O dziwo, Christopher nie spał i przywitał mnie uśmiechem.
- Jak leci? - zapytał.
- Okej. - Powtarzałam sobie: „Nie waż się uśmiechać, Em Watts, chociaż aż cię skręca, żeby to zrobić". Christopher stał się nagle złym bohaterem powieści. A nawet jeśli nie, to wcale mnie nie lubił. To znaczy lubił, ale nie prawdziwą mnie. Kochał się w nieżyjącej dziewczynie.
I wszystko to jedna wielka pomyłka. A to, co chcą zrobić z kuzynem, jest złe.
Zgadza się ?
Ale zanim zdążyłam odezwać się do Christophera, Whitney
Robertson, która siedziała stolik za mną, pochyliła się i szepnęła.
- Boże, ta bluzka to Temperley? Jest odlotowa.
- Jak ci minął weekend? - Lindsey Jacobs, prawa ręka Whitney, siedząca w rzędzie obok, też gorliwie pochylała się do przodu. - Widziałam w necie, że byłaś na St. John z Brando-nem Starkiem. -Na jakimś plotkarskim portalu były już zdjęcia z tej podróży? Cudownie. Jeśli na którymś z nich Brandon i ja się całowaliśmy, to przysięgłam sobie, że kogoś zamorduję. - To musiało być niesamowite! Tutaj pogoda była okropna. Dałabym wszystko, byle wyrwać się stąd na dwa dni. 1 to jeszcze z Brandonem Starkiem! On jest po prostu ekstra. Jak mogłaś w ogóle wrócić? Ja bym się chyba zabiła. Żeby ona wiedziała.
- Drogie panie - rzucił drwiąco pan Greer. - Wybaczcie, że przeszkadzam. Ale niektóre z was może przypominają sobie, że to ostatni tydzień semestru i kończymy nasze finałowe trzyminutowe ustne prezentacje, od których w trzech czwartych zależy wasza ocena.
Jęknęłam w duchu. Byłam zupełnie nieprzygotowana. Wiedziałam, że niedługo wypadnie moja kolej, a nie miałam nawet chwili, żeby popracować nad prezentacją. Kiedy wczoraj wieczorem wróciłam do domu, stwierdziłam ze zdumieniem, że Lulu też tam jest, zamiast na jakiejś imprezie z przyjaciółmi. A do tego siedzi w kuchni i gotuje - uwaga, uwaga - kurczaka w winie. Jako że nigdy nie widziałam, żeby gotowała coś bardziej skomplikowanego niż popcorn w mikrofali, byłam pewna, że doznała jakiegoś udaru. O mało nie zadzwoniłam po karetkę.
Ale to nie było żadne załamanie umysłowe. Lulu gotowała dla Stevena, którego wysłała na poszukiwania „naprawdę chrupiącej francuskiej bagietki" do pogryzania dania, które przygotowywała.
- Chcę, żeby twój brat myślał, że umiem gotować - poinformowała mnie, kiedy zapytałam, co się, u diabła, dzieje. - Nie, czekaj, może nie chcę. Czekaj, jak sądzisz, co uzna za fajniejsze: dziewczynę, która skłamała, że umie gotować, i stara się to robić specjalnie dla niego, czy dziewczynę, która naprawdę umie gotować?
Spojrzałam na nią ze znużeniem i rzuciłam.
- Lulu, powiem ci, co nie jest fajne. Ty, w tej chwili. To jest żałosne. Jeśli chcesz się spodobać Stevenowi, może spróbuj być sobą? Przecież zawsze mi to powtarzałaś, pamiętasz? Żebym była sobą. -Nie żeby to kiedykolwiek zadziałało. Chociaż może i tak. Tylko nie z Christopherem.
Cóż, pewnie mogłam po kolacji popracować nad pracą domową, ale jakimś cudem wylądowałam na kanapie między Lulu a Stevenem, który opowiadał - oczywiście zachęcony przez moją przyjaciółkę - o pracy radiooperatora na okręcie podwodnym.
A kiedy próbowałam się wymknąć, żeby trochę popracować, Lulu polazła za mną, najwyraźniej spragniona babskiej rozmowy. W kółko pytała: „Ale... naprawdę myślisz, że mu się spodobałam?" i „Myślisz, że się pogniewa, jeśli jutro kupię mu nową koszulę?"
- Lulu! - Usiłowałam nią trochę potrząsnąć. - Dopiero co go poznałaś. Dlaczego tak cię na niego wzięło?
Westchnęła i ułożyła się wygodnie na poduszkach obok mnie.
- Boonjesttaki... cudowny.
Na razie - moim zdaniem, oczywiście - najcudowniejsze w Steyenie było to, że na ochotnika umył wszystkie wielkie garnki, których Lulu użyła do gotowania i które nie chciały zmieścić się do zmywarki. Lulu zamierzała zostawić je do umycia Katarinie.
Ale musiałam przyznać... że jak na faceta rzeczywiście był całkiem fajny.
Mimo to, gdybym czas zmarnowany na wysłuchiwanie peanów o Stevenie Howardzie poświęciła na pracę domową, pewnie następnego ranka nie czułabym takich mdłości na widok pana Greera przeglądającego swój notes.
- Więc jeśli możemy już przejść do rzeczy - powiedział pan Greer - to chciałbym poprosić...
Nie mnie, modliłam się w duchu. Nie mnie, nie mnie, nie mnie... I przysięgam, że przez cały tydzień będę siedzieć w domu i uczyć się do północy...
- ChristopheraMaloneya.
Christopher wstał i wyszedł pod tablicę. Zauważyłam z lekką irytacją, że nie jestem jedyną dziewczyną w klasie, która gapi się na niego, kiedy przechodził. W ciągu ostatnich tygodni Christopher kompletnie zmienił styl. Chociaż wciąż nosił szkolne polo, które upodabniało go do wszystkich Jasonów Kleinów tej szkoły. Jason Klein był chłopakiem Whitney i niekoronowanym królem Żywych Trupów. Ale Christopher nie zdejmował nowo zakupionej skórzanej kurtki. McKayla Donofrio - przysięgam, że miałam ochotę zedrzeć jej z głowy tę szylkretową opaskę do włosów, i nieważne, ile włosów wydarłabym razem z nią - gapiła się, kiedy ją mijał. A brwi Whitney i Lindsay też podjechały do góry... i tym razem nie dlatego, że się z niego nabijały, ale dlatego, że jego obcisłe dżinsy nie zostawiały wielkiego pola do popisu dla wyobraźni.
- Iii... - powiedział pan Greer od swojego biurka, kiedy Christopher doszedł na front klasy i dał znak, że może zaczynać. Pan Greer mierzył nasze wystąpienia timerem od piekarnika. W LAT, uważanym za jedną z najlepszych szkół na Manhattanie, stosowało się wyłącznie najnowocześniejsze technologie. - Start!
- Stark Enterprises - zaczął Christopher -jest obecnie największą korporacją na świecie, przerastającą nawet koncerny, naftowe, a jej obroty sięgają trzystu miliardów rocznie.
- Zaraz. Co? Trzyminutowa ustna prezentacja Christophera dotyczyła Stark Enterprises?
Poczułam, jak zapadam się w krzesło. I nie zapowiadało się raczej, że powie o nich coś dobrego. Nie żebym ja miała do powiedzenia coś dobrego o Starku. Ale było to odrobinę żenujące, że ja, twarz Starka, siedziałam tutaj, kiedy kolega z klasy zamierzał psioczyć na mojego pracodawcę. Czułam, jak wszystkie oczy nerwowo zwracają się w moją , - Stark Enterprises - ciągnął Christopher - deklaruje zyski przekraczające siedem miliardów dolarów rocznie, jednak ponadmilionowa rzesza pracowników zarabia średnio zaledwie piętnaście tysięcy dolarów rocznie za zatrudnienie na pełnym etacie. Nie jest to kwota wystarczająca, żeby utrzymać przeciętne amerykańskie gospodarstwo domowe. Co więcej, pracownicy Starka dostają ubezpieczenie medyczne dopiero po dwóch latach pracy, a i wtedy składki są tak wysokie, że często muszą dopłacać do nich z programów opieki medycznej subsydiowanych przez państwo. Tak więc wielu pełnoetatowych pracowników Starka, którym nie wolno się zrzeszać w związki zawodowe, jest uzależnionych od państwa. I tylko dzięki temu opłaca swoje ubezpieczenie. Tymczasem Richard Stark, dyrektor naczelny i prezes rady nadzorczej Stark Enterprises, regularnie pojawia się na liście „Forbesa" najbogatszych ludzi świata, zwykle w pierwszej dziesiątce, z osobistym majątkiem wycenianym na jakieś czterdzieści miliardów dolarów.
Słysząc to, sporo osób zaczęło coś mruczeć pod nosem... I to nie tylko Lindsey i Whitney, które szeptały, że Brandon Stark jest wart o wiele więcej, niż sądziły. Wiedziałam, czego teraz mogę się spodziewać. Na pewno zaczną mnie pytać, czy mogę im dać numer Brandona.
- W ciągu ostatnich dwudziestu lat - mówił dalej Christopher - nieraz zostało udowodnione, że choć z pozoru Centra Handlowe Starka zapewniają klientowi wygodę i niskie ceny, a dodam, że w wielu miastach Stark Enterprises dostaje zwolnienia podatkowe, mające zachęcić korporację do budowy swoich sklepów, ta wygoda ma swoją cenę... I szkody społeczne w miejscach, gdzie owe centra handlowe się pojawiają, mogą się okazać nie do naprawienia, jako że obecność wielkich sklepów niszczy lokalne sklepy, które nie dostają ulg podatkowych, nie sprzedają tanich, byle jakich podróbek produkowanych w Chinach, a tym samym nie mogą współzawodniczyć z dumpingowymi cenami Starka. Owe centra handlowe przemieniają całe dzielnice w miasta duchów, powodując bankructw prywatnych sklepików. A kto na tym cierpi? My, podatnicy, kiedy stany i miasta muszą finansować programy rewitalizacji dzielnic, które zwykle i tak są nieskuteczne, jako że każdemu wygodniej jest robić zakupy u Starka, gdzie łatwiej zaparkować.
Rozejrzałam się, by sprawdzić, jak ludzie reagują na to wszystko. Zwykle tak wcześnie rano większość klasy spała -włącznie z panem Greerem, który miał paskudny zwyczaj drzemania podczas ustnych prezentacji uczniów.
Ale dziś, o dziwo, wszyscy byli zupełnie przytomni i uważnie słuchali Christophera. To oczywiście sprawiło, że przemawiał z większym zapałem.
- Stark ogranicza koszty, gdzie tylko się da, korzystając z zagranicznych fabryk, by nie płacić amerykańskim robotnikom - ciągnął. - Stark Quark, komputer, który Stark ma wypuścić pod koniec roku, nie jest wyjątkiem. Ani jedna osoba zaangażowana w jego produkcję nie jest zatrudniona w tym kraju. A dbając o to, by każdy dzieciak w każdym amerykańskim domu błagał o taki prezent pod choinkę, Stark postarał się, by nowe Quarki były sprzedawane z jedyną dostępną na rynku edycją i te Realm, kolejną częścią gry Joumeyguest, i już od wielu tygodni prowadzi agresywną kampanię reklamową...
Osunęłam się jeszcze głębiej na krześle. Wszyscy w klasie na pewno widzieli reklamówkę, która robiła karierę na YouTubie - Nikki Howard, klepiąca zawzięcie w klawiaturę Quarka, spoczywającego na jej gołym brzuchu, gdy ona sama pływa sobie na materacu w starkowskim bikini, w basenie w kształcie laptopa. W tle przygrywa lajtowa rokowa muzyczka. Quarki były wodoodporne. No, powiedzmy chlapoodporne. Nie można było wrzucać ich do wody, o czym przekonałam się osobiście, gdy niechcący zrobiłam coś takiego. I różnokolorowe. Reklamówka pokazuje Nikki w różnych kolorach bikini, dopasowanych do każdego z kolorów laptopa. Nie ma oczywiście wzmianki o parametrach technicznych komputera... tyle tylko, że jest ładny.
Trochę jak Nikki Howard, jak się tak nad tym zastanowić. - Jeśli nie chcemy, żeby Stany Zjednoczone podzieliły los starożytnego Rzymu - perorował dalej Christopher, nie zwracając uwagi na niezręczną ciszę i Lindsey nucącą pod nosem dżingiel Quarka - który w piątym wieku znalazł się w podobnej sytuacji, z upadającą ekonomią i społeczeństwem uzależnionym od importowanych dóbr, musimy znów stać się producentami i przestać tyle konsumować. Inaczej ludzie tacy jak Richard Stark w dalszym ciągu będą się nieprzyzwoicie bogacić na naszym lenistwie, na naszej niechęci, by fatygować się do sklepu muzycznego po płyty, do księgarni po książki, do spożywczego po jedzenie i do odzieżowego po ubrania, bo wygodniej nam kupować to wszystko w jednym miejscu. Niektórzy z nas są tak leniwi, że wolimy zanieczyszczać środowisko, jadąc nawet kilkanaście kilometrów, by kupić w jednym sklepie te wszystkie dobra produkowane za granicą po obniżonych cenach, nawet jeśli ich jakość jest poślednia. Wolimy to niż w kilku lokalnych sklepach kupić rzeczy wyprodukowane tu u nas, w USA. Poświęćmy chwilę na zastanowienie się, jaką krzywdę wyrządzamy społecznościom, w których żyjemy, i duchowi Ameryki. Zabijamy jedno i drugie. Bo właśnie to, a nie postęp, jest prawdziwą spuścizną Starka. Śmierć!
Przez chwilę wszyscy przetrawiali w milczeniu słowa Christophera, a on tylko patrzył na nas oczami błękitnymi jak ocean. A właściwie nie na nas, jak się zorientowałam po kilku sekundach, ale na mnie... Tak, na mnie. Prosto na mnie, jakbym była przedstawicielem Stark Enterprises w tej sali.
Co z technicznego punktu widzenia może i było prawdą. Ale, halo! Byłam ostatnią osobą, którą trzeba przekonywać o podłości Starka. Popatrzcie, co zrobili mnie. No owszem, oczywiście, uratowali mi życie. Ale też praktycznie zmusili mnie do rezygnacji z niego, a przynajmniej z większości ważnych dla mnie rzeczy. Nie mogłam nawet spędzić świąt z rodziną. Odczepcie się!
I owszem, zgadzałam się w każdym punkcie z przemową Christophera. Ale niby co ja miałam na to poradzić? Rzucić pracę, bo mój szef jest diabłem wcielonym? Wszystko fajnie, tylko że akurat ja nie mogłam rzucić pracy.
I nawet nie mogłam się do tego przyznać. Pozostało mi tylko wyprostować się na krześle, założyć ręce i spojrzeć mu w oczy. Chociaż oczywiście, robiąc to, musiałam znów spojrzeć na te usta... Wargi, które wczoraj były tak blisko, a ja myślałam głupio, że może musną moje. Wciąż pragnęłam, by to zrobiły. Rozpaczliwie.
Uśmiechałam się gorzko do siebie. I nagle zadzwonił timer od piekarnika na biurku pana Greera. Podskoczyłam, tak jak wszyscy w klasie. Wszyscy z wyjątkiem Christophera, który tylko gapił się na mnie, chłodny jak mrożona mocha latte.
Nagle ktoś - McKayla Donofno oczywiście, ta mała idiotka - zaczął klaskać. Czy ona nie cofnie się przed niczym, żeby zwrócić na siebie uwagę Christophera? Chwilę później ponad połowa klasy biła już brawo. I to chyba szczerze, nie drwiąco, jak to się czasami zdarza, kiedy ktoś zrobi coś żenującego, na przykład upuści, tacę w stołówce.
A pan Greer nie szczędził pochwał. - Świetna robota, Christopherze. Naprawdę świetna. Mocne, przekonujące argumenty. Zdaje się, że zszedłeś trochę poniżej trzech minut, ale nie odejmę ci za to punktów, bo od ostatniej prezentacji zrobiłeś ogromne postępy. Możesz usiąść.
Christopher ruszył do swojego stolika. Nie umknęło mi, jak zerknęły na niego Whitney i Lindley. Obie klaskały jak opętane. Nie mogłam uwierzyć, jak szybko Christopher przemienia się ze społecznego pariasa w podziwianego bohatera. Zupełnie jakby wszyscy wyczuwali, jak bardzo martwy jest w środku... Tak jak oni.
A jednak nie potrafiłam do końca uwierzyć, że Christopher naprawdę stał się jednym z nich. Że został Żywym Trupem. Wiedziałam, że nie może być tak naprawdę martwy w środku. Nie Christopher, którego kochałam. Przecież robił to wszystko tylko z zemsty... Za to, co mnie spotkało. Pragnienie zemsty uczyniło go ślepym na wszystko inne, na przykład na fakt, że wcale nie umarłam. Że siedzę tuż przed nim... a nawet odwracam się, żeby na niego spojrzeć, i mówię:
- Niezła mowa.
A co innego miałam powiedzieć? Wszyscy patrzyli i czekali, jak zareaguję. Musiałam w to grać. Christopher kiwnął głową.
- Dzięki. Masz informacje, o których wczoraj rozmawialiśmy?
- Część - odparłam. I wyłowiłam z torby numer ubezpieczenia społecznego, który rano wyprosiłam od Stevena. Przesunęłam karteczkę po blacie. - Resztę spróbuję zdobyć jak najszybciej. Nie byłam do końca pewna, czy mówię prawdę. Ani jak zdobędę hasło i login dla Christophera, jeśli się na to zdecyduję. Tyle że nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, że nie mam ochoty mu pomagać, skoro może był moją jedyną nadzieją na odnalezienie pani Howard. Poza tym istniała szansa, że jeśli mu pomogę, może... przestanie mnie nienawidzić. Wziął skrawek papieru i schował do kieszeni kurtki, w chwili, kiedy pan Greer wywoływał nazwisko następnej ofiary. Na szczęście nie mnie.
- Dobrze wiesz, że wszystko, co powiedziałem, to prawda. Jego słowa zabolały. Wiedział o tym.
- Tak - odparłam. - Zdaję sobie z tego sprawę.
- A mimo to wciąż jesteś lojalna wobec Richarda Starka. - Uśmiechał się lekko. Nie rozumiałam, skąd bierze się ten uśmiech. Zupełnie jakby coś wiedział... Coś o mnie.
Ale jak mógł cokolwiek wiedzieć, jeśli najważniejsza sprawa kompletnie mu umykała?
- Nie mam tego, czego chcesz - powiedziałam.
- Ale zdobędziesz to dla mnie. - Był pewny siebie. Nigdy nie był taki, kiedy się przyjaźniliśmy. W żadnej sprawie. To było seksowne... ale też trochę przerażające. – Zgadza się?
- Ehm - powiedziałam, ale w tej chwili telefon Nikki, zakopany głęboko w torebce zaczął grać Barracudą. - Dam ci znać.
McKayla Donofrio właśnie miała zacząć swoją trzyminutową, prezentację. Jakikolwiek wybrała temat, zapewne był nieprawdopodobnie nudny. Na przykład przemysł mleczarski i przykłady na to, jak podle traktuje ludzi z nietolerancją laktozy. Spojrzała na mnie ze złością.
- No dobra - powiedziała. - Czyja to Fergie? Ktokolwiek nie wyłączył komórki, robi siarę. - Powiedziała „ktokolwiek", ale sądząc po kierunku jej spojrzenia, miała na myśli mnie. -Można by się nauczyć podstawowych zasad grzeczności.
- Sorry - powiedziałam, grzebiąc w torebce. - Sorry, sorry. - Znalazłam komórkę i ją wyłączyłam. Ale najpierw przeczytałam esemesa od Rebecki. „Właśnie zaczyna się próba do pokazu Stark Angel. Gdzie ty jesteś????"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz