niedziela, 29 lipca 2012

#25


Kolejne dni listopada mijały ospale. Kate i Landon nie wspomnieli słowem o incydencie w łazience podczas Halloween, a ja nie chciałam pytać. Jeśli nie mieli ochoty o tym rozmawiać, to mnie to pasowało. Przynajmniej Landon nareszcie zdawał się tracić zainteresowanie moją osobą, tak więc nie musiałam się już martwić, że go zwodzę albo ranię jego uczucia. Którejś nocy po wyjątkowo ostrym treningu tkwiłam przy rozchybotanym biurku w dawnych biurach naszego magazynu, przebijając się przez stos prac domowych, podczas gdy Will siedział pogrążony w milczeniu na zdezelowanym krześle po drugiej stronie biurka. Coraz trudniej było mi nie dać się wylać ze szkoły i jednocześnie polować na kosiarzy. Nie pierwszy raz musiałam zabrać ze sobą na trening pracę domową. Zwykle walczyliśmy, potem odrabiałam lekcje i znowu wracaliśmy do walki. Pomieszanie z poplątaniem. - Wiesz co, jak masz mi tak ciągle zaglądać przez ramię, to może byś mi po prostu w tym pomógł - mruknęłam. -Wszystkim powtarzam, że jesteś moim korepetytorem, zrób więc z siebie jakiś użytek i poucz mnie trochę.
- Przecież jestem użyteczny - odpowiedział. - Słucham cię. Ale nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Prychnęłam. - To prawie podstawowe sprawy. Jestem tumanem, jeśli chodzi o fizykę. - Nie jesteś. -Jestem fizycznym tumanem. Zamrugał. -Ja nie znam się na tym, a nie jestem tumanem. - Dobra, oboje jesteśmy niedouczeni w zakresie fizyki - powiedziałam. - Zadowolony? - Ale uczysz się tego. - Dlatego, że jestem niedouczona. - To nie znaczy, że jesteś tumanem. Miałam wielką ochotę trzepnąć go, ale powstrzymywał mnie szczery wyraz zagubienia na jego twarzy. Może gdybym przywaliła mu między oczy... - Przepraszam - powiedział i wstał. - Siedzę ci na głowie. - Zaczekam na zewnątrz. - Nie musisz wychodzić. - Nie, ale powinienem. Będę w pobliżu. Zostałam sama pogrążona w ciszy. Gdy tylko wyszedł, od razu poczułam, że chcę, żeby wrócił. Zorientowałam się, że siedzę wgapiona w jego krzesło, wręcz odczuwając tę nieobecność. Rozwiązałam kilka kolejnych zadań - a przynajmniej taką miałam nadzieję - gdy usłyszałam muzykę. Była łagodna, lecz na tyle głośna, bym ją usłyszała i zaczęła się zastanawiać, skąd pochodzi. Wstałam i ruszyłam przez zniszczone korytarze w kierunku dźwięku, ale już po kilku krokach w gasną-
cym świetle świat wokół mnie odpłynął. Nie, nie, znowu! Przywarłam plecami do zniszczonej ściany, czując drapanie odchodzącej farby - cokolwiek, żeby tylko nie pozwolić umysłowi zanurzyć się w mroczniejszym czasie. Lecz gdy świat wokół zmienił się, moja twarz zastygła i poczułam, że nie mogę się ruszyć. Jednak nie było we mnie strachu, a jedynie determinacja. Coś błysnęło przede mną, cos' tak oślepiająco jasnego, że musiałam odwrócić wzrok. Ostatni z kosiarzy rozpłynął się w płomieniach. Moje ciało i ubranie miały na sobie siady krwi, ale przynajmniej byłam ubrana w męskie spodnie zamiast tej wstrętnej spódnicy, jaką w świecie ludzi powinnam nosić. Nie widząc przed sobą żadnych innych wrogów, poszłam dalej w głąb zamku; szlam krętymi korytarzami, których mrok rozjaśniał tylko mój anielski ogień. Płonące klingi mieczy z powodzeniem zastępowały pochodnie. Zatrzymałam się, badając okołicę umysłem, i wyczułam w pobliżu jakąś'moc. Rosła i zanikała, i znowu rosła. Jednak był to tylko jeden ślad, a zatem nie chodziło o walkę. Poszłam tym tropem, wspinając się po schodach, a potem dalej przez przejście wyższe niż wszystkie, przez które przechodziłam do tej pory. Weszłam ostrożnie, z mieczami w rękach, do dużej komnaty. Przez moment pomyślałam, że wcześniej się pomyliłam. W komnacie były trzy viry, które jednocześnie odwróciły się do mnie i od razu mnie rozpoznały. I zaatakowały. Trzepot skrzydeł, świst szponów, zgrzyt zębów. Skręciłam tułów i obróciłam się błyskawicznie, wykonując kolejne uniki pośród spowitych dymem błysków mocy i oszałamiających oparów siarki. W mig rozprawiłam się z nimi i pozostał tyłko ból ramion -po morderczej pracy mieczy. Rozejrzałam się uważnie, by mieć pewność, że pokonałam wszystkich.
Nie było już nikogo, kto by chciał mnie zaatakować, za to dostrzegłam czwartego vira zakutego w łańcuchy. Ramiona miał podciągnięte wysoko i przytrzymane w nadgarstkach okowami. Naprężył swoją moc, usiłując zerwać łańcuchy, lecz nawet z dużej odległości widziałam, że kajdany są ze srebra i osłabiają go. Po kolejnej próbie stracił resztki sił i zawisł w okowach. Szłam w jego kierunku, wciąż zdyszana po wałce. Wiedziałam, że kosiarz nie stanowi dla mnie żadnego zagrożenia tak długo, jak długo pozostaje skuty łańcuchami. Spojrzał na mnie, kiedy podeszłam bliżej, i dopiero wtedy mogłam przyjrzeć mu się lepiej. Był - nie potrafię tego lepiej wyrazić - piękny. Miał ciemne włosy, lśniące niczym wypo-lerowane drewno kasztanowca, i ładnie wyrzeźbioną twarz o ostrych rysach drapieżnika. Jego usta przypominały usta mar-murowych postaci ze starożytnego Rzymu, a oczy były krysta-licznie zielone - charakterystyczne nieludzkie oczy kosiarza. Był demonicznym czy anielskim kosiarzem? Długą chwilę wpatrywał się w płomienie moich kling, a potem spojrzał na mnie, wyraźnie zdumiony. Zdziwienie na jego twarzy potwierdziło moje przekonanie, że nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego. On też widział mnie pierwszy raz, a mimo to wiedział, kim jestem. Uniósł głowę w heroicznym wysiłku, by zaprezentować się jak ktoś, kto nie został pokonany i nie jest osłabiony. - Wiem, kim jesteś - powiedział po angielsku. Mówił słabym urywanym głosem, lecz rozpoznałam szkocki akcent. -Nawet gdyby wyłupiłi mi oczy, i tak bym cię rozpoznał. Nie zabijaj mnie. - Za to ja nie wiem, kim t y jesteś- odpowiedziałam, spoglądając na niego z ukosa. Jego cienka biała koszula była podarta i poplamiona krwią, a pludry nie wyglądały lepiej. Miał na sobie ubranie szlachcica, a jego przystojna twarz i czyste włosy ściągnięte z tyłu wstążką
sugerowały, że może nawet należeć do arystokracji. Istniało wielu szkaradnie bogatych kosiarzy, którzy przejmowali wpływowe stanowiska w całej Europie. Jego obłicze zastygło w bezruchu. - Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. - Nie? - zapytałam, lustrując go. -Jesteś kosiarzem i zostałeś piekielnie obity. Czym sobie na to zasłużyłeś? Jego usta ułożyły się w uśmiech. - Demoniczni kosiarze nie lubią mnie, ponieważ zabijam każdego, którego napotkam. Wreszcie mnie dopadli, jak widzisz. Odpowiedź jakoś mnie nie rozbawiła. - Masz iłe lat? Sto? Nie posiadasz aż takiej mocy. - Nazwij to darem. Przyglądałam mu się przez chwilę. Wjego oczach zatańczyły jaśniejsze ogniki, kiedy po raz kolejny spróbował rozerwać łańcuchy. - Złapałi cię, a zatem nie jesteś aż tak siłny. - Zastawili na mnie pułapkę - powiedział i zaniósł się gwałtownym kaszlem. - I kto mi to wypomina? Jesteś' równie znana ze swoich kolejnych śmierci, jak i ze swoich podbojów. Zaczynał mnie irytować. - Czy muszę ci przypominać, że jesteś'na mojej lasce? - Ty nie zabijasz anielskich kosiarzy. Zabicie mnie działałoby na twoją niekorzyść. - Me mam powodu, by ci wierzyć, że nie jesteś demonicznym kosiarzem - odrzekłam. -A jeśli zdradziłeśswojego pana? Może zbuntowałeś się przeciwko niemu, żeby zdobyć dla siebie jakieś terytorium? Spotkałaby cię za to surowa kara. Rozumiem politykę takich jak ty.
- Nikogo nie zdradziłem - warknął. - Wykonuję tylko obowiązki anielskiego kosiarza. Jeśli mi nie wierzysz, przyłóż swój ogień do mojego ciała. Zobaczysz, że nic mi się nie stanie. 296* Jeżeli rzeczywiście był demonicznym kosiarzem, to odważnie sobie poczynał. Jeśli jednak mówił prawdę... Przytrzymałam jego spojrzenie na kilka uderzeń serca, a potem uniosłam miecz, którego srebrna klinga została połknięta przez anielski ogień. Czubkiem rozchyliłam kołnierz jego koszuli, odsłaniając nagą pierś. Spojrzałam mu prosto w oczy. Jego spojrzenie nawet nie drgnęło, kiedy płomień anielskiego ognia ugiął się, odepchnięty od jego ciała. Kimkolwiek był, zyskał mój podziw. Klingą nakreśliłam na jego piersi krwawą linię, a on tylko zacisnął mocno szczęki. Cofnęłam się i spojrzałam na ranę. Tak jak sugerował, anielski ogień nie wyrządził mu żadnej krzywdy. - Mówiłem ci - rzekł i wyszczerzył zęby w ponurym uśmiechu. Rana zagoiła się, pozostawiając jedynie kropelki krwi. - Wciąż mogę zostawić cię zakutego w kajdany. -Jeśli mnie uwolnisz - powiedział - to ci pomogę. Oboje polujemy na demonicznych kosiarzy. - Nie potrzebuję twojej pomocy. - Nie potrzebujesz nikogo, kto by cię osłaniał? - Potrafię pilnować swoich pleców. -Jasne. - Jego piękny uśmiech jeszcze się poszerzył -W takim razie się obróć. W chwili gdy to powiedział, poczułam za sobą moc i za-machnęłam się mieczami, wykonując obrót; jeden z nich po-zbawił głowy potwora, który atakował z tyłu. Stanął w ogniu i zniknął, a ja odwróciłam się z powrotem do anielskiego kosiarza. - Widzisz, mogę się na coś przydać. Zgromiłam go spojrzeniem. Po chwili uniosłam miecz i przecięłam jego łańcuchy. Osunął się na ziemię i opadł na ścianę, oddychając ciężko z bólu. - Jak się nazywasz?
- Mów mi Will. Kiedy dźwignął się na nogi, spojrzałam w jego zielone oczy. - Nie chcę więcej oglądać twojej twarzy, Will. Odwróciłam się i znowu usłyszałam muzykę. Zacisnęłam powieki, skupiona na jej łagodnym dźwięku, aż nie słyszałam niczego poza nią. Kiedy otworzyłam oczy, znowu byłam w zrujnowanym magazynie. Odetchnęłam z ulgą. Poczułam spływającą falę ciepła, kiedy dotarło do mnie, że właśnie przypomniałam sobie pierwsze spotkanie z Willem. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego, jak bardzo irytował mnie jego cięty język. I zaraz przypomniałam sobie, że we wrześniu przedstawił się dokładnie tak jak przed pięciuset laty: „Mów mi Will". Usłyszawszy ponownie muzykę, podążyłam za nią do głównej hali magazynu. Z trudem uchyliłam ciężkie drzwi, pozwalając, by muzyka wylała się na mnie, i zajrzałam do środka. Will siedział na krześle pod ścianą i grał na gitarze akustycznej. Patrzyłam, jak poruszają się jego palce: szybko, płynnie i precyzyjnie niczym fale na wodzie, a mięśnie na przedramionach napinają się, wyraźnie zarysowane. Patrzyłam z zachwytem, jak kiwa głową i przytupuje. Rozpoznałam tę melodię, choć nie potrafiłam jej nazwać. Ale tytuł nie miał znaczenia. Czułam się jak w transie. To, jak grał, było wręcz seksowne. Seksowne i piękne, jak wszystko inne związane z jego osobą. Gdy tak go słuchałam i mu się przyglądałam, wiedziałam, że jest świadomy mojej obecności, choć nie wydał z siebie ani jednego fałszywego dźwięku. Wiedziałam, że pomimo dzielącej nas odległości wyczuwa każdy centymetr mojego ciała, tak jak ja wyczuwałam jego całego
i każdą nić potężnej tworzonej przez stulecia więzi. W tym momencie poczułam odrętwienie w kończynach, a w piersi cudowne ciepło. W tym momencie zrozumiałam bez cienia wątpliwości, że jestem w nim zakochana. Wzięłam głębszy oddech dla odwagi i otworzyłam szerzej drzwi, by wejść. Szłam ku niemu powoli, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, z uśmiechem na ustach, jakby nic się we mnie nie zmieniło. Kiedy podeszłam bliżej, nie przestał grać, a tylko zerknął na mnie i posłał mi uśmiech, od którego wszystko we mnie aż zawrzało. Taki sam porozumiewawczy uśmiech, jakim obdarzył mnie przed pięciuset laty. - Chyba dopisało mi szczęście - odezwałam się, przypomniawszy sobie, co mi powiedział o sobie. - Chyba tak - odrzekł, wciąż nie przestając grać. Nie powiedziałam już nic więcej, dopóki nie skończył, a wtedy nagrodziłam go oklaskami. - Co to było? - Journey - oświecił mnie. - Jeden z moich ulubionych kawałków. Wheel in the Sky. - Świetne. Skąd masz gitarę? - Trzymam tu trochę swoich rzeczy. Reszta jest u Nataniela. Próbowałam wyobrazić sobie, jakie jeszcze przedmioty tam trzyma, i zapragnęłam je zobaczyć, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. - Nie zagrasz już nic? - zapytałam. Wzruszył ramionami i odstawił gitarę pod ścianę. - Mam inne rzeczy na głowie. - Śpiewać też potrafisz? Roześmiał się i pokręcił głową przecząco. - Nie. Tego talentu nie mam.
- To fatalnie - odpowiedziałam. Przygryzłam wargę, zbierając się na odwagę, by opowiedzieć mu o moim wspomnieniu. - Wiesz, wychodząc z biura, coś sobie przypomniałam. Tamtą noc przed wiekami, kiedy spotkałam cię po raz pierwszy i przecięłam twoje łańcuchy. Już wtedy byłeś przemądrzały. - Nie zaprzeczę. -Jak to się stało, że dałeś się tak złapać? - zapytałam. Jego spojrzenie długą chwilę błądziło po mojej twarzy. - Razem z Natanielem polowaliśmy na demonicznych kosiarzy. Rozdzieliliśmy się, a potem oni mnie osaczyli. Torturowali, żeby wyciągnąć ze mnie, co wiem 0 innych anielskich kosiarzach, aleja nic nie wiedziałem. Byliśmy z Natanielem takimi samozwańczymi obrońcami. Jeszcze nie za bardzo wiedzieliśmy, co robimy. I wtedy ty się pojawiłaś. Jego twarz złagodniała, gdy spojrzał na mnie; spojrzenie miał nieobecne i przepełnione tęsknotą. - Byłaś jak anioł wojownik, którego widziałem na witrażu w oknie pewnej katedry. Od razu cię rozpoznałem, ponieważ słyszałem o tobie. Tak jak wszyscy. I mnie uwolniłaś. - Ale kazałam ci iść swoją drogą - powiedziałam. -Dlaczego wróciłeś? - Tamtej nocy przyszedł do mnie anioł - wyznał. - Nie znam jego imienia i nie wiem, dlaczego mi się ukazał. Powiedział, że nasze losy, twój i mój, są związane. Ze muszę cię chronić, ponieważ nie ma niczego bardziej świętego niż ty. Moim przeznaczeniem było zostać twoim Stróżem w długiej linii Stróżów: zostałem wybrany. Anioł obdarował mnie mieczem i mocą, bym cię obudził, żebyś mogła zostać Preliatorem w każdym
kolejnym wcieleniu. Dał mi cel, coś, na czym mogłem się skupić. T y nadałaś mi sens. Uśmiechnęłam się, a on odpowiedział mi tym samym. Byłam bardzo wdzięczna, że został moim Stróżem. Mając w pamięci wspomnienie ze starożytnego Egiptu, zapragnęłam już nigdy więcej nie doświadczać życia bez niego. Czułam ciężar utraty poprzednich Stróżów, a jednak nikomu nie ufałam bardziej niż Willowi. Nie wierzyłam, że bez niego potrafię wypełnić misję zniszczenia demonicznych kosiarzy. Dzwonek mojego telefonu przerwał ciszę, która zapadła. - To Nataniel. - Odebrałam połączenie. - Ellie - odezwał się Nataniel, zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek. - Gdzie jesteście? -W magazynie. A co się dzieje? - Nigdzie nie chodźcie. Zaraz tam będę - powiedział i się rozłączył. Jego podekscytowany głos pobudził moje serce. Spojrzałam na Willa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz