czwartek, 5 lipca 2012
#6
Kiedy sie obudziłam, był wieczór. Koło mojego łó ka stała Frida i przygladała mi sie.
Serio, gapiła sie na mnie, jakbym była jakims ubabranym własnymi wymiocinami
bezdomnym, któremu urwał sie film w metrze.
Gdy zobaczyła, e nie spie, odskoczyła jak oparzona z przera eniem w oczach.
Powaga. Była przera ona na smierc.
- Co jest? - spytałam. Mój głos nadal był dziwny - jakis taki wysoki i sama nie wiem...
Dziewczecy czy cos. No, ale niewa ne.
Mam cos na twarzy?
Uniosłam dłon, eby sprawdzic, ale poczułam wyłacznie gładka skóre. Co te było...
No có , dziwne. Robie, co moge, oczywiscie, ale powiedzmy sobie otwarcie, e po tym nie
wiadomo jak długim pobycie w szpitalu watpiłam, eby moja cera prezentowała sie najlepiej.
A nie wyczułam najmniejszego pryszcza. Co samo w sobie było cudem.
- Co... - urwałam. Ludzie, jak dziwnie brzmiał mój głos. Dotarło do mnie, e ju
dawno niczego nie piłam. W sumie umierałam z pragnienia. Mo e to o to chodziło. Mo e po
prostu musiałam sie czegos napic. - Jest tu jakas woda czy cos?
- W - woda? - zajakneła sie Frida. - Chcesz w - wody?
- Taa - powiedziałam. Własciwie to poczułam sie na tyle przytomna, eby spróbowac
usiasc.
Du y bład. Stojaca obok maszyneria zaczeła pikac jak szalona. A poza tym te
wszystkie przewody pociagneły mnie z powrotem na poduszki.
Nie wspominajac ju o łupiacym bólu głowy, która usiłowałam uniesc.
- Chyba jeszcze nie powinnas siadac - zauwa yła Frida.
- Chyba nie - przyznałam. Wyciagnełam reke, eby dotknac jednego z przewodów, i
wyczułam, e jest przyczepiony do mojego czoła tylko jakims plastrem. Odlepiłam ten plaster
razem z przewodem. adnego brzeczenia. Hm.
- Nie powinnas tego robic - powiedziała Frida, patrzac na mnie ponuro.
- Nic mi nie bedzie - odparłam, odklejajac kolejne plastry. Rzecz jasna, nie miałam
pojecia, czy cos mi bedzie, czy nie. Ale miałam ju dosc tego podłaczania mnie do maszyn.
Bo niby po co, skoro czułam sie dobrze? To znaczy, pomijajac ból głowy. Aha, i zaschniete
gardło.
- Jest tu w pobli u jakas woda? - spytałam Fride. - Nie wydaje ci sie, e jakos dziwnie
mówie?
Ale ona tylko stała jak wryta z taka mina, jakby jej sie zbierało na płacz.
Zauwa yłam, e chyba po raz pierwszy w yciu nie zawracała sobie głowy porannym
modelowaniem włosów na szczotke. Jej włosy były istna platanina loczków, które opadały na
blada buzie, poznaczona łzami. Poza tym nie miała makija u i ubrała sie w jakis stary sweter
mamy i swoje najbardziej sprane d insy.
Wstrzasneło mna to bardziej ni cokolwiek innego - łacznie z ró ami od Gabriela
Luny, które nadal stały na parapecie, chocia ju mocno przywiedłe, i ta dziwaczna wizyta
Lulu Collins. No bo Frida miała swira na punkcie swojego wygladu od... No có , od zawsze.
Nie przypominam sobie, eby nie histeryzowała na widok wagra, a co dopiero mówic o
wyjsciu z domu bez utuszowania rzes. A teraz stała przede mna niesplamiona kosmetykami i
wygladała jak trzy cwierci do smierci.
- Hej - zagaiłam. - Co sie z toba dzieje? Wygladasz, jakby ktos ci własnie powiedział,
e Amerykanski Idol jest ustawiony. Czego, nawiasem mówiac, jestem całkiem pewna.
- Ja... - Frida zamrugała kilka razy, a spod powieki wypłyneła jej autentyczna łza. - Po
prostu w głowie mi sie nie miesci, e... e to ty.
- Oczywiscie, e to ja - powiedziałam. Kurcze, co sie działo z moja młodsza siostra?
Zawsze uwa ałam, e za du o czasu poswieca swojemu wygladowi, a za mało czyta ksia ek...
chocby i komiksów. No ale to było po prostu smieszne. Wygladała... No có , Lulu pewnie
powiedziałaby: „badziewie”. - Niby kim innym miałabym byc?
Z jakiegos powodu to pytanie sprawiło, e Frida nagle sie rozpłakała. Serio.
- Hej. Co tobie?
- No, no, no, patrzcie, kto sie obudził! - zadudnił od drzwi jakis głos i obie nas
wystraszył.
Odwróciłam głowe i zobaczyłam doktora Holcombe'a, który wchodził do pokoju. Za
nim szli moi rodzice. Usmiechneli sie, widzac, e nie spie.
- Ona... ona chce wody - pisneła Frida. Nadal wytrzeszczała oczy lak szczur
sparali owany przednimi reflektorami pociagu metra.
- Mysle, e bez trudu mo emy spełnic to adanie - rzucił doktor Holcombe pogodnym
tonem. - Idz i popros pielegniarki o dzbanek i szklanke, dobrze, Frido?
Frida wyraznie zadowolona, e ma pretekst, by wyjsc z mojego pokoju, ruszyła do
drzwi. Tymczasem doktor Holcombe znalazł plastry - wcia z przyczepionymi kablami -
które odkleiłam. Zacmokał z przygana.
- No, no - powiedział, delikatnie je przyklejajac z powrotem na moim czole. - Ciesze
sie, e czujesz sie lepiej, ale nie przesadzajmy. Nadal jestes bardzo chora.
- Nie czuje sie chora - odparłam. - Tylko głowa mnie troche boli.
- Nic dziwnego - stwierdził, nadal zajety przy moich przewodach. - Musisz
odpoczywac.
Popatrzyłam na rodziców, eby sprawdzic, czy na pewno zgadzaja sie z doktorem. Bo
przecie musiał przesadzac. Czułam sie całkiem niezle. To znaczy, gdybym była naprawde
chora, pewnie czułabym sie gorzej.
Ale mama i tata mieli niewyrazne miny.
- Powinnas robic to, co ci ka e doktor Holcombe, kochanie - powiedziała mama,
klepiac mnie po rece. - On wie, co robi.
Mogła miec racje. No ale bez przesady.
- Nie rozumiem. Co mi dolega? Co sie stało?
- Trzymaja cie na silnych lekach - powiedział tata tym swoim niby radosnym tonem.
Tak jakby w gruncie rzeczy nie czuł radosci, ale jakby ktos mu wmówił, e powinien udawac,
e czuje. A przynajmniej przy mnie. Nie wiem, dlaczego przyszło mi to na mysl, ale skoro ju
przyszło, nie mogłam sie od tej mysli uwolnic.
- No własnie - powiedział doktor Holcombe, te jakis taki rozradowany. - Przy
odrobinie szczescia niedługo czesc tych leków ci odstawimy. Ale jeszcze nie teraz.
Wiec podawali mi leki. No có , to by sie zgadzało. Byłam pewna, e tak własnie musi
byc, biorac pod uwage, ile czasu przesypiałam... Nie wspominajac ju o halucynacjach.
Ale jedno spojrzenie na parapet powiedziało mi, e nie wszystko sobie uroiłam.
Natomiast zwiedłe ró e powiedziały mi cos innego.
- Jak długo? - zapytałam.
- Jak długo jeszcze bedziemy podawac ci leki? - Doktor Holcombe nadal sprawdzał
maszynerie przy moim łó ku. - No có , trudno...
- Nie - przerwałam mu. - Pytałam, jak długo jestem w szpitalu? Ile szkoły opusciłam?
- Nie musisz sie tym przejmowac, Em - powiedział tata tym fałszywie pogodnym
tonem. - Rozmawialismy ze wszystkimi twoimi nauczycielami i...
Rozmawiali z moimi nauczycielami? Byli w mojej szkole? O Bo e. Dlaczego akurat
to nie mo e byc halucynacja? Naprawde wolałabym, eby Lulu Collins wyobra ała sobie, e
jest moja najlepsza przyjaciółka.
- Jak długo? - powtórzyłam, a ten mój dziwny głos nieco dr ał.
- Niezbyt długo - odparł doktor Holcombe. - Tylko troche ponad miesiac.
- Miesiac! - Próbowałam usiasc, ale udało mi sie osiagnac tylko tyle, e maszyny po
obu stronach łó ka zaczeły wariowac, a zwłaszcza monitor akcji serca, bo ogarneła mnie
panika na mysl o wszystkich tych zaległosciach, które bede musiała nadrobic. Poza tym
zakreciło mi sie w głowie. I to wcale nie tylko przez te zaległe prace domowe.
Dokładnie ten moment wybrała sobie Frida, eby wrócic do pokoju ze zdobytym
gdzies dzbankiem wody i szklanka. Słyszac całe zamieszanie, zamarła, najwyrazniej
przekonana, e dostałam jakiegos ataku.
- Czy ona... Czy ona...? - jakała sie, stojac w drzwiach i wytrzeszczajac oczy.
- Nic jej nie jest - powiedziała mama, napierajac na moje ramiona, eby mnie
powstrzymac od prób siadania. - Ern, przestan. Masz w tej chwili znacznie powa niejsze
zmartwienia ni szkoła.
artowała sobie? Co mogło byc wa niejsze od szkoły?
- Nie przepuszcza mnie! - upierałam sie. - Bede musiała powtarzac trzecia klase!
- Nie, nie bedziesz - zapewniła mama. - Em, prosze, uspokój sie. Panie doktorze, czy
mo e pan dac jej cos...
- O, nie! - wrzasnełam. - Nie dam sie znowu uspic! Gdzie jest mój laptop? Ktos musi
jechac do domu i przywiezc mi laptopa, ebym mogła zaczac sie uczyc. Czy w tym pokoju
jest Wi - Fi?
- Bez pospiechu - powiedział doktor Holcombe i zachichotał. - Wszystko w swoim
czasie, młoda damo. Frida, chodz tu z ta woda.
Frida, ciagle patrzac na mnie z taka mina, jakbym była jakims stworem, który
wychynał z morskich otchłani, podeszła ze szklanka i dr aca reka nalała do niej wody z
dzbanka.
- P - prosze - wyjakała.
Uniosłam reke i siegnełam po szklanke - znów zauwa ajac piekne długie paznokcie,
które mi ponaklejała na moje poobgryzane.
- Dzieki. I za manikiur te .
- Ja... ja ci nie robiłam manikiuru - powiedziała Frida roztrzesionym głosem.
- Akurat - mruknełam i wziełam szklanke.
Ale e nie mogłam siadac, niełatwo było sie z niej napic. Nie udało mi sie trafic do ust
i lodowata woda pociekła mi po szyi pod szpitalna koszulke.
To rozwscieczyło mnie jeszcze bardziej.
- Co, do...
- Spokojnie - powiedział doktor Holcombe, wycierajac mnie do sucha własna
chusteczka do nosa. - Teraz rozumiesz, co miałem na mysli? Nie bedziemy sie spieszyc,
dobrze? Prace domowe poczekaja. Chcesz spróbowac jeszcze raz?
Naprawde chciało mi sie pic, wiec skinełam głowa. Tym razem mama pomogła mi
podniesc szklanke i woda - najsmaczniejsza woda, jaka kiedykolwiek piłam - trafiła mi do
ust, a nie na poduszke.
- Widzisz? - ucieszył sie doktor Holcombe. - Masz ochote cos zjesc?
Na sam dzwiek słowa „jesc” zaburczało mi w brzuchu. Gorliwie pokiwałam głowa, a
doktor zrobił zadowolona mine.
- Frida - powiedział do mojej siostry. - Mo e skoczysz do kafeterii i przyniesiesz Em
cos, na co miałaby ochote? Co bys chciała zjesc, Emerson?
- Ja wiem, co chetnie by zjadła - wtraciła mama, lekko marszczac nos, co robi ilekroc
ma zamiar powiedziec cos, co jej zdaniem jest zabawne. - Lody z bita smietana. Prawda, Em?
- I kawałek czekoladowego ciasta - dodał tata, który zaczynał przypominac siebie, a
nie Fałszywie Rozradowanego Faceta.
- Masz ochote na lody i ciasto... Em? - spytała Frida. Dziwne, ale nie miałam.
- Jasne - odparłam. Bo nie mogłam sobie przypomniec czasów kiedy nie miałabym
ochoty na lody i ciasto czekoladowe.
Co jeszcze dziwniejsze to „jasne” okazało sie własciwa reakcja. Bo po raz pierwszy od
chwili, gdy sie obudziłam i zobaczyłam siostre, usmiechneła sie.
- Zaraz wracam - powiedziała i wybiegła.
Co te było dziwne. No bo kiedy moja młodsza siostra rwała sie, eby mi przyniesc
cos do jedzenia... To, e tak gorliwie poleciała po jedzenie dla mnie, zaniepokoiło mnie
bardziej ni udawana pogoda taty i płaczliwosc mamy.
- No wiec co sie stało? - spytałam, kiedy Frida znalazła sie poza zasiegiem głosu. -
Dlaczego tu jestem? Miałam jakis wypadek? W metrze?
Mama marszczyła brwi.
- Nie pamietasz, e poszłas do Starka? Niczego nie pamietasz? Poszłam do Starka?
Gabriel wspominał cos o Starku. O wielkim otwarciu. Na dzwiek tych słów cos obudziło sie
w mojej pamieci, ale zupełnie nie mogłam skojarzyc co, jakby znajdowało sie tu poza moim
zasiegiem..
- Nie musimy teraz o tym rozmawiac - wtracił szybko doktor Holcombe. -
Skoncentrujmy sie na tym, jak ci poprawic samopoczucie.
- Rozumiem - powiedziałam. - Ale to znaczy, e... nie byłam przez miesiac w szkole?
Co ja, w spiaczke zapadłam, czy jak?
- Ten, hm, wypadek nie spowodował spiaczki - wyjasniła mama łagodnie. - Doktor
Holcombe wywołał u ciebie spiaczke farmakologiczna, ebys mogła swobodniej dojsc do
siebie. Przez ostatnich kilka dni powoli cie z niej wybudzał, eby sie przekonac, jak sie
czujesz.
- Chcecie sprawdzic, co konkretnie mnie boli? Po co? Przecie czuje sie całkiem
niezle. Pomijajac ból głowy. No i ten głos. Słyszycie, jak dziwnie brzmi mój głos?
Mama i tata spojrzeli na doktora Holcombe, który powiedział do mnie:
- No có , Emerson, prawda jest taka, e odniosłas bardzo powa ne obra enia. eby
uratowac ci ycie, zastosowalismy specjalnie przez nas opracowana procedure medyczna, bo
obra enia, jakim uległas sa, na ogół, smiertelne.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Ale ja yje.
- Poniewa procedura sie powiodła - wyjasnił tata.
- Powiodła to niewłasciwe słowo - wtracił z entuzjazmem doktor Holcombe, a oczy
zalsniły mu za okularami w plastikowych oprawkach. - Twoja dotychczasowa rehabilitacja
przekroczyła nasze najsmielsze oczekiwania. Oczekiwalismy, e odzyskasz zdolnosc
mówienia, nie wspominajac ju o funkcjach motorycznych, dopiero za wicie dni, jesli nie
tygodni. Ale, jak to bywa z ryzykownymi procedurami medycznymi, nikt nie mo e byc
pewien rezultatów. Przekonasz sie, e niektóre rzeczy - na przykład twój głos, o czym ju
wspominałas - beda sie wy dawały inne ni przed wypadkiem...
- Dlatego to bardzo wa ne, ebys robiła to, co ci ka a lekarze i pielegniarki - dodał
tata.
- Na przykład nie odklejaj czujników - powiedział doktor Holcombe i podniósłszy
jeden, wczesniej przeoczony, przykleił mi go do skroni.
- I adnych prac domowych - oznajmiła mama, która ju doszła do siebie. Otarła łzy z
oczu i teraz nawet spróbowała sie usmiechnac... Całkiem niezle jej ten usmiech wyszedł. -
Zrozumiano? Najpierw musisz wyzdrowiec. Potem sie bedziemy martwili, co ze szkoła.
- Dobrze - powiedziałam, przenoszac wzrok na tate w poszukiwaniu jakiegos -
jakiegokolwiek - wyjasnienia, co tu sie naprawde działo. Dlaczego traktuja mnie, jakbym była
w pierwszej klasie? Wydaje im sie, e mnie nabiora? Dlaczego nikt mi nie mówił prawdy? -
Ale skoro jesieni tu ju od miesiaca, mo e chocia zadzwoniłabym do Christophera i
dowiedziała sie, co w szkole? Na pewno martwi sie o mnie i zastanawia, jak sie czuje.
Wiecie, jestem jego jedyna przyjaciółka...
Nikt sie jakos nie rzucił, eby mi podac telefon. Powiedzieli tylko, e mam
odpoczywac, e u Christophera wszystko w porzadku i e ni niedługo przywioza mi laptopa
(to kolejna moja prosba). Doktor Holcombe wezwał pielegniarke i kazał jej odłaczyc niektóre
przewody (jak sie okazało, nie wszystkie były przylepione plastrami. Czesc konczyła sie
igłami, które były powtykane we mnie. Z ulga sie ich pozbyłam - no i tych, które
powodowały głosne piszczenie, ilekroc wykonałam jakis ruch).
Zanim Frida wróciła z lodami i ciastem, wszyscy traktowali mnie troche mniej jak
pacjentke, a bardziej jak normalnego człowieka.
- Masz. - Frida, postawiła lody (polane sosem czekoladowym i przybrane bita
smietana i orzechami) na tacy przy łó ku. Obok lodów le ał wielki kawałek czekoladowego
ciasta - jakich zjadam cztery albo nawet piec dziennie, jesli mnie na nie stac.
Ale teraz na sama mysl o jedzeniu czegos tak słodkiego robiło mi sie niedobrze.
Dziwne, bo deser to mój ulubiony posiłek w ciagu dnia.
Wszyscy ~ mama, tata, Frida, doktor Holcombe, trzy pielegniarki, które weszły do
mojego pokoju, i ten pielegniarz z mojej halucynacji (bo to przecie musiała byc halucynacja;
Lulu Collins nie mogła znalezc sie w moim szpitalnym pokoju i to z psem Nikki Howard na
dodatek) - wygladali, jakby wstrzymali oddech, czekajac, a zaczne jesc.
Nie chciałam ich rozczarowac, wziełam wiec ły eczke, zanurzyłam ja w pucharku z
lodami, uniosłam - ostro nie, pamietajac, co sie stało z woda - do ust i zjadłam spory kes.
- Mniam - powiedziałam.
Wszyscy w pokoju jednoczesnie wypuscili oddech. I usmiechneli sie. I rozesmiali.
Pielegniarz przybił piatke pielegniarkom.
A ja szybko wypiłam łyk wody, bo... cały ten cukier smakował mi naprawde
obrzydliwie.
Co sie ze mna dzieje? Odkad to nienawidze lodów?
Co ten lekarz mi zrobił?
Na szczescie, nikt nie zauwa ył, jak sie krzywie. Wszyscy gadali tylko o tym, jak to
swietnie, e tak szybko robie tak du e postepy.
Pochlebiało mi to i tak dalej, ale znaczyłoby wiecej, gdybym wiedziała, w stosunku do
jakiego stanu wyjsciowego robie te postepy. No bo po czym tak własciwie dochodze do
zdrowia? Co mi dolega? Co mi sie wczesniej uszkodziło?
I co to za „procedura”, która wobec mnie zastosowali?
Doktor Holcombe przynajmniej w jednym miał racje: zaczynałam zauwa ac, e
niektóre rzeczy wygladaja inaczej ni przed wypadkiem.
I nie chodziło tylko o to, e ju nie lubiłam lodów. To był najmniejszy problem.
Najdziwniejsze było zachowanie mojej własnej rodziny... Zupełnie jakby mnie nie znali.
Zupełnie jakbym - wiem, e to brzmi idiotycznie - ale zupełnie lak, jakbym była kims
innym.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz