piątek, 6 lipca 2012

#4


No tak, to częściowo wyjaśniało jego nieprzychylne spoj­rzenia.
Patrzył na mnie z dezaprobatą nawet wtedy, kiedy już wwio­złam go windą na poddasze. Niespecjalnie mu się dziwiłam. Nie wiedziałam też, co miałabym mu powiedzieć. Kręciłam się bez­sensownie, parząc mu espresso w naszym luksusowym ekspresie do cappuccino i espresso, który niedawno nauczyłam się obsłu­giwać. Oprócz zaproponowania mu kawy, nie bardzo wiedzia­łam, co robić. Przecież nigdy nie miałam starszego brata. A co dopiero starszego brata, który był na mnie zły za to, że zgubiłam naszą matkę. Najwyraźniej Nikki była za nią odpowiedzialna, kiedy on był na służbie.
Chyba nieszczególnie zależało mu na kawie, ale przynaj­mniej w końcu przyjął do wiadomości moją mnezję. Mniej wię­cej. Lulu, jak zwykle, okazała się baaardzo pomocna. Wyszła chwiejnym krokiem ze swojego pokoju, ubrana tylko w błysz­czącą brzoskwiniową haleczkę i szorty, i z wariackim kołtunem na głowie. Najwyraźniej dopiero wstała, chociaż była już druga po południu - jak na nią, to i tak wcześnie. W każdym razie pojawiła się w kuchni, gdy usiłowałam uruchomić ekspres do kawy. Lulu rzuciła jedno spojrzenie na umundurowanego męż­czyznę zajmującego mnóstwo miejsca w naszym salonie. Nie żeby był gruby, czy coś. Po prostu był wysoki i umięśniony, i... No cóż, to po prostu taki typ faceta, który zajmuje mnóstwo miejsca.
- No czeeeść... - powiedziała z szerokim uśmiechem.
Chciałam ją ostrzec, że to nie jest dobry moment. Doskonale wiedziałam, co jej chodzi po głowie. Zamierzała z miejsca rozkochać w sobie Stevena, tak jak wszystkich innych przystojnych facetów, którzy stawali na jej drodze. Rozkochiwanie w sobie przystojnych facetów było jej hobby, tak jak robienie zakupów, picie mojito i okazjonalne nagrywanie piosenek do albumu, któ­ry pewnie nigdy nie zostanie wydany.
Ale niepotrzebnie się martwiłam. Ponieważ Steven - brat Nikki - odpowiedział „cześć" zupełnie niezainteresowanym to­nem i kontynuował temat, który zaczął jeszcze w windzie:
- Amnezja? Taka jakiej dostają ludzie w operach mydlanych?
-  Niezupełnie. Ale podobnie - zapewniłam, chociaż dobrze wiedziałam, że coś takiego nie zdarza się naprawdę. To znaczy zdarza się, ale nie wygląda tak jak u Nikki Howard. To nie tak, że człowiek walnie się w głowę i wybiórczo zapomina o kilku rzeczach. Taki człowiek zapomina o wszystkim. Zapomina, jak się nazywa i w jakim kraju żyje. Czasem zapomina nawet, jak się wiąże sznurowadła.
-  I chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz - ciągnął Steven, to­talnie ignorując Lulu, która przechadzała się obok niego w swoim błyszczącym kompleciku, który uzupełniła o klapki z puszkiem pod kolor - jak obiecywałaś, że zaopiekujesz się mamą, kiedy mnie nie będzie? Że dopilnujesz, żeby na czas płaciła czynsz i żeby nie miała kłopotów z salonem strzyżenia psów?
Salon strzyżenia psów? Mama Nikki Howard miała salon strzyżenia psów? Szkoda, że nikt nie podzielił się ze mną wcześ­niej tą użyteczną informacją, podobnie jak tą, że Nikki ma bra­ta w marynarce wojennej. Powiedzieli mi tylko tyle, że Nikki była nastolatką, która uzyskała sądownie prawo do decydowania o sobie, bo nie układało jej się z rodziną.
Spojrzałam ze złością na Lulu. Siadła na barowym stołku, starannie upozowana, żeby Steven miał jak najlepszy widok na jej posmarowane samoopalaczem nogi. Przyjaciółka ignorowała mnie kompletnie, bo całą uwagę skupiła na stojącym na środku naszego salonu przystojnym blondynie w mundurze.
-  Ehm... - Szamotałam się z ekspresem. Lepiej było sku­pić się na maszynie do parzenia kawy niż na tym, co się działo w salonie. Bo cała ta sytuacja dziwnie zalatywała kłopotami. Przy okazji, miło ze strony Nikki, że miała całą szafkę zawaloną wycinkami z gazet na swój temat i ani jednego zdjęcia rodziny.
-  Dopóki mi się nie przedstawiłeś, nie wiedziałam nawet, że mam brata. Więc odpowiedź brzmi „nie", nie pamiętam, że obiecywałam ci coś takiego. Tak samo jak nie pamiętam mamy i jej salonu strzyżenia psów.
-  Jaki masz stopień? - chciała wiedzieć Lulu, która przy­glądała się z zachwytem sylwetce Stevena, a konkretnie jego bi­cepsom rysującym się pod mundurem, gdy tak stał z założonymi rękami. Cały czas bujała nogą, przez co jej klapek z puszkiem podskakiwał w bardzo denerwujący sposób. Oczywiście robiła to specjalnie, żeby Steven patrzył na jej świeżo wydepilowane nogi.
Steven uparcie nie zwracał na nią uwagi.
-  A te wszystkie wiadomości, które ci zostawiałem? - spy­tał. - Uznałaś, że możesz je po prostu zignorować?
-  Dostaję miliony wiadomości od ludzi, których nie znam - wyjaśniłam. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. - Wszyscy twierdzą, że są moimi krewnymi i że jestem im winna pieniądze. Więc już dawno przestałam odsłuchiwać wiadomości Nikki... znaczy, moje.
-  Cudownie - powiedział Steven. Odwrócił się i przecze­sał ręką włosy... dokładnie w tym samym kolorze co moje, czy raczej Nikki, tyle że bez miodowych pasemek. - Po prostu fan­tastycznie. A masz je jeszcze? Te wiadomości, znaczy. Może mama próbowała się do ciebie dodzwonić albo zostawiła infor­mację, dokąd wyjeżdża?
-  Jesteś oficerem? - dopytywała się Lulu. Jej noga wciąż się kołysała. Zauważyłam, że zrobiła sobie pedikiur, lakier Baleto­wy Róż. Nie pytajcie mnie, skąd wiem takie rzeczy, skoro jesz­cze trzy miesiące temu nie umiałabym odróżnić jednego lakieru od drugiego, choćby ktoś przystawił mi lufę do głowy. – Przez cały dzień wydajesz ludziom rozkazy? Uwielbiam, jak mężczyź­ni wydają mi rozkazy. To takie seksowne.
-  Przykro mi - powiedziałam, przepraszając zarówno za moją współlokatorkę, jak i za to, co miałam mu powiedzieć. Bo naprawdę było mi przykro. - Skasowałam wszystkie wiadomo­ści. Ale... - Podstawiłam maleńką filiżankę do espresso pod od­powiedni otwór i wcisnęłam guzik z narysowaną małą filiżanką.
- Przecież na pewno jeszcze zadzwoni, prawda?
Steven pokręcił głową. Nagle wydał mi się jeszcze bardziej wykończony niż przed chwilą. Usiadł na barowym stołku, jakby nie miał siły dłużej stać. Lulu była wniebowzięta, znalazł się ledwie dwa stołki od niej. Najwyraźniej nie zauważyła tego sub­telnego niuansu, że wybrał miejsce najdalej od niej. Natychmiast wyprostowała się dla lepszego efektu i posłała mu olśniewający uśmiech, który zignorował.
-  Naprawdę masz amnezję — powiedział. Jego twarz była jak maska smutku. Było mi go tak żal, że ściskało mi się serce.
- Mama nigdy nie dzwoni drugi raz. Zawsze powtarzała, że jeśli ktoś nie oddzwania, to widocznie ma powody. Niby dlaczego tu jestem i pytam, czy się z tobą nie kontaktowała, zamiast siedzieć w Gasper i czekać, aż się odezwie?
Lulu zupełnie zapomniała o rozkochiwaniu w sobie Stevena i zakrztusiła się własną śliną.
-  Powiedziałeś G-Gasper? - wysapała między napadami kaszlu.
Steven wreszcie spojrzał na nią, a potem z powrotem na mnie.
-  Nie powiedziałaś jej? — Było to raczej stwierdzenie faktu niż pytanie. Rzucił to takim tonem, że zawahałam się, zanim po­stawiłam przed nim espresso z kremową pianką na wierzchu.
-  No... najwyraźniej nie - stwierdziłam. Oczywiście nie miałam pojęcia, o czym mówi, bo przecież nie byłam jego sio­strą. Jego siostra nie żyła. Mózg Nikki pływał w słoiku z forma-liną gdzieś w czeluściach Instytutu Neurologii i Neurochirurgii Starka. A nawet jeśli reszta chodziła z moim mózgiem w środku, robiła zakupy jej kartami kredytowymi i parzyła kawkę jej bratu...
To, jak na mój gust, Nikki i tak była wystarczająco martwa.
Tylko że nie mogłam mu tego powiedzieć.
Steven patrzył na mnie znad parującego espresso, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Zaraz - powiedział z niedowierzaniem w niebieskich oczach. - Domu też nie pamiętasz?          
Pokręciłam niepewnie głową. Nie chciałam go ranić. I tak wyglądał fatalnie.
Nie potrafiłam też kłamać, stojąc z kimś twarzą w twarz, chociaż właśnie tego wymagało ode mnie Stark Enterprises.
Teraz już wiedziałam, skąd znam te oczy. Patrzyłam w nie za każdym razem, kiedy zerkałam na swoje nowe odbicie w lustrze. To były oczy Nikki.
Tylko bez czarnego, oryginalnego, wielowymiarowego tu­szu do rzęs Chanel.
Steven założył ręce na piersi, odchylił się do tyłu i zapatrzył w sufit. Przez chwilę zastanawiałam się, czy zauważył to coś, co i ja kiedyś zauważyłam - dwie okrągłe dziurki obok wpuszcza­nych w sufit halogenowych lamp, nie większe niż centy. Wcześ­niej ich tu nie było. Dziurki były zalepione, ale na szybko i byle jak. Tak jakby ktoś coś tam wsadził i dostał widomość, że jedna z lokatorek wróci wcześniej.
Do czego służyły? Były zbyt wysoko, żebym mogła się tam wdrapać i sprawdzić - mieszkanie miało sześć metrów wyso­kości.
Nie służyły do niczego - to znaczy, niczego innego niż nik­czemne, tajemnicze cele Stark Enterprises. A może to była tyl­ko moja paranoja. Gdy zapytałam o te dziurki Karla, sprawdził w grafiku konserwacji i powiedział, że wygląda to na rutynową kontrolę okablowania.
Okablowanie, terefere.
Może „rutynowe okablowanie" było powodem, dla którego transmiter fal radiowych - czy po prostu wykrywacz pluskiew, który kupiłam w sklepie ze sprzętem szpiegowskim, krótko po tym, kiedy zauważyłam te dziury w suficie, a moja paranoja rozkręciła się na dobre - wariował, gdy tylko uruchamiałam go na naszym poddaszu. Albo to miejsce było pełne podsłuchów, albo wykrywacz był kompletnym oszustwem, chociaż za takie pieniądze to powinien być profesjonalny sprzęt. Poza tym nie piszczał nigdzie indziej - na przykład w szkole.
Steven nie zauważył dziurek. Wyglądało to raczej tak, jakby gapił się w sufit, żeby powstrzymać łzy. A miał nad czym płakać. Zaginęła mu matka, a siostra nie pamiętała nawet rodzinnego miasteczka, w którym oboje się wychowali.
Posłałam spanikowane spojrzenie Lulu, która na chwilę po­rzuciła swoją zabawę w wampa. Była równie zaniepokojona jak ja. Patrzyłyśmy na siebie, zastanawiając się, co robić. Na naszym dziewczyńskim poddaszu miałyśmy silnego żołnierza, który... płakał! Nad zaginioną matką!
To było okropne. Jak Stark Enterprises mogło mnie postawić w takiej sytuacji? Żaden problem udawać przed makijażystami i ekschłopakami Nikki (przeważnie obleśnymi), że nią jestem.
Ale to zupełnie co innego! Biedny facet. Byłam do niczego. No bo... chodziłam na te wszystkie zajęcia z fizyki stosowa­nej w jednym z najlepszych liceów na Manhattanie. I potrafi­łam sprawniej niż ktokolwiek z Liceum Alternatywnego Tribeca posłużyć się wykrywaczem pluskiew, narysować wykres zdania złożonego, zaprojektować prosty procesor strumieniowy czy skorzystać ze wskazówek Manola - czyli na przykład stanąć na palcach w wodzie podczas sesji zdjęciowej na plaży, żeby nogi wyglądały na dłuższe.
Nie mogłam jednak pomóc bratu Nikki Howard odnaleźć mamy? Klauzula poufności na umowie ze Starkiem i podpis ro­dziców wiązały mi ręce. Nie mogłam pisnąć ani słowa. A już na pewno nie tutaj, na poddaszu, które najprawdopodobniej było na podsłuchu.
Nagle usłyszałam dźwięk, wydobywający się z gardła Stevena. Przez moment sądziłam, że to szloch. Jedno spojrzenie na Lulu i wiedziałam, że ona czuje się dokładnie tak samo jak ja — chciało jej się ryczeć. To naprawdę było słodkie, że ten wielki, silny facet płacze z powodu mamy.
Dopiero po sekundzie czy dwóch zorientowałyśmy się, że brat Nikki wcale nie płacze. On się śmiał!
Wcale nie jak ktoś, kto uważa, że coś jest naprawdę za­bawne.
-  Ale z ciebie numer, Nik — powiedział w końcu, kiedy już oderwał wzrok od sufitu. Miał łzy w oczach, i owszem. Ale to były łzy rozbawienia. - Tak się wstydzisz Gasper, że nikomu nie powiedziałaś, gdzie się urodziłaś? Nawet najlepszej przyjaciółce?
Zamrugałam, zdezorientowana. Chwila. On się śmieje?!
-  Zaraz. - Lulu pochyliła się do przodu na taborecie. - To cię bawi?
-  Żebyś wiedziała - odparł Steven. - A ciebie nie? Wie­działaś, że kiedy byliśmy mali, ta dziewczyna mówiła wszyst­kim, że jest z Nowego Jorku? W ogóle się nie przyznawała do Gasper. Nie dziwię się, że ci nie powiedziała.
Lulu spojrzała na mnie.
-  Naprawdę, Nikki? - spytała. - Mówiłaś ludziom, że jesteś z Nowego Jorku?
-  A skąd mam to wiedzieć? - spytałam. Ja, idiotka, myśla­łam, że brat Nikki płacze, a on się śmiał przez cały czas. Ze mnie! - Mam amnezję, pamiętasz?
-  Mówiła, mówiła - odparł Steven na pytanie Lulu. Teraz, zamiast ignorować Lulu, ignorował mnie. -1 pewnie nigdy ci się nie przyznała, że ma brata?
Lulu pokręciła głową, szczęśliwa, że Steven zwrócił na nią uwagę. Dzięki wczorajszemu makijażowi, który rozmazał się seksownie wokół rzęs, jej brązowe oczy były ogromne. Wyglą­dała zachwycająco, jak zawsze. Istna laleczka.
-  Nie-e - odparła. Oparła łokieć na blacie i podparła dłonią spiczasty podbródek, żeby zerkać zalotnie na Stevena. - Zapa­miętałabym, gdyby wspomniała, że dorastała z kimś takim jak ty.
Steven prychnął i rzucił mi zdegustowane spojrzenie.
Super. Teraz moja współlokatorka i mój brat zawiązali so­jusz przeciwko mnie.
To nie fair. Dostawałam po łapach za coś, czego nie zrobi­łam. To Nikki narozrabiała!
Ale czy na pewno?
- Posłuchaj, nie chcę być niemiła... - zaczęłam. Wiedzia­łam, że to okropny sposób na rozpoczęcie zdania, bo oczywiście kiedy mówisz: „nie chcę być niemiła", to cokolwiek za chwilę powiesz, na pewno będzie okropne. Nauczyły mnie tego Żywe Trupy, a w szczególności Whitney Robertson, która wszystkie swoje nietaktowne przytyki zaczynała właśnie w ten sposób.
„Em, nie chcę być niemiła, ale myślałaś kiedyś, żeby przejść na dietę? Twój tyłek jest tak wielki, że prawie nie można cię minąć w korytarzu. Może powinnaś sobie powiesić tabliczkę z napisem »Szeroki ładunek«".
„Em, nie chcę być niemiła, ale przyszło ci kiedyś do głowy, żeby nosić stanik na wuefie? Twoje cycki tak skaczą, że kiedyś wybijesz komuś oko".
„Em, nie chcę być niemiła, ale czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że to twoje ciągłe nudzenie o tym, że tak niewiele kobiet chodzi na nauki ścisłe, może być jednym z powodów, dla których tam nie chodzą? Może nie chcą się zadawać z dziewczy­nami takimi jak ty".
I choć te słowa tyle razy mnie dotknęły, sama zaczęłam od nich zdanie. I mówiłam to do mojego brata. Czy raczej do brata Nikki.
- Skąd mogę mieć pewność, że jesteś tym, za kogo się po­dajesz? - spytałam.
Różnica między mną a Whitney Robertson była taka, że ja naprawdę źle się czułam z tym: „nie chcę być niemiła". Przy­sięgam.
Ale serio, skąd miałam wiedzieć, że Steven to naprawdę brat Nikki? No owszem, wyglądał na uczciwego i był podobny do osoby, którą widuję codziennie w lustrze... i w czasopismach, i na billboardach, i na autobusach, i... No dobra, prawie wszę­dzie.
Od tygodni pojawiali się w naszym holu faceci (a nawet parę kobiet) z historyjkami, że są ze mną spokrewnieni. Skąd mogłam wiedzieć, że akurat on mówi prawdę?
I owszem, sądząc po tym, jak wszyscy, oprócz Brando-na, zachowywali się wobec mnie, Nikki musiała być strasznie wredna.
Trudno mi było uwierzyć, że postanowiła wymazać ze swo­jego życia starszego brata tak dokumentnie, że nie wspomniała o nim nawet najlepszej przyjaciółce. Która zresztą rzuciła mi teraz zdumione spojrzenie, słysząc to moje „nie chcę być niemiła".
-  Nikki! - wykrzyknęła. - No jasne, że Steven jest tym, za kogo się podaje! Jak w ogóle możesz o to pytać?
-  No... - zaczęłam. Źle się czułam z tym, że w ogóle musia­łam o to zapytać. Naprawdę. Gdyby Nikki trzymała na poddaszu rodzinne zdjęcia zamiast wycinków prasowych na swój temat, w ogóle nie musiałabym zadawać tego pytania. Przecież to nie była moja wina. - Przepraszam. Ale ostatnio przychodziły tu całe procesje z podobnymi historyjkami, i chcę tylko...
Głos mi się załamał. Steven sięgnął do tylnej kieszeni, wy­ciągnął portfel, otworzył go i odsłonił szkolne zdjęcie uśmiech­niętej blondyneczki z kucykami na głowie i aparatem na zębach. Podsunął mi portfel pod nos.                        
Zaraz. Co to było?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz