czwartek, 5 lipca 2012

#18


Dopiero jakies dwie godziny pózniej Raoul miał wystarczajaco du o zdjec, które uznał
za dobre. Musiałam jeszcze przybrac kilka innych póz. Niektóre wymagały, ebym gryzła
wielkie czerwone jabłko. Sztuczne. I paskudne w smaku.
W jednej oplatałam sie wokół Brandona, jakbym była malenka małpka - rezusem
tulaca sie do małpki - matki. Powiedziałam, e moim zdaniem ta poza jest nieco
mizoginiczna, bo sugeruje, e kobiety sa słabe i potrzebuja du ego, silnego me czyzny, eby
sie na nim oprzec.
Powiedziałam to w sumie dlatego, e to owijanie sie wokół Brandona przypomniało
mi, jak przyjemnie było sie z nim całowac, i sprawiło, e znów nabrałam na to ochoty, co,
wziawszy pod uwage, jak sie na mnie wkurzał za Gabriela, no i fakt, e sie podkochuje w
kims zupełnie innym - raczej nie było najlepszym pomysłem.
Niestety Raoul nie skorzystał z mojej rady, a Rebecca wzieła mnie na bok i zapytała,
czy mam goraczke.
- Bo zwykle masz na tyle rozumu, eby nie krytykowac wizji dyrektora artystycznego
- dodała.
Tłumaczyłam jej, e media notorycznie infantylizuja kobiety, i spytałam, czy jako
feministce nie przeszkadza jej, e w jakis sposób przyczynia sie do podobnego ich
przedstawiania.
Popatrzyła na mnie badawczo i odparła:
- Czy ty bierzesz jakies leki w zwiazku z tym urazem głowy? Bo chyba powinni ci
zwiekszyc dawke.
W pewnym sensie ja rozumiałam. Znaczy, gdybym nie pozowała, po prostu
zatrudniliby na moje miejsce inna modelke.
No ale i tak byłam totalnie za enowana, e musze ocierac sie biustem o Brandona. Nie
eby jemu to jakos bardzo przeszkadzało...
I na tym polegał problem. Pomijajac za enowanie, mnie te nie bardzo to
przeszkadzało.
Brandon chyba przestał sie na mnie boczyc za te cała przeja d ke skuterem Gabriela
Luny, bo jakies pół godziny po tym, jak zaczełam sie ocierac biustem o jego plecy, szepnał:
- Co robisz potem?
Totalnie mnie tym zaskoczył, wiec powiedziałam:
- Kto? Ja?
- Nie - odparł ironicznie. - Mówiłem do Pete'a, oswietleniowca. Oczywiscie, e ty.
- Och, nie wiem. Chyba po prostu wróce na poddasze. A dlaczego pytasz?
- Super - ucieszył sie Brandon. - To mo e wpadne.
Poczułam, e sie rumienie. Nie miałam zbyt du ego pojecia o facetach, ale
wiedziałam, co znaczy takie: „To mo e wpadne”. A przynajmniej wydawało mi sie, e wiem.
Biorac pod uwage, gdzie własnie był mój biust.
Domyslałam sie te , co ten mój biust bedzie robił pózniej. I znajac Nikki, a
przynajmniej wiedzac, co sie z nia działo, kiedy faceci zaczynali ja całowac, byłam pewna, e
nie zdołam mojego biustu przed tym powstrzymac - W tych romansach Fridy, które lubiłam
pod czytywac - no dobra, przyznaje sie - bardzo czesto powtarzało sie słowo „rozpustny”.
No có , to słowo całkiem niezle oddaje uczucia Nikki, kiedy jakis facet wsadza jej -
no dobra, mnie - jezyk do ust.
Ale co z Christopherem? No bo przecie to jego naprawde kochałam, a nigdy nie
udało mi sie przy nim znalezc w zasiegu pocałunku...
Kurcze. Strasznie to było wszystko skomplikowane.
Próbowałam wymyslic jakas wymówke, eby powstrzymac Brandona przed
wpadnieciem do mnie pózniej na poddasze, i znalazłam idealna.
- Widzisz - szepnełam - chce sie wczesnie poło yc. Rano ide do szkoły.
Brandon skrzywił sie - a Gwen, fotografka, poprosiła go, eby przestał.
- Do szkoły? W konia mnie robisz, prawda?
- Nie - odparłam. - Ide do Liceum Autorskiego Tribeca. To mój pierwszy dzien. Chce
byc przytomna i wypoczeta. A poza tym, no wiesz... Po tym wypadku i tak dalej...
- Myslałem, e z ta szkoła to tylko taki pic dla prasy - powiedział Brandon.
Zaszokowana odsunełam od niego biust. - Pic dla prasy? A kto tak powiedział?
- Nikki! - zawołała Gwen. - Nie ruszaj sie, prosze! Pete dopiero co ustawił swiatło...
- No có - rzekł Brandon. - Ró ni ludzie tak mówia...
- Wykształcenie jest bardzo potrzebne, jesli ktos chce sie rozwijac jako jednostka -
stwierdziłam. - Wybieram sie do szkoły, eby potem móc isc na studia, a nie dla picu. - I
wcale nie po to, eby sprawdzic, czy mój najbli szy przyjaciel, w którym sie przy okazji
podkochuje, nie znalazł sobie jakiejs innej przyjaciółki.
- Kelly! - wrzasneła Gwen.
- Nikki! - wrzasneła Kelly. - Wracaj na miejsce!
Wróciłam na miejsce i znów sie owinełam wokół pleców Brandona. Ale nie bardzo mi
sie to wszystko podobało. Ludzie mówia, e Nikki Howard wraca do szkoły tylko dla
rozgłosu? To okropne! I zupełnie nieprawdziwe! Naprawde chciałam porozmawiac z ojcem
Brandona, teraz jeszcze bardziej ni przedtem. Nie mo e dłu ej zatajac prawdy o tym, co
spotkało Nikki. Po prostu nie mo e. To jest zwyczajnie nie w porzadku.
Ale naprawde trudno było zwrócic uwage pana Starka, bo kiedy nie pozował do zdjec,
rozmawiał przez komórke (niewyprodukowana przez Starka) albo kazał któremus z ludzi w
gabinecie, eby mu przyniósł czyjs numer telefonu i espresso. Wreszcie, po jakichs pieciu
godzinach - stopy mnie bolały, a miesnie twarzy zaczeły dr ec od łych ciagłych usmiechów -
Raoul powiedział:
- No, konczymy! Mo ecie wracac do domu!
- Dzieki Bogu! - rzucił pan Stark i zaczał zdejmowac te spinki do mankietów.
Siedziałam na biurku tu przed nim, wiec powiedziałam po prostu:
- Czy mo e mi pan poswiecic minute?
- Nie - odparł. Serio! Jakby nigdy nic.
Ale ja nie bez powodu mam same szóstki - i nieprzypadkowo doszłam na czterdziesty
piaty poziom w Journeyquest. Znaczy, łatwo sie nie poddaje.
- Czy nie wydaje sie panu - spytałam cicho, kiedy wszyscy dokoła nas zwijali kable i
zdejmowali ciemne zasłony - e to, co pan robi, jest niewłasciwe? To znaczy, w sprawie
Nikki.
Spojrzał na mnie. Zauwa yłam, e oczy ma brazowe, z takimi małymi rubinowymi
refleksami. A mo e tylko tak to wygladało w swiatłach reflektorów, które teraz, jeden po
drugim, wyłaczano.
- Prosze mnie zle nie zrozumiec - dodałam szybko. - Jestem totalnie wdzieczna za to,
co dla mnie zrobił doktor Holcombe. I jestem gotowa dotrzymac swojej czesci urnowy. Ale
czy nie uwa a pan, e przyjaciele Nikki - jej rodzina - zasługuja na to, by znac prawde? eby
mogli ja opłakac jak nale y? No bo sa nawet ludzie, którym sie wydaje, e ona ostatni miesiac
spedziła na odwyku. Przecie to strasznie niesprawiedliwe! Jestem pewna, e kiedy spojrza na
sytuacje z pana punktu widzenia, zrozumieja wszystko. Ale wie pan, nie mo na w taki sposób
wymieniac jednego człowieka na drugiego, jakby nigdy nic. To nie w porzadku. Wiem, e
Nikki była modelka, i tale dalej, ale to nie znaczy, e nie miała własnej, niepowtarzalnej
osobowosci, i e nie otaczali jej ludzie, którzy ja kochali. Nie jestem pewna, czy pan sobie
zdaje z tego sprawe, ale ktos wyposa ył komputer, który jej pan podarował, w szpiegowskie
oprogramowanie...
- Jessica! - wrzasnał pan Stark. A sie wystraszyłam. Jedna z dziewczyn uczesanych w
kucyk podeszła szybko.
- Tak, prosze pana?
- Jessica, mój płaszcz. Rezerwacja w Per Se załatwiona?
- Tak, prosze pana. - Jessica podreptała za swoim szefem, który ju był przy drzwiach.
- Na dole czeka samochód...
Dopiero wtedy do mnie dotarło: Robert Stark po prostu sobie po szedł! Jakbym w
ogóle nic do niego nie powiedziała! Jakby mnie tam w ogóle nie było! Jakbym była tylko...
tylko...
Głupia modelka.
- Prosze pana! - zawołałam za nim.
Robert Stark wyszedł z gabinetu i nawet sie za siebie nie obejrzał. W głowie mi sie nie
miesciło, e tak mnie tam zostawił. Jedyna osoba, na której pomoc liczyłam - nawet nie tyle
dla siebie, ile dla Nikki - kompletnie mnie zignorowała, jakbym była natretna mucha. Albo
posługaczem hotelowym.
Albo dziewczyna.
- Daruj sobie - doradził mi zza pleców głeboki głos. Obróciłam sie i spojrzałam na
Brandona. A Brandon patrzył za odchodzacym ojcem z mina, która moge okreslic wyłacznie
jako... no có , mało przyjazna.
- On nigdy nie rozmawia z towarami. Popatrzyłam na niego, osłupiała.
- Z towarami? Chcesz powiedziec...
- Ani ze mna - dodał gorzko Brandon. - O ile mo e tego uniknac. Jest zbyt zajety i
zbyt wa ny.
Pokreciłam głowa niepewna, czy go zrozumiałam.
- Przecie to twój ojciec. Nie mo e byc zbyt zajety dla ciebie. Brandon spojrzał na
mnie dziwnie.
- Ty naprawde masz amnezje, prawda? - powiedział, po czyni odwrócił sie i poszedł,
zanim zda yłam cokolwiek dodac.
Wracajac do garderoby, eby sie przebrac we własne ciuchy, natknełam sie na
Rebecce i Raoula.
- Kochanie, byłas fantastyczna! - zawołała Rebecca.
- Nieprawda - powiedziałam do niej. Szyja nadal mnie bolała po całym wyginaniu. -
Nie wiedziałam, co robie. A pan Stark mnie nie cierpi. - Chocia , prawde mówiac, nie wiem,
czy to zle...
- No, mo e to i owo zapomniałas - przyznała Rebecca, wzruszajac ramionami. - Ale
przecie uderzyłas sie w głowe! Ka dy chciałby tak dobrze wygladac po wstrzasie mózgu. A
Bob Stark nikogo nie lubi. O, masz telefon. - Podała mi komórke, która dostałam od
rodziców. Wyswietlał sie nasz domowy numer. Pewnie mama dzwoniła w sprawie obiadu.
Dotarło do mnie, e nie zadzwoniłam do niej zaraz po przyjezdzie na sesje zdjeciowa.
Nie odebrałam, bo czułam, e w tej chwili nie dam rady rozmawiac z mama i
odpowiadac na wszystkie jej pytania.
- Oddzwonie pózniej - powiedziałam.
- Swietnie - skwitowała Rebecca. - A teraz zabieramy cie z Kelly na obiad, eby
uczcic to zlecenie dla „SI”. Zarezerwowałysmy twój ulubiony stolik w Nobu. Zrobimy sobie
babski wieczór... Chyba e Brandon chce z nami isc?
Zerknełam przez ramie na Brandona, który ju szedł w strone wind.
- Nie, on ma inne plany - powiedziałam. - A ja jestem w sumie naprawde zmeczona.
Chyba pojade od razu na poddasze i pójde spac, jesli sie nie pogniewacie. No wiecie, dopiero
dzis rano wyszłam ze szpitala, a jutro rano mam szkołe i...
- Nic wiecej nie mów - przerwała mi Rebecca z usmiechem. - Wybierzemy sie kiedy
indziej. Mo e jutro po południu, po zdjeciach dla „Elle”.
- Jutro? - Wytrzeszczyłam na nia oczy. - Jutro mam sesje?
- Kochanie, jestes kompletnie zabukowana na cały ten tydzien powiedziała Kelly,
wciskajac mi w ramiona Cosabelle. - Wszyscy dosłownie zwariowali na twoim punkcie. Na
pewno nie chcesz zmienic zdania w sprawie szkoły? Bo to naprawde ogranicza twoja
dyspozycyjnosc...
- Tak - odparłam. - To znaczy nie. To znaczy musze wrócic do szkoły. - Bo chciałam.
Jak inaczej miałam sprawdzic, czy Christopher w ogóle sie mna przejmował? Aha, i zdobyc
wykształcenie.
Kelly pokreciła głowa.
- Ta twoja szkoła mnie dobije - mrukneła, a chwile pózniej zaczeła warczec do tych
swoich słuchawek: - Nie! Mówiłam wam!
Bedzie dostepna dopiero po pietnastej! Którego słowa z „po pietnastej” pani nie
rozumie?
- No có , moim zdaniem to swietnie - powiedziała do mnie Rebecca. - Christy
Turlington studiowała religioznawstwo porównawcze i filozofie Wschodu na Uniwersytecie
Nowojorskim Jesli jej sie udało, to tobie tym bardziej sie uda. Bo czy Christy rzeczywiscie
jest taka bystra, skoro sadziła, e Fashion Café bedzie hitem?
- Hm - mruknełam, bo nie miałam pojecia, o czym ona mówi - Musze ju isc...
- Oczywiscie, e musisz. - Rebecca wzieła mnie pod ramie i zaczeła prowadzic w
strone przebieralni. - Dziewczyny! Nikki musi ju isc!
Jak za dotknieciem czarodziejskiej ró d ki, kilka sekund pózniej zdjeto ze mnie
przezroczysta sukienke i szpilki i znalazłam sie znów w swoich zwykłych ciuchach, w
limuzynie jadacej do sródmiescia tym razem sama. A na kolanach - oprócz Cosabelli -
miałam cos, co mi podała Rebecca, kiedy wychodziłam.
- Trzymaj - powiedziała. - Miałam ci to dac wczesniej. Wreczyła mi brazowa skórzana
torbe na ramie z napisem PRADA, pod cie arem której a mi sie ramie ugieło.
- Co to jest? - spytałam.
- To twoja torba! - rozesmiała sie Rebecca. - Upusciłas ja w dniu wypadku.
Przechowałam ja dla ciebie. Masz tam całe swoje ycie. Sidekicka, komórke, karty
kredytowe... Tym razem jej pilnuj, dobrze, kotku?
Teraz wysypałam sobie na kolana zawartosc torby Nikki Howard i przygladałam jej
sie ze zdumieniem.
Ju to podejrzewałam, ale pewnosci nabrałam dopiero teraz.
Byłam bogata.
Nikki miała platynowa karte American Express, dwie złote Visa, złota Master Card,
platynowa bankomatowa karte Chase Manhattan, eby miec szybki dostep do gotówki, tony
banknotów (czterysta dwadziescia siedem dolarów, tak konkretnie) i ksia eczke czekowa,
która opiewała na trzysta szescdziesiat szesc tysiecy trzysta dwa dolary i jedenascie centów na
rachunku oszczednosciowym, oraz dwadziescia dwa tysiace dolarów na rachunku bie acym.
A to było tylko to, co miała w banku. Kto wie, ile miała w inwestycjach? Bo
znalazłam te wizytówke doradcy inwestycyjnego z Salomon Brothers, dosc zmieta, wiec
chyba czesto u ywana.
Byłam nadziana. Nie na tyle, eby wykupic kontrakt ze Starkiem, ale mogłam
wspomóc rodziców, gdyby wpadli w tarapaty. To było niesamowite.
Kiedy ju sie napatrzyłam na saldo ksia eczki czekowej, sprawdziłam komórke Nikki.
Była marki Stark. To samo z sidekickiem. W obu baterie ju dawno zda yły sie wyładowac,
wiec nie mogłam ich właczyc i sprawdzic (zreszta nawet gdybym mogła, nie umiałabym sie
zorientowac, czy sa w nich pluskwy; tylko Komendant wiedział zwykle takie rzeczy na
pewno). Podejrzewałam jednak, e tak jak laptop Nikki, sana podsłuchu.
Mo e po prostu miałam paranoje. To sie zdarza dziewczynie, jesli sie obudzi w
cudzym ciele.
Reszte zawartosci torby Nikki stanowiły kosmetyki i kilka czesciowo opró nionych
opakowan leków na zgage. Ale dobrze było wiedziec, e miałam troche forsy. Po dotarciu na
poddasze zamierzałam zamówic jakies jedzenie na wynos (za które teraz miałam czym
zapłacic; i nie bede czuła sie winna, e korzystam z pieniedzy Nikki, ho po tej sesji
zdjeciowej uwa ałam, e na nie zarobiłam), zrzucic ciuchy, wziac długa goraca kapiel, mo e
troche poogladac telewizje i isc spac.
Niestety piec minut pózniej mój plan spokojnej kolacji i miłej kapieli z babelkami w
jacuzzi Nikki legł w gruzach... Bo kiedy wjechałam na góre i drzwi windy sie otworzyły,
kilkanascie osób - w tym Lulu i Brandon - rykneło:
- Witaj w domu, Nikki!
Zaczeli rzucac serpentyny, otwierac butelki szampana i podbiegac, eby mnie
usciskac.
Taa, niezle sie zdziwiłam. Zwłaszcza e osoba sciskajaca mnie najgorliwiej okazał sie
Justin Bay.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz