sobota, 28 lipca 2012
#3
W obronie przed depresją puściłam sobie film. Wybrałam Dziś 13, jutro 30, ponieważ za sprawą rodziców czułam się strasznie stara. Liczyłam na to, że zabawne sceny ze szczęśliwymi momentami poprawią mi humor. Co jakiś czas słyszałam płynące z dołu krzyki. Kiedy mój zegar wskazał północ, rodzice znowu zaczęli się kłócić. - No to wszystkiego najlepszego, Ellie - mruknęłam przybita. W ciągu kolejnej minuty dostałam osiem wiadomości z różnymi wersjami życzeń urodzinowych, niektóre z mocno rozbudowaną interpunkcją, a dwie w rodzaju „kucham cię, małpo". Postanowiłam, że pierwsze minuty siedemnastego roku życia spędzę na zewnątrz, tak więc wymknęłam się z domu i usiadłam na ganku. Oparłam się o jedną z kolumn i wzięłam głęboki oddech. Powietrze było chłodne, ale miałam na sobie bluzę, a pod nią podkoszulek. Siedziałam tak trochę, skubiąc paznokcie, a potem wstałam i zeszłam podjazdem na chodnik. Postanowiłam przejść się kawałek. Przydałby mi się pies. Naprawdę.
Zastanawiałam się przez chwilę: samochód czy pies... Tak, samochód. Nie spodziewałam się, że dostanę go zaraz następnego dnia, może raczej w weekend. Miałam wielu znajomych, którzy nie dostali samochodu na urodziny -którzy w ogóle nie dostali samochodu, nie wspominając już o tym, żeby mogli po prostu wybrać sobie jakiś, więc nie miałam co narzekać. Za to wielu moich rówieśników żyło z rodzicami, którzy nie wrzeszczeli na siebie. Każdy składał jakąś ofiarę. Usłyszałam przed sobą ciche warczenie i przystanęłam. Nie brzmiało to jak buczenie silnika, a poza tym nie widziałam świateł żadnego samochodu. Wpatrywałam się w ciemność. Latarnia nade mną zabzyczała i zgasła. Nie widziałam nic poza rogiem ulicy i kilkoma metrami szerokiego trawnika sąsiada. Przypomniało mi się morderstwo pana Meyera. Może to nie był taki dobry pomysł, żeby iść na spacer po północy? - Na co się patrzysz? Krzyknęłam cicho i odwróciłam się z mocno bijącym sercem. To był Will, który pojawił się znikąd. Wyglądał na zmartwionego i zdeterminowanego, co starał się ukryć. - Co ty tu robisz? - zapytałam ze ściśniętym gardłem. - A ty? - odpowiedział pytaniem. -Ja tu mieszkam! Nagle przyszła mi do głowy straszna myśl. Pierwszy raz spotkałam Willa dzień przed śmiercią pana Meyera. Nie, nie, nie. To absurdalne. Will był tylko przystojnym dziwnym facetem, który pojawia się przypadkiem tam gdzie ja. To jeszcze nie znaczy, że jest mordercą. Czy mama nie dała mi w prezencie na święta gazu łzawiącego w aerozolu? Co ja z nim zrobiłam? - Dlaczego spacerujesz sama w nocy? - zapytał, wytrącając mnie z zamyślenia. - Nawet jeśli tu mieszkasz, to chyba trochę późno na samotne włóczęgi.
- Ty też tu jesteś. Lubię wyjść z domu w nocy. To mnie relaksuje. Uśmiechnął się szerzej tym swoim uroczym uśmiechem. Jakby sądził, że tak jest zabawnie. - Większość ludzi denerwowałaby się w takiej sytuacji. Z rękoma opartymi na biodrach zapytałam: - A powinnam tak się czuć? -Jak? - Zdenerwowana? - Być może. - Ty nie wyglądasz na zdenerwowanego. -Ja potrafię zatroszczyć się o siebie. - Uśmiech na jego twarzy nie był już taki pogodny. -Jeszcze nie spotkałam dziwniejszego chłopaka -a wierz mi, każdy jest dziwaczny, więc coś to znaczy. -Gdy zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam, miałam ochotę walnąć twarzą w mur. Często rozpuszczałam język, zamiast przebierać szybko nogami. Roześmiał się. - Przynajmniej jesteś szczera. - Mówią, że to zaleta. - Odwróciłam się, by wrócić do domu. Uznałam, że już czas. - Wyświadcz mi przysługę i zostaw mnie w spokoju. Wiem, że w każdej chwili możesz się zabawić w Teda Bundy'ego. - Rozejrzałam się w nadziei, że na ganku któregoś z okolicznych domów zapali się światło i ktoś wybiegnie ze strzelbą. Z drugiej strony wiedziałam, że nie mam aż tyle szczęścia. - Boisz się mnie? - Will przyspieszył.
- Czy sugerujesz niewinnie, że powinnam się ciebie bać? Już nie wystarczy „zdenerwowana"? - Byłam tylko cztery domy od swojego podwórka. - Nie, ale... słyszałaś kiedyś powiedzenie „Odważni nie żyją wiecznie, ale ostrożni w ogóle nie żyją"? - Nie słyszałam, ale zapamiętam je. Dzięki za edukację w zakresie przysłów, mój skradający się przyjacielu. Niespodziewanie zagrodził mi drogę ręką, wpatrzony przed siebie w ciemność. Stał napięty, a coś mi mówiło, że powodem tego wcale nie jest nocny chłód. Podążyłam za jego spojrzeniem, lecz na ulicy przed nami nic nie zobaczyłam. Powiew wiatru podrzucił kilka opadłych liści. Poczułam dziwną woń, jakby zapach jajek i dymu. - Czujesz to? Co się dzieje? Wsunął się przede mnie, tak by znaleźć się między mną a tym, w co się wpatrywał. - Nie możesz jeszcze zajrzeć do Mroczni. - Gdzie zajrzeć? Jakie mroczki? - Zerknęłam ponad jego ramieniem. Wydało mi się, że jakiś cień przeciął drogę, lecz kiedy zamrugałam, już nic nie zobaczyłam. Było zbyt ciemno. On wciąż wpatrywał się w coś w ciemności. - To nie jest właściwa pora! Odejdź. Nie obchodzi mnie, że jest po północy - nie można jej dotknąć, chyba że jesteś przygotowany na konsekwencje. Nie miałam wątpliwości, że nie mówi do mnie. Nagle przestraszyłam się tego, że choć znam jego imię, to nie mam pojęcia, kim jest. Mógł być jakimś ćpunem. Do tej pory widziałam tylko ludzi po trawce albo po alkoholu i nie wiedziałam, jak zachowuje się człowiek na
przykład po grzybkach lub po czymś jeszcze gorszym. Poczułam dreszcz strachu. - Hej, co ty brałeś? Mam dość. Wracam do domu. Chciałam się odwrócić, ale zatrzymał mnie. - Nie, zaczekaj. Znowu usłyszałam głuche mruczenie, tym razem głośniejsze. Warczenie? Czy gdzieś tam w ciemności czaił się pies -duży pies? Pomyślałam o ataku wściekłego psa. Ale skoro był na tyle blisko, że go usłyszałam, to powinnam go też zobaczyć. Znów dobiegło mnie warczenie, a zaraz potem odgłos ciężkich kroków - jakby nadchodził T. rex z Parku Jurajskiego. - Co to jest? - zapytałam niepewnie, przeczesując wzrokiem ciemność. Czułam się tak, jakbym znalazła się na jawie w jednym z moich koszmarów. Kręciło mi się w głowie, strach zmroził mnie od wewnątrz. Nie wiadomo skąd na moją twarz naparł gorący oddech, cuchnący jak padlina. Odwróciłam się gwałtownie, krztusząc się. - O mój Boże! - jęknęłam i zakryłam dłonią usta. - Chodź tutaj! - powiedział powoli Will i wyciągnął do mnie rękę, lecz sam pozostał na miejscu. Niepokój, już wcześniej widoczny na jego twarzy, jeszcze się pogłębił. Teraz chłopak sprawiał wrażenie przestraszonego, co mnie przeraziło. - Nie ma mowy! - zawołałam i odsunęłam się od niego. Jego strach zamienił się w frustrację. - Nie krzycz, bo sprowokujesz go do ataku. Teraz już zupełnie spanikowałam. - Odwal się! - wrzasnęłam i chciałam pobiec, lecz Will chwycił mnie za ramię. Próbowałam się wyrwać,
lecz miał zdumiewająco mocny chwyt. Jakbym ciągnęła za sobą ciężarówkę: nie ruszyłam go z miejsca nawet na centymetr. Kto może być tak silny? Spróbowałam odgiąć mu palce, ale też nie dałam rady. - Czas skończyć tę grę - powiedział, a ja poczułam zimny dreszcz. Bez problemu przyciągnął mnie do siebie i przyłożył dłoń do mojego czoła. Oślepił mnie błysk białego światła. Poczułam, że zaraz coś rozsadzi mi czaszkę. Wydawało mi się, że ziemia kręci się i kołysze, a ze wszystkich stron - nie wiadomo skąd - spadł na mnie okrutny wiatr. Kolana ugięły się pode mną, ale Will podtrzymał mnie pewną ręką. Światło zniknęło równie nagle, jak się pojawiło, gdy tylko Will mnie puścił. Zatoczyłam się do tyłu i klapnęłam na tyłek. Wszystko przede mną było rozmazane, ale mogłabym przysiąc, że dostrzegłam ciemne skrzydła rozłożone szeroko nad moją głową. Kiedy zamrugałam, zobaczyłam tylko niewyraźną postać Willa w miejscu, gdzie wcześniej, jak mi się wydawało, widziałam skrzydła. Czułam się okropnie obolała, jakbym przebiegła kilka kilometrów, ale jednocześnie pełna energii. Powietrze zadrgało od jakiegoś pędu, potem ziemia, aż wreszcie każdy centymetr mojego ciała poczuł mrowienie, jak-bym poruszała się sto kilometrów na godzinę, a przecież tkwiłam w miejscu. Przez chwilę powietrze wokół mnie wydawało się lepkie, lepkie i zadymione; zacisnęłam mocno powieki i zaraz otworzyłam oczy, by odzyskać ostrość widzenia. Po chwili się udało. Siedziałam wpatrzona w chodnik, rozcierając czoło. -Ellie! Otrząsnęłam się z oszołomienia i znowu zobaczyłam Willa. Świat wyraźnie pojaśniał, a ja widziałam wszystko
bardzo dokładnie. Zdumiałam się tym, jak dobrze radzę sobie w ciemności - dostrzegałam każdy listek na krzewach sąsiada, każdy szczegół dachu. I wtedy zobaczyłam tego potwora: był podobny do psa, ogromnego psa z gęstą czarną sierścią, który w kłębie mógł mieć półtora metra. Stał na czterech nogach, miał nieproporcjonalnie dużą głowę i pysk pełen paskudnie wyglądających zębów. Jego łapy wielkości podeszew słonia były zakończone pazurami, które mogłyby rozerwać człowieka na pół. Nie bałam się go. Czułam przepływający przeze mnie spokój, a mój umysł błyskawicznie analizował sytuację. Płynęły przez niego dziwne wspomnienia i myśli, które nie należały do mnie: twarze i przemoc, które oglądałam dawno temu, w innych czasach. Potwór skoczył w moim kierunku z wystawionymi pazurami i zamachnął się, lecz Will wyrósł jak spod ziemi między nim a mną. Chwyciwszy bestię za przednią łapę, kopnął ją z całej siły w pierś, tak że wpadła na skrzynkę na listy, roztrzaskując ją w drobny mak. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że w ogóle nie powinnam była tego zobaczyć, a jednak zobaczyłam. Podeszłam do przodu, patrząc, jak potwór wstaje - wydawał przy tym niskie, gniewne pomruki. Wyciągnęłam przed siebie ręce i siłą woli przywołałam broń. Błysnęło migocące światło i w moich dłoniach znalazły się bliźniacze kopesze. Ich wygięte srebrne klingi połyskiwały jasno. Zerknęłam na Willa. Teraz widziałam wyraźnie misterne czarne tatuaże wychodzące spod jego koszuli w dół prawego ramienia. Pamiętałam te piękne symbole wplecione w spiralny wzór, ponieważ widziałam je już wcześniej - innymi oczami, w innym czasie.
Moje myśli były spokojne i przerażająco klarowne. Na moją komendę klingi mieczy eksplodowały białym płomieniem. Oślepiające światło pochłonęło srebrne ostrza i poczułam płynącą przeze mnie moc. Moje dłonie zacisnęły się na chłodnych, jakże znajomych rękojeściach, gdy zapach srebra i starej krwi podrażnił wyostrzone zmysły. Dobrze się czułam z mieczami w dłoniach -jakbym objęła dawną przyjaciółkę. Potwór zaczął mnie okrążać, a z jego gardła płynęły pomruki i nieziemskie syczenie. Jego oczy przypominały wypełnione ciemnością bezdenne doły osadzone głęboko w zdeformowanej strasznej czaszce. Utkwiłam w nich wzrok bez odrobiny strachu czy wahania. Poruszając się razem z bestią, tak by nie znalazła się za mną, rzuciłam jej wyzwanie głosem, który nie wydawał się już mój: - Przyjdź po mnie! Podobny do wilka potwór zaatakował z wyszczerzonymi kłami i wystawionymi pazurami. W ostatniej chwili zdołałam usunąć się na bok, tak że zębiska zacisnęły się na kapturze bluzy zamiast na moim gardle. Bestia szarpnęła za materiał, ciągnąc mnie niebezpiecznie i warcząc, a potem przyciągnęła do siebie łapą, by ugryźć mnie w twarz. Uderzyłam ją łokciem w nos na tyle moc-no, że jęknęła i przysiadła na tylnych łapach. Wtedy wy-mierzyłam z góry cios łokciem w czaszkę i usłyszałam chrzęst, lecz potwór tylko szarpnął mocniej za kaptur, rozrywając materiał. Nieoczekiwanie rzucił mnie na ziemię. Leżąc, spojrzałam w górę. Will trzymał potwora za gardło i napierał na niego mocno łokciem, zmuszając do cofnięcia się. - Teraz! - krzyknął.
Bestia rzuciła się niczym ogromny pitbul i wyrwała z jego uścisku. Moje spojrzenie skupiło się na celu, a umysł wyraźnie dostrzegł szansę. Wstałam szybciej, niż zabiło mi serce, i wepchnęłam ognisty miecz w miękkie gardło potwora i dalej - aż czubek przebił wierzchołek jego czaszki. Łapy ugięły się pod bestią, a jej futro zamigotało i zaraz zapłonęło. Stało się to bardzo szybko. Ogień pochłonął kosiarza i wchłaniał w swoje białe światło, aż wreszcie zniknęła głowa i nie zostało nic poza kupką popiołu widoczną w miejscu, gdzie stała bestia. A potem otoczyły mnie cienie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz