sobota, 28 lipca 2012
#11
Do siódmej razem z mamą i Kate uporałyśmy się z większością dekoracji. Wcześniej Landon i Chris przykleili do sufitu w salonie serpentyny i wiszące gwiazdy. Starałam się zachować dystans wobec Landona, ale on jakby zapomniał o tym, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Pomógł nam zawiesić elementy dekoracji w wyższych miejscach i zainstalował papierowe latarnie na patio. Później pognałam na górę wziąć prysznic i włożyć nową sukienkę. Mój skrzydlaty naszyjnik stanowił idealne dopełnienie. Kate pomogła mi się uczesać, a potem ja jej, i gdy już byłyśmy gotowe, zeszłyśmy do chłopaków, żeby zaprezentować się w nowych ciuchach. Landonowi i Chrisowi spodobały się nasze sukienki, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. - Wyglądasz świetnie, Ellie - skomentował Landon. - Dziękuję! - odparłam rozpromieniona. - Kate, nie uważasz, że twoja sukienka trochę za dużo odsłania? - zapytała mama i posłała jej dziwne spojrzenie.
Kate tylko wzruszyła ramionami. - Cycków nie widać. -1 szkoda - rzucił Chris, za co trzepnęła go w ramię. Nadszedł wieczór, zapaliliśmy papierowe latarnie i podwórko z tyłu domu zamieniło się w roziskrzoną scenę. Światło latarni migotało w wodzie basenu. Za naszym podwórkiem wyrastał las, który ciągnął się aż do niedużego jeziorka już poza granicą naszej dzielnicy. Smugi księżycowego światła przedzierały się między gałęziami drzew, srebrząc trawnik. Czułam się przeszczęś-liwa. Ogromnie podekscytowana uściskałam wszystkich i wyraziłam swoje podziękowania. Kiedy tata wrócił do domu, wyciągnęłam go na zewnątrz, żeby zobaczył, jak wszystko urządziliśmy. Jednak wyraz jego twarzy sprawił, że od razu zmarkotniałam. - Czy to wszystko jest naprawdę potrzebne? - Tato, są moje urodziny - nie poddawałam się. - Nie podoba ci się? - Absurdalne wymysły. - Po prostu zawiesiliśmy papierowe latarnie. Coś drgnęło w jego spojrzeniu, coś mrocznego i głębszego niż gniew, coś podobnego do cieni przemykających w głębi jego oczu. Zamrugałam zdziwiona. Ojciec pokręcił głową i tamto spojrzenie zniknęło. - Naprawdę nie wiem, czym się tak ekscytujesz. Wyśmiałabym absurdalność jego uwagi, gdyby nie to, że byłam bliska łez. - Są moje urodziny. - Czy nie jesteś już trochę za duża na urodzinowe przyjęcia? Jeszcze przez kilka bolesnych chwil patrzył mi w oczy, a jego górna warga drgała mocno. A potem z jego ust
wydobył się nieokreślony dźwięk i ojciec zaraz poszedł w drugi koniec patio, żeby spojrzeć na burgery wyłożone na grillu. Wciągnął głęboko powietrze znad grilla - z miną tak obojętną, jakby przed chwilą wcale nie złamał mi serca. Dlaczego powiedział coś tak bolesnego i lekceważącego? Czy nie rozumiał, jak ważne jest dla mnie przyjęcie urodzinowe? Czy nie byłam ważna dla niego? Zacisnęłam mocno usta, by powstrzymać łzy i nie rozmazać makijażu, i odeszłam energicznym krokiem do domu. W kuchennym barku mama wystawiła cudowny dwupoziomowy tort i wyniosła do jadalni wszystkie wysokie stołki, żeby ludzie nie musieli wspinać się po swój kawałek. Chris przyniósł głośniki; podłączył laptop i chwilę później dom wypełniła rytmiczna muzyka. Prawie zapomniałam, jaki okrutny był dla mniej ojciec. Prawie. O ósmej zaczęli schodzić się goście. Kate z radością pełniła funkcję hostessy i przyjmowała kolejne osoby w drzwiach, skąd prowadziła je przez hol do salonu. Przyjaciele zachwycali się moim wyglądem i ściskali mnie, zanim poszli dalej - skosztować mojego tortu i muzyki. Kiedy dom już się prawie wypełnił, zjawili się Evan i Rachel. Ucieszyłam się też na widok Josie Newport, która oczywiście przybyła ze swoją świtą. Miała na sobie słonecznie żółtą koktajlową suknię, a jej kasztanowe włosy opadały kaskadą loków na opalone ramiona. Przywitała mnie uśmiechem i uścisnęła, życząc wszystkiego najlepszego. O dziesiątej trzydzieści dom i podwórko z tyłu wypełniły się licealistami. Rodzice wycofali się na górę -ponieważ na parterze zrobiło się dla nich zbyt tłoczno - co mnie ucieszyło. Nikt nie chce, żeby rodzice wałęsali się po ich urodzinowej imprezie. Chodziłam od
grupy do grupy, zagadując i tańcząc, aż nagle stanęłam jak wryta: Will. Przyszedł, naprawdę. Zdumiałam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam, że ma na sobie czarne spodnie i dopasowaną granatową jedwabną koszulę z rozpiętymi górnymi guzikami, bez krawata. Zza kołnierzyka wystawał tylko fragment tatuażu. Zanim zdążyłam podejść, przykleiła się do niego jedna z przyjaciółek Josie, Harper - czy też Harpia, jak ją nazywaliśmy za jej plecami. Uśmiech zamarł mi na ustach, kiedy zobaczyłam obojętny wyraz jego twarzy. Harper objęła Willa ramieniem i zaczęła przedstawiać innym gościom. Stojąca za nimi Kate zrobiła komiczną minę i wykonała odpowiedni gest, który wywołał mój uśmiech. Gdy wreszcie Will spojrzeniem wyłowił mnie z tłumu, bez słowa odessał się od Harper i podszedł do mnie. W odpowiedzi na nietęgi wyraz jej twarzy posłałam zwycięski uśmiech. Uznałam, że może wreszcie Harpia nauczy się, że świat nie należy do niej. Nie żebym chciała zagrabić czyjeś terytorium. No, może troszeczkę. Kate, mijając mnie, zatrzymała się i zaskrzeczała do mojego ucha: - Nie mogę uwierzyć, że Josie przyprowadziła Harpię Knight - szepnęła poirytowana. - To straszna jędza. Roześmiałam się i kiwnęłam głową, chociaż nie miałam pojęcia, co ma na myśli. Kate odpowiedziała szerokim uśmiechem, błyskając lśniącymi zębami, i poszła dalej. Will nachylił się i szepnął mi do ucha: - Wyglądasz bosko. - Dziękuję - odpowiedziałam i zaraz przygryzłam wargę, czując, że się czerwienię. - Ty też wyglądasz ekstra. Skąd masz tę koszulę?
- Od przyjaciela. - To ty masz przyjaciół? - Nie bądź taka zdziwiona. Mam sporo lat. Musiałem znaleźć kogoś, kto mnie lubi. Padło na Nataniela. - No to fajnie - powiedziałam i uszczypnęłam go w policzek. - Robił dla ciebie zakupy. Jesteście jak najlepsi przyjaciele. Odsunął mnie delikatnie i rozejrzał się po pokoju. - Dobra, wystarczy tego. Obdarzyłam go uśmiechem i położyłam dłoń na jego biodrze. - Wyglądasz na spiętego. - Poczułem się dziwnie, wchodząc frontowymi drzwiami. - No jasne - odparłam z uśmiechem. - Powinieneś był raczej wejść przez okno, bo to ci wychodzi najlepiej. Uśmiechnął się krzywo i spojrzał na mnie. - Brałem pod uwagę taką opcję. - Mogłeś też zeskoczyć z dachu prosto na patio. - Nie preferuję takich spektakularnych wejść. Nie lubię zwracać na siebie uwagi. Roześmiałam się. - No to raczej słabo się starasz. Zignorował uwagę i wziął do ręki mój naszyjnik. - Cieszę się, że go nosisz. - Pasuje do sukienki. - To prawda - odpowiedział z uśmiechem. Spojrzałam ponad jego ramieniem i zobaczyłam Harper, która rozmawiała z jakąś dziewczyną, zerkając na nas z drwiącym uśmiechem. Odwróciłam się do Willa. - Zjesz tortu?
- Nie, dzięki. - No nie, spróbuj chociaż. Jest naprawdę dobry. - Nie zważając na odpowiedź, chwyciłam go za ramię i poprowadziłam do kuchni. Uśmiechnęłam się do kilku dziewczyn, które właśnie nakładały sobie porcje, wpatrzone w Willa. Tymczasem on zachowywał się obojętnie, jakby nie obchodziło go, że ma takie powodzenie. - Naprawdę dziękuję za ciasto - powiedział ze wzrokiem utkwionym w słodkim arcydziele. - Na pewno? - zapytałam rozczarowana. - Ja spróbuję. - Ukroiłam sobie kawałek i zaczęłam jeść. - Wiesz, nudny jesteś. -Wszystko, tylko nie to. To ty paradujesz w swojej nowej sukieneczce i udajesz, że jesteś normalną dziewczyną. To jest naprawdę nudne. Pokazałam mu język. - Bo j e s t e m normalną dziewczyną - bez względu na to, co mówisz, i zamierzam cieszyć się swoimi urodzinami. W końcu tylko raz ma się siedemnaście lat. -Ja mogłem mieć raz siedemnaście lat - powiedział - ale ty ciągle obchodzisz siedemnastkę. Po chwili dotarło do mnie znaczenie jego słów. -W każdym razie pamiętam tylko te urodziny, więc nie zepsuj mi ich. - Przepraszam - zmitygował się, czym mnie zaskoczył. - Nie chciałem cię zasmucić. - Przyglądał mi się przez chwilę, a potem wziął mnie za rękę. - Cieszmy się przyjęciem. - Zaraz, zaraz - powiedziałam i porwałam resztkę mojego tortu. Zjadłam do końca i wyrzuciłam plastikowy talerzyk do kosza.
W przejściu z kuchni do salonu natknęliśmy się na Lan-dona. Spojrzał na mnie, a potem na Willa, który trzyma! mnie za rękę, i jego oblicze przybrało wyraz pogardy. Bez słowa przepchnął się obok nas i wszedł do kuchni. W salonie Will odwrócił się do mnie i powiedział: - Twoja przyjaciółka miała rację. - Co masz na myśli? - zapytałam, odurzona jego zapachem. -Jest zazdrosny. -Och. Landon. - Skąd wiesz, co powiedziała Kate? - Mam bardzo dobry słuch. - Podsłuchiwałeś? - zapytałam bez złości. - Tak trochę - odparł i uśmiechnął się szeroko. - Właściwie to jeszcze nie przedstawiłam cię Kate. I chyba tylko dlatego nie uważa cię za dziwaka. - Kiedy mnie pozna, to może stwierdzi, że jestem całkiem interesującą osobą - odpowiedział. Przewróciłam oczami i poprowadziłam go na patio. Już z daleka usłyszałam wdzięczny śmiech Kate, która stała z kilkoma osobami. Pomachała do nas. Wszyscy po raz milionowy złożyli mi życzenia, a Kate wyciągnęła rękę do Willa. - Chyba jeszcze nie poznaliśmy się oficjalnie - powiedziała. -Jestem Kate. - Will. Miło cię poznać. Pozostali też się przedstawili i pogrążyliśmy się w rozmowie, której, o czym wiedziałam, za kilka minut nie będę już pamiętać. Will, ku memu zaskoczeniu, przyjął rolę uważnego słuchacza. Sypał dowcipami i rozmawiał z innymi, przez cały czas mając mnie na
oku. Z zadowoleniem stwierdziłam, że trudno byłoby go uznać za dziwaka. Zjawiła się Josie w towarzystwie Harper. Objąwszy mnie, pocałowała w policzek. -Jak się masz, Ellie? -W porządku, Josie - odpowiedziałam uradowana. -Cieszę się, że przyszłaś. Dobrze się bawisz? - Tak - odparła. - Świetna impreza i ekstra dekoracje. A sukienka bombowa! - Dzięki! Dekoracjami zajęli się chłopcy. - W końcu od tego są, prawda? - odpowiedziała Josie ze śmiechem. A potem, patrząc na Willa i potrząsając lśniącymi lokami, zapytała: - A kim jest twój przyjaciel? - To Will - odpowiedziałam. - Will, to jest Josie. -Jesteś nowy w szkole? Nie widziałam cię wcześniej. - Zlustrowała Willa odrobinę zbyt uważnym spojrzeniem. - Należysz do drużyny piłkarskiej? - Nie - odpowiedział. - Skończyłem liceum. Studiuję w Michigan. Josie spojrzała na niego uważniej. - Naprawdę? A co? - Ekonomię. - Ciekawe - ożywiła się, muskając zalotnie swoje loki. - To kiedyś będziesz jakimś prezesem zarządu? - Raczej nie - odpowiedział. Josie zmarszczyła brwi. - Mam dla ciebie prezent - powiedziała nieoczekiwanie i pomachała butelkami goldschlagera i doktora Pep-pera, a ja odetchnęłam z ulgą, bo miałam już dość patrzenia, jak flirtuje z Willem. - Czas rozkręcić imprezę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz