sobota, 28 lipca 2012
#4
Rankiem następnego dnia głowa i wszystkie mięśnie bolały mnie tak, jakbym przebiegła maraton w głębokim śniegu na wysokich obcasach. W moim umyśle wciąż kołatały się okruchy nocnego koszmaru. Irytowała mnie obecność w nim Willa, ale jeszcze bardziej niepokoiło to, że tym razem wszystko było o wiele wyraźniejsze i straszniejsze niż w poprzednich koszmarach. Zastanawiałam się, dlaczego wciąż mam na sobie dżinsy i pod-koszulek. Za to gdzieś przepadła moja bluza z kapturem. Sprawdziłam w pojemniku z brudną bielizną i w pokoju, ale nigdzie jej nie znalazłam. Jak to się mogło stać? A jeśli wszystko, co wydarzyło się w nocy, nie było snem? Ktoś zapukał do drzwi. - Czy solenizantka już się obudziła? - Mama. - No, Ellie! Wstawaj! Wzięłam prysznic, rozprostowałam uparte fale sprejem do prostowania włosów i włożyłam świeże dżinsy i podkoszulek. Zeszłam do kuchni, gdzie krzątała się mama.
- Usmażyłam naleśniki, bo przecież są twoje urodziny - oznajmiła pogodnym głosem i z promiennym uśmiechem podniosła tacę ze stosem naleśników. -Wiem, że prawie nie tknęłaś wczorajszych, dlatego mam nadzieję, że czujesz się na tyle dobrze, żeby spró-bować tych. - Dzięki, mamo - powiedziałam i usiadłam przy blacie. -Wszystkiego najlepszego, kochanie. - Pocałowała mnie w czubek głowy. - Kocham cię. -Ja też cię kocham. Gdzie tata? Uśmiech na jej twarzy zgasł. - Musiał wcześnie wyjechać. Ma spotkanie w Lansing. Prosił, żebym ci przekazała życzenia. I że cię kocha. Zmusiłam się do uśmiechu przekonana, że tę ostatnią część wymyśliła. Pewnie po prostu wyszedł bez słowa na to swoje spotkanie. Oblicze mamy pojaśniało. - Pomyślałam, że po szkole możemy pojechać po twój prezent. Wiem, że czeka was trudny dzień w związku z wczorajszymi wydarzeniami, ale może właśnie prezent sprawi, że dzisiejszy dzień nie będzie taki straszny. Może być? -Jasne - odpowiedziałam podekscytowana. - Dobrze. W takim razie trochę popracuję, zanim pojedziemy do szkoły. - A wychodząc, mama dodała: - Tylko zjedz coś. Po szkole zajrzymy do salonu i zobaczymy, co tam mają. Byłam wniebowzięta. - Hej, mamo... - Tak, kochanie? - Słyszałaś coś w nocy? - Nie byłam pewna, czego spodziewałam się w odpowiedzi.
Zmarszczyła czoło. - Och, kochanie. Przepraszam za kłótnię z ojcem. Przykro mi, że ją słyszałaś. - Nie, chodziło mi o warczenie, jakby duży pies czy niedźwiedź. Mama popatrzyła na mnie dziwnie, a ja zaczerwieniłam się mocno, ponieważ zdałam sobie sprawę z tego, jak głupio zabrzmiały moje słowa. -A nie był to przypadkiem jeszcze jeden koszmar? - Nie. Nie spałam. Westchnęła i zacisnęła usta. - Może jakieś psy się gryzły? Nic nie słyszałam. Miałabyś więcej spokoju, gdybyś zamykała okno na noc. - Pewnie masz rację. - Domyślałam się, na czym stanie: to był sen, a ja jestem lunatyczką. Kiedy otwierałam szafkę, zjawił się Landon z wazonem pełnym róż. Zamurowało mnie. - Dla mnie? Poważnie? - zapytałam, gapiąc się na cudowny bukiet. -Wszystkiego najlepszego, Ellie. - Pocałował mnie w policzek. Czułam, że w każdej chwili mogę eksplodować od tych słodkości. - Wiem, że dzień jest smutny i tak dalej, ale nie chcę, żeby to zrujnowało twoje urodziny. - Podał mi wazon. - Może to coś zmieni. Objęłam go wolnym ramieniem i uściskałam. - Bardzo ci dziękuję! Taki jesteś dobry. Sprawiłeś, że ten dzień już jest odjazdowy. Uśmiechnął się szerzej. - Lecę do klasy, ale cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Do zobaczenia. - Cześć!
Musiałam usunąć z szafki stare papiery, żeby bezpiecznie wstawić wazon. Chociaż znam Landona od dawna, nigdy wcześniej nie dawał mi kwiatów. Jakie to miłe. Szłam do klasy tanecznym krokiem. Kolejne lekcje mijały mniej więcej tak, jak się spodziewałam. Z samego rana dyrektor wygłosił przez radiowęzeł długie przemówienie o panu Meyerze, a potem swoje powiedziała pani Wright. Pierwsze cztery lekcje były bardzo do siebie podobne. Każdy z nauczycieli powiedział kilka słów, zaimprowizował krótkie zajęcia i zadał pracę domową. Test z matematyki przełożono na przyszły poniedziałek, co bardzo mi odpowiadało, bo nie chciałam pisać go w urodziny. Na trzeciej lekcji (zajęcia praktyczno-techniczne, które - przysięgam - wzięłam tylko po to, żeby poprawić sobie średnią) siedzieliśmy przy stolikach i omawialiśmy projekty na przyszły tydzień. Domyślałam się, że pan Gray nie chce się rozkleić. Nawet idiota zauważyłby, jak popularny był pan Meyer. W przerwie na lancz spotkałam się z przyjaciółmi. Udawaliśmy, że to dzień jak co dzień. Kate, Landon i ja zajęliśmy miejsca tam gdzie zawsze, w kącie z prawej strony przy oknie, które wychodziło na boisko. Dołączyli do nas Evan, Rachel i Chris - ku memu zdziwieniu wszyscy unikali tematu śmierci pana Meyera. Przyjęłam to z ulgą. Po lanczu wpadłam na chwilę do łazienki. Kiedy myłam ręce, coś kazało mi podnieść wzrok i jeszcze raz spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Przerażona przyjrzałam się uważniej prawej stronie twarzy. Coś czarnego - przeplatające się linie - pełzło z mojej głowy wokół prawego oka i dalej przez policzek. Z obrzydzeniem potarłam dłonią skórę, by zetrzeć to coś, lecz linie wciąż się wydłużały i po-
krywały coraz większą część policzka. Tarłam, ale nic nie czułam pod palcami. Czyżby były pod skórą? Ze łzami w oczach, przerażona, chwyciłam kilka papierowych ręczników i zmoczyłam je. Tarłam nimi z całej siły, lecz gdy opuściłam rękę, linie wciąż widniały na twarzy, a moje oczy przypominały teraz białe bile. Odrzuciłam ręczniki i zaczęłam odsuwać się od lustra, aż oparłam się plecami o kabinę. Zakryłam twarz dłońmi i, zdesperowana, zanurzyłam palce we włosach. Kiedy znowu spojrzałam na swoją twarz w lustrze, zobaczyłam na niej tylko łzy. Nic czarnego. Linie zniknęły, a oczy znowu były normalne. Opłukałam twarz zimną wodą, by nie była tak czerwona, i wzięłam kilka głębokich oddechów. Gdy już poczułam, że mogę wrócić na stołówkę, wypadłam na korytarz. Pragnęłam zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Skręciłam za róg i wpadłam na... Willa. - O Boże! - zawołałam i ledwo powstrzymałam się, żeby go nie trzepnąć. - Aleś mi napędził stracha! Co robisz w mojej szkole? Myślałam, że tu nie chodzisz. -Nerwowym ruchem poprawiłam plecak i wzięłam głęboki oddech. Wtedy zauważyłam czarne spiralne tatuaże na jego umięśnionym ramieniu - dokładnie takie, jakie miał w moim śnie. Gdy tak wpatrywałam się w kręte linie tych dziwnych symboli, przypomniały mi się tamte na mojej twarzy. Jednak te były inne. Jego tatuaże były piękne, przerażająco, nieziemsko piękne. Ich linie wiły się i tańczyły na skórze, dumne i wyzywające. Nie po-trafiłam oderwać od nich wzroku. Will zignorował moje pytanie. - Wszystko w porządku?
Czy słyszał, jak płakałam? Skąd wiedział? Wreszcie udało mi się odwrócić głowę i pozbywszy się swoich myśli, odpowiedziałam stanowczym głosem: - Nic mi nie jest. - Chciałem z tobą porozmawiać. - Był bardzo poważny. Ani cienia wesołości na twarzy. Jego pytające spojrzenie dotknęło mojego wciąż czerwonego policzka. Odruchowo zakryłam go ręką. - O czym? Muszę wracać na stołówkę. - Spróbowałam go obejść, ale zastąpił mi drogę. Po incydencie w łazience nie chciałam wdawać się w żadne inne wariactwa. - Musimy porozmawiać o wczorajszej nocy. Poczułam ucisk w żołądku, a strach, który towarzyszył mi tak niedawno, znowu popłynął zimnym dreszczem przez moje ciało. - Nie wiem, o czym mówisz. Wczorajszą noc spędziłam w domu. Nie mamy o czym... - Nie pamiętasz? - Nachylił się do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Znalazł się tak blisko, że tylko jego obejmowałam swoimi zmysłami, które wręcz zanurzyły się w nim. - Co mam pamiętać? To był sen - to musiał być sen. To nie mogło zdarzyć się naprawdę. Wyobraziłam to sobie, tak samo jak wyobraziłam sobie czarne wzory na mojej twarzy. Położył dłoń na moim ramieniu i pociągnął mnie delikatnie do szafek, kiedy nadeszło kilku uczniów. - A kosiarz? Ten, którego zabiłaś? - zapytał ochrypłym głosem. - C o?! Will, czegoś się naćpał? - Próbowałam się odsunąć, lecz on przytrzymał mnie mocno. - Posłuchaj, nie mam zamiaru dłużej bawić się w te...
- Daj spokój! - warknął. - Musisz zaakceptować to, co się wczoraj wydarzyło, i to, kim jesteś, choćbyś tego nie chciała. Nic nie pomoże udawanie, że to sen albo że jestem niespełna rozumu. To tylko pogorszy sprawę. - Nie wiem, o czym mówisz - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Nie chciałam znowu się rozpłakać. Will wziął głęboki oddech i zaczął mówić powoli: - Posłuchaj, czuję się okropnie i nie chcę cię przestraszyć. .. - Świetnie ci to idzie! - Wysłuchaj mnie tylko i zaraz sobie pójdę. Dobrze? Przyglądałam mu się i widziałam, że jest bardzo poważny. Uznałam, że mogę spełnić jego prośbę. - W porządku. Mówił powoli, lecz z taką intensywnością, że jeszcze bardziej mnie przestraszył. - To, co widziałaś wczoraj w nocy - z czym walczył a ś - to był kosiarz. Ale zapomnij o kościotrupach w długiej szacie i z kosą. Te są prawdziwe. Nie potrzebują kosy, ponieważ za broń służą im zęby i pazury. One zj a d aj ą ludzi. Pożerają ciało, a duszę wloką do piekła. Twój nauczyciel, Frank Meyer, został zamordowany i pożarty przez taką samą istotę, jaką ty zabiłaś wczoraj. Jesteś Prełiatorem, jedynym na świecie śmiertelnikiem, który ma moc, by z nimi walczyć. Aja jestem twoim Stróżem, twoim ochro-niarzem, zaprzysiężonym, by cię bronić. Tymczasem ty strasznie utrudniasz mi pracę. Wpatrywałam się w niego długą chwilę, nie mogąc się zdecydować, co powiedzieć. Ostatecznie wybrałam łatwe rozwiązanie. - Kompletnie ci odbiło.
- Cholera! - Will, zdesperowany, wyrzucił w górę ręce. - Co za absurd! Nie rozumiem, dlaczego nie pamiętasz. Wczoraj uaktywniłem twoją moc. Obudziłaś się i weszłaś do Mroczni z własnej woli, a potem zabiłaś kosiarza. Dlaczego teraz tego nie pamiętasz? - Cofnął się o krok i położył sobie dłoń na głowie. Mówił szybko, wyraźnie zmartwiony: - Może dlatego, że upłynęło zbyt dużo czasu. Wcześniej cykle dzieliła tylko osiemnastoletnia przerwa. Twoja dusza zbyt długo pozostawała w uśpieniu. Teraz ja się cofnęłam. Przesuwałam dłonią po ścianie, kompletnie zagubiona. Moje spojrzenie padło na metalowy łańcuszek na szyi Willa; ginął pod jego koszulą. Oczyma wyobraźni zobaczyłam na końcu coś błyszczącego - coś w kształcie plusa. To było jak deja vu, wspomnienie, o którego istnieniu nie wiedziałam. Czy to w ogóle ma jakiś sens? - A jeśli się zastanawiasz, gdzie podziała się twoja bluza, to sprawdź w koszu na śmieci. Przykro mi, ale jest podarta. - Podarta? -Jakieś problemy, panno Monroe? - Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą jednego z wicedyrektorów, pana Ab-bota, który spoglądał to na mnie, to na Willa. - Kim jest ten młody człowiek? - zapytał dyrektor, który od razu zorientował się, że chłopak nie jest uczniem naszego liceum. Podejrzliwe spojrzenie zatrzymało się na ramieniu Willa pokrytym tatuażem. W mniemaniu pana Abbota z pewnością była to wizytówka młodocianego przestępcy. -Jestem przyjacielem Ellie - rzekł Will. - Wpadłem tylko, żeby przynieść jej zeszyt, który zostawiła u mnie w domu.
Pan Abbot posłał mi pytające spojrzenie. - To prawda? - Tak. Wszystko w porządku. - Nie wiem, dlaczego kryłam Willa. Może jego szaleństwo udzieliło mi się jak przeziębienie albo i coś gorszego. Pan Abbot odwrócił się do Willa. - Młody człowieku, muszę prosić cię o opuszczenie terenu szkoły. Wyświadczyłeś Ellie przysługę, ale ponieważ nie jesteś uczniem naszej szkoły i nie pobrałeś przepustki dla gości, musisz opuścić budynek. -Jasne - odrzekł Will grzecznym tonem. - Pożegnam się tylko i już mnie nie ma. - Mówiąc to, patrzył panu Abbotowi prosto w oczy. Dyrektor zrobił dziwną minę, po czym odwrócił się i odszedł. - Ellie, porozmawiasz ze mną po szkole? - poprosił Will. - Nic z tego - odpowiedziałam i odwróciłam się do niego tyłem. Obszedł mnie i stanął przede mną. - Inaczej nie będziesz wiedziała, jak przywołać miecze, i nie będziesz mogła się bronić. Poczułam zimny dreszcz, kiedy tak patrzył mi prosto w oczy i mówił ściszonym, natrętnym głosem. - Grozisz mi? - zapytałam ostrożnie. Wyraz jego twarzy się nie zmienił. - Przyjdę po ciebie. Dreszcz przeszedł w brutalne ukłucie strachu. Czułam, jak moje serce przyspiesza, a twarz czerwienieje. - Teraz, gdy obudziłem twoją moc, stałaś się łatwym celem dla kosiarzy. Jesteś niemal bezbronna i dlatego zaatakują.
- Posłuchaj, jeśli mnie nie zostawisz, to zacznę wrzeszczeć i ochrona sprowadzi policję. Przyglądał mi się długą chwilę. Zacisnął szczęki i ssał górną wargę, dając wyraz swojej frustracji. - Niekiedy potrzebujesz trochę czasu, by wróciła ci pamięć, ale nigdy nie było aż tak źle. Wiem, że masz koszmary. Zawsze cię dręczą, kiedy już możesz stawić czoło temu, kim naprawdę jesteś. Oczywiście, ostatni raz widziałem cię — tę prawdziwą - no, ponad czterdzieści lat temu. Nie było cię przez dwadzieścia osiem lat. Moje gardło zacisnęło się niebezpiecznie. Will obdarzył mnie tym swoim czarującym uśmiechem, lecz tym razem było w nim coś innego, coś tajemniczego. - A tak przy okazji - wszystkiego najlepszego. Przepraszam, że nie złożyłem ci życzeń wczoraj, ale zemdlałaś, zanim zdążyłem to zrobić. Mam dla ciebie prezent. - Wyjął coś z kieszeni i podsunął mi rozłożoną dłoń. Leżał na niej wisiorek: para białych skrzydeł na złotym łańcuszku. Był prześliczny, nieziemski, a skrzydła tak białe, że aż migotały, rozjarzone światłem. Kiedy zamrugałam, migotanie ustało. - Co to jest? - zapytałam, patrząc z podziwem. - Zawsze należał do ciebie - odpowiedział Will, po czym podniósł moją rękę i położył na niej naszyjnik. -Jeszcze zanim cię poznałem. Nie wyciera się i nie matowieje. Jest zawsze taki sam. Nigdy się nie zmienia, nawet wtedy, gdy los tyle zabiera... - Delikatnie zacisnął moje palce na prezencie, a jego ciepła dłoń pozostała na mojej odrobinę za długo. - Niebawem się spotkamy. - Potem odwrócił się i odszedł.
Rozchyliłam palce i wpatrywałam się w cudowny naszyjnik. Dotknęłam skrzydeł, ale nie potrafiłam powiedzieć, z czego są zrobione. Ich powierzchnia była gładka i rozświetlona, jakby wykonano je z masy perłowej albo z czegoś jeszcze cenniejszego. Piękno wisiorka wyciszyło mnie, zagłębiłam się w dziwnym transie: z zakamarków umysłu wynurzyły się szepty wspomnień, które nie mogły być moimi wspomnieniami. Odległe obrazy twarzy Willa, czających się w ciemności kosiarzy, mnie biegnącej alejkami i przez las, naszyjnika w moim ręku. Rzeczy, których nie powinnam była pamiętać, a jednak pamiętałam. Potrząsnęłam głową i schowałam naszyjnik do torebki. Ponad czterdzieści lat? Oparta plecami o szafkę potarłam twarz dłońmi. Dlaczego Will tak się do mnie przyczepił? Sprawiał wrażenie kogoś przeświadczonego o tym, że jestem jakąś superbohaterką, a to przecież największe wariactwo, jakie kiedykolwiek słyszałam. Jakby tego było mało, powiedział, że niebawem się spotkamy. Chociaż nie znałam go dobrze, coś mi podpowiadało, że dotrzyma obietnicy. Wróciłam do przyjaciół i starałam się zapomnieć o wszystkim, ale bezskutecznie. Czwarta lekcja minęła bez większych ekscesów, poza tym że Kate przeszkadzała mi przy omawianiu prac na ten tydzień. Ciągle mówiła o zakupach ciuchów na sobotnią imprezę. Na szczęście były to jedne z dwóch zajęć, na które z nią chodziłam, tak więc na późniejszych lekcjach już było lepiej. Na historii Europy zrobiło się odrobinę ciekawiej - lubię historię. Łatwo mi wchodziła do głowy, w przeciwieństwie do ekonomii.
Siedziałam w ławce, nie zwracając uwagi na chłopaka obok, który dłubał coś przy twarzy, zamyślony, i nie wiedzieć kiedy powróciłam myślami do wydarzeń z nocy. Spróbowałam przypomnieć sobie tamtą straszną istotę, którą Will nazwał kosiarzem. Szczerzący kły potwór o martwym spojrzeniu patrzył teraz na mnie z moich wspomnień, przyczajony, gotowy do ataku. Skąd w tych snach takie okropieństwa? Potarłam dłońmi ramiona na wspomnienie dotyku jego sierści. Nigdy wcześniej koszmar nie wydawał mi się taki prawdziwy: w mojej głowie, na skórze i w sercu. Na chwilę przyjęłam, że Will mówił prawdę. Jeśli rzeczywiście byłam tym Preliatorem, jak powiedział, to tamte potwory, kosiarze, istniały naprawdę. Co miał na myśli, gdy mówił, że nie było mnie przez dwadzieścia osiem lat? Czułam się zupełnie zdezorientowana. Już sama próba zrozumienia Willa mogła doprowadzić człowieka do szaleństwa. Przypomniałam sobie też, jak dziwił się, że nic nie pamiętam. Pewnie, że nie, bo nic się nie wydarzyło - to był tylko zły sen, a Will to świrus. Tylko skąd znał tyle szczegółów dotyczących mojego koszmaru? Znowu wspomniał o tej „mroczni", cokolwiek to jest. I te jego tatuaże... Nie widziałam ich podczas naszego spotkania poprzedniego dnia. Po raz pierwszy zobaczyłam je w moim śnie. Will dotknął mnie, a ja nagle zmieniłam się w kogoś innego, kto ma moc, w kogoś groźnego. To też mnie przestraszyło i nie dawało spokoju. Wyjęłam z torebki wisiorek ze skrzydłami i jeszcze raz przesunęłam palcem po jego delikatnej krawędzi. Przypomnij sobie. Zacisnęłam mocno powieki a potem palcami ścisnęłam naszyjnik. Przypomnij sobie,
przypomnij. Ale c o miałam sobie przypomnieć? Otworzyłam oczy i spojrzałam na mój zeszyt od historii, żałując, że notatki dotyczą historii Karola Wielkiego, a nie mojej. Wydarzenia z ostatniej nocy wciąż powracały w moim umyśle niczym sceny z horroru: skradający się w ciemności kosiarz i ja, walcząca tymi dziwnymi płonącymi mieczami. Tyle krwi... W którymś momencie moje widzenie się rozmyło. Zamrugałam gwałtownie i skierowałam wzrok na podłogę, by nie widzieć jasnego światła klasy. Poczułam przenikliwy chłód i zadrżałam. Podłoga rozmazała się, a moja ławka i twarze dookoła zniknęły. Pozostałam sama w ciemności, klęcząca w śniegu. Wstałam i rozejrzałam się. Zobaczyłam gęsty mroczny las wyrastający tuż przede mną i poczułam na twarzy kąsanie lodowatego wiatru. Mój wzrok padł na krwawy ślad ciągnący się na śniegu przede mną, gdy szłam przez Mrocznię. Wiedziałam, że kosiarz musi być gdzieś niedaleko. Zabrał już prawie sto ludzkich istnień w tym biednym regionie Gevaudan iv południowej Francji. Dragoni wysłani przez francuskiego króla niczego nie znaleźli i pozostawili po sobie liczne ścierwa niewinnych wilków. Kosiarz łupin był bardziej przebiegły i bardziej wygłodniały niż wilki, co czyniło go też o wiele bardziej niebezpiecznym. Żołnierze nie moglipołować'na coś, czego nie widzieli i co było sprytniejsze od nich. Nagle wyczulam go - mrowienie najciemniejszej mocy przetoczyło się w głębi ziemi pod śniegiem i popełzło po mojej skórze. Coś ciemnego śmignęło na prawo ode mnie. A zaraz potem po drugiej stronie. Krążył wokół.
Nienawidziłam, kiedy na mnie polowali. Trzymałam w pogotowiu miecze. Ich płomienie nie topiły śniegu - anielski ogień palił tylko zło, a wszystko inne pozostawiał nietknięte. Gdzieś przede mną zaskrzypiały na śniegu kroki. Kosiarz zdecydoiuał się wreszcie pokazać. Podszedł bliżej, żebym mogła mu się przyjrzeć. Jego obnażone zęby błyskały zapowiedzią śmierci, a czarna sierść lśniła, zmoczona ciemnobrązową cieczą. Krew. Nie wiedziałam czyja. -Jesteś głupcem, skoro na mnie polujesz, Preliatorze. - Słowa wychodziły z podobnych do wilczych szczęk, które nigdy nie powinny mówić ludzkim językiem. - To moje terytorium. Dusze z tej okolicy będą należeć do mnie. W tym lesie spotkasz swój koniec. Wykrzywiłam usta w szyderczym grymasie i mocniej zacisnęłam dłonie na rękojeściach mieczy. - Możliwe, ale zanim umrę, dopilnuję, żebyś i ty nie wyszedł z lasu żywy. Taką cenę zapłacisz za to, że przelałeś tyle krwi. Kosiarz uniósł głowę, a w jego oczach pojawił się błysk za-ciekawienia. -A jaką cenę ty zapłacisz? Za wszystką krew, którą przelałaś? - To mój obowiązek. - Samotność, jak sądzę - mówił dalej, nie zważając na moje słowa. Jego bardzo niski glos wdzierał się boleśnie do mych uszu. - Przestań wpychać się do mojego umysłu i wałcz, Holger. Kosiarz opuścił głowę, a jego wilczy pysk jakby się uśmiechnął. Oczy bestii były prawie niewidoczne pośród czarnej sierści - uwidaczniały się głównie wtedy, gdy odbijał się w nich anielski ogień. - Znasz moje imię. - Wiem o tobie o wiele więcej.
- A czy ta wiedza sprawia, że bardziej się mnie boisz? -zapytał z przerażającą nadzieją w głosie. Był stary - starszy i potężniejszy niż większość kosiarzy, z którymi wałczyłam w ostatnich łatach. Trzysta łat to z pewnością powód do dumy. - Ucieszyłbyś się, gdyby tak było, prawda? - Tak, bardzo - odparł Holger, wystawiając ogromny jęzor. -A gdzie twój Strażnik, Preliatorze? - Niedaleko. - To nie miało znaczenia. Sama musiałam go zniszczyć, żeby nie zabierał już więcej dusz do piekła. - W takim razie los mi sprzyja. Zaatakował z wyszczerzonymi kłami i wyciągniętymi pazurami. Uskoczyłam, a on wylądował z boku, śłizgając się na śniegu i wzbijając tuman iskrzących się kryształków. Przyskoczył do mnie jeszcze raz, a wtedy ja zanurkowałam za drzewo. Wpadł na pień z taką siłą, że wybił w nim dziurę i strząsnął z konarów większość śniegu. Ryknął rozwścieczony, aż drzewa dookoła zadrżały, rażone siłą jego energii. Moc kosiarza eksplodowała - uderzył łapą w pień, mocno wbijając pazury. Drzewo jęknęło i przewróciło się z hukiem; ledwie zdążyłam odskoczyć. Mnie się udało, ale pień przygniótł jeden z moich mieczy, i jego płomień zgasł. Pociągnąłem mocno za rękojeść, lecz klinga nawet nie drgnęła. Holger wszedł na zwałone drzewo i jego obnażony pysk znalazł się tuż przed moją twarzą. Klapnął zębami i machnął gniewnie grubym ogonem, a potem przyczaił się do skoku, lecz potężne uderzenie w czaszkę strąciło go z pnia. Na widok Wiłła moje serce zabiło szybciej. Jeszcze raz grzmotnął kosiarza w głowę, wgniatając go w ziemię. Obejrzał się na mnie i krzyknął: - Twój miecz! Skinęłam głową i znów pociągnęłam za rękojeść kopesza, mocno zapierając się nogą o pień, i wreszcie miecz wysunął
się spod drzewa. Klinga eksplodowała anielskim ogniem. Zdą-żyłam się odwrócić, by zobaczyć, że Holger znowu atakuje. Kłapnął szczęką, ale wykręciłam tułów i kosiarz zacisnął zęby na śniegu. Zdesperowana wydałam okrzyk i zamachnęłam się z całej siły. Klinga weszła głęboko w szyję bestii, której ciało wybuchło płomieniami. Głowa Hołgera oderwała się od reszty ciała i spadła mi na twarz. Wydałam stłumiony okrzyk i wtedy krzesło wysunęło się spode mnie. Walnęłam tyłkiem o kamienną podłogę, a krzesło przewróciło się z hukiem. Wszyscy dookoła mnie milczeli, zbyt zszokowani, żeby się roześmiać, a ja bałam się podnieść wzrok. Czułam gorąco obejmujące całe moje ciało. O Boże, o Boże... Siedziałam na podłodze z twarzą zakrytą dłońmi, potwornie zawstydzona. - O kurczę, Ellie, nic ci nie jest? - zapytał mój sąsiad z ławki. Spojrzałam na jego twarz zawieszoną nade mną. - Krzesło... się wysunęło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz