piątek, 6 lipca 2012

#9


Wybałuszyłam na niego oczy.
Świetnie. Nie zamierzałam mu na to odpowiadać.
-  Nie płakałam - powiedziałam, odbierając od niego kubek. Och, cudowna odpowiedź, Em! Dziesięć punktów dla ciebie.
-  Owszem, płakałaś. - Usiadł na drugim końcu kana­py, z którego zrzucił najpierw „Los Angeles Timesa" i „Seat-tle Post-Intelligencera". Cosabella, która umościła się wygod­nie na kanapie między nami, patrzyła, nadstawiając ciekawie uszu, jak sterty gazet lecą na parkiet. - Chcesz mi wmówić, że oczy ci łzawiły z zimna? Dla mnie było dość oczywiste, że pła­kałaś.
Gapiłam się na niego. Kompletnie mnie zatkało. Ale co mia­łam powiedzieć? Wydało się, i tyle. Wypiłam łyk herbaty, mając nadzieję znaleźć natchnienie w jej miętowym smaku. No i... nic. Zero pomysłu.
- Oczywiście nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz - ciąg­nął Christopher. -Ale właściwie co masz do stracenia? Nie znam twoich znajomych, więc nikomu nie powiem.
Rozejrzałam się po mieszkaniu, jakbym się bała, że jakiś paparazzi albo nawet ktoś ze Starka wyskoczy zza mebli i zrobi mi zdjęcie. Christopher powiedział do mnie może ze trzy zdania, od kiedy wybudziłam się ze śpiączki i znów zaczęłam chodzić do LAT. Dlaczego mieliby zakładać podsłuch akurat w jego domu? Nawet Stark widział, że Christopher był bardziej zainteresowany McKaylą Donofrio niż mną. O co im chodziło?
- Mój tata ma weekendowy dyżur na uczelni - powiedział Christopher, jakby odczytywał moje myśli, chociaż nie do końca trafnie. — Ostatni dzień przed egzaminami. Wszyscy jego studen­ci są w panice.
- A - powiedziałam. Szkoda, że nie potrafił odczytać tych innych myśli. Tych, w których chciałam, żeby odstawił kubek z kawą i mnie pocałował. I zrozumiał, że jestem jego przyjaciół­ką Em, a nie Nikki Howard. Chociaż to akurat mogłoby ostudzić jego zapał, jako że Christopher nigdy nie przejawiał ku temu najmniejszej chęci, kiedy żyłam. W starym ciele, znaczy.
- To dlatego że... - powiedziałam powoli. A dlaczego mu nie powiedzieć? Dlaczego nie powiedzieć mu wprost, że ja to Em, że wcale nie umarłam? Nie mogłam powiedzieć tego na głos, bo gdzieś w tym mieszkaniu było urządzenie podsłuchowe. Ale przecież mogłam mu wszystko napisać, nie? A potem znisz­czyć dowód, kiedy już skończę.
Tyle że... Jego ojciec, oczywiście. Był tak wkręcony w teorie spiskowe, że gdyby się dowiedział o podsłuchu w swoim miesz­kaniu - a dowiedziałby się, jako że musiałabym wyjaśnić Christopherowi, dlaczego piszę, zamiast po prostu powiedzieć mu o wszystkim - z pewnością poszedłby z tą historią do pierwszej lepszej stacji telewizyjnej. Komendant nienawidził Starka nie­mal tak samo jak ja. Christopher nigdy nie zdołałby go zmusić do milczenia na temat tego, co ze mną zrobili. A tym bardziej na temat podsłuchu w jego mieszkaniu.
A wtedy moi rodzice byliby zrujnowani, nawet jeśli nie po­szliby siedzieć za złamanie kontraktu ze Starkiem. No i... te mi­liony dolarów, które musieliby zapłacić — zwrot kosztów mojej operacji, honoraria dla prawników, grzywny? Nawet Nikki Howard nie miała tyle forsy na koncie. Nie mówiąc już o tym, że przecież nie mogłabym już korzystać z tych pieniędzy, gdyby Komendant poszedł do CNN.
Nie. Po prostu nie. Nie mogłam powiedzieć Christopherowi prawdy. Nie teraz.
A jak tak dalej pójdzie, to może nigdy.
-  To dlatego że... -powtórzyłam, próbując zyskać na cza­sie. Co mogłam powiedzieć? Co? A może... coś w miarę zbli­żonego do prawdy? Byle nie całą. - Dostałam dzisiaj złą wiado­mość.
-  Naprawdę? - Christopher zrobił zatroskaną minę. Zwykle krzywił się tak, kiedy mówiłam mu o złej ocenie czy o kłótni z siostrą. Albo kiedy mój awatar umierał w Journeyąuest.
Wtedy zdałam sobie sprawę... O czym to ja mówiłam? Że nie mogę mu powiedzieć, co właśnie zaszło między mną a mamą... Że jestem załamana, bo nie mogę jechać na ferie na Florydę z moją rodziną. Bo oficjalnie to nie była już moja rodzina.
Ale musiałam mu coś powiedzieć, skoro palnęłam już o tej złej wiadomości. Tylko co? Że jestem aniołkiem Starka? Boże, nie... Christopher nie współczułby mi ani odrobinę. Wszystko, tylko nie to. Ale jeśli nie, to co?
- Moja mama zaginęła - usłyszałam własne słowa.
Cudownie! No dobra, tego nie miałam zamiaru palnąć. Ale teraz było już za późno, żeby wtłoczyć sobie te słowa z powro­tem do gardła.
Christopher zagapił się na mnie, szeroko otwierając niebies­kie oczy.
- Twoja mama zaginęła? - powtórzył jak echo.
Przyszło mi do głowy, że może w ogóle nie powinnam była o tym wspominać. Może przyznanie się, że będę aniołkiem Star­ka, byłoby lepsze.
- Nie jesteśmy ze sobą zbyt blisko. - Żałosne. - Ona, ehm... - Rany. Jak mam się z tego wyplątać? - Zaginęła już jakiś czas temu, ale dowiedziałam się dopiero teraz, bo nie kontaktujemy się ze sobą na co dzień...
Zrozumiałam, że może to też nie było zbyt taktowne. Christo­pher i jego mama też nie byli w bliskim kontakcie. On sam po rozwodzie rodziców zdecydował, że woli mieszkać z ojcem, a nie z matką. Wyznał mi kiedyś, że to nie było spowodowane ja­kąś szczególną niechęcią do matki ani nadmiarem uczuć do ojca, ale tym, że jego młodsza siostra wybrała mamę, i Christopher uważał, że będzie fair, jeżeli jedno dziecko zostanie po stronie ojca, który też złożył wniosek o pełną opiekę nad dziećmi. I ta­kim sposobem wylądowali we dwójkę w moim bloku.
-  Od jak dawna jej nie ma? - zapytał. Bezwiednie głaskał Cosabellę, która zasnęła z pyszczkiem na jego kolanie.
-  Od dwóch miesięcy - odparłam, trochę zaskoczona jego żywym zainteresowaniem. Ale chyba każdy zaniepokoiłby się, słysząc, że czyjaś mama zaginęła. Każdy, z wyjątkiem mojej agentki. - Może... trzech.
Niebieskie oczy Christophera zrobiły się jakieś zamyślone.
-  Mniej więcej wtedy, kiedy wydarzył się wypadek - mruk­nął, patrząc w stronę telewizora. - To by się zgadzało.
Brwi podjechały mi wysoko ze zdziwienia.
-  Słucham? - zapytałam. Spojrzał z powrotem na mnie.
-  Nie, nic - odparł. Ale było jasne, że jednak coś.
-  Co robiłaś, żeby ją odnaleźć? - spytał. - Ktoś zgłosił jej zaginięcie i podał jej dane policji?
-  Eee... - powiedziałam. - No... Tak sądzę.
-  Tak sądzisz? - Christopher wyglądał na skołowanego. I nie dziwiłam mu się. Ja też byłam skołowana. Bo co się właściwie działo? Naprawdę zaczynałam się zastanawiać, czy Christopher nie ześwirował ze smutku po mojej śmierci. Te krótko ścięte włosy - kiedyś sięgały mu do ramion - nie były jedyną zmianą, jaką w nim zauważyłam, od kiedy „umarłam". Zrobił się zamyś­lony, spędzał za dużo czasu sam przy komputerze w szkolnej pracowni informatycznej, z nikim nie rozmawiał. Włącznie ze mną, mimo moich wysiłków, żeby go wciągnąć w pogaduszki.
-  Tak naprawdę to mój brat zajmuje się tą sprawą - powie­działam. — Zadzwoniłam tylko do mojego operatora komórko­wego - dodałam. - Żeby sprawdzić, czy nie dzwoniła, bo mog­łam nie odebrać...
Christopher pokręcił głową.
-  Wydobycie od nich takiej informacji może potrwać mie­siące.
Spojrzałam na niego i wzruszyłam ramionami.
-  Wiem - powiedziałam. - Ale co jeszcze mogę zrobić? - Nie cierpiałam czuć się taka bezradna. Szczególnie przy Christopherze. Kiedy żyłam jeszcze w starym ciele, zawsze stawiałam sobie za punkt honoru robić przy nim wszystko sa­modzielnie. Jakby okazanie kobiecej słabości miało sprawić, że będzie miał o mnie gorsze zdanie. Jeśli na podłodze był robal? Zgniatałam go. Jeśli coś leżało na półce zbyt wysoko dla mnie? Przynosiłam sobie krzesło i właziłam na nie. Jeśli wiecz­ko słoika z masłem orzechowym było zakręcone zbyt mocno? Prędzej poszłabym do własnego mieszkania i poprosiła ojca, żeby mi je odkręcił, niż pokazała Christopherowi, że nie dam rady.
Ale teraz... Teraz się zastanawiałam, czy to była mądra poli­tyka. No bo czy zdobywa się chłopaka, zachowując się tak, jak­by się go nie potrzebowało? Nie tak sprowokowałam Brandona, żeby mnie pocałował. Poprosiłam go, żeby mi pomógł wrócić do Nowego Jorku, i zanim się obejrzałam, już się całowaliśmy. A on proponował, żebym do niego wróciła.
Jeśli chciałam się całować z Christopherem, to czy nie po­winnam mu pokazać, że go potrzebuję? Tak troszeczkę?
I owszem, nienawidzę takich dziewczyn - wszystkich Whitney Robertson tego świata. Ale czy ona nie miała najbardziej seksownego chłopaka w szkole? Oczywiście, jeśli ubrane w polo przerośnięte byczki są seksowne.
- Ojciec McKayli Donofrio pracuje w Prokuraturze Sta­nowej - podsunął Christopher, najwidoczniej myśląc, że będzie w ten sposób pomocny. - Może on mógłby coś zrobić dla twojej mamy.
Skąd Christopher wiedział, gdzie pracuje ojciec McKayli?
Chociaż taka snobka jak ona pewnie pochwaliła się tym w klasie któregoś dnia, kiedy mnie akurat nie było. Bez przerwy się chwaliła, że jest stypendystką programu Skarb Narodowy i przewodniczącą licealnego klubu biznesowego. Przechwalała się nawet tą swoją nietolerancją laktozy. Dla takiej osoby oj­ciec w Prokuraturze Stanowej byłby świetnym pretekstem, żeby wstać i powiedzieć: „A wiecie, że mój tata..."
Z drugiej strony, może Christopher i McKayla chodzili ze sobą. W szkole coraz częściej ją przyłapywałam, jak gapi się na niego. Szczególnie od kiedy ściął włosy i zaczął się nosić na czarno - no właśnie, niby co to miało znaczyć? I czy nie widzia­łam wiele razy, jak Christopher gapi się w jej stronę? Ale wtedy myślałam, że po prostu robi to z nudów.
Między nimi nic nie mogło być. Absolutnie nic! A jednak...
Nagle znów zachciało mi się płakać. Myśl o Christopherze z McKaylą, na dokładkę do wszystkich moich kłopotów... Zwy­czajnie nie mogłam tego udźwignąć.
A zresztą właśnie tego mi było trzeba. Kogoś z nowojorskiej Prokuratury Stanowej, węszącego w sprawach Nikki Howard. Błagam.
- Hej. - Christopher wyciągnął rękę i delikatnie położył mi dłoń na ramieniu. Akurat byłam zajęta wyobrażaniem sobie ich dwojga na jakimś spotkaniu klubu biznesowego. Głowy pochyli­li nad jakąś prezentacją w PowerPoincie... Prawie zapomniałam o jego obecności tu i teraz. Aż podskoczyłam ze strachu. - Do­brze się czujesz?
-  T-tak - wyjąkałam. W oczach znów miałam łzy. Otarłam je pospiesznie. - To tylko... alergia. Przepraszam. Chyba powin­nam już iść...
Wstałam. Chciałam wyjść, zanim do reszty stracę kontrolę nad łzami. Zmieniałam się w jakąś histeryczkę. A poza tym aler­gia? W zimie? Jasne. Genialnie, Em.
-  Naprawdę się tym przejęłaś - stwierdził Christopher, pa­trząc na mnie. Nie dał się nabrać na alergię. - Zgadza się?
-  No... - powiedziałam, pociągając nosem. Czyżby za­czynało mnie gryźć sumienie, że on wziął moje łzy za niepokój o zaginioną mamę Nikki, chociaż tak naprawdę płakałam przez niego? No owszem. Ale co z tego? Trudno było mieć wyrzuty sumienia, kiedy patrzył na mnie z taką troską. - W końcu to moja matka.
Ooo, bardzo pięknie, Em. Jedziesz po całości, co?
-  Poczekaj. - Christopher podjął jakąś decyzję. - Zanim pójdziesz... pozwól, że czegoś spróbuję.
Wstał. Zepchnął z kolan Cosabellę, która westchnęła i zwinęła się w kłębek. Przeszedł przez salon do przedpokoju. Najwyraź­niej szedł do sypialni. Co tu jest grane?
-  Hm... Christopherze? - zawołałam za nim, kiedy upłynęło kilka minut, a on się nie zjawiał. Chyba nie poszedł po parasol.
-  Tu jestem - odkrzyknął. - Chodź, nie krępuj się. Poszłam za jego głosem, zastanawiając się, co on, u licha,
kombinuje. Przyniesienie mi parasola nie powinno tyle trwać. Zamarłam w drzwiach jego pokoju.
-  Wszystko to byłoby o wiele prostsze - mamrotał Chri­stopher, siedząc na krześle przed swoim komputerem - gdyby­śmy mogli złamać ich firewalla...
Aleja prawie nie słuchałam. A to dlatego, że na zabałaganionej półce - uginającej się pośrodku, bo Christopher wcisnął na nią zbyt wiele książek - stało oprawione w ramkę zdjęcie...
Moje zdjęcie.
Nie McKayli Donofrio. Nie Nikki Howard. Moje. Emerson Watts.
Było to zdjęcie, które wykorzystano podczas pogrzebu. Uważałam, że nie jest zbyt korzystne. Pstrykali nam te fotki w szkole i powiedziałam nawet mamie, żeby ich nie kupowała, bo widziałam próbne odbitki i jeden z moich przednich zębów wyglądał tak jakoś krzywo i wrednie. Zawsze myślałam, że będę miała czas go poprawić. Ot, pech. Ale mama i tak kupiła zdjęcia, bo... wiecie, co się stało.
A teraz jedna z odbitek stała w sypialni Christophera na ho­norowym miejscu. Tak że właściwie w każdym kącie pokoju czuło się, że patrzy na człowieka.
-  Cześć, Feliksie. - Christopher mówił do swojego kompa. W ogóle nie zwracał na mnie uwagi.
Piskliwy głos chłopaka przed mutacją odezwał się z głośni­ków, a na ekranie zobaczyłam Feliksa, czternastoletniego kuzyna Christophera, który siedział w areszcie domowym w Brooklynie za jakieś hakerskie przestępstwo.
-  Przed chwilą stąd wyszedłeś - mówił. - Co jest, zapo­mniałeś czegoś?
-  Jest tu moja znajoma, Nikki - powiedział Christopher. - Jej mama zaginęła. Mógłbyś wrzucić numer jej ubezpieczenia i sprawdzić, czy coś wyskoczy?
-  Dziewczyna? - Głos Feliksa wzniósł się o oktawę. - Masz w pokoju dziewczynę?
-  Tak, mam w pokoju dziewczynę - odpowiedział Chris­topher spokojnie. Nie zaczerwienił się nawet, jak na pewno stałoby się kiedyś. To był dla mnie jeszcze bardziej oczywisty dowód na to, że coś jest między nim a McKaylą.
Ale w takim razie... Co tu robiło moje zdjęcie?
Prawdę mówiąc, nie poznawałam go. Tak stanowczo przejął dowodzenie. To po prostu nie był Christopher. Tamten Christop­her chrupał Doritos i oglądał Discovery Channel. Nie wydawał poleceń i nie skype'ował do kuzyna, żeby mu kazać „wrzucić numer ubezpieczenia" zaginionej kobiety.
Ta zmiana trochę mnie przerażała. W pozytywnym sensie. To wszystko nawet mi się podobało. Z wyjątkiem zdjęcia starej mnie i historii z McKaylą.
-  Dasz radę jej pomóc? - spytał Christopher kuzyna.
-  Spoko, stary - rzucił Felix. Miał głos jak dziecko. W czym nie było nic niezwykłego, bo widziałam na monitorze, że był dzieckiem... chuda szyja, rozczochrane czarne włosy, pryszcze i tak dalej. - Pokaż ją.
-  Wolałbym... - powiedział Christopher.
-  Chcę ją zobaczyć - uparł się Felix. - Muszę tu siedzieć zamknięty przez całe dnie. Skoro masz w pokoju dziewczynę, to chcę ją sobie pooglądać.
-  Nie możesz... - zaczął Christopher.
Zrobiłam szybko krok do przodu, żeby znaleźć się w zasięgu kamerki na monitorze.
-  Cześć, Feliksie - powiedziałam, żeby się wreszcie za­mknął.
Zaklął i nagle zniknął z ekranu.
-  Chris - szepnął gdzieś spoza kamery. - To jest Nikki Howard. Nie powiedziałeś mi, że dziewczyna w twoim pokoju to Nikki Howard.
-  No dobra - odparł Christopher, odrobinę rozbawiony. - Dziewczyna w moim pokoju to Nikki Howard.
-  Jakim cudem - dopytywał się Felix, wciąż schowany poza kadrem - zwabiłeś Nikki Howard do swojego pokoju?
Christopher spojrzał na mnie. Uśmiechał się lekko.
-  Właściwie sama za mną przyszła - zażartował. Ja też nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu. Jeśli robił to wszystko, żebym przestała płakać, to dobrze mu szło. Rany. Powinnam była już dawno temu spróbować trochę popłakać. Pewnie uda­łoby mi się go zmusić do zmiany kanału, kiedy upierał się przy oglądaniu tych wszystkich nudnych odcinków Top Gear. - No więc jak, Feliksie, dasz radę jej pomóc, czy nie?
-  Oczywiście że tak. - Felix pojawił się na wizji. Zdążył uczesać swoje sterczące na wszystkie strony włosy i zmienić koszulkę. - Cześć, Nikki - powiedział o wiele niższym głosem. - Jak leci?
-  Świetnie - odparłam. Rozbawił mnie mimo zaniepokoje­nia dziwną sytuacją.
-  Świetnie. To świetnie - powiedział. - Podaj mi numer ubezpieczenia twojej mamy, żebyśmy mogli wziąć się do ro­boty.
Spojrzałam na Christophera.
-  Wydaje mi się, że policja już to sprawdzała...
-  Policja! - prychnął Felix z pogardą. - Myślisz, że oni mają takie możliwości jak ja? Nawet jeśli zabrali mi łącze WiFi, i teraz muszę się podpinać pod sąsiadów? Zaufaj mi, czy jest martwa, czy zeszła do podziemia, znajdę ją. Po prostu rzuć cy­ferkami, mała. - Christopher pogroził mu ostrzegawczo pal­cem, więc Felix się zreflektował. - Sorki. To znaczy, panno Howard.
-  Nie mam tego numeru przy sobie - wyjaśniłam, ale wi­dząc zniechęconą minę Feliksa, dodałam szybko: - Ale chyba mogę go zdobyć...
-  Ekstra! - Felix od razu się ożywił. - Jak tylko będziesz go miała, napisz mi esemesa! Albo możesz tu przyjść. Moja mama robi naprawdę niezłe chili...
Christopher wyciągnął rękę i wyłączył monitor. Felix znik­nął jak zdmuchnięty.
-  Jest trochę walnięty - wyjaśnił Christopher. - Ale na­prawdę wie, co robi. Dlatego sędzia wlepił mu sześć miesię­cy, zamiast dać mu tylko po łapach. Mój tata posyła mnie tam w każdą niedzielę, bo myśli, że będę miał na niego dobry wpływ, ale zdaje się, że jest odwrotnie. Ale wracając do numeru, jak będziesz go już miała, możesz go podać mnie, a ja przekażę Fe­liksowi.
-  Dzięki - powiedziałam, patrząc na moje zdjęcie, które szczerzyło się do nas. Szybko odwróciłam wzrok. - To napraw­dę miło z twojej strony.
Christopher wzruszył ramionami.
-  Prawdę mówiąc, możesz mi się odwdzięczyć. Oczywiście jeśli chcesz.
Tak? Przez głowę przeleciały mi różne pomysły, jak mogła­bym mu się odwdzięczać. Sztuczka z języczkiem, choć wciąż nie wiedziałam, na czym polega, wysunęła się jakby na pierwszy plan, co było niepokojące. Musiałam usiąść na starannie zaście­lonym łóżku Christophera - Komendant uważał, że uporządko­wane łóżko oznacza równie uporządkowany umysł - bo kolana zaczęły się pode mną uginać.
-  Tak? - zdołałam pisnąć, kiedy już mogłam mówić.
-  Tak - odparł Christopher. - Ale powiedz mi, jak bardzo jesteś lojalna wobec swojego szefa?
To było tak niespodziewane pytanie, że bez zastanowienia palnęłam:
-  Kogo?
-  Twojego szefa - powtórzył Christopher. - Richarda Star­ka. Jak bardzo go lubisz.
Kompletnie zbita z tropu wyjąkałam:
-  Ac-co?
-  Pracujesz dla firmy, która zadeklarowała trzysta miliardów dolarów obrotu, z czego większość trafiła do kieszeni twojego szefa. Po prostu zastanawiam się - mówił spokojnie Christopher - co o nim myślisz.
Byłam tak oczarowana błękitem oczu Christophera, że usły­szałam własne słowa, które wyszły mi z ust, zanim zdążyłam się powstrzymać:
-  Mój szef chce, żebym paradowała w ogólnokrajowej tele­wizji w biustonoszu z diamentów wartym dziesięć milionów. Jak sądzisz, co o nim myślę?
Christopher się uśmiechnął. A kiedy się uśmiechnął, coś dziwnego stało się z moimi wnętrznościami. Zupełnie jakby się rozpłynęły.
-  To właśnie miałem nadzieję usłyszeć.
I wtedy powiedział mi, co zamierza zrobić. I czego ode mnie chce.
A mój świat, który i tak stał już na głowie, znów wywrócił się do góry nogami.
-  Od dawna próbujemy z Feliksem znaleźć lukę, która po­zwoliłaby nam dostać się do głównego komputera Starka - po­wiedział. - Do tej pory się nie udało. Ich firewall jest zbyt dobry. Więc pomyślałem, że zamiast tylnymi drzwiami, moglibyśmy spróbować wejść od frontu. - Christopher przestał się uśmiechać i spojrzał na mnie z powagą. - Myślisz, że udałoby ci się zdo­być dla nas login i hasło kogoś, kto pracuje w Stark Enterprises? Najlepszy byłby ktoś na wysokim stanowisku, ale wystarczyłby ktokolwiek...
Gapiłam się na niego.
Tylko tego ode mnie chciał? Jakiegoś marnego loginu i hasła?
To było takie oczywiste. Dlaczego w ogóle byłam zasko­czona? Facet miał na półce zdjęcie zmarłej dziewczyny. I to nie byle jaką małą fotkę, ale duży format na błyszczącym papierze, z oczami, które wodziły za człowiekiem.
Świetnie. Teraz zaczynałam być zazdrosna o samą siebie.
Wstałam. Podeszłam do okna sypialni Christophera. Ku jego zaskoczeniu otworzyłam je, wpuszczając podmuch zimnego powietrza, nieustające bębnienie deszczu i odgłosy z Bleecker Street leżącej w dole. Miałam nadzieję, że to wszystko razem utrudni podsłuchującym zrozumienie tego, co mówimy.
-  Co ty robisz? - zapytał zdziwiony Christopher. Musiał trochę podnieść głos, żeby przekrzyczeć hałas.
Powiodłam ręką dookoła, wskazując palcem sufit.
-  Przyszło ci kiedyś do głowy - zapytałam - że oni mogą słuchać?
Christopher wybałuszył oczy.
-  Kto?
-  Stark - szepnęłam. Serce mi załomotało, kiedy to powie­działam. Nie tyle na myśl, że Stark podsłuchuje, ale dlatego, że Christopher patrzył na mnie... naprawdę patrzył na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy. Jakby traktował mnie serio.
Oczywiście tak nie było. Roześmiał się.
-  Stark? Tutaj? Mówisz poważnie?
Trudno zarzucać brak powagi martwej dziewczynie. Ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Szczególnie w tej chwili.
-  Nie doceniasz ich możliwości - powiedziałam. - Oni... oni wiedzą różne rzeczy.
Znów się roześmiał.
-  To jakaś paranoja.
-  Być może - odparłam, wracając na łóżko. - A może ty też powinieneś nabawić się tej paranoi. To, o czym mówiłeś... to szaleństwo. No bo... Co wy właściwie chcecie zrobić, jak już dostaniecie się do ich systemu?
Zrobił zaskoczoną minę.
-  Rozwalić wszystko - powiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.
Rozwalić wszystko. Niby że to takie proste. Jakby był ja­kimś Robin Hoodem, a Stark Enterprises było karetą pełną złota, którą zamierzał obrabować.
-  Czy to nie jest trochę... dziecinne? - Odgarnęłam włosy za uszy, próbując wymyślić, jak powiedzieć mu to, co zamie­rzałam, nie obrażając go. - No owszem, dobra, ich system prze­stanie działać na kilka godzin. Paru użytkowników telefonów Starka się rozzłości, czy co tam jeszcze. Może napiszą o was w Google News. Ale... po co? Żeby pokazać, że umiecie? Że wasz komputer jest większy niż ich? Też coś.
-  Nie, nie - przerwał mi Christopher, kręcąc głową. - Nie zrozumiałaś. Chodzi o to, żeby rozwalić wszystko. Rozwalić Stark Enterprises. Na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz