymac , eby nie
poleciec do tyłu.
No to jedziemy! - powiedział. I pojechalismy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz