sobota, 28 lipca 2012

#14


W zniszczonych oknach naszego salonu wciąż była dziura - zakryto ją brezentem do czasu, gdy ludzie z zakładu szklarskiego wstawią nowe szyby. Miałam nadzieję, że stanie się to szybko, żebym nie musiała długo patrzeć na to pobojowisko. W szkole - jedyny czas w ciągu trzech tygodni mojego szlabanu, kiedy mogłam być poza domem - Kate próbowała wrócić do incydentu z oknem, a Landon wciąż nie miał pojęcia, co właściwie się wtedy wydarzyło. Modliłam się, żeby nigdy nie przypomniał sobie, że to ja rzuciłam go na ziemię. Jeśli w ogóle coś pamiętał, to i tak nic nie mówił, co mi bardzo odpowiadało, bo przecież nie mogłam mu niczego wyjaśnić. Zraniłam go, a nie wiedziałam, jak przeprosić. Bardzo mnie to martwiło. Mimo że byłam uziemiona, wieczorami udawało mi się wymknąć z domu przez tylne drzwi - wtedy razem z Willem rozglądaliśmy się za kosiarzami. Każdego wieczoru ćwiczyliśmy albo polowaliśmy, a ja nabierałam coraz większej wprawy. Nauczyłam się atakować w głowę albo prosto w serce, tak by szybko powalić kosiarza
i uniknąć ran. Will pracował ze mną; był cierpliwy i nie-zmordowany w swoich wysiłkach. Stopniowo wracała mi pamięć. Czułam się bezpiecznie, wiedząc, że Will zawsze jest gdzieś w pobliżu, że idealnie się uzupełniamy. Nie byłam pewna, czy mam siłę, by się obronić, ale wiedziałam, że on tę siłę ma. Nowy mroczny świat, w który nieoczekiwanie wkroczyłam, stawał się dla mnie czymś normalnym. Niemal każdej nocy na mojej drodze pojawiał się jakiś kosiarz. A ja nabierałam pewności, płynności ruchów, precyzji w walce. Ożywały we mnie techniki, które w poprzednich życiach były moją drugą naturą. Nie było to wprawdzie to samo co jazda na rowerze, ale nabierałam wprawy. Cieszyłam się, że wychodząc do szkoły, mogę zdjąć z Willa obowiązki Stróża. Kosiarze właściwie nie opuszczali Mroczni w ciągu dnia, dlatego Will mógł spędzić trochę czasu w domu Nataniela - wziąć prysznic, zjeść coś i pożyć po swojemu. Gdyby mnie zaatakowali podczas zajęć szkolnych, co było mało prawdopodobne, dowiedziałby się natychmiast i przybył z pomocą. Potrzebował trochę czasu dla siebie, a ja chciałam mieć normalny dzień. Wyjście ze świata kosiarzy choćby na kilka godzin pozwalało mi pozostać przy zdrowych zmysłach. Może i on potrzebował tego samego. Jednak im bardziej zagłębiałam się w tamten świat, tym bardziej oddalał się stary: z przyjaciółmi, rodziną i szkołą. Policja zatrzymała podejrzanego o zamordowanie pana Meyera. Wiedziałam, że ten człowiek jest niewinny, ale był poszukiwany w sprawie dwóch innych brutalnych morderstw w okolicach Detroit, a liczne dowody
świadczyły przeciwko niemu. Chciałam wierzyć, że jakieś dobro zrodzi się ze śmierci pana Meyera. Jednak niewielka to była pociecha, ponieważ wiedziałam, że wszystkie ofiary kosiarzy, także pan Meyer, są w piekle. Kiedy oddali nam wypracowania z literatury, nie mogłam uwierzyć, jak marnie mi poszło. Nie umiałam pogodzić szkoły z obowiązkami Preliatora. Mój nauczyciel, pan Levine, poprosił, żeby została po lekcjach. Chciał omówić moją pracę. Strasznie bałam się tego spotkania, ale uznałam, że lepsze to, niż zawalić przedmiot. Liczyłam, że przy odrobinie szczęścia pozwoli mi napisać wypracowanie jeszcze raz. Niestety, szczęście rzadko się do mnie uśmiechało. Po ostatnim dzwonku poszłam do klasy pana Le-vine'a. Nie pozwolił mi napisać eseju jeszcze raz, za to przeanalizowaliśmy najgorsze fragmenty moich wypocin. Wychodziłam z poczuciem, że wiem, co robić, żeby się poprawić. Nie mogłam liczyć na żadne bonusy poza chęcią pomocy pana Levine'a w zaliczeniu przedmiotu. Przyjaciele byli o wiele bardziej zniecierpliwieni moim szlabanem niż ja sama. Podczas przerwy na lancz w pierwszy piątek odzyskanej wolności zorientowałam się, że znowu śnię na jawie i zanurzając się w swojej pamięci, próbuję przypomnieć sobie coś więcej z przeszłości. Jednak przy każdej kolejnej próbie widziałam tylko straszną twarz Ragnuka, który zgrzytał zębami i kąsał. W takich momentach odpędzałam wspomnienia i przywoływałam łagodne oblicze Willa, na którym skupiałam się najlepiej, jak potrafiłam. Ragnuk przerażał mnie, do czego nie wstydziłam się przyznać. Był wielki jak van i chciał mnie pożreć. Strach był jak najbardziej uzasadniony.
- Ellie Marie... - usłyszałam śpiewny głos tuż obok. - Hm - mruknęłam i dziobnęłam widelcem jedzenie. To był dzień potrawki z indyka - moje ulubione szkolne danie - lecz teraz miałam zbyt dużo na głowie, by się nim delektować. - Co się z tobą dzieje w tym tygodniu? - zapytała cicho Kate. Landon siedział naprzeciwko. Był zajęty rozmową z Chrisem i Evanem o filmie, który miał zostać nakręcony na podstawie ich ulubionej gry wideo. Nie zwracali na nas uwagi. - Przepraszam - odpowiedziałam. - Jakaś jestem ostatnio rozkojarzona. - Chodzi o twojego tatę? - zapytała poważnym tonem. - Tym razem nie, a właściwie... nie tylko o niego. Wszystko razem: on, szkolne dyrdymały, college, durne chłopaki... Mam pełną głowę takich i innych rzeczy. - Wydajesz się ciągle zmęczona - stwierdziła Kate z wyrazem troski na twarzy. - Bo takjest. Sama nie wiem. Po prostu chyba jestem w dołku. - No to się rozchmurz! Dzisiaj jest nasz wieczór filmowy, a ty już z milion lat nie byłaś z nami w kinie. Pogrzebałam widelcem w jedzeniu. - Chyba nie mam ochoty na kino. - To fatalnie - rzekła Kate. - Ale nie masz wyboru. Chcę się z tobą trochę pobujać, dlatego idziesz z nami. Zmusiłam się do uśmiechu. - Wiem, przepraszam. - Zabierz ze sobą Willa. Roześmiałam się. Szczerze. - Ta, jasne.
- Dlaczego nie? - On nie przepada za kinem. - Spróbowałam wyobrazić sobie sześćsetletniego Willa w pełnej sali kinowej, z okularami 3D na nosie, i omal się nie roześmiałam. Kate wydała z siebie nieokreślony odgłos. - Kto nie lubi chodzić do kina? Wciskasz mi kit. - Poważny z niego facet - mówiłam dalej. - Bardzo skupiony na tym, co robi. Rozrywka jest gdzieś nisko na jego liście ważnych rzeczy. -Nigdy jeszcze nie zaprosił cię na randkę? - Kate wydawała się oburzona. - Kate, on nie jest moim chłopakiem. - Bujasz się z nim przez cały czas, to jak to jest, że nie chodzicie ze sobą? Zjadłam trochę potrawki i odwróciłam wzrok, mając świadomość, jak marną jestem kłamczuchą. - On jest moim korepetytorem. To wszystko. - Nie ściemniaj. Jeśli chodzicie ze sobą, to po prostu się przyznaj. Nie będę przecież cię oceniać. Wydaje się miły. I przystojny. Nie wiem, dlaczego miałabyś wstydzić się przyznać, że jest twoim chłopakiem. Skończył szkołę, a faceci z college'u są o wiele lepsi niż chłopaki z liceum. Znają się na rzeczy. Wiedzą co i jak. Nie rozumiałam, co miała na myśli. - On jest moim korepetytorem. Pomaga mi w ekonomii. Wstyd się przyznać, ale tylko tyle nas łączy, przysięgam. - Czułabym się bardzo, bardzo dziwnie, gdybym nazwała Willa swoim chłopakiem, bo to by była nieprawda. Z drugiej strony, gdy już zaczęłam się temu przyglądać, uznałam, że właściwie lubię go. Pewnie nie byłby zdecydowanym faworytem moich rodziców, ale nie mogłam nic na to poradzić. Mamie nie
spodobałoby się, gdybym jej powiedziała, że chodzę z chłopakiem z college'u. A tata... Jemu nie spodobałoby się, że w ogóle z kimś chodzę, tak więc jego opinia się nie liczyła. Nie pamiętałam, że znam Willa od zawsze, ale czułam to. I jeszcze ta romantyczna myśl, że jest moim obrońcą. Podobało mi się to. Był niczym pluszowy miś, z którym człowiek zawsze czuje się dobrze... Tylko trochę mniej mechaty. Przez chwilę zastanawiałam się, czy można powiedzieć, że on jest miluśki. Chyba nie. Kate znowu uśmiechnęła się przebiegle. - Wstrętna z ciebie kłamczucha. - Wcale nie. - Nikt nie buja się z korepetytorem - rzuciła prowokacyjnie. - Oni są do barn. Nawet ci przystojni. ^ -Will jest w porzo - upierałam się. - Zaprzyjaźniliśmy się trochę, można by powiedzieć. - A mówiłaś, że nie jest aż tak miły. - Potrafi być miły, kiedy chce, ale jest też kapryśny. -Jak to chłopak. Przyjdziesz z nim wieczorem? -Wątpię. Kate zmarszczyła czoło. - Landon byłby wkurzony, prawda? Trochę współczuję gościowi. - Będzie musiał się z tym uporać - odpowiedziałam, popijając napój przez rurkę. Kate objęła się ramionami i westchnęła. -Wykazujesz naiwny optymizm. Landon podniósł wzrok. -Hm? Co jest? - Gadamy o twoich paskudnych odrostach - rzuciła Kate uśmiechnięta, pokazując na jego głowę. - Przyda-
łaby ci się jakaś odnowa. David Beckham zapłakałby na widok twoich włosów. Landon skrzywił się i machnął ręką, po czym wrócił do swojej rozmowy. Zostałam godzinę po lekcjach, żeby omówić z panem Levine'em kolejne zadane wypracowanie. Potem poszłam do szafki, zabrałam potrzebne materiały i udałam się prosto na parking - wszyscy znajomi już wyszli i nie był taki zatłoczony jak zwykle. Idąc do samochodu, kątem oka dostrzegłam Josie Newport stojącą przy swoim lśniącym czerwonym land roverze. Zebrałam się na odwagę i skręciłam do niej. Wysyłała SMS-a. - Cześć, Josie - przywitałam się. Podniosła wzrok i odpowiedziała szczerym uśmiechem. - O, cześć, Ellie. Jak leci? - Byłam u Levine'a. Mam tyły, a on mi pomaga. Co tu jeszcze robisz? Machnęła telefonem. - Mam wizytę u lekarza, więc kręcę się tu trochę, żeby pojechać prosto do niego, zamiast czekać w przychodni czterdzieści pięć minut. Tutaj przynajmniej mogę opalić nos i pozbyć się tych obwódek po okularach przeciwsłonecznych. Jak u szopa... - To prawda. - Zaśmiałam się. - Słuchaj, ta moja impreza. .. - Daj spokój - przerwała mi, chowając telefon do torebki. - Zdarzają się takie wtopy. Zarumieniłam się. - To była żenada.
-Wiem, że niektórzy chcieli zrobić z tego aferę - powiedziała z błyskiem w oku. - Ale, szczerze mówiąc, ja też kilka razy zrobiłam z siebie osła. Każdemu się zdarza, jak się napije - no, może nie każdy wylatuje przez okno, ale wiesz, co mam na myśli. Kiedyś porzygałam się w samochodzie mojego byłego chłopaka. Każdy czasem narozrabia. Śmiej się z tego i ciesz się, że nic ci się nie stało. Uśmiechnęłam się i poczułam trochę lepiej. - Dzięki, Josie. - Nie ma sprawy. - Odpowiedziała uśmiechem. -Mówię szczerze. Tylko szkoda okna. - Szkoda samochodu twojego byłego. Dobrze było wiedzieć, że wciąż nadajemy na tych samych falach. Wyjęła telefon i sprawdziła godzinę. - Muszę jechać. - No to do zobaczenia - pożegnałam się. -Jasne. - Wsiadła do samochodu i wyjechała z parkingu. Odwróciłam się, by pójść do auta, i poczułam, że świat odsuwa się ode mnie. Zachwiałam się przerażona, że mgiełka przed oczami może oznaczać nagłe ślepnięcie, lecz chwilę później znowu widziałam wszystko wyraźnie. Tyle że nie był to już tamten znajomy świat. Ten był o wiele mroczniejszy -pradawny świat rozjaśniony światłem pochodni, w którym tuż przed sobą ujrzałam twarz kobiety kosiarza. Chwyciła mnie za podbródek, wbijając paznokcie w połiczki i szczękę, i pchnęła na ścianę, tak że przylgnęłam plecami do zimnego, twardego kamienia. Prosta plisowana sukienka, w którą była ubrana, dotykała chłodem moich ramion i nóg. Kobieta miała ciemnobrązową skórę i oczy niełudzko duże - ich źrenice stapiały się z czarnymi tęczówka-
mi, a okalała je tylko wąziutka biała obwódka. Ciemne długie włosy splotła w cienkie warkocze. Pewnie dlatego, żeby się spe-cjalnie nie wyróżniać. - Me powinnaś' była przychodzić tutaj - syknęła w języku, który jakimś sposobem rozpoznałam jako starożytny egipski. To był jej ojczysty język, o czym też wiedziałam. - Ci, którzy kochają Boga, są niewolnikami, a ty jesteś tu obca. Unieruchomiona jej uściskiem, z trudem mogłam wydobyć głos. - Ludzie mnie nie interesują. Jedynie ich dusze - te wolne i te zniewolone. - Jesteś głupcem. Nawet anioł tu nie pomoże. - Obie wiemy, że to kłamstwo. Jej warknięcie przeszło w szyderczy uśmiech. - Masz na myśli swojego Stróża? Ach, tak, osobiście rozerwałam mu gardło. Teraz nawet archanioły tu nie zaglądają. Zacisnęłam zęby rozpierana wściekłością. - Gdyby tak było, anioły nie przysłałyby mnie tutaj, żebym zabiła kosiarza udającego faraona i powstrzymała was przed porywaniem kolejnych dusz. Cisnęła moją głową o mur. Przenikliwy ból spłynął w dół moich pleców i pociemniało mi w oczach. - Przysłały cię tu, żebyś zginęła, morderczyni. Tak jak twój Stróż. Z czubków jej palców wyrosły szpony jak u harpii, lecz ja nie czekałam, aż wbiją się we mnie. Moc popłynęła przeze mnie i naparła na kobietę błyskiem białego światła, lecz ona wytrzymała atak. Jej twarz wykrzywił grymas wściekłości, a zaraz potem uwolniła własną moc: z pleców wyrosły jej popielate skrzydła, a wtedy jeszcze mocniej cisnęła mną o ścianę, rozbijając obraz bogów faraona. Oparłam dłoń na jej piersi i pchnęłam z całych sił, aż upadła na podłogę. Wtedy wzbiła się
w powietrze, roztrzaskując ogromnymi skrzydłami kamienne kolumny sali tronowej, jakby zrobiono je z trzciny. Część sufitu zawaliła się na nas, więc odskoczyłam, by się chronić. Podfru-nęła do pozłacanego tronu i przysiadła na nim z szeroko rozłożonymi skrzydłami. W blasku pochodni odbitym od złocistych ścian emanowała nieziemskim światłem. Przywołałam swoje miecze i wysunęłam je przed siebie -wzmocnione anielskim ogniem. Zacisnęłam dłonie na rękoje-ściach, widząc, że kosiarz poszybował w powietrze, powiewając suknią. Teraz nadlatywał z wystawionymi szponami. Wymie-rzyłam wszystko dokładnie i wyprowadziłam cięcie. Moja ognista klinga gładko odcięła głowę kosiarza, a ja uchyliłam się, gdyż jego rozpłomienione ciało eksplodowało i znikło. Spadł na mnie deszcz popiołu, a ja stałam nieruchomo, po-zwalając, by anielski ogień moich mieczy zgasł. Wzięłam głęboki oddech, by uspokoić bijące mocno serce, i skupiłam się na kolejnym zadaniu. Wybiegłam z sali tronowej do ciemniejszej komnaty, gdzie zobaczyłam kosiarza udającego faraona, ale gdy tylko skręciłam za róg, stanęłam jak wryta. Na mojej drodze pojawił się jeden z niedźwiedziowatych kosiarzy. Obróciłam się i za plecami zobaczyłam drugiego; znalazłam się w potrzasku. Moje miecze znowu zamigotały anielskim ogniem i zaatakowałam tego z przodu. Wykonawszy obrót, zadałam cięcie oburącz, ale tylko jeden z mieczy trafił w ceł. Jego klinga wbiła się w rozdziawiony pysk napastnika, którego głowa od razu się zapaliła, lecz szponiaste łapy zdążyły objąć mnie w pasie i pchnąć mocno do tyłu. Krzyknęłam i wyrzuciłam ramiona w powietrze... Świat znowu zawirował i usłyszałam głośny klakson pikapa, który przejechał tuż obok mnie. Spróbowałam odskoczyć i poczułam, że obejmują mnie czyjeś silne ramiona. Stałam na szkolnym parkingu przytulona do
Willa. Ściągnął mnie sprzed kół nadjeżdżającego samochodu. -Ellie? Ellie! Przez chwilę rozglądałam się, oszołomiona, z bijącym wściekle sercem. - Gdzie on jest? - zapytałam, z trudem łapiąc oddech. - Gdzie jest kosiarz? A moje miecze? Will trzymał mnie mocno za ramiona. -Tu nie ma żadnego kosiarza. Uspokój się. Moje serce zwalniało stopniowo, a ja piłam powietrze długimi regularnymi haustami. Domyśliłam się, że doświadczyłam właśnie kolejnego przebłysku retrospekcji, takiego samego jak na lekcji historii. Coraz spokojniejsza, przypominałam sobie coraz więcej. W tamtym miejscu byłam otoczona i sama. - Gdzie ja się znalazłam? - zapytałam przestraszona. - Kto to był? Will przyglądał mi się z pytającym wyrazem twarzy. - Kto? O kim mówisz? - Kosiarz! - krzyknęłam. - Była virem, jak sądzę. Pojawili się też inni. Także ursidy. Faraon... - Faraon? - Tak, został zabity, a vir zmienił postać, by zająć jego miejsce. Wcześniej zabili wielu ludzi w Egipcie i porwali wiele dusz, a ja walczyłam z nimi. Sama. Mój Stróż nie żył. To musiało się dziać tysiące lat temu. Nie potrafiłam przebić się przez gąszcz myśli, usiłując zrozumieć zbyt wiele szczegółów naraz. Wszystko to działo się na długo przed tym, zanim Will pojawił się w moim życiu, na długo przed tym, zanim zaczęłam czuć się człowiekiem - co następowało przez wieki według jego słów. Czy wcześniej miałam bez-
pośredni kontakt z archaniołami? Kiedy przestałam otrzymywać od nich rozkazy? Mając kosiarza, który podszywa się pod faraona, demoniczne siły były w stanie zabić mnóstwo ludzi, tak dużo, że posłano mnie do Egiptu na ratunek. Ale kto mnie posłał? Anioł? „Przysłali cię tu, żebyś zginęła". Wciąż słyszałam słowa kosiarza. - Ellie - rzekł Will, kładąc mi dłoń na ramieniu. -Wszystko w porządku? - Tak. Po prostu... się zamyśliłam. - W takim razie wymyślmy się z drogi pędzących samochodów. - Odprowadził mnie do auta i wsiedliśmy. - Coś jeszcze - powiedziałam. - Kosiarz nazwał mnie morderczynią. Zwykle nazywają mnie Preliatorem. Co właściwie znaczy to słowo? - Nie zawsze występowałaś pod tym imieniem -wyjaśnił. - Pochodzi z łaciny, dlatego sądzę, że ludzie zaczęli nazywać cię tak w starożytnych czasach, kiedy ten język był powszechnie używany. „Preliator" znaczy wojownik. Wojownik. - Nie będzie łatwo sprostać takiemu imieniu. - Nie martw się. Dasz sobie radę. Zawsze dajesz. - Mam nadzieję, że się nie mylisz - odpowiedziałam. - A właściwie to co ty robisz w mojej szkole? - Byłem niespokojny. Pewnie przez ten przebłysk retrospekcji. Popędziłem tu najszybciej, jak mogłem, i jakieś półtora kilometra stąd zobaczyłem kosiarza. Zaskoczyły mnie jego słowa. - W biały dzień? Skinął głową.
- Może cię szukał albo szedł twoim tropem. Powinnaś wrócić do domu, żeby nie doszło do żadnej walki w miejscu publicznym. - Chyba mnie nie zaatakuje? - Nie - zapewnił Will. - Nie żerują w ciągu dnia i rzadko się zdarza, żeby któryś wychodził z Mroczni o tej godzinie. Tamten kosiarz dymił jak komin w słoneczną pogodę. Musiał mieć ważny powód, żeby wyjść, dlatego trzeba cię zabrać do domu. - Pojedziesz ze mną? - Spojrzałam na niego zaskoczona. -Tak. - A nie polecisz? - dodałam sarkastycznym tonem. Jego spojrzenie wyrażało pytanie i zdziwienie. -Nie. - To wspomnienie naprawdę mnie przestraszyło, Will. - Co masz na myśli? - Było tak zimno i... jakoś inaczej. Podeszłam do swojej pracy bardzo poważnie. Zbyt poważnie. Straszne to było. Jakbym nie była człowiekiem. - Cieszyłam się, że nie stoję przed lustrem i nie widzę swojej twarzy. Nie zniosłabym mroku, jaki wyczuwałam na swoim obliczu. - Potrafisz przeżywać rzeczy bardzo emocjonalnie -wyznał. - Coś jeszcze - mówiłam dalej. - W tym wspomnieniu powiedziałam kosiarzowi, że zostałam wysłana przez anioły. Czy to one wydają mi polecenia? Will zamrugał gwałtownie, co wzięłam za odpowiedź przeczącą. A potem się odezwał: - Nic takiego nie pamiętam.
-A jeśli kiedyś wydawały mi polecenia, to dlaczego teraz jest inaczej? Dlaczego przestały? Dlaczego nie pamiętam, żebym z nimi rozmawiała? - Nie wiem, kiedy ani dlaczego przestały. Ale dlaczego ja tego nie pamiętałam? Czy stając się coraz bardziej człowiekiem, zapominałam samą siebie? Czy zapomniałam, skąd przybyłam? Czym byłam w rzeczywistości? Czy to, że stałam się człowiekiem, było moją słabością? A może siłą? Czy z własnej winy nie rozmawiałam już z aniołami? Czy zrobiłam coś złego? Will mówił mi, że anielscy kosiarze służą aniołom w niebie. A jeśli byłam częścią ich planu? Jeśli to oni mnie stworzyli? Zaraz odpędziłam myśl, że mogłabym być rezultatem jakiegoś pokręconego boskiego eksperymentu, a jednak niewątpliwie coś sprowadzało mnie z powrotem za każdym razem, kiedy umierałam. Aniołowie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz