piątek, 6 lipca 2012

#14


Siedzenie do późna w nocy w klubie w towarzystwie seksow­nego brytyjskiego piosenkarza chyba nie było najlepszą metodą przygotowywania się do egzaminów semestralnych. Prawdę mówiąc, był to najlepszy sposób, żeby mieć marne wyniki następnego dnia.
Kolejnym świetnym sposobem na zagwarantowanie sobie fatalnego zjazdu było wejście chwiejnym ze zmęczenia krokiem na poddasze i odkrycie, że czeka na mnie starszy brat.
Tyle że oczywiście tak naprawdę to nie był mój brat.
-  Gdzie jest Lulu? - zapytałam. Steven siedział sam na jednej z białych kanap i oglądał telewizję. Prawie wszystkie światła były zgaszone i o mało nie potknęłam się o Cosabellę, która śmignęła do mnie, żeby się przywitać, kiedy tylko wyszłam z windy.
-  Poszła spać - odparł, wyłączając dźwięk. Jakoś nie bar­dzo się zdziwiłam, widząc, co oglądał. Tydzień z rekinami. Nic mnie już nie zaskakiwało. - Co i ty powinnaś była zrobić dawno temu. Nie idziesz rano do szkoły?
To, że Lulu poszła spać przede mną, było tak zabawne, że omal nie parsknęłam śmiechem. Wiedziałam, że zrobiła to tylko po to, żeby pokazać Stevenowi, jaka jest odpowiedzialna. My­ślałby kto.
-  No tak. - Klapnęłam na drugi koniec kanapy, na której siedział, i burcząc pod nosem, zdjęłam buty na obcasach. Kato­wały moje stopy przez cały dzień. Z wyjątkiem krótkiej przerwy, kiedy miałam na sobie Louboutiny, w których stopy bolały ina­czej . Niemal zatęskniłam za starkowskimi podróbkami Uggsów. - Więc chyba pójdę do łóżka. Przepraszam, że nie było mnie cały dzień. Próba się przedłużyła. Jadłeś kolację?              
Steven skinął głową.
-  Lulu się o mnie zatroszczyła - powiedział. - Zafundowa­ła mi kompletną wycieczkę po Manhattanie, włącznie z Chinatown, Ellis Island i Statuą Wolności.
-  Rany - powiedziałam. Gdy Cosabella wskoczyła na kana­pę obok mnie, zaczęłam bezwiednie głaskać ją po łbie. - Niezła przejażdżka. Nic dziwnego, że poszła spać. A ty nie jesteś zmę­czony?
-  Jestem - przyznał Steven. - Ale chciałem na ciebie pocze­kać. Musimy porozmawiać. Natychmiast się zaniepokoiłam. Wiedziałam, że dzisiaj nie zajmowałam się tym, co mu obiecałam - czyli zatrudnianiem prywatnego detektywa. Prawdę mówiąc, zrobiłam bardzo nie­wiele w kierunku poszukiwań jego mamy... chyba że liczyć po­danie Christopherowi jej numeru ubezpieczenia.
No i były jeszcze rewelacje doktor Higgins. Anie paliłam się jakoś do rozmowy o nich. Szczególnie o pierwszej w nocy.
-  Czego... ? - zapytał Steven, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać. ~ Czego ty mi nie mówisz?
Zamrugałam, zastanawiając się, po czym to poznał.
-  Hm - zaczęłam. - Dowiedziałam się czegoś...
Jak powiedzieć komuś, że się słyszało, że jego mama jest wariatką?
Cóż, chyba najlepiej prosto z mostu. 1 tak też zrobiłam. Bo przecież nie mogłam tego ukrywać, nie?
-  Myślisz, że to możliwe... No wiesz, kiedy ciebie długo nie było, a moje stosunki z nią nie były najlepsze... Że mamie mogło po prostu... trochę odbić? Słyszałam, że w ogóle była osobą o nieszczególnie stabilnej psychice - paplałam w pośpie­chu. - Ludzie ze Starka mówią...
-  Ludzie ze Starka? - Steven zagapił się na mnie, jakby to mnie poluzowały się styki. Co nie było prawdą, bo właśnie mi je posprawdzano i uznano, że wszystkie łączą jak należy. - Co mogą wiedzieć ludzie ze Starka? Przecież oni jej w ogóle nie znają!
-  Nie złość się - powiedziałam. Zaczynałam się czuć gorzej niż kiedykolwiek. I nie chodziło mi o obolałe stopy. - Naprawdę bardzo mi przykro. Ale może przez to, że jesteś jej synem, nie chcesz dostrzec, że...
-  Czego dostrzec? - spytał gniewnie Steven. - Że mama harowała całe życie, żeby samotnie wychować i wykształcić dwójkę dzieci, bo tata od nas uciekł, kiedy ja miałem siedem lat, a ty dwa? Że nigdy nie odezwał się do żadnego z nas, a mimo to mama była w stanie kupować ci na Gwiazdkę wszystko, czego ci się zachciało, chociaż ledwie było nas na to stać? Że kiedy chciałaś lekcji baletu, bo chodziła na nie twoja przyjaciółka, mama wzięła dodatkowy etat i harowała jeszcze ciężej, żebyś mogła tam chodzić? A teraz tobie nie chce się jej szukać, bo ktoś ze Starka powiedział, że jej odbiło?
Oj! No to narobiłam. I to jak. Dlaczego uwierzyłam w wer­sję doktor Higgins, a nie Stevena? Dlaczego dałam się nabrać na kłamstwa lekarki, która pracowała dla korporacji?
Właściwie to wiedziałam dlaczego. Bo tak było łatwiej, niż zrobić to, co należy - niż postąpić odpowiedzialnie, czyli pomóc bratu Nikki. Szczególnie że przez ostatnie dni byłam pochłonięta tym, co się działo między mną a Christopherem. Nie mogłam uwierzyć, jaka byłam głupia i samolubna. Przez cały czas przej­mowałam się tylko sobą, kiedy rodzina Nikki miała prawdziwe kłopoty i przeżywała tragedie. Bo niby jakie ja miałam zmar­twienia? Czy Christopher mnie lubi? Czy ludzie zobaczą mnie w diamentowym staniku? Zaginęła kobieta - ktoś, kto poświęcił wszystko dla swoich dzieci. A ja starałam się wymigać od całej tej sprawy. Schyliłam głowę, żeby Steven nie widział poczucia winy na mojej twarzy, i powiedziałam do Cosabelli, która wlazła mi na kolana;
-  Przepraszam.
Minęło kilka sekund niezręcznego milczenia, aż nagle Steven zapytał łamiącym się głosem:
-  Kim ty jesteś?
Uniosłam głowę i wybałuszyłam na niego oczy.
-  C-co? - wyjąkałam.
-  Pytam poważnie. - Nie tylko ja się gapiłam. Steven nie mógł oderwać ode mnie swoich niepokojąco niebieskich oczu. - Serio, nie mam najbledszego pojęcia, kim jesteś. Bo nie moją siostrą. Wyglądasz jak ona. Twój głos brzmi jak jej głos. Ale mó­wisz rzeczy, których ona na pewno by nie powiedziała.
Z mojego gardła wyrwał się słaby, piskliwy dźwięk. Zdoła­łam go przekształcić w:
-  T... to przez amnezję...
-  Dość tych bzdur o amnezji - warknął Steven. - Nie jesteś Nikki. Ona nigdy za nic mnie nie przeprosiła. Musisz być jakimś sobowtórem, którego gdzieś znaleźli i z jakiegoś powodu podsta­wili na jej miejsce. I przyznaję, że świetnie im wyszło. Napraw­dę świetnie, bo wyglądasz dokładnie jak ona, z najdrobniejszymi szczegółami... - Złapał mnie za rękę i pokazał małą, półksiężycowatą bliznę, którą Nikki miała na grzbiecie dłoni. - Jak to zro­bili? Pocięli cię, żebyś wyglądała identycznie? To musiało boleć.
- Rzucił moją rękę. - Mam nadzieję, że dużo ci płacą.
Nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nikt ze Starka nie przygotował mnie na to. Nie powiedział, co robić, jeśli doj­dzie do takiej sytuacji. Ogarnęła mnie panika. Co miałam po­wiedzieć? Wszyscy się nabierali na ścierne z amnezją. Rozma­wiałam z setkami znajomych i współpracowników Nikki i, choć zgodnie twierdzili, że „nowa" Nikki jest trochę dziwna, nikt ni­gdy nie oskarżył mnie, że w ogóle nianie jestem...
Pokręciłam głową, spojrzałam na niego i powiedziałam:
-  Nie wiem, o czym mó...                                            
-  Doskonale wiesz, o czym mówię - powiedział Steven.
-  Gadaj, i to już! Co się stało z Nikki? Woda sodowa uderzyła jej do głowy i ją wylali? To by nie był pierwszy raz. Gdzie ona jest?
Drżącą dłonią odgarnęłam włosy Nikki z twarzy. Rozejrza­łam się po pokoju... spojrzałam na sufit, na dziurki obok haloge­nowych lamp. Przycisnęłam palec do ust i wskazałam w górę. Steven podążył wzrokiem za moim palcem, po czym popatrzył ma mnie, jakbym była nienormalna. Sięgnęłam po pilota od telewizora i wcisnęłam guzik głośności. Odgłosy z Tygodnia z rekinami wypełniły mieszkanie. Wstałam, podeszłam do szafki z wieżą i włączyłam ostatnią płytę, która była odtwarzana. Roz­legł się głos Lulu, jęczącej, że jest kocicą i chce, żeby ją podra­pać za uszkiem. W końcu podeszłam do sięgających od podłogi do sufitu okien i otworzyłam wszystkie, wpuszczając podmuchy zimnego wiatru i odgłosy ruchu ulicznego z Centre Street.
-  Co ty robisz? - spytał gniewnie Steven.
Usiadłam z powrotem na kanapie i z powagą spojrzałam mu w twarz.
-  Nie mogę ci powiedzieć, co się stało z twoją siostrą - za­częłam, nie podnosząc głosu. - Będę miała bardzo poważne kło­poty, jeśli ci powiem. No, może nie ja, ale moja rodzina.
Spojrzenie Stevena zmieniło się w lód.
-  Więc przyznajesz, że nią nie jesteś. - Jego głos też był zimny.
Pokręciłam głową.
-  Przyznaję - powiedziałam. - To znaczy jestem, częścio­wo... na zewnątrz.
-  Co to znaczy na zewnątrz? - Steven piorunował mnie wzrokiem. - To, co mówisz, jest bez sensu.
-  Wiem. - Patrzyłam na Cosabellę, która mimo hałasu spała smacznie między nami. Boże, oddałabym wszystko, żeby w tej chwili być tym psem. - Nie mogę ci tego wyjaśnić. Ale musisz uwierzyć. Nikki, takiej, jaką znałeś, już nie ma.
-  Nie ma? - zapytał Steven. - Co to znaczy, nie ma? Chcesz powiedzieć, że... - Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-  Tak - powiedziałam. - Miała tętniaka. Był jak tykająca bomba zegarowa w jej głowie. Miała rzadką, wrodzoną wadę mózgu...
-  Nic podobnego - zaprzeczył Steven. Teraz nie miał już niedowierzającej miny. Wyglądał, jakby miał wybuchnąć śmie­chem. - Kto ci to powiedział? Ona?
-  No, nie - odparłam. Byłam pewna, że śmiech nie jest właściwą reakcją na wiadomość o śmierci siostry z powodu tęt­niaka mózgu. - Ja jej właściwie nigdy nie poznałam...
-  Więc skąd te bzdury o jakimś genetycznym defekcie mózgu? - pytał Steven. - Nikki była zdrowa jak koń. Cała moja rodzina cieszy się zdrowiem. Nikt z nas nie ma żadnych wad genetycznych, uwierz mi, A już na pewno nie Nikki. Kiedy była w dziewiątej klasie, spadła z trybun na szkolnym boisku i wal­nęła się w głowę. Zrobili jej wtedy tomografię komputerową. i rezonans magnetyczny. Nie było śladu żadnych defektów móz­gu. Kto ci o tym powiedział?
Przełknęłam ślinę. I odpowiedziałam cicho:
-  Ludzie ze Starka.
-  Ludzie ze Starka - prychnął. - Ci sami, którzy wmówili ci, że moja matka jest wariatką.
Otworzyłam usta, po czym je zamknęłam.
-  No... tak.
-  I ty im uwierzyłaś?
Nie mogłam mu powiedzieć, że mam dobre powody, żeby im wierzyć. Że gdyby nie oni, nie rozmawialibyśmy teraz. Przygryzłam dolną wargę.
-  Nie mam powodu im nie wierzyć - odparłam w końcu. Wydało mi się to najbardziej dyplomatyczną odpowiedzią.
-  Pozwól, że cię zapytam. - Steven pochylił się do przodu. ~ Kiedy to wszystko się stało? Kiedy zastąpiłaś Nikki, a jej rze­komo pękł ten tętniak?
-  Żadne rzekomo - zaprotestowałam. - Było przy tym mnó­stwo ludzi. Widzieli to. To się stało podczas wielkiego otwarcia Centrum Handlowego Starka. Była relacja w CNN. Naprawdę...
-  Dobra - powiedział, przerywając mi niecierpliwym mach­nięciem ręki. - Kiedy?
-  Trzy miesiące temu.
Wydało mi się, że liczy coś w głowie.
-  To mniej więcej w tym samym czasie - mruknął.
-  Mniej więcej w tym samym czasie co co? - Nagle zasko­czyłam. - Co zniknięcie twojej mamy? ~ Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. - Ale... co te dwa wydarzenia mogą mieć ze sobą wspólnego?
-  Nie wiem - odparł. - Ale to chyba coś więcej niż zbieg okoliczności, nie sądzisz? A teraz, kiedy Stark wciska ci kit, że moja mama jest nienormalna...
-  Chcesz powiedzieć, że twoim zdaniem Stark miał coś wspólnego ze zniknięciem twojej mamy? - Nagle zaschło mi w ustach.   -Bo niby dlaczego Stark nie miałby maczać palców w znik­nięciu jego mamy? Szpiegowali mnie dzień i noc. Wiedzą wszystko, widzą wszystko. Spuścizną Starka jest śmierć.
-  Czy to nie jest oczywiste? - zapytał Steven. - Spójrz na siebie. Wpędzili cię w taką paranoję, że nie potrafisz nawet o nich mówić bez włączania wszystkich sprzętów grających w mieszkaniu. Naprawdę sądzisz, że tu jest podsłuch?
Zamiast odpowiedzieć, sięgnęłam po torebkę, wyjęłam wykrywacz pluskiew i włączyłam go. Alarm dźwiękowy pikał szybciej i szybciej, w miarę jak zbliżałam antenę do sufitu i dziu­rek nad naszymi głowami.
-  I nie mów mi, że to jakiś złom - powiedziałam - bo zapła­ciłam za niego prawie pięćset dolców.
Steven zamrugał.
-  Och - mruknął. - No więc, to jest złom.
-  Nieprawda - upierałam się. - Wiem, że coś mi tu zamon­towali, nagrywają wszystko, co się mówi. Wiedzą, że tu jesteś. Wiedzą przeróżne rzeczy, których inaczej nie mogliby się do­wiedzieć.
-  Jestem technikiem elektronikiem ze specjalizacją z komu­nikacji - powiedział cierpliwie Steven, - W służbie marynarki Stanów Zjednoczonych. I mówię ci, że to, co trzymasz w ręce, to złom... Co nie znaczy, że nie działa.
Poczułam zimny dreszcz na plecach.
-  Naprawdę?
-  Naprawdę - powiedział. Wziął ode mnie wykrywacz i sam przysunął antenę do sufitu. Pikanie przybrało na sile i czę­stotliwości.
-  Od jak dawna tu są? - spytał, wskazując dziurki ruchem głowy.
-  Nie wiem - szepnęłam..- Któregoś dnia po prostuje za­uważyłam.
-  Niedobrze - powiedział. Wyłączył transmiter i rzucił go na kanapę. -I co z tym zrobimy?
-  Jak to, co z tym zrobimy? - zapytałam.
-  Zaginęły dwie kobiety - przypomniał Steven. - I Stark ewidentnie wie dlaczego.
-  Zaginęła tylko jedna kobieta - odparłam przez spierzch­nięte wargi. - Mówiłam ci, że Nikki...
-  Że jej nie ma. Zgadza się, tak powiedziałaś. Tyle tylko. że to nieprawda, co? - Spojrzał na mnie z góry wyczekującym wzrokiem.                                      :
-  Nie - odparłam. - Oficjalnie Nikki żyje. Bo oficjalnie, z prawnego punktu widzenia, ja nią. jestem.
Steven zagapił się na mnie. Milczał chwilę. I w końcu po­wiedział:
-  Żartujesz sobie, tak?
-  Nie - odparłam. Serce łomotało mi w piersi. Musiałam mu powiedzieć. Musiałam powiedzieć mu prawdę. Zasługiwał na nią. Ostatecznie chodziło o jego siostrę. I musiałam powie­dzieć ją tak, żeby zrozumiał. ~ To jest ciało twojej siostry. Ale jej mózg jest...
Nim się zorientowałam, co się dzieje, porwał mnie za ra­miona i poderwał z kanapy, budząc Cosabellę, która pisnęła ze strachu. Nie zauważył tego.
-  O czym ty mówisz? - zapytał gniewnie, potrząsając mną. - Jakim cudem to może być ciało mojej siostry?                  
Nagle zamazał mi się przed oczami. Spod moich powiek płynęła fala łez.
-  Nie mogę ci powiedzieć! - krzyknęłam. - Twoją mamę być może już porwali. Myślisz, że chcę z nimi zadzierać? Nie rozumiesz. Nie masz pojęcia, jacy oni są. Jaką mają władzę, ile pieniędzy...
Steven ściskał mnie mocno. Czułam, że zaraz zrobi mi si­niaki na ramionach. Nie wyglądałoby to dobrze na pokazie Stark Angels, gdyby nie zbladły do sylwestra.
-  To jakieś szaleństwo - powiedział, potrząsając mną przy każdej sylabie. Cosabella, obserwująca to wszystko z kanapy, zaszczekała nerwowo. - To ty zwariowałaś, słyszysz? Każde słowo, które wychodzi z twoich ust, to wariactwo.
-  Nie jestem wariatką- powiedziałam z naciskiem. - To się nazywa przeszczep mózgu. Mój mózg. ciało twojej siostry...
To go jakby przyhamowało. Ale mnie nie puścił.
-  Stark? Stark to zrobił? Jeśli to wszystko dzieło Starka,.. Jeśli oni naprawdę to robią... Dlaczego nikt o tym nie wic? Dla­czego ty nikomu nie powiedziałaś?
-  Powiedziałam tobie - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. -Ale nie możesz tego rozgłaszać. Nikomu ani słowa, słyszysz? Stark grozi, że wsadzą moich rodziców do więzienia, jeśli komu­kolwiek powiem! I zrobią to. Więc jeśli masz zamiar pójść z tym do dziennikarzy czy do kogokolwiek, wybij to sobie z głowy. To się nie uda. Stark jest właścicielem koncernów medialnych. Ale pomogę ci znaleźć mamę, jeśli zdołam.
- Jak? - zapytał, wreszcie rozluźniając chwyt. - Jak zamie­rzasz to zrobić?
No właśnie, jak chciałam tego dokonać? Nie mogłam mu powiedzieć o Christopherze i Feliksie, i ich szalonym planie. Po pierwsze, plan był tak szalony, że nie miał szans powodzenia. A po drugie, nie chciałam mieszać w to Christophera bardziej, niż już był zamieszany. Kochałam go, mimo że on kochał się w moim dawnym, ja", nie w dziewczynie, którą stałam się teraz. Nie mogłam go wciągać w to wszystko, szczególnie jeśli podej­rzenia Stevena miałyby się potwierdzić i jego mama zniknęła w związku z tym, co stało się ze mną i z Nikki. To było zbyt niebezpieczne.
Ale...  
Ale jeśli Christopher i Felix naprawdę potrafiliby urzeczy­wistnić swój plan.
-  Znam ludzi, którzy mogą ją znaleźć - usłyszałam własne słowa.                                                                                            
Steven nareszcie opuścił ręce.
-  Kto to taki? - zapytał.
W tej chwili drzwi mojej sypialni się uchyliły i wyjrzała zza nich rozczochrana głowa Lulu .  Co tu się dzieje? - spytała, mrugając zaspanymi oczami. - Co to za hałas? Dlaczego wrzeszczycie? 1 dlaczego Cosabella jest taka zdenerwowana?      
Steven odsunął się ode mnie.
-  Nic takiego - odparł, sięgając po pilota. - Zwykła rodzin­na sprzeczka. "Wracaj do łóżka.                  
Lulu go nie posłuchała. Wyszła boso do salonu. Zamiast swojej zwykłej koszulki nocnej miała na sobie za dużą flanelo­wą piżamę - różową, w wielkie wiśnie. Sądząc po podwiniętych nogawkach piżama należała do Nikki,
-  Nie no - powiedziała. - Co się dzieje? Hej, słuchacie mo­jej płyty?
-  Tak. - Odgarnęłam włosy z oczu. - Naprawdę wszystko jest w porządku. Wracaj do łóżka.
-  Nie. - Lulu podeszła i klapnęła na kanapę obok Cosabelli. - To brzmiało, jakbyście się kłócili. Nie chcę, żebyście się kłóci­li. No dobra, nie mam rodzeństwa i zawsze chciałam mieć brata czy siostrę, żeby móc się kłócić. Ale powiedzcie chociaż, o co wam poszło?
Spojrzałam na Stevena. Z chmurną miną wpatrywał się w biały dywan. Wyglądało na to, że nie zamierza się odezwać, więc wzruszyłam ramionami i powiedziałam:
-  Dowiedział się o zamianie umysłów.
Lulu popatrzyła na Stevena i sięgnęła po jego dłoń. W po­równaniu z jej ręką wydawała się ogromna.            
-  Och, biedactwo! Brakuje ci dawnej Nikki, co?     Spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc.                                
-  Dawnej Nikki? Co ty... Ty o tym wiesz?    
-  Jasne - odpowiedziała, ciągnąc go czule za mały palec, żeby usiadł obok niej na kanapie. On oczywiście się opierał. -Wszyscy wiemy. Znaczy ja i Brandon. Nawet porwaliśmy Nikki ze szpitala zaraz po tym, kiedy to się stało. I wcale jej się to nie podobało. Ale myśleliśmy, że padła ofiarą al Kaidy! Albo scjentologów. Okazało się, że to nieprawda. Po prostu, dawna Nikki zniknęła, a ta nowa zajęła jej miejsce. I uznaliśmy, że podoba nam się bardziej niż stara. A przynajmniej mnie. Nie wiem, co na to Brandon. A co? - Lulu patrzyła to na mnie, to na niego. - To dla ciebie problem?
Steven pokręcił głową.
-  Potrzebuję aspiryny - powiedział tylko.
Ale Lulu pociągnęła go na kanapę obok siebie. Usiadł, opie­rając głowę na dłoniach. Wyglądał na kompletnie załamanego. I nie dziwiłam mu się.
-  Może rozmasować ci kark? - spytała Lulu. Chociaż nie odpowiedział, wyciągnęła ręce, przygotowując się do masażu. - Świetnie masuję. Nikki kompletnie wymięka, kiedy robię jej masaż. Nauczyła mnie tego nasza gosposia, Katerina. A ona szkoliła się w jednym z najlepszych spa w Gstaad. Chodzi o to, żeby usunąć napięcie, o, stąd...
-  Znam kogoś - szepnęłam. Rozpaczliwie chciałam jakoś na­prawić tę sytuację, chociaż nie miałam pojęcia, czy to w ogóle moż­liwe. Jego siostra nie żyła, nawet jeśli on nie chciał w to uwierzyć.
I oczywiście jakimś cudem czułam się tak, jakby to była moja wina, chociaż wcale tak nie było.
Steven uniósł oczy.                                    
-  Co takiego? - zapytał.
-  Znam kogoś - powtórzyłam cicho. Miałam nadzieję, że wystarczająco cicho, żeby nie wyłapały tego podsłuchy. - Ko­goś, kto jest naprawdę niezły w komputerowe klocki, Mówi, że potrafi znaleźć twoją mamę.
Nie chciałam mu mówić, że ten ktoś to czternastoletni kuzyn kogoś, w kim kochałam się od siódmej klasy. Steven i tak wy­glądał, jakby miał ochotę skoczyć z mostu. Patrzył na mnie, nie zwracając uwagi na Lulu, która ugniatała mu kark. Co dziwne, jej masaż nie wywierał na niego takiego efektu, jaki miał na ciało Nikki.
- Jak? - spytał Steven. - Jak ją znajdzie, skoro policja nie mogła tego zrobić?
- Nie wiem - odszepnęłam. - Po prostu mówi, że to potrafi. Słuchaj, niby co mamy do stracenia? - Nie licząc wszystkiego, łącznie z moim życiem, gdyby Steven się dowiedział, że ten ktoś jest nieletni.
- Kiedy możemy do niego iść? - Steven już się nie wahał.
Moje   serce   zapikało   niespokojnie.   Nie   spodziewałam się, że zgodzi się tak szybko. Na co narażałam Christophera? I Feliksa? Ale z drugiej strony, gdyby ich plan się powiódł, może po­tem nie byłoby już Starka. I nie byłoby się czego bać... Jasne. A Nikki Howard będzie następnym prezydentem USA.
-  Hm. Pewnie rano - odparłam.          
-  Świetnie. - Steven kiwnął głową. - Więc zróbmy to. Lulu miała zadowoloną minę.
-  Fantastycznie! - rzuciła, wbijając łokieć w jego wyrobio­ne muskuły. -1 wiesz co? Już wydajesz się mniej spięty!
-  Dzięki. - Steven posłał jej uśmiech, po czym wstał i ruszył do jej pokoju. - Jestem skonany. No to... do zobaczenia rano. Ale kiedy dotarł do drzwi Lulu, zatrzymał się i spojrzał na mnie jeszcze raz.
-  Jak mam się do ciebie zwracać? - zapytał.
Po tych wszystkich krzykach mój głos zabrzmiał niemal nienaturalnie łagodnie. Hałas ulicy za oknem był głośny, mimo późnej nocy. Cóż, mieszkałam w mieście, które nigdy nie zasy­pia. Lulu w głośnikach miauczała i prychała jak kot. Jeśli na­wet Stark wyłapał coś z tej rozmowy, to pewnie niewiele zrozu­miał.
-  Nikki - powiedziałam do Stevena. - To teraz jest moje imię.
Patrzył na mnie przez pełne dziesięć sekund. Nie mogłam niczego odczytać z wyrazu jego twarzy.
Nagle się odwrócił i zniknął za drzwiami. Zaniknął je cicho za sobą. Spojrzałam na Lulu.
- Ha! - rzuciła z szerokim uśmiechem na twarzy, na której nie było śladu make-upu. - Moim zdaniem poszło nieźle. Nie sądzisz?
Klapnęłam na kanapę obok niej z jękiem frustracji. Wiedzia­łam, że czeka mnie kolejna bezsenna noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz